niedziela, 9 września 2012

Breaking News_8

Podjechała pod hotel "Hilton". Lubiła to miejsce. Panowała tam taka przyjemna, domowa atmosfera. Co z tego, że było drogo? Raz na jakiś czas mogła sobie pozwolić na małe szaleństwo. Miły portier otworzył jej drzwi pozdrawiając promiennym uśmiechem. Odwzajemniła go. Energicznym krokiem podeszła do lady. Recepcjonistką była sympatycznie wyglądająca, młoda kobietka.
- Dobry wieczór. W czym mogę Pani pomóc? - zapytała życzliwie.
- Dobry wieczór. Chciałabym wynająć pokój.
- Tylko na dziś, czy może zechce się Pani zatrzymać u nas na dłużej?
- Na razie tylko na dziś.
- Pokój jednoosobowy?
- Tak.
- Już sprawdzam... - zerknęła na monitor komputera. - Tak, pokój numer 277, piętro 17 - podała jej klucz.
- Dziękuję.
Wzięła go i podeszła do windy. Jej walizka była już w rękach boya hotelowego. Drzwi się otworzyły. Wsiadając, zderzyła się ramieniem z jakimś mężczyzną.
- Bardzo Panią przepraszam...
- Nie, to ja Pana przepraszam. To moja wina...
- Nic się nie stało - uśmiechnął się do niej.
Wysiadł, a drzwi się zamknęły. Chwilę potem była na 17 piętrze. Jej bagaż już stał pod pokojem 277. Przekręciła klucz w drzwiach. Jej oczom ukazał się mały lecz bardzo przytulny pokoik. Ściany były pomalowane na ciepły, kawowy kolor. Położyła się na łóżku. Bardzo wygodne. Postanowiła szybko się odświeżyć i położyć spać. Była zmęczona tym całym pechowym dniem. Zbyt wiele się wydarzyło jak na jej nerwy. Nie mogła się oprzeć. Wzięła długą, gorącą kąpiel o zapachu jej ulubionych konwalii. Kiedy już zmyła makijaż i przebrała się w swoją białą, koronkową koszulkę nocną, podążyła w kierunku łóżka. Zresztą nienawidziła jej. Była prezentem od Davida, ale nigdy jej się nie podobała. Wolała coś bardziej wygodnego. Lepszy byłby zwykły T-shirt i krótkie spodenki. Ale nosiła ją, bo podobała się jej chłopakowi. Teraz zamierzała ją wyrzucić. Postanowiła, że ta noc będzie jej ostatnią. Zgasiła lampkę nocną, wyłączyła telefon, chociaż i tak nie spodziewała się by ktoś chciał do niej dzwonić. Zatonęła w jedwabnej, białej pościeli. Była taka delikatna... Spodziewała się, że gdy tylko jej głowę utuli miękka poduszka, zaśnie. Jednak tak się nie stało. Minęła jedna godzina. Druga. Nic. Dalej nie mogła zasnąć. Wierciła się i przekręcała z boku na bok. Nic z tego. Zrezygnowana podniosła się z łóżka. Wciągnęła na ramiona puszysty, hotelowy szlafrok i wyszła z pokoju. Miała ochotę na filiżankę gorącej herbaty. Wiedziała, że mogła ją zamówić do pokoju, ale niby po co? Nie chciała sprawiać kłopotu. Zjechała windą w dół. Poszła do hotelowej restauracji, która o tej porze świeciła pustkami. Za barem siedziała tylko jakaś dziewczyna. Miała krótkie, rude włosy związane w małą kitkę. Była ubrana w uniform. Na nosie miała okulary, a w jej uchu błyszczał rząd kolczyków. Była chyba w podobnym wieku. Carmen podeszła do lady.
- Dzień dobry, podać coś? - powiedziała ewidentnie znudzonym tonem, zdejmując słuchawki z uszu ale nie odrywając wzroku od gazety, którą trzymała na kolanach.
- Dzień dobry. Mogłabym prosić o filiżankę gorącej herbaty?
- Już się robi.
Chcąc, nie chcąc, odłożyła na bok magazyn i zabrała się do parzenia napoju. Kiedy ona uwijała się przy pracy, Carmen rzuciła okiem na gazetę. Na pierwszej stronie widniał czerwony, jaskrawy napis "SHOW". Przełknęła ślinę. Nie chciała się dłużej temu przyglądać. Na szczęście dziewczyna już podawała jej filiżankę z gorącą herbatą. Niechcący podwinął jej się rękaw, który ujawnił napis na jej ręce:
- Fajny tatuaż. Co to za tekst?
Dziewczyna jakby się ożywiła.
- Dzięki. To cytat - podwinęła mocniej rękaw i wykręciła rękę aby pokazać jej napis.
- I'm starting with the man in the mirror. I'm asking him to change his ways... - przeczytała głośno. - Ładne. Z czego to?
- Z jednej z moich ulubionych piosenek. Zresztą mam jeszcze jeden - odwinęła kołnierz białej koszuli.
Ujawnił się ukryty za nim tęczowy napis: "I'm not going to spend my life being a color!".
- Jestem przeciwna rasizmowi. Stąd ten tatuaż. A tak w ogóle to jestem Mia.
- Miło mi, jestem Carmen.
- Fajnie cię poznać. A więc co tu robisz? Nie wyglądasz jak reszta tych bogatych snobów.
- Jesteś bardzo szczera - zaśmiała się. - Ach... to długa historia. Musiałam gdzieś przenocować i akurat padło na "Hiltona".
- A dlaczego nie mam być szczera? Panuje wolność słowa. Mówię to, co myślę. A jak się komuś nie podoba, to jego problem. Stać cię na nocowanie tutaj? To chyba jesteś nieźle nadziana...
- Wyobraź sobie, że właśnie nie bardzo. Właśnie straciłam pracę, bo wygryzła mnie jakaś laska. Poza tym rzucił mnie facet, z którym byłam przez 4 lata, dla tej samej panienki z pracy. Na dodatek musiałam się wyprowadzić, bo to było jego mieszkanie. Podsumowując, nie mam roboty, jestem samotna i bezdomna. Tak w wielkim skrócie - zakończyła ironicznym uśmieszkiem.
- Wiesz co? Tak się składa, że mój współlokator wczoraj się wyprowadził i szukam kogoś do towarzystwa. Poza tym nie stać mnie, żeby samej wynajmować tę kanciapę. Nie, lepiej nie pytaj dlaczego się wyniósł... - wyszczerzyła się promiennie. - To jak? Wchodzisz w to?
Zastanowiła się przez chwilę. Czy to aby na pewno jest dobry pomysł? Miała tak po prostu zamieszkać z jakąś pokręconą dziewczyną? Której w dodatku kompletnie nie znała... Ale było w niej coś fajnego. Dobrze jej się z nią rozmawiało.
- Mi pasuje. Tylko jeden problem. Po ile składamy się na czynsz? Bo wiesz, chwilowo przepadła moja ostatnia kasa. Nie mam z czego zapłacić...
- Spoko laska, ten miesiąc jest już opłacony. Powiedzmy, że przyjmuję cię na okres próbny. Poszukasz sobie jakiejś roboty i luz. A jak nic nie znajdziesz, to tak pokombinuję, że może przyjmą cię tutaj.
- Strasznie ci dziękuję. Nie wiem jak ci się odwdzięczę...
- Luzik. Trzeba sobie pomagać, nie? Mieszkam przy Flower Street 7. Tylko nie przychodź przed 11:00.
- Ok. Jeszcze raz dziękuję... Teraz już lepiej pójdę do pokoju. Przyjemnej pracy.
- Dzięki i dobrej nocy.
Wzięła filiżankę z herbatą i poszła w kierunku windy. Była śpiąca. Nie zauważyła idącego w jej stronę mężczyzny. Wpadła na niego wylewając cały napój wprost na jego pidżamę.
- Ojejku... strasznie Pana przepraszam, nie zauważyłam... Przepraszam, ja zaraz...
- Nic się nie stało - powiedział wyciągając z kieszeni paczkę chusteczek. Zaczął wycierać mokrą koszulę.
- Strasznie przepraszam... Ale sierota ze mnie... Przepraszam Pana.
- Spokojnie, przecież nic takiego się nie stało - położył roztrzęsionej dziewczynie rękę na ramieniu. - To tylko herbata. Wie Pani, właśnie było mi tak jakoś zimno. I tak myślałem sobie, że napiłbym się gorącej herbaty. No i bum! Chciałem to mam - zażartował.
Na jej twarzy pojawił się wstydliwy rumieniec, a kąciki ust drgnęły w górę aby utworzyć nieśmiały uśmiech. Mężczyzna natomiast uśmiechał się ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Przepraszam, ale mam wrażenie, że skądś Panią kojarzę... Czy my nie wpadliśmy już na siebie dzisiaj?
- Tak... Przy windzie... - była zażenowana swoim gapiostwem.
Wiedziałem – znów się uśmiechnął. – Widocznie coś nas do siebie ciągnie. Proszę tu chwilę zaczekać, zaraz wracam.
Poszedł. Za chwilę jednak wrócił, niosąc ostrożnie kubek z gorącą herbatą. Podał go dziewczynie.
- Proszę. Przecież herbata wylała się z mojej winy. Musiałem to Pani jakoś zrekompensować.
- Ale ja nie mogę... Przecież to była moja wina... Ja bardzo Pana przepraszam...
Mam na imię Will. Nic takiego się nie stało.
A ja Carmen. To ja może już pójdę...
Dobrej nocy Carmen.
Dobrej nocy.
Wracała do pokoju. Jak mogła być tak niezdarna? Już dwa razy wpadła na tego faceta. Dobrze, że był taki wyrozumiały. Ktoś inny na jego miejscu z całą pewnością nie pozostawiłby na niej suchej nitki. Ale było w nim coś wyjątkowego. Bawił ją trochę ten dziwny wąsik, ale cóż. Był bardzo zabawny i miał śliczny uśmiech. Tylko te oczy... Były jakieś takie dziwne... Jasnoniebieskie. Niby ładny kolor... ale były jakby bez wyrazu. Jak oczy lalki. Wolała się już nad tym dłużej nie zastanawiać. Will... William... Takie arystokratyczne imię. Tak samo jak syn Księcia Karola i Księżnej Diany. Może to jakiś... Ach... już zaczynała bredzić. Oczywiście... Każdy szanujący się arystokrata spędza noc w hotelu „Hilton” łażąc po jego korytarzach o 3 nad ranem. Z całą pewnością... A co z Mią? Wydawała się być w porządku. Była trochę...hm... oryginalna, ale czy to miało jakieś znaczenie? Była sobą, a to jest przecież najważniejsze... Nie podawała się za kogoś innego... Nie udawała rodowitej amerykanki urodzonej w Kalifornii... Nie oszukiwała siebie i wszystkich dookoła... A te tatuaże? Skądś znała te słowa... Krążyły jej w głowie dopóki nie zasnęła w miękkiej, śnieżnobiałej pościeli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz