niedziela, 30 czerwca 2013

Mała przerwa

Moi Drodzy!
Mam dla Was wiadomość. Przez najbliższe 3 tygodnie na moim blogu nie pojawią się żadne notki. Jest to związane z moim wyjazdem. Tam, gdzie się zatrzymam, prawdopodobnie nie będę miała dostępu do komputera. Oczywiście jeśli jakiś uda mi się "dorwać", to spróbuję napisać nową część. Natomiast teraz życzę Wam udanych wakacji, słoneczka, dobrego humoru i abyście nie nudzili się przez DWA MIESIĄCE. Ja póki co jeszcze nie oswoiłam się z myślą, że nie muszę rano wstawać. Może dlatego, że mój mózg nie dopuszcza do siebie takiej myśli, codziennie budzę się około piątej nad ranem... Cóż, chyba nic na to nie poradzę. Jeszcze raz życzę Wam wspaniałego wypoczynku i aktywnej pracy na cudowne wspomnienia. Uważajcie na siebie, żebyście mi wszyscy szczęśliwi i zdrowi powrócili z urlopów. Ściskam Was mocno.
Love You Most
Liberian_Girl



sobota, 29 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._13

Leżał na łóżku wtulony twarzą w miękką poduszkę. Nie odczuwał zmęczenia, gdyż od tygodnia nie wychodził z sypialni. Nie czuł głodu, chociaż ostatni obiad, który jadł, odbył się cztery dni temu. Nie czuł bólu, choć po tych wszystkich bezsennych nocach, jego głowa już się buntowała. Właściwie, to nie czuł chyba nic. Wypłakał zapas łez na najbliższe lata, więc wyżłobione przez nie drogi na jego bladych, zapadniętych policzkach jedynie rysowały się niewyraźnie. Oczy, które prawie przez cały czas pozostawały zamknięte, były rozpaczliwie nieme. Gdyby ktoś zobaczył go w takim stanie, na pewno nie odnalazłby w nim tego charyzmatycznego, pełnego wigoru i pasji artysty, oddanego w pełni muzyce i pomocy innym. Dostrzegłby natomiast człowieka zrujnowanego doszczętnie, który w swoim smutku wpadł w niewidzialną przepaść bez możliwości wydostania się. Lecz nikt nie mógł go zobaczyć. Dwuskrzydłowe, potężne, dębowe drzwi ze złotymi klamkami były zamknięte na klucz, a ten leżał spokojnie obok łóżka, na nocnej szafce. Mimo iż zegar cichutko wybijał samo południe, rolety w oknach pokoju zostały opuszczone. Sypialnia w głębokiej ciemności pełniła rolę niemego obserwatora jego rozpaczy. Miały miejsce momenty, kiedy skumulowane w nim emocje uwalniały się, a wtedy wpadał w szał. Najbardziej cierpiały na tym poduszki. Po jednym z takich właśnie ataków sprowokowanych bezsilnością, pierze pokryły całą podłogę. Gdy już wyrzucił z siebie wszystkie uczucia, padał bezwładnie na łóżko i ciężko oddychając, stopniowo obojętniał. Było to chyba jeszcze gorsze, niż niekontrolowana agresja. O czym wtedy myślał? Na początku próbował odpowiedzieć sobie na pytanie "Dlaczego?", ale do jego głowy nie przychodził żaden argument. Przecież nigdy nie wyrządził tej, ani żadnej innej, rodzinie jakiejkolwiek krzywdy. Pomagał im, był na ich wezwania, troszczył się o nich i ofiarowywał swoją bezinteresowną miłość. Później zastanawiał się, czy może rzeczywiście zrobił coś nie tak. Może faktycznie w niewłaściwy sposób zachował się względem chłopca. W takiej chwili przychodziła frustracja. Czego, jak czego, ale tego, że nie skrzywdziłby dziecka, był pewien. Prędzej skończyłby ze sobą, podcinając żyły, niż zraniłby niewinne stworzenie, dar od Boga. Ktoś znów stał pod drzwiami i próbował przekonać go, do opuszczenia "twierdzy" chociaż na chwilę. Rozpoznał głos Lisy Marie. Dziwiło go, że jeszcze tutaj jest.Wiedział, że nie nocuje w Neverlandzie, ponieważ wraca, by opiekować się dziećmi, ale codziennie, koło południa, zjawia się, by sprawdzić, czy da mu się jakoś pomóc. Dotąd nie było takiej możliwości. Po części ze względu na kolejne, wyssane z palca, bzdury pojawiające się w mediach na jego temat, jak również, przez to, że nie pozwalał sobie pomóc. Za drzwiami znów zrobiło się cicho, jednak dla niego nie miało to żadnego znaczenia. W jego głowie, jak mantra, powtarzało się pytanie:

" Jakie to uczucie, gdy jesteś samotny i zimny w środku?".

Wyjął z nocnej szafki kartkę papieru, pióro, atrament i dwie tabletki na ból głowy. Usiadł po turecku i zaczął pisać...


piątek, 28 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._12

To wszystko działo się zbyt szybko. Tłumy reporterów kłębiące się pod bramą Neverlandu, śmigłowce stacji telewizyjnych wciąż krążące nad ranczem, błyskające flesze i on, uwięziony w domu. Wszyscy dookoła wydawali się być czymś dziwnie podnieceni, a może to tylko strach odbijał się w ich oczach. Nikt nie chciał z nim rozmawiać, tak jakby całe to zamieszanie zupełnie go nie dotyczyło. Słyszał szepty obsługi: "Chyba nie myślisz, że mógłby zrobić coś takiego?". Jego oczy jeszcze nie w pełni przywykły do jasnego słońca poranka. Telefon w jego gabinecie nie przestawał dzwonić, lecz nikt nie kwapił się, by go o tym poinformować. Myśleli, że nigdy się nie dowie? Prawdą było, że w tym domu nie czytało się gazet. Michael na własnej skórze przekonał się już, jak media potrafią manipulować prawdą. W tamtej chwili najbardziej pragnął porozmawiać z kimś o całym tym zamęcie, jednak nie mógł wytknąć nawet koniuszka nosa poza drzwi willi.
- Czy ktoś mógłby mi wreszcie wyjaśnić, co tu się dzieje? - zapytał bezsilnie, mijając kolejnego już pracownika, który dokładnie zmierzył go wzrokiem.
Stał na środku salonu wyglądając jak zbity pies. Za oknami zrobiło się dziwnie szaro i ponuro. Słońce zniknęło za ciemnymi chmurami, a w szyby zaczęły stukać spadające krople deszczu. Wreszcie Laura podbiegła do niego ze słuchawką telefonu i podała mu ją, ukrywając smutne spojrzenie. Odebrał bez drżenia rąk, a po drugiej stronie usłyszał zdenerwowany głos Lisy:
- Michael? Słyszałeś o czym mówią w każdej telewizji?
- Lisa? Co masz na myśli? W tym domu wszyscy mnie dziś unikają i nikt nie chce mi powiedzieć, co tu się, do cholery, dzieje!
- Błagam, tylko nie włączaj telewizora. Zaraz u ciebie będę.
- Ale... Pod domem stoi tłum paparazzich... - nie dokończył, bo usłyszał dźwięk przerwanego połączenia.
***
- Jak to możliwe...?
Jego głos odmawiał mu posłuszeństwa, a po policzkach powolutku toczyły się gorzkie łzy. Siedział teraz na podłodze w swoim gabinecie, otaczając silnymi ramionami swoje kolana. Obok niego, troskliwie go obejmując, znajdowała się Lisa.
- Jak to możliwe, że po tym wszystkim... po tym jak im pomogłem, zrobili mi coś takiego? Mieszkali w Neverlandzie, jeździli na wycieczki do Disneylandu, dostawali masę prezentów... Dałem im swoje serce... Przecież ja bym nigdy... Nie zrobiłbym tego... Nie skrzywdziłbym dziecka....
Tutaj całkowicie się załamał. Nie mogąc już powstrzymać łez, ukrył twarz w swoich dużych dłoniach i cicho zaszlochał. Dziewczyna kompletnie nie wiedziała, jak mu pomóc. Bezgranicznie mu ufała i wierzyła gorliwie w jego niewinność. Czuła, że Chandlerowie chcą tylko pieniędzy. Którzy rodzice, w przypadku podejrzenia molestowania ich dziecka, nagłośniliby najpierw sprawę w mediach, zamiast od razu iść na policję? Michael ostatnimi czasy często opowiadał jej o tej rodzinie. Z tego co słyszała, mogła stwierdzić, że byli rodziną, której w życiu nie powodziło się najlepiej, a ich zachcianki, zazwyczaj, przewyższały możliwości finansowe. Byli też skorzy to chwalenia się przyjaźnią z Królem Popu przed każdym, kogo spotykali na swojej drodze. Już to powinno dać im do myślenia. Jednak Michael, ze względu na przyjaźń z chłopcem, nie chciał wyprosić ich z posiadłości. Pewnego dnia, gdy Jordan poprosił go o to, by móc nocować w jego łóżku, zgodził się i zabrał swoje rzeczy na dół, by spać na kanapie, w salonie. Jednak chłopak nalegał, by przyjaciel został i towarzyszył mu przez całą noc. Planował grać w Monopolly, oglądać kreskówki i opowiadać historie, tak jak to zawsze miało miejsce, kiedy był z Michaelem. To prawdopodobnie tamtej nocy dotyczą bezpodstawne oskarżenia. W mediach nikt nie mówił już o niczym innym. Więc jak zatrzymać to rozpędzone koło? 
- Michael, może będzie lepiej, jeśli się teraz położysz? - była to jedyna rozsądna rada, która przychodziła jej do głowy w tamtej chwili.
- Dobrze, pójdę - powiedział, jakby został wyprany z emocji.
- Chcesz, żebym została z tobą?
- Nie... wolę być teraz sam. Oczywiście możesz przenocować w Neverlandzie.
Zniknął za drzwiami od gabinetu. Ona wciąż siedziała na podłodze, nie wierząc w to, co się wydarzyło. A miało to odcisnąć niedługo wielkie piętno na życiu Michaela Jacksona, żyjącej legendy i Króla Muzyki Pop...



wtorek, 25 czerwca 2013

Ain't no sunshine when He's gone...

Dziś, 25 czerwca, mija czwarta rocznica odejścia naszego Anioła. Chciałabym powiedzieć, że płaczę przez cały dzień, ale tak nie jest. Co więcej, nie jestem nawet smutna. Mój rozum podpowiada mi, że jestem po prostu obłudna i niewdzięczna i prawdopodobnie wielu mogłoby się z tym zgodzić. Serce natomiast twierdzi oraz wierzy gorąco, iż Michael jest teraz w lepszym miejscu, dlatego powinnam się tym cieszyć razem z Nim. Nie wiem, które z tych wytłumaczeń jest prawdziwe, ale wiem, że cokolwiek by się nie działo, Michael jest dla mnie priorytetem. Postanowiłam dodać kilka z moich ulubionych zdjęć naszego Applehead'a :)













niedziela, 23 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._11

Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłego czytania. :)
***
Obudziła się w środku nocy, przerażona tym, co przed chwilą zobaczyła. Dopiero teraz, kiedy siedziała roztrzęsiona na mięciuteńkim materacu nakrytym satynowym prześcieradłem, zdała sobie sprawę, że był to tylko okropny sen. Jeszcze przed chwilą wszystko wydawało się być takie realne... Otworzyła powoli oczy, stopniowo przyzwyczajając się do panujących dookoła ciemności. Zegarek na szafce przy wielkim łożu wskazywał 2:16. Próbowała uspokoić się choć odrobinę monotonnym powtarzaniem, że przecież "to był tylko nocny koszmar", jednak nie dało to oczekiwanych efektów. Przez moment nawet wydawało jej się, że widzi parę błyszczących, żółtych oczu w najciemniejszej części pokoju. Jej, zroszone kropelkami potu, ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz. Po chwili tajemnicze ślepia zniknęły nie sprawiając, że czuła się bezpieczniej. Ale co mogła zrobić w tej sytuacji? Była sama w ciemnym pokoju, a na zewnątrz szalała burza, która, prawdopodobnie, nie zamierzała szybko się skończyć. Rozważała dwie opcje. Jedną z nich było pozostanie tutaj i przeczekanie tych anomalii dygocąc ze strachu pod jedwabną kołdrą. Jednak to, co się stało, w ułamku sekundy, przekonało ją, co do bezsensowności tego planu. Pokój rozjaśnił żółty błysk, by później znów zalać go nieprzeniknioną czernią nocy. Prawdopodobnie przez Neverland, jak i przez całą okolicę przetoczył się tępy huk. To piorun, który uderzył gdzieś niedaleko, poruszył teraz fundamentami domów w zasięgu kilometra. Zrobiło się naprawdę niewesoło, co zmusiło ją do szybkiego podjęcia decyzji. Zawinięta w kołdrę, na palcach, wykradła się na korytarz. Nie wiedziała dokładnie, którędy powinna iść, ale  miała przeczucie, że podąża właściwą drogą. Minęła kilka drzwi, wszystkie ze złotymi klamkami, lecz wiedziała, że te właściwe są jeszcze przed  nią. Jeden z pokoi pozostał niezamknięty. Zajrzała do środka z czystej ciekawości. Znajdowało się tam duże łóżko z baldachimem, nakryte bladoróżową narzutą, a na nim posadzone zostały lalki o wszystkich kolorach skóry i w najróżniejszych, barwnych strojach. Na białej szafie również było ich kilka. Właściwie można by powiedzieć, że ta dziecinna sypialnia wypełniona była lalkami. Postanowiła iść dalej, jakby poganiana miarowymi grzmotami za oknem. Nareszcie znalazła na końcu korytarza, a przed sobą miała dwuskrzydłowe, dębowe drzwi ze złotymi klamkami. Zapukała cicho, jednak nikt nie odpowiedział na jej niemą prośbę o pomoc. To co zrobiła, każdemu innemu, dobrze wychowanemu człowiekowi, wydawałoby się przejawem braku ogłady i dobrych manier, ale ona już o nie nie dbała. Nacisnęła lekko na klamkę, która zaskrzypiała żałośnie, a później bezszelestnie wślizgnęła się do środka. Poczuła słodki, kwiatowy zapach, który otoczył ją ze wszystkich stron. Spojrzała na wielkie, przypominające królewskie, łoże. Na nim, oświetlana pojedynczymi błyskami, rysowała się, wtulona w poduszkę, sylwetka mężczyzny. Widocznie to, co działo się za oknem, nie było w stanie przeszkodzić mu w słodkim śnieniu. Kobieta podeszła odrobinę bliżej i szepnęła drżącym głosem:
- Michael... Michael, proszę, obudź się...
Nie dało się go tak łatwo zbudzić samymi słowami. Przyklękła delikatnie na brzegu łóżka i dotknęła jego ramienia. Postanowiła spróbować jeszcze raz.
- Michael... Michael...
Zobaczyła, że jego powieki powoli rozchylają się. Chwilę potem sarnie oczy błyszczały już w ciemności pokoju, a on zapytał mocno sennym głosem.
- Liso, to ty? Czy jest ci niewygodnie w pokoju gościnnym? Oczywiście zaraz odstąpię ci moje łóżko.
Już zbierał się do zabrania swojej małej poduszki, z którą nie rozstawał się od dobrych kilku lat, lecz ona powstrzymała go mówiąc:
- Nie... Proszę, zostań...
- Skoro tego sobie życzysz... Tylko nie za bardzo rozumiem, jak mielibyśmy spać razem... Chyba nie... - nie dokończył, ponieważ pomyślał, iż mogłoby to być uznane za wielki nietakt, gdyby okazało się nieprawdą.
- Och... Nie. Nie chodziło mi o to, o czym myślisz. Po prostu się boję...
- Czego?
Wtedy niebo przeszył kolejny piorun, grzmot zabrzmiał w świeżym powietrzu, a ona podskoczyła przestraszona. Dopiero teraz zrozumiał. Odchylił kołdrę i zaprosił gościa do łóżka. Sam po chwili z niego wyskoczył, założył szlafrok i, ze spokojem, oznajmił:
- Zaczekaj tutaj. Zrobię Ci kakao i posiedzę tu z tobą.
Wyszedł. Nie było go może przez dziesięć minut, a przez cały ten czas Lisę dręczyły wyrzuty sumienia. Przez swój głupi, dziecinny strach obudziła go w środku nocy. Jakaż była samolubna przychodząc tutaj bez większego powodu. Jednak, kiedy on wrócił, zapewniał ją, że nie ma się czym martwić.
- Przecież od tego właśnie są przyjaciele - powiedział podając jej kubek z parującym napojem.
Potem rozsiadł się obok niej i zapytał tak, jakby rozmowa o tej porze nocy była dla niego czymś nadzwyczaj normalnym.
- To powinno ci dobrze zrobić. Mnie kakao pomaga zawsze, gdy nie mogę zasnąć... - minął się z prawdą. - Co ty na to, abyśmy jutro obejrzeli jakiś ciekawy film? Oczywiście ty wybierzesz.
- Hmm... Jasne, to niezły pomysł - odpowiedziała niezbyt jeszcze pewnie.
Nie mogła zaprzeczyć, że obecność Michaela dodawała jej nie lada otuchy. Sama nie wiedziała, czy to fakt, iż czuła się bezpieczniej, czy też gorące kakao, lub też obydwie rzeczy, sprawiły, że poczuła się senna.
- Wiesz, dziękuję, że zarywasz noc, tylko po to, by niańczyć mnie, jak małe dziecko.
- Nie ma za co - uśmiechnął się, a jego śnieżnobiałe zęby błyszczały teraz w ciemnym pokoju. - Ty zrobiłabyś dla mnie to samo. Poza tym, przecież wszyscy mają prawo do strachu. Każdy czegoś się boi.
- Więc czego ty się boisz?
Zaskoczyło go to pytanie. Zastanawiał się, a przez jego głowę przelatywały różne obrazy. Wijące się na scenie striptizerki, pozbywające się kolejnych części swojego, i tak już skąpego, ubrania. Stojący nad nim, z groźną miną, wściekły ojciec. Nagłówki gazet nazywające go "Wacko Jacko". Pusty pokój z lalkami. Trumna pokryta białymi kwiatami.
- Boję się... samotności.
Jednak Lisa
tego nie usłyszała. Odpłynęła już do krainy snów, zostawiając za sobą swój strach. Trzymała w swojej męską dłoń Michaela, jakby podświadomie nie chciała pozwolić mu odejść. Nie mając większego wyboru, okrył ją dokładniej kołdrą, a sam ułożył się na samym brzegu łóżka, próbując znów zasnąć...



piątek, 21 czerwca 2013

Kochani!

Spieszę Wam oznajmić, iż najnowsza część mojego opowiadania (obiecuję) pojawi się w niedzielę, tj. 23.06.2013r. wieczorem. Postaram się również, by była (na Waszą prośbę) nieco dłuższa niż poprzednie. Jednak tego przyrzec nie mogę, gdyż, jak pewnie dobrze wiecie, z weną bywa różnie. Mam też dla Was pewną propozycję, a mianowicie, jeśli macie jakieś pomysły dotyczące jednowątkowego (krótkiego) opowiadania, to piszcie do mnie. W ramach rekompensaty za wiele moich nieobecności, postaram się napisać coś, specjalnie na Wasze życzenie i według Waszego uznania. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze! Jesteście naprawdę cudowni. See You soon...
  Love,
Liberian_Girl



wtorek, 18 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._10

- Uwierz mi, Michael, naprawdę chciałabym tu zostać, ale nie mogę...
Lisa wydawała się być w tej sytuacji rzeczywiście bezradna. Jak by to wyglądało, jeśli spędziła kolejną noc w willi "obcego mężczyzny", podczas gdy w domu czekają na nią mąż i dzieci? Wystarczającym zmartwieniem było to, iż gazety o niczym innym się nie rozpisywały. Sama nie wierzyła w swoje szczęście, ale, jak na razie, Danny nie natrafił na żaden artykuł. Dobrze wiedziała, że takowy mógłby go naprawdę rozzłościć. Sądziła, że już zbyt często się kłócili
- Błagam cię, Liso... Zostań. Przecież wiem, że wolałabyś być tutaj, niż w swoim domu...
Trafił w jej czuły punkt. W zasadzie opuszczała Neverland tylko ze względu na dzieci. Nic więcej nie trzymało jej w tym luksusowym apartamencie, którego właścicielem był jej mąż. Byłoby cudownie zostać tutaj, tak bajecznie wolną, odprężoną i bez większych trosk. Nie chciała, by ten piękny sen tak szybko się kończył.
- Proszę, nie rób tej miny... Jest słodsza, niż możesz to sobie wyobrazić... - wymamrotała ze zrezygnowaniem.
- O tę minę ci chodzi, Liso?


****

Sama nie wiedziała, jak mu się to udało, ale przekonał ją. Siedziała teraz na huśtawce, bujając swobodnie zwisającymi nogami, tak jak dawniej, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Wiatr delikatnie rozwiewał jej kasztanowe loki. Zastanawiała się, gdzie znów zniknął Michael. Wszędzie było go pełno, niczym wszędobylskiego przedszkolaka interesującego się otaczającym go światem. Wydawało jej się, że za dużą wierzbą dosłownie "mignęła" jej czarna fedora. Po chwili mężczyzna wrócił do niej trzymając w ręku piękny, żółty słonecznik. Wręczył go jej, z wielce poważną, tak nietypową dla niego, miną. 
- Czy dałabyś się zaprosić na kolację? Muszę przyznać, że Laura jest najlepszą kucharką i gospodynią, jaką mogłem sobie kiedykolwiek wymarzyć.
- Naprawdę? Więc twoja przyszła żona już na starcie skazana jest na drugą pozycję w drodze od twojego żołądka do serca? - siliła się na obojętność.
- Kocham Laurę, ale oczywiście moja żona będzie na pierwszym miejscu. O ile w ogóle ją kiedyś znajdę...
- Nawet tak nie żartuj! Jesteś naprawdę uroczy, inteligentny, zabawny i do tego przystojny. Kobiety muszą się o ciebie bić.
- Hmm... Ja tego tak nie widzę. Zwyczajnie wiem, że tak naprawdę żadna z nich byłaby w stanie mnie prawdziwie kochać. Po prostu nie zostałem przez Boga stworzony do romantycznej miłości...
Lepiej będzie, jeśli nie przerwie tej ciszy, która zapadła po jego słowach. Tak bardzo chciałaby coś zrobić... Udowodnić mu, jak bardzo się myli. Ale w jaki sposób...?

piątek, 14 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._9

Po ostatnim incydencie nie śmiałaby nawet marzyć o powrocie do tego bajecznego miejsca. A jednak stoi na tej samej kamienistej alejce rancza Neverland i wsłuchuje się w śpiew jednego z wielu mieszkających tu ptaków. Słońce bezlitośnie ogrzewa Ziemię, jednakże chłodny wiaterek znad morza daje choć odrobinę wytchnienia. Miała na sobie białe spodnie do kolan, przylegającą, beżową koszulkę na ramiączka, a na nogach zupełnie nic. Ktoś przed chwilą wpiął w jej włosy jedną z białych róż rosnących w tym rajskim ogrodzie. Ten ktoś właśnie, niczym dziecko, biegał po trawiastych pagórkach grając w berka z wiatrem. Roześmiała się szczerze na ten widok, po części nie wierząc własnym oczom. Niespełna czterdziestoletni mężczyzna zachowujący się w ten sposób nie mógł być normalny. Było to całkiem oczywiste... Michael Jackson był człowiekiem wyjątkowym. Może czasami dziwacznym w swoich przyzwyczajeniach, ale niewątpliwie godnym zaufania i kochanym do szaleństwa. Potrafił doskonale zagrać zbitego szczeniaka, aby dostać to, czego chciał. Bez wątpienia jednak każdy sukces zawodowy zawdzięczał swojej ciężkiej pracy. Czyżby właśnie dlatego w wolnym czasie wracał do dziecięcych zabaw, by wrócić sobie na zawsze utracone chwile dzieciństwa? Niewątpliwie ją intrygował... Bardzo chciała dowiedzieć się, co tak naprawdę skrywał na dnie serca, które tak ufnie ofiarowywał każdemu człowiekowi.
- Liso, może chciałabyś się czegoś napić? - zapytał zdyszany.
- Jasne, tylko może lepiej nie wina.
Odwzajemnił zmieszany uśmiech, którym go obdarowała. Potem chwycił ją za rękę i puścił się biegiem w kierunku białej altany.
***

Spojrzał na nią oczyma pełnymi radości. Nigdy wcześniej nie czuł się bardziej wolny, niż właśnie w tej chwili. Mógł beztrosko pić zimną lemoniadę i śmiać się z rzeczy, które dorośli nazywają po prostu "głupotami". Mógł siedzieć na trawie i słuchać brzęczącego na kwiecie trzmiela. Spojrzał na, pochłoniętą opowiadaniem historii bohaterki przeczytanej ostatnio książki, Lisę. Jej miodowe, lekko falowane włosy łagodnie opadały na smukłe ramiona, zasłaniając przy tym zaznaczające się lekko obojczyki, na których spoczywał łańcuszek z diamentową łezką. 
- Kim jest twój mąż? - przerwał jej nagle, jakby zapominając na moment o dobrych manierach.
- To Danny Keough... Jest aktorem. Zdarza mu się grywać w teatrze, ale nie jest sławny...
- A co z dziećmi? Macie dzieci?
- Tak... Dwójkę. Danielle i Benjamina. 
Zamilkł na chwilę. Jego wzrok skierował się na ziemię, pokazując wyraźnie jego zawstydzenie. Lisa zauważyła to od razu i postanowiła zrobić coś, by przełamać tę niezręczną ciszę. 
- Michael...
- Tak?
Podniósł głowę, by mogła dostrzec jego rumieńce. Jego oczy były niesamowite. Czekoladowy kolor sprawił, że zatonęła w nich... Samotny kosmyk kruczoczarnych loków opadł bezładnie na jego delikatnie zarysowaną twarz. Przybliżyła dłoń i odsunęła go z policzka mężczyzny. Zadrżał pod jej dotykiem, jakby nie wierząc w to, co się działo. Znów żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. 
- Może... ekhm... dolać ci jeszcze lemoniady?
Nie odpowiedział od razu. Był zbytnio zahipnotyzowany tym, co przed chwilą się wydarzyło. Postanowiła nie czekać na odpowiedź. Wstała i zniknęła w domu Michaela, by napełnić dzbanek zimnym napojem. On, wciąż znieruchomiały, zastanawiał się, co to miało znaczyć...



czwartek, 13 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._8

- Lauro, czy mogłabyś na dziś przygotować kolację dla dwóch osób?
- Oczywiście! A kto tym razem będzie naszym gościem? Czyżby pani Taylor? A może pani Ross? - zapytała radośnie.
- Nie... Odwiedzi mnie dziś Lisa Marie Presley.
- Hmm...
Gosposia nie wyglądała na zachwyconą. Cały jej zapał opadł tak, że nawet jej głos zyskał inny ton.
- Czy życzy pan sobie, abym przygotowała coś specjalnego?
- Ufam ci i wiem, że stworzysz, jak zawsze, kulinarne cudo. Uhm... Czy masz jakiś problem z tym, że Lisa tu przyjdzie?
- Nie. To pański dom i pańscy goście. Nie mam nic do tego.
- Gdybyś wiedziała o czymś, czego nie wiem, proszę, powiedz mi, dobrze?
- Oczywiście panie Jackson.
Postanowił odprężyć się odrobinę w swojej sypialni. Mała drzemka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Powoli zamknął białe drzwi ze złotą klamką, by uniknąć nieprzyjemnego skrzypnięcia. Brzmiało ono dość strasznie, zwłaszcza nocą, gdy wymykał się na zewnątrz, by popatrzeć na gwiaździste niebo. Teraz zasłonił żaluzje, aby nie raził go blask słońca w jego pełnej krasie. Zanim legł na przestronnym łożu, zdjął swoje nieco już podniszczone mokasyny i ułożył je schludnie. Pozostało mu tylko zamknąć oczy i pozwolić sobie odpłynąć... Jego myśli krążyły teraz wokół rychłego spotkania z panną... Raczej PANIĄ Presley. Zastanawiało go, czy będzie miała do niego żal o to, jak się zachował. Kiedy rozmawiał z nią przez telefon, wydawała się być nawet pozytywnie zaskoczona tym, że zadzwonił. Nagle poczuł słodki zapach, który znikąd wypełnił pokój. Skądś już znał tę woń... Czy to nie tak właśnie pachniała Lisa, gdy objął ją po raz pierwszy od dwudziestu lat? Biała lilia. Kwiat dostojny i uwodzicielski zarazem. Kusi białymi płatkami, jakby poddając pod wątpliwość ich niewinną barwę. Zatem, czy taka właśnie była ta kobieta? Liczył, że dane mu będzie przekonać się o tym już niebawem. Znów w jego głowie pojawił się obraz jej delikatnej twarzy, ozdobionej, niczym drogimi kamieniami, zielonymi oczyma, rozświetlonej subtelnym uśmiechem. Kąciki jego ust drgnęły i uniosły się nieznacznie, na samo wspomnienie o kobiecie, której nigdy nie pragnął. Jeszcze tylko chwileczkę pozwoli sobie na marzenie o nieosiągalnym i niechcianym jednocześnie. Potem wstanie, odetchnie głęboko i zabierze się do pracy...



Jesteście niesamowici!

Sama nie wierzę w to, co widzę O_o Tyle komentarzy od Was... Nawet nie wiecie, jak bardzo poprawiliście mi humor! Naprawdę cenię, to, że nadal chce Wam się czytać moje opowiadania <3 Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję <3 Niedługo nowa część ;)
It's All For L.O.V.E.
Liberian_Girl



niedziela, 9 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._7

Siedział bezczynnie na werandzie patrząc w dal pustym wzrokiem. Dookoła było dziwnie cicho, tylko muzyka, która zawsze brzmi wśród alejek Neverlandu, koiła jego zmysły. Beethoven ze swoją V symfonią działał na niego, jak hipnotyzer. Woda przelewająca się monotonnie w fontannie zdawała się bez końca odmierzać czas jego duchowej nieobecności. Był już późny wieczór i tylko lampki świąteczne oświetlały dom. Co prawda była dopiero jesień, ale te ozdoby świąteczne nigdy nie znikały z rancza. Pogoda nie należała do najpiękniejszych, dlatego gwieździste niebo zasnute było chmurami. Jeden świetlik, który widocznie zabłądził i odłączył się od reszty kompanów, był jedynym towarzyszem Michaela. Ktoś, szurając lekko miękkimi kapciami, zbliżył się do niego i powiedział:
- Panie Jackson, niech pan się przykryje, bo inaczej przeziębienie gotowe.
Gosposia podała mu ciepły, wełniany koc, wciąż trzymając w drugiej ręce duży kubek, którego zawartość przyjemnie parowała.
- Tutaj ma pan gorącą herbatę z miodem i cytryną. Tak na wszelki wypadek...
- Złota z ciebie kobieta, Lauro. Bardzo ci dziękuję.
- A może wróciłby pan do środka? Jest już dość późno...
- Posiedzę tu jeszcze trochę... Muszę się zastanowić nad kilkoma rzeczami...
- A powie mi pan, co się stało z tą całą panią Presley? Dokładnie tydzień temu uciekła stąd jak poparzona i do tej pory nie wróciła. Państwo się pokłócili?
- Hmm... Można powiedzieć, że nie była ze mną do końca szczera - sam nie wiedział, czy powinien rozmawiać o Lisie z pomocą domową. -  Nie powiedziała mi, że ma męża.
- Jeśli mogę wiedzieć,  właściwie jaką to panu robi różnicę? Przecież chodziło tu tylko o pracę... No chyba, że jestem w błędzie...
- Nie, nie, nie... Oczywiście, że nie. Chodziło nam tylko i wyłącznie o płytę... W sumie, to masz rację, Lauro. Zadzwonię do niej i przeproszę za moją gwałtowną reakcję.
- Tylko niech pan tego nie robi dzisiaj. Jest już zbyt późno... Jutro też jest dzień.
Michael, trochę jeszcze się opierając, wstał i zniknął we wnętrzu domu. Kobieta już chciała mu powiedzieć, że zbytnio nie przepada za młodą Presley, ale postanowiła się powstrzymać. W sumie, to nie powinna się wtrącać w prywatne życie swojego pracodawcy, ale zwyczajnie martwiła się o niego. Był dla niej jak syn. Ten którego straciła 7 lat temu, a który był dla niej wszystkim. Zamierzała bacznie przyglądać się współpracy Lisy i Michaela, a w razie potrzeby, interweniować. Nie pozwoli skrzywdzić tego wrażliwego i kochanego człowieka... Nigdy... Nikomu...



niedziela, 2 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._6

Wszystko było takie jasne... takie drażniące. Czuła się nie najgorzej, może tylko trochę szumiało jej w głowie. Alkohol nigdy nie działał na nią wybitnie destrukcyjnie, bez znaczenia od jego wypitej ilości. Mimo tego rozejrzała się w poszukiwaniu torebki, w której prawdopodobnie znajdowały się tabletki. Tak na wszelki wypadek... Dobrze wiedziała, że znajduje się w willi Michaela Jacksona, jak również zdawała sobie sprawę z tego, jak się tu znalazła. Jednak za żadne skarby świata nie mogła przypomnieć dobie, gdzie położyła tę głupią torebkę. Owinęła się kocem i zeszła na dół w poszukiwaniu zguby. W przestronnej, słonecznej kuchni krzątała się gosposia o lekko wymuszonym, ale przyjemnym uśmiechu. Kobieta przywitała gościa skromnym "Dzień dobry" i wróciła do swoich zajęć. Nigdzie nie było nawet śladu Michaela. Zresztą torebki też nie. Chcąc, nie chcąc, zajęła miejsce na kanapie i włączyła telewizor. Na dużym ekranie pojawiła się śliczna blondynka pokazująca dłonią, z nienagannie pomalowanymi paznokciami, poszczególne temperatury w największych miastach. Chwilę potem miały zostać przedstawione najświeższe wiadomości. Przymknęła na chwilę oczy wsłuchując się w radosny szczebiot obudzonego ptaka. Ktoś bezszelestnie wszedł do salonu i bezceremonialnie, miękką dłonią, zasłonił jej oczy. Uśmiechnęła się, bo wyczuła tak dobrze znany sobie i ukochany zapach zerwanych konwalii. Nieznajomy nie odezwał się, oczekując, że to ona odgadnie, kim jest. Czy powinna dać mu tę satysfakcję i poprosić o ujawnienie się, czy może skończyć tę dziecinną szopkę i zapytać, co on takiego robi? Chyba nie będzie psuć mu humoru... Jego dobry nastrój może jej się dziś jeszcze przydać.
- Kim jesteś? - zapytała zaciekawionym głosem.
- To ja, Michael!
Wtedy obszedł kanapę i znalazł się vis a vis Lisy. Całując jej rękę, wręczył mały bukiet drobnych, białych kwiatuszków, emanując przy tym nieuzasadnioną radością.
- Dziękuję ci bardzo za kwiaty. Pozwoliłam sobie włączyć telewizor...
- Jasne, czuj się jak u siebie. Zaraz wrócę, dobrze?
- Okej.
Zniknął za jednymi z wielu drzwi w tym domu. Znów spojrzała na kolorowy ekran z nadzieją dowiedzenia się czegoś wartego uwagi. I tym razem nie rozczarowała się... Po kolei przewijały się zdjęcia jej samochodu przejeżdżającego bramę Neverlandu, a wcześniej jej samej kierującej tą piekielną machiną. Na górze widniał duży, czerwony napis. "Presley i Jackson - królewski romans."
- O cholera...
Do pokoju wpadł w połowie rozebrany Michael i z niepokojem zapytał swoją towarzyszkę:
- Co się stało?
Ona tylko palcem wskazała na ekran telewizora i ukryła twarz w dłoniach.
- Spokojnie, przecież to tylko głupi paparazzi. Nic wielkiego się nie stało. Poza tym, kto w to uwierzy?
- Z całą pewnością mój mąż.
- Jak to?! Twój... kto?
- Będzie lepiej, jeśli już pójdę...
Pośpiesznie założyła buty i ukryła się w swoim czarnym BMW, by chwilę później opuścić Neverland, zostawiając Michaela samego z ogromem myśli kłębiących się w jego głowie...