wtorek, 28 października 2014

This Is Not It_2

- Michael, nie mogę podać ci takiej dawki. To niebezpieczne.
- Proszę cię... Jeżeli znów nie zasnę, jutro nie będę w stanie dotrzeć na próbę. Wiesz przecież, że ostatnio też mnie nie było, ze względu na chorobę Blanketa. Kenny mnie zabije, jeśli znowu się nie pojawię.
Lekarz podrapał się po głowie, bez przekonania patrząc na swojego pacjenta. Nie mógł po raz kolejny pójść  na kompromis. Nie tak dawno przecież zmienił mu lek na znacznie mocniejszy, byleby tylko pozwolić mu jak najszybciej odpłynąć do krainy snu. Zwiększenie dawki mogłoby stanowić poważne zagrożenie dla jego zdrowia, a nawet życia. Jednak czy można odmówić komuś takiemu jak Michael Jackson. Jeżeli nie zgodzi się na jego warunki, wyleci stąd na zbity pysk, a chwilę potem Król Popu zapłaci innemu doktorowi dwa razy więcej, byleby tylko dostać to, na czym mu zależy. Więc czy nie lepiej byłoby spełnić jego prośbę, a potem robić wszystko co w jego mocy i dokładnie kontrolować jego stan? Co prawda taką dawkę propofolu podaje się jedynie w warunkach szpitalnych, ale w ostateczności mógł podłączyć Jacksona do aparatury monitorującej pracę serca i posiedzieć przy nim przez całą noc. Może wpadnie za to jakieś ekstra wynagrodzenie?
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł...
- Błagam. Tak bardzo chcę odpocząć, ale wiem, że gdy tylko przyłożę głowę do poduszki, nie zmrużę oka.
- No dobrze... Ale będę musiał podpiąć sprzęt i nadzorować pracę serca przez cały czas. Połóż się.
- Dziękuję ci, Conrad. Zaczekasz jeszcze moment? Pójdę tylko do dzieciaków, ucałować je na dobranoc.
- Jasne. Przygotuję wszystko.
Naciągnął na ramiona ciepły szlafrok i przewiązał go w pasie. Zmarznięte stopy ogrzewały skarpety w renifery podarowane mu przez Elizabeth na Gwiazdkę przed kilkoma laty. Bezgłośnie stąpał po kolejnych stopniach, by wreszcie znaleźć się na pierwszym piętrze, gdzie mieściły się sypialnie jego pociech. Najpierw, jak co wieczór zaglądał do pokoju dwóch synów. Zapukał lekko w pomalowane na biało drzwi z wiszącą na nich czerwoną tabliczką 'Keep Out' , a gdy usłyszał zaproszenie, wszedł do środka. Prince siedział w łóżku, trzymając na kołdrze włączonego laptopa, na którym oglądał proces tworzenia filmów Stevena Speelberga, a migoczący ekran rozświetlał jego delikatne rysy. Ojciec uśmiechnął się do siebie. Jeszcze nie tak dawno rozjaśniał mu włoski, kiedy miał nie więcej niż dwa latka, a teraz ma przed sobą dwunastoletniego młodzieńca. Kiedy zleciało te dziesięć lat? W drugim rogu pokoju, z otwartą książką o przygodach Kubusia Puchatka, siedział Blanket. Jego długie, hebanowe włosy opadały na twarz, przez co, raz po raz, zakładał je sobie za ucho. Z uwagą śledził kolejne wyrazy, łącząc je w zdania, jednocześnie nie zauważając wpatrującego się w niego taty. Dopiero ciche chrząknięcie rodzica oderwało obu chłopców od frapujących zajęć na tyle, by zwrócili uwagę na, wyglądającego wyjątkowo mizernie tego wieczora, Michaela.
- Nie sądzicie, że pora już na sen? - zapytał czule gładząc głowę najmłodszej z pociech.
- Tato, czy ty źle się czujesz?
Prince widział więcej, niż chciałby jego ojciec. Dostrzegał zmianę, jakiej uległ od początku prób do ostatniej trasy koncertowej, jednak jedynym, co mógł zrobić, było pilnowanie, czy tata cokolwiek jadł lub czy spał chociaż odrobinę.
- Nie martw się, czuję się dobrze. Po prostu jestem trochę zmęczony.
Chłopiec, nie do końca przekonany, posłusznie wyłączył i odstawił komputer na biurko po czym wślizgnął się pod kołdrę, czekając na wieczornego buziaka. Blanket również odłożył książkę na miejsce, wtulając się w swoją ulubioną lalkę będącą podobizną Michaela. Mężczyzna ucałował czoła obu synów i już chciał zgasić lampkę palącą się nad łóżkiem młodszego z nich, gdy usłyszał cichy głosik:
- Nie gaś, tatusiu... Proszę.
- Dobrze, skarbie. Śpijcie dobrze. Kolorowych snów. Kocham was najmocniej na świecie.
- My ciebie też, tato.
Zgasił główną lampę, pozostawiając nikłe światełko nad łóżkiem młodszego syna i opuścił męski pokój. Po drugiej stronie korytarza znajdowały się drzwi, tak samo białe, jednak zamiast czerwonej tabliczki wisiał na nich tekturowy napis 'Paris' z serduszkiem, zamiast kropki nad 'i'. Michael nieśmiało zapukał i po chwili wszedł do środka słysząc nachmurzone 'proszę'. Jedenastoletnia dziewczynka z brązowymi lokami sięgającymi pasa siedziała w podwieszanym pod sufit fotelu z założonymi na piersiach rękoma. Brwi miała ściągnięte, a oczy o barwie akwamaryny, które odziedziczyła po matce, były przymrużone, nie wróżąc nic dobrego.
- Co się stało, skarbie? - zapytał, możliwie jak najczulszym tonem. - Kto tak cię zdenerwował?
- Prince znowu powiedział, że nie mogę pomagać mu w kręceniu filmu, bo jestem za mała i na pewno coś mu popsuję! Przecież on jest tylko o rok starszy!
Michael podszedł bliżej i przykucnął przed córką, krzywiąc się z bólu w kręgosłupie, jaki wywołał nietypowy ruch. Podniósł brodę dziewczynki i popatrzył na nią z uwagą i troską. Jego głos był spokojny, ale też nieco surowy.
- Przestań kłócić się ze swoim bratem, Paris. Ja nie będę tutaj wiecznie. Kiedyś mnie zabraknie, a ty zostaniesz panią domu i będziesz musiała zadbać o chłopców, rozumiesz?
- Rozumiem, tato...
- Obiecuję, że jutro porozmawiam z Princem na ten temat. A teraz kładź się już do łóżka, kochanie. Jest już bardzo późno.
- Przytulisz mnie, tatusiu? - zapytała, wyciągając ręce w jego stronę. Zupełnie tak, jak kiedy była całkiem maleńka.
Mężczyzna otulił ją swoimi ramionami w ciepłym uścisku, który obojgu dodał energii. Zaraz potem ucałował czoło dziewczynki i dużą dłonią pogładził jej kręcone włosy.
- Śpij dobrze, słoneczko.
- Do zobaczenia jutro, tatusiu.
Po zgaszeniu światła dziewczęcy pokoik zalał się nieprzeniknioną ciemnością. Powoli zamknął drzwi, które tylko jęknęły cicho i ruszył w drogę powrotną do swojej sypialni. Kiedy dreszcz przebiegł mu po ciele, szczelniej osłonił się szlafrokiem, zastanawiając się, dlaczego w domu panował taki chłód... No nic... Jutro zapyta o to kogoś z obsługi, bo teraz jest już zbyt zmęczony. Za chwilę doktor Murray poda mu lek, który pomoże mu zasnąć i nareszcie sobie odpocznie. Gdy wkroczył do pokoju, lekarz czekał na niego, wypompowując resztki powietrza z wypełnionej przezroczystym płynem strzykawki. Michael, nie zdejmując dodatkowego okrycia, ułożył się na miękkim materacu i pozwolił specjaliście podpiąć niezbędną aparaturę. Kiedy wszystko zdawało się działać, jak należy, coś dziwnego zaszeleściło przy drzwiach prowadzących do hallu. Biały świstek papieru wsunięty przez szparę między drzwiami a podłogą zwrócił uwagę obu mężczyzn. Lekarz, na prośbę pacjenta niezdolnego w tej chwili do żadnego ruchu, przyniósł mu niepozorną karteczkę.
Kiedy Jackson rozwinął ją i przeczytał jej treść, jego twarz rozpromienił uśmiech, którego nikt nie oglądał już od bardzo wielu dni. Włożył złożony liścik do wewnętrznej kieszeni szlafroka, przymknął powieki i skinieniem głowy dał znać doktorowi, by kontynuował . Jedno szybkie ukłucie wystarczyło, by powoli odpłynął w nicość. Zasnął z tym cudownym uśmiechem wymalowanym na ustach.




piątek, 24 października 2014

This Is Not It_1

Witajcie Kochani!

Świeży start z nową energią. Mam nadzieję, że spodoba Wam się moje nowe opowiadanie i mimo trudnych początków znajdziecie w nim coś dla siebie. Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze oraz życzę miłego czytania.
Lots of L.O.V.E.
Liberian_Girl

Jak mógł zgodzić się na tak ogromne przedsięwzięcie? Przecież decyzja o zagraniu pięćdziesięciu koncertów brzmiała jak kompletne szaleństwo. Początkowe dziesięć i tak wydawało się być dużym wyzwaniem po tak długiej przerwie od scenicznych występów, mimo to podpisał już umowę i nie było mowy o odwrocie. Zrobi to dla fanów, którzy przez te wszystkie dni, gdy słońce nad jego głową zasłaniały ciemne chmury, trwali przy nim bez względu na okoliczności. Dla własnych dzieci, by wreszcie pokazać im, w co takiego ich ojciec wkładał całe swoje serce przez ponad cztery dekady. Robił to także dla niedowiarków, którzy już dawno skazali go na zapomnienie, by udowodnić im, że nawet z pięćdziesiątką na karku jest w stanie wyprzedzić wszystkie młode gwiazdki muzyki. Nie łatwo było mu to przyznać, ale chciał podjąć to wyzwanie także ze względu na samego siebie. Chciał przekonać się, czy aby do końca nie zardzewiał i wciąż ma tę moc sprawiania, by dziewczęta mdlały na sam jego widok... To próżne pytanie pchało go do przodu, niemal z uśmiechem na ustach pozwalało wylewać tony potu podczas prób i wstawać każdego dnia z kolejną porcją energii do pracy. Codziennie rano zjadał kromkę pełnoziarnistego chleba z twarogiem lub miskę czekoladowych płatków śniadaniowych, popijając szklanką soku pomarańczowego. To dziwne, ale po takim posiłku nie był głodny aż do wieczora. Potem, ubierając się w pośpiechu, odbywał poranną toaletę, by wreszcie ucałować śpiące jeszcze dzieci i opuścić dom, w którym aktualnie mieszkali. Krótka podróż spędzona na pogawędce z kierowcą pozwalała ostatecznie oczyścić umysł, by był w pełni gotowy do pracy. Do tego przedsięwzięcia osobiście wybierał najlepszych tancerzy, którzy na przesłuchania zlecieli się do Londynu z całego świata. Mimo iż podczas prób nierzadko uciekały mu wersy tak dobrze przecież znanych mu piosenek, nie przejmował się tym zbytnio. Dawał z siebie tysiąc procent tak, by wieczorem z czystym sercem położyć się do łóżka, ze świadomością wartościowo spędzonego dnia. Kenny Ortega, reżyser i choreograf serii koncertów, lubił śmiać się z tancerzy, niekoniecznie za ich plecami, że nawet w szczytowych formach, nie mogą złapać oddechu tańcząc razem z pięćdziesięcioletnim facetem. Młodzi ludzie mieli zapewnione zajęcia sprawnościowe sześć razy w tygodniu, w tym podstawy baletu, stretching i  ćwiczenia siłowe. Pozostałą część czasu spędzali na opanowywaniu i doskonaleniu choreografii pod opiekuńczymi skrzydłami Travisa Payne'a, Stacy Walker,Tony'ego Testa i Davida Elsewhere. Musiał przyznać, że młoda krew w zespole pozytywnie podziałała nie tylko na niego, ale na cały stary skład. Każdy z muzyków zdawał się pracować lepiej i szybciej wprowadzać jego uwagi w życie. Wszystko byłoby wręcz idealnie, gdyby nie to piekielne zmęczenie, które odczuwał zaraz po powrocie do domu, kiedy nie miał siły przytulić czekającego w progu Blanketa, czy choćby o własnych siłach dotrzeć do sypialni na piętrze. Dzieci w takich chwilach wykazywały się niesamowitą wręcz dojrzałością, bez uskarżania się, pomagając ojcu w każdym momencie. Żałował, że w tamtych dniach widywał je tak rzadko, jednak jeżeli chciał stworzyć coś naprawdę wielkiego, co miałoby zaskoczyć wszystkich, musiał ponieść nawet takie koszta. Zamierzał zabrać swoich fanów w miejsca, w których jeszcze nigdy nie byli ani których nigdy przedtem nie widzieli. To miało być przedsięwzięcie zapierające dech w piersiach, odbierające mowę i rozpierające serce ogromną radością. Trasa pożegnalna. Trasa mająca podsumować jego trwającą ponad 40 lat karierę i zamknąć definitywnie pewien rozdział jego życia. To jest ten moment. To już koniec. Potem bez reszty poświęci się wychowaniu dzieci i pomaganiem tym, którzy tego potrzebują. Pewnie nigdy nie zrezygnuje z tworzenia muzyki. Gdy raz staniesz się instrumentem w rękach Boga, nie przestaniesz nim być do ostatniego dnia. Będziesz tworzyć, upiększać, wzruszać, rozświetlać i rozkochiwać, by uczynić lepszym świat, w którym żyjesz. Właśnie do tego zostałeś powołany. Wystarczy tylko usłyszeć w sobie ten głos...
- Michael, możemy zaczynać?
- Oczywiście.
W tle rozbrzmiała spokojna muzyka, podczas gdy na ekranie wyświetlano film przygotowany kilka tygodni wcześniej. Pierwsze dźwięki tak dobrze znanego mu utworu ośmieliły go do wejścia na rozświetloną scenę. Puchowa kurtka rozgrzewała jego zmarznięte ciało, podczas gdy lodowatą, bladosiną dłonią poprawiał mikrofon...

What about sunrise..? 
What about rain..?

http://www.youtube.com/watch?v=w1wVM3ghsII










niedziela, 19 października 2014

Lie To Me In A Whisper_19

Minęła dłuższa chwila, zanim zdecydowała się wybrać jego numer. Potrzebne były trzy krótkie sygnały, by ktoś po drugiej stronie wreszcie odebrał.
- Halo? - rozpoznała głos ochroniarza.
- Dzień dobry. Czy mogę rozmawiać z Michaelem?
Głos odrobinę jej drżał, jednak starała się to jakoś zatuszować. Bill nie brzmiał zbyt entuzjastycznie, co tylko ponownie podkopało jej pewność siebie.
- Przepraszam, ale czy mogę wiedzieć, kto mówi?
- Misza.
Długa cisza, jaka zapanowała po jej słowach nie wróżyła nic dobrego. Prawdę powiedziawszy, była pewna, że za chwilę usłyszy dźwięk przerywanego połączenia i straci swoją jedyną szansę na rozmowę ze swoim aniołem stróżem. Jednak, po około pół minuty dotarło do niej, kto chwilę później odezwał się po drugiej stronie aparatu.
- Jak się masz, Miszka?
- W porządku, dziękuję... A jak ty się czujesz?
- Całkiem nieźle. Niczego ci tam nie brakuje?
Wyraźnie słyszała, że to "całkiem nieźle", było tylko wymówką osoby, która nie chciała wracać do tego, co w życiu bolało ją najbardziej. Nie była głupia. Mimo że niewiele wychodziła, ponieważ bała się, że goryle Triscedora jakimś cudem mogliby wyniuchać, gdzie się ukryła, jednak widziała nagłówki gazet, które od czasu jej wyjazdu nie mówiły o niczym innym. 'Jacko - pedofil', 'Ile dzieci jeszcze skrzywdził?', 'Znienawidzony Król'. Trudno było czytać te fałszywe oskarżenia i patrzeć na twarz człowieka, który zrobił dla niej tak wiele, za co teraz musi płacić zbyt wysoką cenę. Widziała w wieczornym dzienniku krążące nad Neverlandem helikoptery stacji telewizyjnych, które za nic w świecie nie zamierzały dać spokoju mieszkającym tam ludziom. Kiedy dowiedziała się o pierwszych zarzutach wysuniętych przeciwko Michaelowi, miała ochotę zrzucić się z drugiego piętra uroczego bungalowu przy Pensacola Beach, w którym pozwolił jej się zatrzymać. Nie spodziewała się, iż mimo braku dowodów, sprawa przyjmie tak poważny obrót. Niejednokrotnie miała ochotę skończyć swoje życie po tym, jak zniszczyła je swojemu jedynemu przyjacielowi, ale później zrozumiała, że to w żaden sposób by mu to nie pomogło. Pozostawały tylko regularne telefony, by przypomnieć mu, iż w tak trudnym momencie nie pozostał sam i może na nią liczyć. Tylko czy zechce przyjąć pomoc?
- Dziękuję. Mam wszystko... Michael, nawet nie wiesz, jak mi przykro z powodu tego, co teraz się dzieje. Naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło. Gdyby nie Triscedor, ja bym nigdy...
- Ciii... - wyszeptał, przy czym dało się usłyszeć krótkie pociągnięcie nosem, jakby dopiero co przestał płakać. - Wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie. Nie bój się, nic mi nie zrobią. Nie mają żadnych dowodów. Jestem czysty jak łza, a za niewinność nie idzie się do więzienia.
- Michael, ale ja...
- Miszka, posłuchaj mnie teraz uważnie. Jutro o dziewiątej rano masz samolot do Europy, do Francji. Zamieszkasz w Lyonie. Tam Triscedor na pewno nie będzie cię szukał. O mnie się nie martw, nigdy mnie nie złamią. Nie słuchaj tych bredni, które wypisują w brukowcach, bo nie znajdziesz tam nawet ziarna prawdy, słyszysz? Wierzę, że sprawiedliwość zwycięży, bo Bóg zna prawdę i nie pozwoli mnie skrzywdzić. Nie dzwoń do mnie. Kiedy będzie już spokojnie, ja zatelefonuję i wtedy porozmawiamy, dobrze?
- W porządku, ale...
- Bez wymówek. Już niedługo porozmawiamy, obiecuję. W Lyonie będzie czekał na ciebie mój dawny przyjaciel. Myślę, że się dogadacie, jesteście w podobnym wieku.
- Czy ty właśnie próbujesz mnie swatać? - zapytała z niedowierzaniem, rękawem chabrowego swetra ocierając łzy z policzków.
- Jakżebym śmiał! Ale chyba nie odmówiłabyś mu, jeśli przypadkiem zaprosił cię na kolację?
- Jeżeli 'przypadkiem', to chyba nie... - uśmiechnęła się do słuchawki. - Nawet nie wiem, jak mam ci dziękować, Michael... Jesteś dla mnie taki dobry, mimo tego wszystkiego, co zrobiłam.
- To przeszłość, a każdy ma prawo do popełniania błędów. Obiecasz mi jedną rzecz, mała?
- Jaką?
- Że spróbujesz być szczęśliwa i że tym razem ci się uda.
- Obiecuję, że się nie poddam.
- Wiesz, muszę już kończyć. Właśnie zbieram się do... sądu i nie mogę się spóźnić. Zadzwonię za jakiś czas, przyrzekam.
- W porządku. Kocham cię, Michael.
- Ja ciebie bardziej, Miszka. Do usłyszenia...
Rozłączył się pierwszy. Czyli tak właśnie to miało wyglądać? Życie na walizkach i wieczna ucieczka... Może jednak Bóg ma jakiś lepszy plan? Nie pozostało jej nic innego, jak rzucić się w wir codzienności i pozwolić się unieść. Mogła to zrobić z zamkniętymi oczami, bo wiedziała, że zawsze będzie czekał na nią ktoś, kto będzie gotów ją złapać. Uśmiechnęła się do zdjęcia oprawionego w ramkę i wyciągnęła podróżną torbę, by spakować się do ponownej przeprowadzki.



Jak widzicie, to już ostatnia część opowiadania 'Lie To Me In A Whisper'. Muszę Wam się przyznać, że bardzo się z tego cieszę. Na początku, to opowiadanie, było jednym z moich ulubionych, ale z czasem straciło na wyrazie, o co mogę obwiniać tylko siebie. Przepraszam, jeśli Was zawiodłam i obiecuję, że postaram się więcej tego nie zrobić. Tymczasem dziękuję za wszystkie komentarze i odwiedziny (nawet te anonimowe). Mam nadzieję, że pozwolicie mi zabrać się w jeszcze niejedną podróż do krainy Michaela Jacksona.

See You Soon
Liberian_Girl


sobota, 11 października 2014

Lie To Me In A Whisper_18

- Powiedz mi, do jasnej cholery, co to ma znaczyć! Danielle! Słyszysz, co do ciebie mówię?! - ścisnął ją za ramiona i mocno potrząsnął.
Histeryczne łzy spływały po jej policzkach, lecz nie wydusiła z siebie nawet słowa. On deptał porozrzucane po sypialni zdjęcia w nerwowym marszu, próbując choć po części zrozumieć coś z tego, co wydarzyło się przed chwilą. W jakim celu przyniosła tutaj coś tak obrzydliwego? Dziecięca pornografia była dla niego czymś nie do zniesienia, a sam jej widok powodował u niego niemałe mdłości. Ostatnią rzeczą, na którą chciałby patrzeć, było tak okrutne i paskudne przedstawienie dzieci. Nie potrafił zrozumieć, jak ktokolwiek mógł gustować w czymś takim, a w dodatku spełniać przy tym swoje żądze. Sam miał trójkę dzieci i jeżeli ktoś spróbowałby skrzywdzić je w taki czy inny sposób, obdarłby go ze skóry gołymi rękami. Takich przewinień się nie wybacza. Odwrócił wzrok od nieszczęsnych zdjęć i z odrazą spojrzał na dziewczynę.
- Pytam po raz ostatni, Danielle. Co te świństwa robiły w twojej torbie?
- Ja nie chciałam tego zrobić... Charles mnie zmusił...
- Zmusił do czego? - zapytał, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Michael mu... musisz mi uwierzyć...
Raz po raz zachłystywała się własnymi łzami, próbując wreszcie się wytłumaczyć. Rude loki oklapły, dodając jej wyglądowi jeszcze bardziej żałosnego wyrazu. Spierzchnięte usta wciąż drżały, wypowiadając nieme sylaby, jakby zapomniały, jak się mówi. Dopiero po kilku głębszych wdechach odezwała się nieco spokojniejszym głosem:
- Opowiem ci wszystko, tylko proszę, obiecaj mi, że mnie za to nie znienawidzisz...
Czy ona śmiała jeszcze stawiać jakieś warunki? Po całym przedstawieniu jakie tutaj urządziła? Niechętnie przytaknął, wciąż spoglądając na nią z pewnego rodzaju niechęcią.
- Nie wiem tylko, od czego powinnam zacząć...
- Najlepiej od początku - w jego głosie dało się słyszeć irytację.
- Urodziłam się w 1979 roku w Leningradzie, który teraz ponownie nazywany jest Petersburgiem. Kiedy miałam cztery lata, moja matka, zmarła w szpitalu z powodu zakażenia rany na dłoni, która powstała, kiedy mama pracowała w fabryce. Nie pamiętam, czy choć raz widziałam na oczy mojego ojca. Tak więc zostałam sierotą i trafiłam do domu dziecka, jednak nie zabawiłam tam długo. Na moje szczęście, albo nieszczęście, zainteresowało się mną pewne małżeństwo ze Stanów Zjednoczonych . Kobieta miała prawie 30, mężczyzna ponad 40 lat. W tamtych latach nie trudno było adoptować dziecko. Można by powiedzieć, że sierocińce z ulgą pozbywały się kolejnych podopiecznych, nie interesując się ich dalszym życiem poza murami placówki. Tak trafiłam do willi Triscedorów. Już wtedy byli obrzydliwie bogaci, a miało się okazać, że ich majątek miał się co najmniej potroić. Wbrew pozorom nigdy nie traktowali mnie jak długo wyczekiwanego malucha, a raczej jak uczennicę. Od początku uczyłam się gry na pianinie i skrzypcach, chociaż byłam jeszcze zbyt mała, by poprawnie uderzać w klawisze lub trzymać smyczek. Moje dnie wypełniały godziny lekcji języka angielskiego, literatury i sztuki, muzyki, śpiewu, tańca... Nie miałam zabawek i czasu wolnego. Moją sypialnie od dziecka wypełniały stosy obszernych książek w pięknych, lśniących oprawach, które zupełnie mnie onieśmielały. Żyłam w ten sposób przez dwadzieścia lat, pod wątpliwą opieką mężczyzny, który dorobił się swojego majątku oszukując i zastraszając innych oraz kobietą, która postradała zmysły po utracie swojego trzyletniego synka. Już wtedy rozpoczęli szkolenie, mające uczynić mnie zawodową femme fatale, dziewczynę do towarzystwa, owijającą sobie facetów wokół palca. To ja miałam być tajną bronią Charlesa w biznesowych potyczkach z najgrubszymi rybami. Niejeden z miliarderów pozbył się swojej fortuny tracąc dla mnie głowę... Kiedy wydawało się, że Triscedor ma już wszystko, zamarzył mu się ktoś, kto przypieczętowałby jego kryminalną karierę. I Król Popu wydawał się być kimś najbardziej odpowiednim. Masz pieniądze, sławę, fanów, rodzinę i przyjaciół, a on postanowił sobie, że stopniowo wszystko ci odbierze. Najpierw kazał mi przeszukać dom, bo był pewien, że znajdę coś, co mogłoby w jakikolwiek sposób cię pogrążyć. Ale ja nie znalazłam nic. Dlatego tym razem wysłał mnie tu, z tymi... rzeczami, żebym ukryła je w całym domu. Michael... tak bardzo mi przykro - z jej szarozielonych oczu ponownie popłynęły rzęsiste łzy. - Jutro rano będzie tutaj policja...
- Policja? - teraz był już kompletnie zdezorientowany. - Dlaczego?
- On myśli, że udało mi się podrzucić ci te zdjęcia i wezwie policję, żeby je u ciebie znalazła. Oskarżą cię wtedy o pedofilię...
- Czyli to oznacza, że gdybym nie zajrzał do tej torby, wszystko potoczyłoby się zgodnie z planem? To chcesz mi powiedzieć?
- Michael, ja nie chciałam tego robić. Błagam! Musisz mi uwierzyć... Kiedy on się dowie, że nie wykonałam jego polecenia, każe mnie zabić.
- Zabić? Dziewczyno! Ty chyba oszalałaś! Mamy XXI wiek.
- Ty nic o nim nie wiesz. Ich synek, Xavier... On kazał zabić własne dziecko, bo przeszkadzało mu w prowadzeniu interesów. Zorganizował wszystko tak, by wyglądało na wypadek. On jest całkowicie pozbawiony skrupułów.
Słone krople zastygły na jej policzkach, a zaczerwienione oczy wciąż się szkliły. Nerwowo obgryzała skórki przy pomalowanych na krwistą czerwień paznokciach,  w oczekiwaniu na wyrok. Mężczyzna nie patrzył na nią, utkwiwszy wzrok gdzieś za oknem, zupełnie jakby liczył krople głucho uderzające o szybę. Splecione dłonie trzymał przed sobą, pogrążony w głębokiej zadumie. Dopiero po dłuższej chwili, gdy jej łkanie i pociąganie nosem ustało, odezwał się głębokim głosem pozbawionym emocji:
- Więc, czego teraz ode mnie oczekujesz?
- To znaczy, że mi wierzysz? - jej oblicze odrobinę się rozjaśniło.
- Wierzę. Tylko nie wiem, jak miałbym ci pomóc. Co zamierzasz teraz zrobić? Chyba nie wrócisz do Triscedora?
W sypialni zapanowała głucha cisza. Wskazówka zegara z cichym tykaniem przesuwała się odmierzając długie sekundy.
- Nie wiem... - wydusiła wreszcie z siebie. - Nie mam zielonego pojęcia.
- Posłuchaj, do jutra zostaniesz tutaj. Potem polecisz na Florydę moim samolotem, a tam zamieszkasz w hotelu na fałszywe nazwisko. Zostaniesz tam, dopóki sprawa nie ucichnie. Policja nic tutaj nie znajdzie, więc szybko zostawią mnie w spokoju. Potem zadzwonię do ciebie i zastanowimy się co dalej robić. Tylko musisz mi obiecać, że nigdy więcej mnie nie okłamiesz, Danielle.
- Michael... Ja nie wiem jak ci dziękować... Tak bardzo cię za wszytko przepraszam...
Dziewczyna, ponownie szlochając, wpadła w jego ramiona, doszczętnie mocząc jego koszulę swoimi łzami. On gładził jej rude włosy i plecy, próbując dodać jej otuchy. Kiedy wierzchem dłoni otarła wilgotne policzki, zarumieniła się, po czym wyszeptała, zupełnie zawstydzona:
- Jest jeszcze jedna sprawa, o której powinieneś wiedzieć...
- Tak?
- Tak naprawdę mam na imię Misza.




piątek, 3 października 2014

Lie To Me In A Whisper_17

Wiem, wiem... Dwa tygodnie przerwy to trochę dużo, ale muszę się Wam przyznać, że moja wyobraźnia ma się coraz gorzej, dlatego boję się, że praca nad kolejnymi częściami może wyglądać podobnie. Mam nadzieję, że wybaczycie mi poziom tekstów, które wstawiam tu od jakiegoś czasu, a także brak konsekwencji w publikowaniu. Na prawdę Was przepraszam.
Liberian_Girl


Przestronny, zimny salon wypełniały dźwięki wypływające spod palców rudowłosej piękności. Klawiatura pianina poddawała jej się zupełnie, pozwalając na powstanie melodii tak naprawdę płynącej z jej serca. Każda nuta przepełniona była żalem, poczuciem winy i dziwną tęsknotą, o którą nigdy by się nie podejrzewała. Coś się w niej zmieniło... W drugim końcu pomieszczenia, przy hebanowym stoliczku, państwo Triscedorowie popijali białe wino, rozkoszując się chwilą. Gdy improwizowana kompozycja dobiegła końca, dziewczyna ubrana w długą, białą suknię, podobna do greckiej boginki, stanęła przed nimi, czekając na dalsze instrukcje. Starszy mężczyzna z cichym brzękiem odstawił kieliszek i przemówił głębokim jak studnia głosem:
- Danielle, spędziłaś u Jacksona cały weekend. Powiedz, udało się znaleźć to, czego szukałaś?
- On jest czysty, Charles. Przeszukałam jego studio nagrań, sypialnię, gabinet. Nawet pokoje dzieci. Musisz zrozumieć, że nic na niego nie znajdziesz.
Mężczyzna wstał z miejsca, stanowczo górując nad nią wzrostem. Przybliżył swoją do jej twarzy tak, iż prawie stykali się nosami, wycedziwszy przez zaciśnięte zęby:
- Moja mała, zdaje się, że zapomniałaś o bardzo ładnym powiedzeniu: "Daj mi człowieka, a ja znajdę paragraf". Nie ma ludzi bez skazy, a jeśli tacy istnieją, trzeba pomóc im się ubrudzić.
Jego paluchy zaciskały się na jej szczęce zaznaczając coraz wyraźniejsze, czerwone plamy. Miała wzrok wbity w podłogę, bojąc się wypowiedzieć choćby jeszcze jedno słowo. Wystarczył jeden fałszywy ruch, by sprawy potoczyły się dla niej niekorzystnie.
- Wiesz, wpadłem na pewien pomysł, a ty pomożesz mi w jego wykonaniu. I radzę ci się postarać, bo inaczej będzie to moja ostatnia prośba do ciebie. Rozumiemy się?
- Mhm.
Nareszcie puścił jej twarz, pozostawiając zaczerwienienia i tępy ból. Stała, czekając na dalsze polecenia i bojąc się choćby drgnąć. Ramiączko białej sukni opadło smutno, a czerwona szminka na jej ustach rozmazała się w prawym kąciku. Triscedor machnął lekceważąco ręką, tym samym dając dziewczynie do zrozumienia, by nie pokazywała się mu już dzisiaj na oczy. Posłuszna piękność, z głową pokornie opuszczoną, odeszła do swojej sypialni na górze.
*
- Hej, przystojniaku - powiedziała, całując go na powitanie.
Michael, zupełnie zaskoczony jej widokiem, nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Przyszła tu, jak gdyby przed paroma dniami nie oświadczył jej się znienacka i jak gdyby nie odmówiła mu, najzwyczajniej uciekając. Teraz stała tu, jeżeli to możliwe, piękniejsza niż zwykle, obdarzając go kolejnymi pocałunkami, pachnącymi kwiatami i nutką czekolady. Obcisłe jeansy opinały się na jej długich, kształtnych nogach, a spod bawełnianej bluzeczki w kolorze miętowym wystawało kusząco czerwone ramiączko biustonosza. Białe ząbki połyskiwały w półuśmiechu, a oczy skrzyły się tak samo, jak podczas pierwszej, wspólnie spędzonej nocy. Długie, rude włosy raz po raz przeczesywała dłonią, czekając, aż jej ukochany wreszcie przebudzi się z pierwszego szoku, jakiego doznał na jej widok.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha... Przyszłam nie w porę?
- Nie, nie... Oczywiście, że nie - nareszcie udało mu się odezwać. - Przecież wiesz, że możesz wpadać, kiedy tylko chcesz. Wejdź.
Niewyobrażalne szczęście wypełniło go od palców u stóp do koniuszków włosów, materializując się w cudownym uśmiechu. Musiał wziąć ją w ramiona raz jeszcze, by poczuć ponownie ciepło jej ciała i naprawdę uwierzyć, że ma ją tu przed sobą. Całej scenie, zza jego pleców przyglądała się dwójka maluchów, jedno wręcz zachwycone wizytą nowej "cioci", drugie widocznie obrażone na cały świat. Danielle przywitała się z obojgiem, przy czym dziewczynka, jako jedyna zwróciła uwagę niewielką torbę sportową, stojącą samotnie w progu, pominiętą wśród wszechobecnej radości.
- Po co ta torba?
- Paris, to było niegrzeczne...
- Nic nie szkodzi, Michael. Właściwie to chciałam z tobą porozmawiać... Mogłabym się u was zatrzymać na trochę?
- Jasne, Dani! Możesz zostać, ile tylko chcesz. Chodźmy na górę, pomogę zanieść ci rzeczy.
Wziął na ramię ciężką torbę i ujął jej delikatną dłoń, prowadząc na górę, do swojej sypialni. Zdążył jeszcze tylko poprosić Grace, by rzuciła okiem na dzieci i zniknął na piętrze razem ze swoją ukochaną. Biegli, śmiejąc się jak nastolatki, którym udało się znaleźć krótką chwilę dla siebie. Kiedy wreszcie wpadli do pokoju, mężczyzna delikatnie ułożył ją na łóżku i zaczął czule pieścić pocałunkami jej szyję. Dziewczyna wiła się, umykała jego dłoniom i ustom, nie przestając się uśmiechać.
- Michael... Daj spokój. Dzieci na dole czekają.
- W porządku, ale wieczorem już mi się nie wywiniesz.
Podniósł się, jeszcze raz kradnąc jej całusa i patrzył na nią z rękoma opartymi na biodrach. Jego wzrok z rozanielonej dziewczyny przeniósł się na tobołek, który przywiozła ze sobą z willi Triscedorów. Przykucnął, chcąc pomóc jej rozpakować torebkę...
- Nie ruszaj tego!
Gdy otworzył ją, zauważył, że oprócz ubrań, wnętrze wypełniało kilka płyt CD, luzem włożone kartki ze zdjęciami i dwa magazyny dla dorosłych. Patrzył, jak oniemiały, na to co miał przed sobą, próbując wydobyć z siebie głos. Dziewczyna wbiła wzrok w ziemię, starając się za wszelką cenę uniknąć jego spojrzenia. Pojedyncze łzy płynęły jej po policzkach.
- Danielle... Możesz mi wyjaśnić, co to, do jasnej cholery, ma być?!
Odpowiedziała mu jedynie cisza.