poniedziałek, 30 grudnia 2013

Am I scary for You? _14

- No no Paris... Świetnie wyglądasz w tej nowej fryzurze! - zawyrokowała Michaela.
- Dzięki, strasznie mi się podoba. Wiesz, tamta czarna farba była niezła, ale tym razem Nick przeszedł samego siebie!
Przeglądała się w lustrze przeczesując raz po raz dłonią swoje krótkie, rude włosy. Przez ostatnie miesiące już prawie zapomniała o niepokojach dręczących jej myśli. Kiedy wątpliwości zatruwały jej życie, nie pisnęła nawet słowem swoim przyjaciołom i rodzinie. Za to każdego wieczora, podczas gdy wszyscy domownicy zasypiali spokojnie w swoich pokojach, ona, leżąc bezwładnie na łóżku, wypłakiwała cały żal. Z dnia na dzień sypiała coraz mniej, a cienie pod oczami zakrywała warstwą podkładu. Dodatkowo nie potrafiła wymazać z pamięci tamtego liściku pozostawionego w jej szafce prawie rok temu. Nie chciała przyznać się do tego nikomu, ale nie była to pierwsza pogróżka do niej adresowana. Każdego dnia na Twitterze widziała dziesiątki wiadomości. Nieznani jej ludzie wyzywali ją, życzyli jej śmierci, mówili źle o jej ojcu. To był jeden z najgorszych okresów w jej życiu. Jednak przez ostatni tydzień jednak wszystko zaczęło układać się po jej myśli. Ponownie zaufała przyjaciołom, coraz lepiej radziła sobie w szkole... Jej szarozielone oczy znów lśniły tym samym, niesamowitym blaskiem. Uśmiech ponownie powrócił na jej śliczną twarz, choć do szczęścia było jej jeszcze bardzo daleko. Tylko ból po utracie najukochańszej osoby za nic nie dał się zagłuszyć. Znów odpłynęła myślami, gdy do porządku przywołał ją głos fryzjera:
- Bardzo gustowne uczesanie. U jakiegoż to stylisty była pani umówiona - powiedział głosem brytyjskiego kamerdynera.
- U najlepszego na całym świecie, Nick! Dzięki wielkie raz jeszcze.
Uradowana dziewczyna uścisnęła go mocno i rzuciła na pożegnanie:
- Do zobaczenia!
- Trzymaj się, Paris...


To jest screen wiadomości otrzymywanych przez Paris Jackson na Twitterze.

*

Każdy kolejny dzień był cudowniejszy od poprzedniego. To było wprost nie do wiary, że właśnie szykowała się na pierwszą w swoim życiu imprezę! I to w dodatku z kimś naprawdę wyjątkowym, a wszystko zawdzięczała swojemu nowemu wyglądowi. Jej ubrania szyte w domowym zaciszu rzeczywiście spodobały się w szkole. Inne dziewczyny chętniej z nią rozmawiały, a chłopcy czasami oglądali się za nią na korytarzu. Jeszcze nie przywykła do uwagi, jaką zaczęli jej poświęcać otaczający ją ludzie, mimo tego nie zamierzała zaprzepaścić tej szansy. Kiedy została zaproszona na domówkę do Iana, chłopaka całkiem przystojnego, nie wiedziała co powinna ze sobą zrobić. Wreszcie, gdy udało jej się wybrać jakieś ubrania i przykryć swoje naturalne piękno dość mocnym makijażem, stanęła dumna przed lustrem. Wystające kości biodrowe i obojczyki wywoływały uśmiech na jej zmęczonej twarzy. Czego więcej mogła pragnąć? Zdjęła z siebie czarną, przylegającą sukienkę i buty na wysokim obcasie, znalezione w szafie matki. Całe szczęście obie miały podobny rozmiar buta... Schowała wszystko do torby i przebrała się w zwyczajne ubrania, by nie wzbudzać podejrzeń domowników.
- Mamo, wychodzę do Katy. Tak jak mówiłam, wrócę jutro na obiad - powiedziała na odchodnym.
- W porządku. Baw się dobrze, kochanie.
Matka pocałowała ją w czoło i pomachała na pożegnanie. Jej córeczka tak szybko dorastała... Wiele by oddała, by zatrzymać ją w domu i nie pozwolić odejść. Jednak musiała pogodzić się z tym, że pewnego dnia jej mała Emma ucieknie od niej z mężczyzną swojego życia, by jedynie pojawić się raz do roku w rodzinnych stronach. Tak bardzo chciała oddalić od siebie tę upiorną wizję. Ukradkiem otarła łzę spływającą po jej policzku i wróciła do zmywania naczyń.

sobota, 28 grudnia 2013

Am I scary for You? _13

- A nie mówiłam, że ci się uda!
- Nieźle się prezentujesz w tej kiecce, Jackson... - powiedział z uznaniem Shak, po czym zagwizdał.
- Ghacha, za dużo masz kasy? Chcesz zaraz płacić za wizytę u dentysty?
Dziewczyna westchnęła ciężko nad głupotą swojego przyjaciela i wygładziła czarną sukienkę zgrabnie układającą się na jej ciele. Stroje do cheerleadingu w szkole Buckley nie były zbytnio wyszukane, ale także zupełnie niewyzywające. Wszystkie dziewczęta z dumą prezentowały czerwony emblemat placówki w podczas dopingowania koszykarzy na każdym z meczów. Powszechnie wiadomo, że cheerleaderki i sportowcy, to szkolne elity, uprzywilejowane grupy, do których tak ciężko jest dołączyć. Paris bynajmniej nie zależało na sławie. Przez fakt, iż była córką Michaela Jacksona popularność była ostatnią rzeczą, jakiej wtedy potrzebowała. Pragnęła dokądś przynależeć, czuć, że nie jest sama. Co prawda miała dwoje wspaniałych przyjaciół i kochającą rodzinę, ale ciągle nie wiedziała, kim naprawdę jest. Przecież wcale nie mogła być pewna, czy aby Shak i Michaela nie trzymają się z nią jedynie ze względu na jej sławnego ojca. On za pomocą jej nazwiska mógłby z łatwością wspiąć się po drabinie kariery aktorskiej, o której przecież tak marzył. Gdyby okazało się, że jego niebacznie okazane uczucie było fałszywe, jej świat rozpadłby się na maleńkie kawałeczki. A jej najlepsza przyjaciółka? Od początku ich znajomości nie przestawała mówić o marzeniach dotyczących modelingu. Czyżby dziewczyna służyła jej jedynie za pomost ułatwiający wejście do show biznesu? Popatrzyła na do niedawna najbliższe jej osoby. Wyglądała niczym spłoszone zwierzę, gorączkowo poszukujące najbliższej kryjówki.
- Wszystko okay, Paris?
- Tak... wszystko w porządku.
Nieobecna, powoli ruszyła w stronę damskich szatni, chcąc ściągnąć z siebie cheerleadereskie wdzianko jak najszybciej. Tata zawsze ostrzegał ją przed dwulicowością ludzi. Nikt bardziej niż on nie odczuł na własnej skórze, co to znaczy zaufać niewłaściwym jednostkom. Czyżby była równie naiwna? Jej ukochanego ojca skrzywdzili bliscy "przyjaciele". Nie chciała powielać jego błędów. Zatem co powinna zrobić, do kogo zwrócić się o pomoc? Ostatnim, czego pragnęła, było dokładanie babci zmartwień. Prince i Blanket, mimo miłości, jaką ich darzyła, nie nadawali się na powierników jej problemów. Jedyną osobą, której mogłaby się zwierzyć był jej Tatuś... Od kiedy jego zabrakło, jej serce pękło, a on zabrał jedną jego połowę ze sobą. Przypomniała sobie swój łańcuszek, którego druga część spoczywała w trumnie ojca, zapleciona wokół jego nadgarstka. Łzy powoli wypełniały jej szarozielone oczy, kiedy nerwowo próbowała otworzyć swoją imienną szafkę. Zza pleców dobiegł ją piskliwy głos nowej koleżanki z drużyny:
- Paris! Chodź, cykniemy sobie fotkę na Instagram. Niech wszyscy zobaczą, kto od teraz należy do naszego teamu!
Niechętnie ustawiła się do zdjęcia z drobniutką blondynką, które zrobiła im inna z dziewcząt.
Kiedy uwolniła się już od wszechobecnej Johanny, szybko przebrała się w poprzecierane jeansy, luźny T-shirt, a na nogi wciągnęła stare trampki. Z szatni wymknęła się bocznymi drzwiami, omijając niezauważenie czekających na nią Shaka i Michaelę. Jedynym, czego pragnęła, było jak najszybsze znalezienie się w swoim pokoju, jak najdalej od ludzi. Musiała to wszystko na spokojnie przemyśleć.





piątek, 27 grudnia 2013

Am I scary for You? _12

Witajcie Kochani!
Jak tam Wasze poświąteczne samopoczucie? Mam nadzieję, że minione dni były dla Was czasem radości i Miłości. Liczę też, iż spodobało Wam się świąteczne opowiadanie "Santa from Bel Air". Cóż, już po Bożym Narodzeniu, koniec laby dla mnie, dlatego mam tu dla Was kolejną część opowiadania. Miłego czytania :)
Liberian_Girl

*

 To było jak spełnienie jej największego marzenia. Odkąd zaczęła o siebie dbać i schudła już 13 kilogramów, ludzie z klasy zaczęli ją akceptować. Co prawda wciąż nie śmierdziała groszem, jednak to, że jej wygląd się poprawił, było milowym krokiem na drodze do popularności. Nie tak dawno na horyzoncie pojawił się problem, z którym poradziła sobie w dość nietypowy sposób. Kiedy za sprawą drakońskiej diety obwód w jej talii i brzuchu ciągle się zmniejszał, kolejne ubrania stawały się zbyt luźne. Nie mogła pozwolić sobie na zakup choćby zwykłego T-shirtu, a co dopiero całego kompletu ciuchów. Gdy ojciec znów zniknął, by rozpocząć co najmniej tygodniową libację, a babka wybrała się do jednej z sąsiadek, najszybciej i najciszej jak potrafiła, zakradła się na strych. Pamiętała, że jako mała dziewczynka była tu kiedyś ze swoją matką. Wtedy nie rozglądała się dokładnie, jednak w jej pamięci utkwiła stara maszyna do szycia przykryta grubą warstwą kurzu, stojąca tuż pod oknem. Modliła się w duchu, by wciąż tam tkwiła, chociaż nie bardzo wiedziała, kto mógłby chcieć ją stamtąd zabrać. Powoli uchyliła drewnianą klapę blokującą wejście na poddasze. Drobinki pyłu, pobudzone nagłym ruchem, unosiły się teraz w powietrzu, szybując w nikłym świetle wpadającym do środka przez brudne szyby niczym płatki śniegu. Po jednej z belek podtrzymujących strop dostojnie przechadzał się duży, czarny pająk. Emma wzdrygnęła się na widok znienawidzonego stworzenia i powiodła wzrokiem w kierunku, w którym spodziewała się zastać sprzęt. Odetchnęła z ulgą, na tyle, na ile pozwalała jej alergia na kurz, kiedy zobaczyła maszynę w tym samym, opłakanym stanie. W zasadzie sama nie wiedziała, w jaki sposób udało jej się tego dokonać, ale w pojedynkę zwlokła ją na dół i ostatkami sił dotargała do swojej sypialni. Opadła bez sił na zaścielone wcześniej łóżko i dyszała ciężko. Co się z nią działo? Może i nigdy nie była typem sportsmenki, ale całkiem nieźle biegała, dlatego nigdy przedtem nie narzekała na kondycję. Ostrożnie wstała i , starając się nie zwracać większej uwagi na delikatne zawroty głowy, stanęła przed lustrem. Z niego bacznie przyglądały jej się wyblakłe oczy, kryjące w sobie wątłe iskierki. Kilkoma uszczypnięciami bezskutecznie spróbowała przywrócić kolor szarym, zapadniętym policzkom. Uśmiechnęła się do siebie blado, gdy podniosła lekko luźną koszulkę. Może i nie była w szczytowej formie, za to mogła pochwalić się wymarzonym, całkiem płaskim brzuchem. Niezbyt przejmowała się stopniowo uwidaczniającymi się żebrami, które można by już spokojnie policzyć. Powtórnie opuściła bluzkę i zajrzała do przestronnej szafy. W niej, ułożone równiutko na półkach, leżały stare, znoszone ubrania, na które była skazana od zawsze. Część z nich należała do jej matki, inne do starszych kuzynek, lecz prawdę mówiąc, żadne nie było jej własnością. Usiadła przy starej maszynie i starła z niej centymetrową warstwę kurzu, po czym kilkoma zręcznymi ruchami przywróciła ją do życia. Trochę skrawków materiału, stara sukienka Scarlett, długa nić i parę zręcznych ruchów wystarczyło, by z kawałka szmaty wyczarować coś, w czym można by pokazać się w szkole. Przerobiła w ten sposób jeszcze kilka ubrań, ciągle rozmyślając, gdzie podział się tajemniczy "Posłaniec Niebios". Od tamtego dnia, gdy kazała mu odejść, minęło już pół roku. Zdążyło wydarzyć się tak wiele zarówno złych, jak i dobrych rzeczy w jej życiu, a on mimo wszystko ciągle się nie pojawiał. W żadnym wypadku za nim nie tęskniła. Zwyczajnie zastanawiała się, dokąd tym razem posłał go ten jego Bóg. Przecież duchy od tak sobie nie rozpływają się w powietrzu bez wyjaśnienia... Moment. One dokładnie tak robią. Cóż, nie pozostało jej nic więcej, jak oswojenie się z myślą, iż owy anioł zniknął z jej życia raz na zawsze. I dobrze! Do tej pory radziła sobie bez stróża, teraz nie zamierzała być gorsza. Zdobędzie to, czego pragnie bez pomocy jakiejś głupiej zjawy. Uważnie przeszywała gładki fragment tkaniny, gdy jej policzek musnął chłodny powiew. Podniosła się i zamknęła okno, nie zdając sobie sprawy, że na zewnątrz drzew nie poruszał nawet najmniejszy wiatr...

wtorek, 24 grudnia 2013

Merry Christmas, Everyone!

Moi drodzy!

Na wstępie chciałabym życzyć Wam wspaniałych, radosnych Świąt spędzonych w gronie rodzinnym,a także mnóstwo szczęścia, zdrowia i Miłości w nadchodzącym, miejmy nadzieję przełomowym, 2014 roku. Niech Michael pozostanie w Waszych sercach na zawsze, a siła, którą posiadacie jako Soldiers of LOVE rośnie z każdym dniem. Życzę Wam także, abyśmy razem uleczali Świat. Dziękuję Wam za rok 2013, za to, że byliście ze mną, bez względu na wszystko. Mam nadzieję, że uda nam się przezwyciężyć wszystkie bariery zagradzające nam drogę do spełnienia marzeń.
I LOVE YOU ALL
Liberian_Girl

Santa from Bel Air

Przyjaźń z Michaelem Jacksonem była najcenniejszą z "rzeczy", które posiadałaś. Ten człowiek, tak pełen miłości, troski i radości stanowił centrum Twojego życia. Byłaś na każde, nawet najmniejsze skinienie jego palca, mimo iż on wcale tego od Ciebie nie oczekiwał. Nigdy nie należał do osób wylewnych, dlatego choćby jego świat roztrzaskał się na milimetrowe kawałeczki, nie poprosiłby o pomoc. Dusiłby to w sobie, a przy rodzinie i fanach udawał, że wszystko jest w porządku. Nie mogłaś pozwolić, by kiedykolwiek zabrakło mu pomocnej ręki, gdyby grunt usuwał mu się spod nóg. Jego propozycja, byś zamieszkała w Neverlandzie może i była szalona, ale jakże pomocna w realizacji Twojego pomysłu. I tak, wakacyjna wizyta w tym bajkowym świecie wiecznego dzieciństwa przeciągnęła się na cztery lata. Teraz zegar wybijał ósmą rano dnia 25 grudnia 1993 roku, a Ty na palcach, z kamerą w dłoni podążałaś śladem Elizabeth Taylor w kierunku sypialni Waszego przyjaciela,a obok Ciebie dziarsko podskakiwał niewielki, biały, psiak. Liz była niesamowitą kobietą. Od dłuższego czasu namawiała Michaela, Świadka Jehowy od najmłodszych lat, do zorganizowania Gwiazdki na ranczu. Gdy gospodarz wreszcie uległ jej usilnym prośbom, udekorowała, przy Twojej pomocy, cały dom i zorganizowała Święta. W duchu bardzo się ucieszyłaś, choć nie wiedziałaś dlaczego, jednak Boże Narodzenie i Michael stanowiły dla Ciebie jedność. Kiedy kobieta, z burzą czarnych włosów na głowie dała Ci znak, włączyłaś kamerę, a ona zapukała wielkich, dębowych drzwi.
- Michael! To Duch Bożego Narodzenia! Michael! - zawołała śpiewnym głosem. 
Zza ściany dobiegł Was cichy szmer szurania skarpet o podłogę, a także szelest zakładanego ubrania. Po dłuższej chwili z sypialni wyłonił się, lekko jeszcze zaspany pan domu, ubrany w czerwoną pidżamę, z czarną fedorą na hebanowych lokach. Cofnął się odrobinę, gdy podbiegł do niego merdający wesoło ogonem kundelek. "Bać się takiego malucha... Oj, Michael..." pomyślałaś sobie. Uśmiechał się nieśmiało do Ciebie przez ramię Elizabeth, która składała mu świąteczne życzenia. Odwzajemniłaś go, nie odsuwając na moment kamery sprzed twarzy. Powoli, tym zabawnym pochodem, dotarliście do cudownie przybranego salonu. Nagrywałaś dokładnie każdy ruch swojego przyjaciela, dlatego wyraźnie ujrzałaś zachwyt i zaskoczenie malujące się na jego twarzy. W końcu była to jego pierwsza Gwiazdka i nie ma co owijać w bawełnę, odwaliłyście z Liz kawał dobrej roboty. Pokój tonął w migających kolorowo lampkach, pachnących rozkosznie girlandach i innych świątecznych elementach. Stary kominek zdobiły czerwono-białe skarpety na słodycze, a w samym centrum salonu znajdowała się choinka. Michael z nabożnością dotykał jej zielonych gałązek przystrojonych błyszczącymi bombkami, złotymi łańcuchami i mieniącymi się światełkami. Pod nią leżały stosy perfekcyjnie opakowanych prezentów dla każdego. Trzeba przyznać, że dokonanie czegoś takiego w jedną noc było naprawdę cudem. Nie mogłyście przecież zacząć wcześniej, by nie wydać się ze swoim przedsięwzięciem. Nawet on nie podejrzewał, że zorganizujecie Święta z taką pompą.
- To twoje - powiedziała radośnie Elizabeth, wskazując jeden z wielu podarków pod świątecznym drzewkiem.
- Święty Mikołaj przyjechał? - zapytał Michael swoim słodkim głosem.
- Święty Mikołaj z Bel Air.
Salon wypełnił Wasz głośny śmiech. Wszyscy usiedliście na podłodze, by rozpocząć rozpakowywanie kolorowych paczek, kiedy wokół was roznosił się słodki zapach pierniczków i jabłecznika z cynamonem. Mike z jednego z pudełek oderwał białą wstążkę i postanowił przyczepić ją do grzbietu węszącego obok niego kundelka Liz. Prychnęłaś cicho, tak by nie zakłócić filmu, on jednak zauważył Twój półuśmiech i spojrzał prosto w kamerę.
- Weź to - czarnowłosa kobieta wskazała na zawiniątko leżące po jego prawej stronie.
Mężczyzna szybkim ruchem oderwał ozdobny papier i wyciągnął z niego czerwony sweter.
- Ohh... Jest świetny! Zakładam go od razu!
Znów powstrzymałaś atak śmiechu, widząc taką ekscytację swojego przyjaciela. Spojrzałaś na Elizabeth, która właśnie brała jedno z największych pudełek i wręczała je Michaelowi. Gdy tylko jego nowiusieńki sweter znalazł się na właściwym miejscu, zabrał się do rozpakowywania kolejnego podarku. Szybko pozbył się opakowania, a jego oczom ukazał się pistolet na wodę. Coś, czego prawdopodobnie się nie spodziewał.
- SUPER SOAKER! Kocham to!
Oddałabyś wszystkie skarby świata, aby ten uśmiech, goszczący teraz na jego twarzy, nie znikał już nigdy. Po otwarciu kolejnego wodnego pistoletu, Michael dostał po głowie poduszką od samej Elizabeth Taylor. Dlaczego? Oto odpowiedź:
- Już wiem, jak jutro obudzić Elizabeth! - zawołał uradowany.
- Jak?
Wtedy, z miną sprzedawcy doskonałego, zaprezentował wodną broń i wyszczerzył wszystkie zęby w uśmiechu.
- Boże!
- Będziesz taka, jak teraz. Nie martw się...
- Będziesz do mnie strzelać? - zapytała, nie dowierzając, a w jej głosie dało się słyszeć drwinę
Mężczyzna pozostawił to pytanie bez odpowiedzi i zabrał się za kolejny prezent. Wziął go do ręki, obejrzał dokładnie ze wszystkich stron i uśmiechnął się chytrze.
- To jest pistolet wodny. Czuję to i mówię!
- Oszukujesz, Mike! - zawołałaś do niego, a wtedy Liz zaczęła uderzać go poduszką.
- Ałć! Hahah Ałć! - piszczał, nie przestając się śmiać.
Kiedy już wszystkie prezenty zostały rozdane, a Elizabeth stwierdziła, iż nie powinna już dłużej paradować bez makijażu przed kamerą, zostaliście sami w salonie. Michael zbliżył się do Ciebie powoli i wyjął urządzenie z Twoich dłoni.
- Może dosyć już tego nagrywania, Y/N?
- Jak uważasz.
- Dziękuję ci, za to wszystko...
- Powinieneś raczej podziękować Liz. To był jej pomysł.
- Za chwilę to zrobię, ale postanowiłem zacząć od ciebie. Wiesz... Z jednej strony niesamowicie się cieszę z prezentów, choinki, z tego, że możemy być razem... -gdy to powiedział, opuścił wzrok, po czym kontynuował. - Z drugiej jednak czuję się winny...
- Dlaczego?
- Wychowałem się w wierze Świadków Jehowy. Nigdy nie obchodziłem Bożego Narodzenia i czuję, że nie powinienem tego robić także teraz...
- A ja sądzę, że teraz masz do tego pełne prawo, Michael. Gwiazdka to najpiękniejszy czas w całym roku. Popatrz na to, jak na Święta Miłości i bycia z bliskimi. A przecież Miłość jest najważniejsza.
- Chyba masz rację, Y/N... Dziękuję.
Oplótł Ciebie swoimi ramionami, tak że całą sobą czułaś ciepło jego cała i kwiatowy zapach perfum.Tak bardzo kochałaś, gdy Cię przytulał. Wtedy cały świat zdawał się nie istnieć, a czas zatrzymywać na dłuższą chwilę. Kiedy uwolnił Cię z uścisku, mruknęłaś cicho z niezadowolenia i popatrzyłaś w jego czekoladowe oczy. "No dalej! Nie odpływaj, Y/N!" - pomyślałaś sobie. Miał nad Tobą stanowczo zbyt dużą moc.
- Wiem, że to może nie jest to zbyt spektakularne, ale mam coś dla Ciebie, Y/N - powiedział spokojnie i wręczył ci maleńkie, czerwone pudełeczko przepasane złotą wstążką.
Popatrzyłaś na niego z radością , jakby delektując się chwilą, a także, by po części zrobić mu na złość, powoli otworzyłaś prezent. Twoim oczom ukazała się srebrna bransoletka ze znakiem nieskończoności wysadzanym błyszczącymi diamencikami. Michael wziął ją od Ciebie i delikatnie zapiął na Twoim przegubie.
- Wesołych Świąt, Y/N.
- Wesołych Świąt, Michael...
Uścisnął Cię mocno raz jeszcze. Znów na moment odpłynęłaś w krainę marzeń, gdy z kuchni dobiegł Was śpiewny głos Elizabeth:
- Michael! Y/N! Jeśli się nie pospieszycie, sama zjem te wszystkie smakołyki!
- Lepiej chodźmy, bo faktycznie nic nie zostanie.
- Ekhm... - chrząknął znacząco Mike i popatrzył w górę.
Zaskoczona powędrowałaś za jego wzrokiem i ujrzałaś podwieszoną pod sufitem, dokładnie nad Wami, jemiołę. Mężczyzna uśmiechnął się zadziornie i nadstawił gładki policzek w oczekiwaniu na buziaka. Westchnęłaś, udając zniechęcenie i zbliżyłaś swoje usta do jego twarzy. Nieoczekiwanie, Michael odwrócił głowę i Wasze usta połączyły się w słodkim, świątecznym pocałunku. Był tak delikatny i czuły... Kiedy, po dłuższej chwili, powoli odsunęliście się od siebie, Mike odparł z uśmiechem:
- W tym roku Święty Mikołaj chyba dostał mój list.
- A o co prosiłeś? - zapytałaś, próbując uspokoić swoje rozszalałe serce.
- O ciebie.
Położył swoją dłoń na Twojej talii i poprowadził Cię do kuchni.

http://www.youtube.com/watch?v=Y2nIOTnz_-I


niedziela, 22 grudnia 2013

Am I scary for You? _11

Szła szybkim krokiem, niosąc w wypełnionym książkami plecaku śniadanie przygotowane przez matkę, które i tak za chwilę miało znaleźć się w koszu na śmieci. Żyła w ten sposób już od miesiąca i jakoś świetnie dawała sobie radę. Każdego dnia, przed wyjściem z domu, zjadała jeden jogurt naturalny i popijała go kubkiem gorącej herbaty. Codziennie rano wstępowała do sklepiku na rogu, by kupić dwie dwulitrowe butelki wody. To ona miała jej służyć za wypełnienie żołądka do końca dnia. Czy po takiej diecie zauważyła jakieś zmiany? Sześć kilogramów, które zrzuciła nie były dla niej wystarczające. Ciągle miała w głowie obraz swojego okropnego brzucha i grubych ud. Ciągle ubierała się w luźne, powyciągane swetry i bluzy, podarowane jej przez daleką kuzynkę na Gwiazdkę. W szkole już dawno przestali zwracać na nią uwagę, nie była warta nawet tylko, by z niej drwić. Ale już niedługo się to zmieni. Pożałują wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób ją skrzywdzili. Zemsta będzie słodsza, niż wszystkie cukierki i ciastka przez nią odrzucone. Jedna rzecz tylko wciąż ją zadziwiała. Duch tego człowieka, od ich ostatniej rozmowy, nie pojawił się już nigdy więcej. Ciągle zastanawiała się, co było tego przyczyną, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Siedząc już wygodnie, na samym końcu sali, w ostatniej ławce, czekała na przyjście nauczycielki od geografii. Była to starsza kobieta, która pamiętała już lepsze czasy, niż te, w których przyszło jej teraz uczyć rozwydrzone dzieci. Co najdziwniejsze, gdy tylko pojawiała się w jakimś pomieszczeniu, ono momentalnie wypełniało się zapachem mandarynek. Przekrzywione okulary pochodzące jeszcze zapewne z epoki średniowiecza dodawały jej powagi.Od starszych klas zyskała przydomek Dame Mandarine, który pasował do niej idealnie. W sali zapachniało małymi cytrusami, a cała klasa odruchowo się uspokoiła. Na lekcjach tej nauczycielki zawsze było cicho, jak makiem zasiał. Geografia była jednym z najnudniejszych przedmiotów w tej szkole, dlatego dziewczyna ukryła się za siedzącym przed nią Jaden'em i podparła głowę dłonią. Szaro-żółta ściana wydawała się znacznie ciekawsza od mapy Azji wyświetlającej się na białej tablicy. Nagle, tuż obok siebie, na ławce zauważyła lśniącą postać mężczyzny, który bacznie się jej przyglądał. Jego blada twarz jaśniała, jakby promieniami pięknego, lipcowego lata. Wyglądał inaczej, niż gdy widziała go po raz pierwszy. Był ubrany w ciemną marynarkę, krwistoczerwoną koszulę ze srebrnymi spinkami na mankietach i czarne spodnie. Na jego twarzy nie gościł ten urzekający, ojcowski uśmiech. Zamiast tego, jego oczy zdawały się być szkliste i pełne łez, chociaż żadna z nich nie płynęła po jego przejrzystym policzku.
- Emmo... dlaczego to robisz? - zapytał dźwięcznym, brzmiący jak tysiące dzwoneczków, głosem.
- Złaź stąd! - syknęła. - Zaraz wszyscy cię zobaczą!
- Tylko ty możesz mnie dostrzec. Proszę, odpowiedz mi na pytanie.
- Robię co?
- Dlaczego tak bardzo siebie nienawidzisz? Wiem, że przestałaś jeść. Nie możesz tego robić...
- A kim ty jesteś, żeby mówić mi, co mogę robić, a czego nie?!
W jednej chwili wzrok wszystkich spoczął na niej.  Nauczycielka popatrzyła na nią surowo i powiedziała zimnym głosem:
- Proszę się zachowywać, panno Dawson, inaczej będę zmuszona wyrzucić panią z klasy.
- Przepraszam - zwróciła się z udawaną pokorą do pani profesor, a potem już szeptem dodała - Idź sobie, nie potrzebuję pomocy żadnego głupiego anioła stróża. Gdzie byłeś przez ostatni miesiąc, co?
- Cały czas byłem przy tobie, Emmo. To, że mnie nie widzisz, nie znaczy, że mnie nie ma.
- Idź już sobie, rozumiesz mnie?
- Emmo Dawson! Proszę natychmiast opuścić salę lekcyjną!
- Oczywiście, pani profesor.
Dziewczyna zabrała swoje książki i odprowadzana pełnymi pogardy spojrzeniami reszty klasy, wyszła na korytarz. Niezauważony przez nikogo duch, sunął za nią łagodnie. Dziewczyna, z obojętnym wyrazem twarzy, opadła na podłogę i popatrzyła ze złością na jej prześladowcę.
- Zostaw mnie wreszcie w spokoju! Mam już dosyć kłopotów przez ciebie!
- Naprawdę tego chcesz, Emmo? Żebym zniknął?
- Tak!
W jednej chwili jaśniejąca postać po prostu rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając ją sam na sam z własnymi myślami.


niedziela, 15 grudnia 2013

Am I scary for You? _10

Moi Drodzy!
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze. Tak dużo w nich miłości i ciepła. Nawet nie macie pojęcia, ile łez wylałam, czytając je. Jesteście niesamowici i nie mogłabym wymarzyć sobie lepszej rodziny. Tak, czuję, że jesteście moją rodziną. Dziękuję Wam za wsparcie, cierpliwość i wiarę we mnie. Na Waszą prośbę przedstawiam kolejną część opowiadania "Am I scary for You?", a zerwanie z pisaniem na razie zawieszam ;)
All My Love
Liberian_Girl


Wszystko dookoła wyglądało naprawdę profesjonalnie. Dwoje nastolatków stało opartych plecami o ścianę, ocierając kropelki potu z czół. Podziwiali efekty swojej kilkugodzinnej pracy, jednocześnie rozkoszując się smakiem gorącej, malinowej herbaty, przygotowanej przez babcię. Kiedy tylko Taj odwiózł Blanketa na poranne zajęcia karate, Prince i Paris zabrali się do przygotowywania przyjęcia urodzinowego dla młodszego brata. Nie było mowy, aby wrócili wcześniej niż popołudniu, gdyż ich kuzyn obiecał małemu, że pokaże mu swoją nową grę na konsolę. W tym roku postanowili, że zorganizują wszystko samodzielnie, dlatego, gdy tylko zaczęli, robota paliła im się w rękach. Granatowo-czerwone serpentyny podwieszone pod sufitem tworzyły prawdziwy gąszcz, niczym pnącza w równikowym lesie. Ponad pięćdziesiąt balonów z wizerunkami Supermana, wypełnionych helem unosiło się wysoko nad podłogą w każdym kącie pokoju. Na błękitnym, puchatym dywanie położonym w oddalonej części salonu spoczywały na razie tylko trzy wdzięcznie opakowane pudełka. W centralnej części pomieszczenia ustawiony został długi stół nakryty czerwonym obrusem. Przy każdym miejscu można było znaleźć imienną kartkę dla każdego z gości znajdującą się tuż obok papierowej zastawy z pajęczym wzorem. W kuchni, już przygotowane, leżały przysmaki solenizanta. Na danie główne zaplanowano spaghetti, którego przyrządzeniem obiecała zająć się ciocia Rebbie, natomiast na przystawki zamierzano podać ziemniaczane talarki. Główny punkt programu stanowił dwupiętrowy tort czekoladowo-waniliowy, który rodzeństwo osobiście udekorowało. Krawędzie zdobiły podobizny Spider-Mana autorstwa utalentowanej Paris, a na samym środku dumnie prezentował się napis: "Happy Birthday Blanket!" wykonany przez Prince'a. Katherine, lekko drżącymi rękoma, wbijała jedenaście świeczek w barwną powierzchnię ciasta, uśmiechając się na widok dzieła swoich wnucząt. Musiała przyznać, że mocno obawiała się o powodzenie tego przedsięwzięcia, jakim było urządzenie przyjęcia. Zanim odszedł jej syn,zawsze wyprawiał swoim dzieciom urodziny  i były one takimi, jakimi maluchy mogłyby sobie je tylko wymarzyć. Michael był doskonałym ojcem, a kiedy jego zabrakło, jej świat się załamał. Wcześniej tylko raz przeżywała śmierć swojego dziecka, ale przecież było to tak dawno... Słona kropla spływała powoli po jej poprzecinanym zmarszczkami policzku, a ona nie zdążyła jej otrzeć, nim do kuchni zajrzała wnuczka.
- Przyszłam tylko po dolewkę... Babciu...Ty płaczesz?
Kobieta energicznie zamrugała, pozbywając się reszty zbierających w jej oczach łez i z bladym uśmiechem zwróciła się do dziewczyny:
- Po prostu wzruszyłam się... Tak ślicznie to wszystko zorganizowaliście. Wasz brat będzie w siódmym niebie, kiedy tylko to zobaczy.
Przytuliła nastolatkę do piersi, po czym ucałowała ją w czoło i powiedziała z miłością:
- No, jeśli już skończyliście w salonie, to lećcie się przebrać. Niedługo przyjdzie reszta gości.
- Dobrze, babciu - dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i pobiegła na górę.
Miała uśmiech zupełnie jak On. Nawet błysk w szarozielonych oczach odziedziczonych po matce wydawał się być taki sam, jak u jej ojca. Może i jej ukochany Michael odszedł, jednak pozostawił im cząstkę siebie, która żyje w tych dzieciach.
- Kocham cię, synku... Proszę, opiekuj się nimi z Góry.

*

W całym domu panowała niesamowita cisza i nawet najmniejsze światło nie rozpraszało ciemności w jego wnętrzu. Taj, świadomy wszystkiego, co miało się za chwilę wydarzyć, puścił przodem młodszego kuzyna. Chłopiec wszedł do środka i zaniepokojony głuchą pustką spojrzał pytająco na swojego towarzysza. Ten jednakże tylko wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie ma zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy podszedł i stojąc na palcach zapalił światło w salonie, zza kanapy i foteli, a także z każdego kąta wyskoczyli członkowie rodziny, wołając radośnie:
- Wszystkiego najlepszego, Blanket!
- Woow!
Byli tu wszyscy. Ciocie Rebbie, La Toya i Janet, wujkowie Marlon, Randy, Jermain, Tito, Jackie, wszyscy jego kuzyni i kuzynki, a także dziewczyna jego brata- Niki. Nie zabrakło również najlepszych przyjaciół Paris- Shaka i Michaeli. Wszyscy składali mu życzenia, obcałowywali i śmiali się głośno. Kiedy już każdy zajął wyznaczone przy stole miejsce, wniesiono kolejne parujące talerze. Rozmowy przy stole nie milkły, a oczy soleniznata błyszczały radośnie, gdy rozpakowywał kolejne prezenty. Paris, niezauważona, jak myślała, przez nikogo wymknęła się do kuchni, by sprawdzić, czy tort już był gotowy. Kiedy szukała w lodówce lukrowych mazaków, chcąc jeszcze coś poprawić, poczuła czyjeś miękkie dłonie na swojej talii. Odwróciła się raptownie, naciskając na niebieską tubkę. Słodka zawartość wylądowała wprost na białym T-shircie i policzku jej przyjaciela.
- Shak! Jejku... Strasznie cię przepraszam... Chociaż, w sumie to nie. Po coś się tak skradał?!
- Chciałem ci pomóc, a ty taka dla mnie jesteś? Nie ładnie, Jackson...
- Teraz przynajmniej będziesz pasował do dekoracji - wybuchnęła śmiechem. - No chodź tutaj, spróbuję coś z tym zrobić.
Wzięła ściereczkę wiszącą na szafce i zmoczyła ją odrobinę. Przytknęła wilgotny koniec do koszulki przyjaciela i pocierała lekko niebieską plamę. Chłopak spoglądał na nią z góry, nie kryjąc uśmiechu.
- No i czego się tak szczerzysz?
- Masz bardzo ładne oczy, mówił ci to już ktoś? - zadziornie poruszył brwiami.
- A ty, z tej perspektywy, masz urocze dziurki w nosie.
- Uuuu... Panna Jackson, hater roku! Kto by pomyślał?
- Przymknij się, Ghacha.
Dziewczyna ponownie zwilżyła szmatkę, by tym razem zbliżyć ją do jego policzka. Ich oczy spotkały się, a jej dłoń na moment znieruchomiała. Żadne z nich, przez ten ułamek sekundy nie poruszyło się, a czas wydawał się dla nich nie istnieć. Jako pierwsza zreflektowała się Paris. Szybko starła resztkę lukru z twarzy Shaka i szybko wróciła do salonu...



czwartek, 12 grudnia 2013

Kochani!

Wiem, że ostatnio ciągle zawodzę Was swoimi wypocinami i chciałabym Was za to gorąco przeprosić. Nie wiem, czy jest sens, byście tracili swój cenny czas na czytanie tego, co piszę, Podam za chwilę dwa linki do blogów z opowiadaniami, których autorki urzekły mnie swoją pomysłowością. Gratuluję i życzę kolejnych świetnych notek. Tymczasem ja daję sobie spokój z tym, w czym dobra nie jestem... Takie są koleje rzeczy i dobrze wiemy, że nikt nie będzie płakał :) Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i odwiedziny.
All My Love 
Liberian_Girl

http://michael-jackson-mjj.blogspot.com <3
http://mj-you-are-not-alone.blogspot.com <3


środa, 11 grudnia 2013

Am I scary for You? _9

Budzik od dwóch minut nie dawał jej spokoju, odtwarzając tę samą irytującą melodię. Powoli podniosła powieki, oswajając swoje wrażliwe oczy ze słonecznymi promieniami rozświetlającymi jej sypialnię. Niechętnie odrzuciła na bok obejmujące ją ramiona puszystej kołdry i usiadła, by powoli rozbudzić wszystkie zmysły. Za oknem panował jeszcze smutny półmrok, a drzewa pochylały się nieznacznie od łagodnego wiatru. Wstała, żeby uchylić zamknięte okno i wpuścić do środka trochę świeżego powietrza. Chłodne powiewy gładziły jej skórę, wywołując lekkie drżenie. Stając przed lustrem, dziewczyna wzięła głęboki oddech i podciągnęła koszulkę. Popatrzyła z niesmakiem na swój zbyt duży brzuch, który był jej największą zakałą. Nienawidziła swojego ciała z całego serca. Twierdziła, że to w jej wyglądzie leży przyczyna ograniczonych do minimum kontaktów społecznych. Postanowiła to zmienić raz na zawsze. Chociaż próbowała już wielokrotnie różnego typu ćwiczeń i diet, jednak nigdy nie potrafiła wytrwać w swoim postanowieniu. Tym razem będzie inaczej. Zeszła po cichu do kuchni i przeszukała wszystkie szafki. Znalazła w lodówce jogurt naturalny bez dodatku cukru. Nie była jeszcze głodna, dlatego postanowiła, że zabierze go do szkoły. Tymczasem z suszarki wyjęła talerz i rozkruszyła na nim kawałek chleba, po czym postawiła w zlewie. Gdy tylko to zrobiła, niespodziewanie weszła jej zaspana matka, patrząc na nią z niedowierzaniem. Jej córka nigdy nie należała do rannych ptaszków, a teraz stała przed nią w piżamie i uśmiechała się blado.
- A co ty tu robisz?
- Jadłam śniadanie... - powiedziała wymijająco i uciekła do swojego pokoju.
Nina powiodła za nią wzrokiem, po czym zabrała się za przygotowywanie posiłku dla reszty rodziny.
*
Książki miała już spakowane. W starym plecaku nie zabrakło także jogurtu i dwulitrowej butelki wody. Przecież podstawą każdej diety jest picie dużych jej ilości. Przeczesała swoje mysie włosy i związała je mocną gumką w koński ogon. Później poprawiła szkolny mundurek i zabrawszy plecak, zbiegła na dół.
- Idę do szkoły - rzuciła matce na odchodnym.
- Emmo, zrobiłam ci drugie śniadanie.
- Nie trzeba, ja już je sobie przygotowałam. Będę około siedemnastej.
Zamknęła lekko ciężkie drzwi i pobiegła na stację. Przez całą drogę do szkoły nie myślała o niczym innym jak jej przyszłe, wymarzone ciało, do którego pełną parą dążyła od dnia dzisiejszego. Ciekawe, jak długo zajmie jej pozbycie się tego brzuszyska i całego tłuszczu z ohydnych ud. Zastanawiając się, jej głowa mimowolnie się uniosła, podążając za zapachem aromatycznego latte, które ktoś właśnie wypijał. Jej żołądek zareagował silnym pomrukiem, co starała się stłamsić, kuląc się odrobinę w kącie wagonu. Przecież wcale nie jest głodna. Już niedługo brzuch i mózg uświadomią sobie, że nie potrzebują tyle jedzenia, co dotychczas. Rozejrzała się uważnie po wnętrzu metalowej puszki i niemal od razu zwróciła uwagę na długonogą blondynkę stojącą co najwyżej dwa metry od niej. Jej figura była wprost zniewalająca. Była ubrana w obcisłą, panterkową spódnicę i czarną bluzkę ze złotym naszyjnikiem połyskującym na jej szyi. Pomimo odległości, jaka dzieliła ją od powierzchni ziemi, na jej nosie spoczywały przeciwsłoneczne okulary. Na delikatnej ręce zakończonej idealnymi paznokciami wisiała skórzana torebka jednego z najdroższych projektantów. W wolnej dłoni trzymała kubek od Starbucks'a. Jej stopy odziane były w różowe szpilki, przyciągające uwagę każdego z osobna.  Gdy trasa dobiegała końca, a wagon był już prawie pusty, wysiadła z niego, zaraz po tym, jak energicznym krokiem opuściła go owa piękność. Idąc parę metrów za nią, obserwowała ją bardzo uważnie.
- Już niedługo będę wyglądała tak, jak ona. - powiedziała do siebie cicho i nieco pewniejszym krokiem ruszyła do szkoły.




niedziela, 8 grudnia 2013

Am I scary for You? _8

- Ey! Shak płyjcie jiśaj?! - z łazienki zawołał szesnastoletni Prince.
Ze swojej sypialni wychyliła głowę jego młodsza siostra. Właśnie próbowała się zdecydować, co powinna na siebie włożyć, dlatego ciągle ubrana była w pidżamowe spodnie od dresu i za duży T-shirt. Poparzyła bez zrozumienia w kierunku, z którego dobiegało bełkotanie  brata i odkrzyknęła do niego:
- Co powiedziałeś?!
- Pytałem, czy Shak dziś przyjdzie... - odpowiedział, gdy wreszcie opróżnił swoją buzię z pasty do zębów. - Chciałem mu coś pokazać.
- W sumie, to nie mam pojęcia. Michaela pojechała na ten weekend do cioci na Florydę, a ja się z nim nie umawiałam. Możliwe, że gdybyś do niego zadzwonił, to by wpadł.
- A, ok.
Nie do końca jeszcze rozbudzony nastolatek powrócił do łazienki, by dokończyć poranną toaletę, zanim w kolejce, poza Paris, ustawi się reszta domowników. Naprawdę, to wydawało mu się niewiarygodnie śmieszne, żeby w tak dużym domu, na ich piętrze była tylko jedna łazienka, o którą musiał zresztą każdego ranka rywalizować z dwójką rodzeństwa. Jeśli tylko jego siostrze udało się wpaść do niej najwcześniej, nie było mowy, by zwolniła ją wcześniej, niż po godzinie. Najmniejszej konkurencji upatrywał w jedenastoletnim bracie, który w sobotnie poranki, co prawda zrywał się wcześnie, lecz do południa oglądał kreskówki, leżąc na kanapie w swojej czerwonej pidżamie. Babcia czasami ganiła go za to weekendowe lenistwo, ale wystarczyło, by Blanket ładnie się uśmiechnął, a ona już przynosiła mu jego ulubione czekoladowe płatki z mlekiem i poprawiała ugniecione poduszki pod jego plecami. Nie był pewien, czy jej miłość do najmłodszego z nich jest spowodowana jego wiekiem, czy też niewiarygodnym podobieństwem do ukochanego syna Katherine. Co prawda, babcia zawsze otwarcie utwierdzała wszystkich o ogromnych uczuciach, którymi darzyła każde ze swoich dzieci, jednak, gdy ktoś widział ją przy Michaelu, mógł domyślić się, który z Jacksonów był faworyzowany. Tata... Wciąż nie mógł otrząsnąć się z tego, co się wydarzyło niespełna cztery lata temu. Jednak, po jego odejściu musiał się pozbierać bardzo szybko, gdyż reszta najbliższej rodziny poszukiwała w nim wsparcia. Musiał być silny przede wszystkim dla swojego rodzeństwa, dlatego tak często, gdy jego myśli zaczynały krążyć wokół ojca, oddalał je od siebie jak najszybciej. Nie mógł zatopić się we wspomnieniach, bo to złamałoby go zupełnie. Oparł dłonie o krawędzie umywalki i spojrzał w lustro,głęboko westchnąwszy.
- Łazienka wolna!
Wyszedł, mijając czekającą już siostrę, obładowaną stertą ubrań, którą zapewne zamierzała przymierzać. Uśmiechnął się pod nosem i udał się do jadalni. Kiedy Paris, jakimś cudem, wgramoliła się do środka, zaczął się istny pokaz mody. Kiedy po chyba piątej z kolei zmianie stroju próbowała założyć następną bluzkę i jednocześnie jedną stopą ściągnąć nogawkę spodni z drugiej, ktoś nagle zapukał do drzwi. Koszulka nie przeszła jej jeszcze przez głowę, gdy zaskoczona niespodziewanym dźwiękiem, podskoczyła i tracąc równowagę, z całym impetem runęła na podłogę. Łomot słychać było chyba w całym domu, tymczasem powietrze przeszył jej pisk:
- Ałłłłłłłłłłłłłłłłłłłłł!!!
- Wyłaź stamtąd! Muszę siku! - po drugiej stronie drzwi, z nogi na nogę przebierał jedenastoletni chłopiec.
Jego długie do pasa, potargane włosy lekko przysłaniały mu widzenie. Przyłożył ucho do drewnianej płyty i nasłuchiwał, czy jego siostra ma wreszcie zamiar zwolnić łazienkę.Dziewczyna powoli wstała z podłogi i delikatnie rozmasowywała bolące miejsce na udzie. "No pięknie, będzie siniak, jak nic!Jeszcze tego mi brakowało!" - pomyślała sobie. Wciągnęła na siebie ubrania, których nie zdążyła wcześniej w pełni założyć i przekręciła klucz w zamku. Gdy tylko wyszła, do środka, jak burza wpadł jej młodszy brat, a ona, rzucając resztę ciuchów na łóżko w sypialni, zeszła na śniadanie. Kiedy usiadła do już zastawionego przez babcię stołu, jedzący vis a vis niej Prince odezwał się kpiąco:
- Wyglądasz, jakbyś z samego rana zaliczyła bliski kontakt z podłogą.
- Ha ha. Bardzo zabawne. A ty chyba zapomniałeś, co to takiego szczotka do włosów - odcięła się nastolatka.
- Dzieciaki... Nie kłóćcie się już przy śniadaniu...
Katherine wyglądała na zmęczoną. Miała już swoje sędziwe osiemdziesiąt dwa lata i czuła, ze była zwyczajnie za stara na wychowywanie kolejnych dzieci. Oczywiście, kochała swoje wnuki, jak nikogo na świecie, ale nie była pewna, czy będzie potrafiła się nimi odpowiednio zająć. Minęły już prawie cztery lata, od kiedy przygarnęła je pod swój dach i miała wrażenie, że przez ten czas postarzała się dwukrotnie. Chociaż nie sprawiały one nigdy większych problemów, martwiła się, że brak rodziców wpłynie na ich przyszłe życie. Michael wychowywał je wzorowo, dzięki czemu były teraz bardzo kulturalne, skromne i ułożone, jednak, jak to z dziećmi, czasami ciężko było sobie z nimi poradzić. Obiecała sobie, że przy nich, nie będzie okazywała swojej słabości i tęsknoty za ukochanym synem. Kobieta westchnęła tylko głęboko i zapytała troskliwym głosem:
- Blanket już się obudził? Przygotowałam mu już miejsce na kanapie i płatki z mlekiem...
Dwoje rodzeństwa, myśląc o tym samym, wymieniło tylko porozumiewawcze uśmiechy i wróciło do swojego śniadania.



czwartek, 5 grudnia 2013

Am I scary for You? _7

- Emmo... Obudź się - miękki głos matki przywołał ją do rzeczywistości.
Kołdra, którą była nakryta, pachniała świeżo skoszoną trawą i latem, a poduszka wydawała się byś bardziej miękka niż puszyste chmury przewijające się za oknem w jej pokoju. Ściany, przez błyskające na nich promienie ciepłego słońca, zdawały się nie być już tak szare, jak przedtem. Wszystko było jakby czystsze, piękniejsze, bardziej wyraźne... Wyciągnęła przed siebie bladą rękę, przyglądając się swoim szczupłym, długim palcom. Była to prawdopodobnie jedyna część jej ciała, którą naprawdę lubiła. Jej matka kiedyś wierzyła, że przez tak delikatne dłonie, córka skazana jest na światową karierę najlepszej pianistki w dziejach. Później niestety sielanka się skończyła, a marzenia prysły jak bańki mydlane w wietrzny dzień. Mąż, choć nigdy jej nie uderzył, stał się zaborczy, by później popaść w głęboki alkoholizm, z którym nie potrafi poradzić sobie do tej pory. Jego matka, po śmierci swojego małżonka, chorego na serce, wprowadziła się do młodej rodziny i rozpoczęła swoją dyktaturę. To dziwne, że chociaż całkowicie zapanowała nad pokorną synową i tchórzliwą wnuczką, za nic w świecie nie była w stanie okiełznać wiecznie pijanego syna. Kiedy wreszcie mogło wydawać się, że prawdziwe szczęście zawitało do ich domu, po raz kolejny los spłatał im tragicznego figla. Nie dawniej jak dwa lata wcześniej Nina, bo tak miała na imię jej matka, oświadczyła domownikom, że spodziewa się drugiego dziecka. Emma była więcej niż wniebowzięta perspektywą posiadania rodzeństwa. Natomiast, upojony wysokoprocentowymi trunkami, ojciec i despotyczna babka nie dopuszczali do siebie tej wiadomości. Jakby na przekór biednej dziewczynie i jej matce, złorzeczenia tych dwojga postanowiły się spełnić. W czwartym miesiącu ciąży, trzydziestodwuletnia kobieta straciła chłopca, którego nosiła w łonie. Po tym wydarzeniu wszystko "wróciło do normy". Nastolatka zastanawiała się właśnie, jakby teraz wyglądał jej braciszek, gdyby szczęśliwie udało mu się przyjść na świat. Miałby zimne, stalowoszare oczy ojca, czy może ciepłe, karmelowe oczy matki? Czy jego usteczka byłyby różowe, czy też blade, jak u niej samej? Czy umiałby już chodzić i mówić? Może biegałby za piłką po ich niewielkim ogrodzie? A może wolałby spędzać czas ze starszą siostrą..? Przed jej oczami pojawił się obraz nagrobka z wyżłobionym napisem: "Charlie Dawson, śpij spokojnie Aniołku".
- Chciałabyś go zobaczyć, Emmo? - głos dobiegał znikąd, a jednocześnie wypełniał całą przestrzeń jej niewielkiej sypialni.. Był niezwykle łagodny i głęboki.
- Co znowu?! Kim ty jesteś?!
- Wiem, że ciężko to wyjaśnić, ale jestem duchem...
- Przecież to niemożliwe! Chyba już całkiem mi odbiło! Dobra, wiem, że robisz sobie ze mnie jaja! Wyłaź w tej chwili, kimkolwiek jesteś!
- Nie pamiętasz, jak skończyło się to ostatnim razem, Emmo? Nie chciałbym, by znów coś ci się stało... Myślałaś przed chwilą o swoim nienarodzonym bracie, czyż nie?
- Nic ci do tego! - odparła niegrzecznie, lecz po chwili spoważniała. - Ej! Skąd o tym wiesz..?
- Przychodzę z Nieba... Wiem więcej, niż możesz sobie wyobrazić... Powiedz mi, czy chciałabyś zobaczyć swojego Chariliego?
Zamiast odpowiedzi, z jej dużych oczu pociekły dwie słone łzy, a wargi zadrgały ze wzruszenia, które ogarnęło jej serce. Na przeciwległej ścianie pojawiło się cudowne, niezwykle jasne światło, które mimo swojego natężenia, nie szkodziło patrzącemu. Z białego tła zaczęła wyłaniać się sylwetka około dwuletniego chłopca z jasną czupryną rozwiewaną przez wiat, biegającego po najzieleńszej łące, jaką kiedykolwiek widziała. Mogłaby poświadczyć, że obraz ten był prawdziwy, gdyby nie niepokojąca bladość skóry dziecka, która graniczyła wręcz z przezroczystością. Mimo to malec zdawał się nie zwracać na to uwagi i bawić w najlepsze.
- On jest teraz szczęśliwy, Emmo, u boku naszego Pana. Wiem to, bo sam jeszcze do niedawna miałem zaszczyt przebywać w Jego obecności - odpowiedziała wciąż niewidoczna zjawa.
- Więc dlaczego teraz z nim nie jesteś?
- Pan przysłał mnie tu, bym zasłużył na anielskie skrzydła. Chciałbym służyć Najwyższemu, opiekując się ludźmi na ziemi, ale aby móc to czynić, muszę być aniołem. Dlatego, na razie pod opiekę przydzielono mi ciebie, Emmo Dawson.
- Chyba żartujesz! Ja nie wierzę w żadne anioły i żadnego Boga!
- Kim zatem, według ciebie, jestem?
Na tle tej samej ściany, na której przed chwilą widziała swojego młodszego brata ukazał się przezroczysty obłok, który przybrał kształt człowieka o prostych, czarnych włosach sięgających do ramion. Był ubrany jak zwykły mężczyzna, w grafitowy garnitur, granatowy krawat, a na jego nogach widniały podstarzałe mokasyny. Uśmiechał się delikatnie,a jego oczy lśniły niesamowitym blaskiem...


wtorek, 3 grudnia 2013

Am I scary for You? _6

Dziękuję za Wasze ostatnie odpowiedzi :) Pomysły na prezenty naprawdę świetne! Zwłaszcza Anonim, którzy poprosił o kryminał Agatty Christie. Mam do Ciebie pytanie: czytałaś już może "Nemezis" tej samej autorki? Jeśli nie, to serdecznie polecam! Co do płyty "HIStory", to można czasem spotkać w Empikach (mnie się udało :D) Dobrze, nie będę już więcej "przynudzać"... Zapraszam do czytania :)
*
Lustro wydawało się za wszelką cenę nie dopuszczać, by choć przez jedną krótką chwilę, gdy w nie patrzyła, czuła się dobrze. Mysie włosy sięgające do ramion nigdy nie układały się tak, jakby sobie tego życzyła. Podkrążone oczy koloru toffie wyglądały niczym u zombie, a spierzchnięte usta za nic nie pozwalały się nawilżyć. Ubrania w okolicach brzucha i ud opinały się dość znacząco, natomiast miejsce, które powinien zajmować biust, pozostawało jedynie delikatnie wybrzuszone. Jakim prawem jedni obdarzani byli przez naturę bogactwem, umiejętnościami i dodatkowo świetnym wyglądem? Życie było całkowicie nie fair, a ona doświadczała tego na każdym kroku. Większość dzieciaków z jej klasy siedziała teraz pewnie w ogrodzie z rodzicami i robiła grilla, albo grała na nowiusieńkich konsolach. Tymczasem ona wyglądała przez przybrudzone okno, wdychając zapach przygotowywanego przez jej matkę obiadu i wysłuchując kolejnych krzyków niezadowolonej babki. Obiecała sobie, że gdy tylko ukończy liceum, przenosi się do college'u jak najdalej od Los Angeles. Może Londyn? Fakt, nie była najlepszą uczennicą, ale przecież wszystko da się zmienić, jeśli tylko człowiek trochę się postara. Spojrzała na swoje odbicie jeszcze raz... Fałdka tłuszczu na jej brzuchu była widoczna i z całą pewnością nikt nie podważyłby jej obecności. Bądźmy szczerzy... Z nieudacznika nie udało jej się przemienić w pewną siebie osobę przez 15 lat swojego marnego życia, więc dlaczego miałoby udać się tym razem? Usiadła na zimnej podłodze i podparła rękoma zbolałą głowę. Poczuła jak chłodny powiew wiatru łagodzi rwący ból w jej karku. Przymknęła oczy i rozkoszowała się chwilową ulgą, która nie trwała jednak długo. Odwróciła głowę z przeświadczeniem, że przecież w taki dzień jak ten, za nic w świecie nie otworzyłaby okna... Faktycznie, było ono szczelnie zamknięte, a firanka nie poruszyła się choćby o milimetr. Skąd więc ten podmuch? Jej serce przyspieszyło bieg, a ona nerwowo rozglądała się po pokoju. Coś tu było nie tak, a ona właściwie nie potrafiła stwierdzić co... Nagle, ten sam przenikliwy chłód poczuła na swoim policzku. Pisnęła głośno i ukryła się po drugiej stronie łóżka.
- Kto tu jest?!
W jej pytaniu brzmiał strach i niespokojne bicie serca...Zamiast odzewu po raz kolejny poczuła delikatny "dotyk" na swoim policzku, tym razem jeszcze bardziej subtelny i pieszczotliwy.
- Nie bój się, Emmo...
- Co? Kto to powiedział?!
Tym razem przeraziła się nie na żarty... Nie potrafiła przestać się trząść, mimo iż wiedziała, że ta sytuacja była całkowicie niedorzeczna. Bała się choć odrobinę wychylić głowę, by odnaleźć intruza zakłócającego jej spokój. Jednak głos, który wypowiedział tamte słowa brzmiał bardzo nietypowo. Nie wiedziała, czy należał do dziecka, czy też do osoby dorosłej. Był doniosły, a jednocześnie łagodny. Głęboki, a zarazem tak bliski...
- Jeśli ci się pokażę, przestaniesz się mnie bać, Emmo?
- Pokaż się w tej chwili, inaczej zacznę krzyczeć...
Powoli, na przeciwległej ścianie zaczął pojawiać się niewyraźny wizerunek człowieka, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej dokładny. Z jej gardła wydobył się głośny krzyk, a ona sama padła nieprzytomna na podłogę....


niedziela, 1 grudnia 2013

Am I scary for You? _5

Kochani!
Jak mijają Wam dni? Mamy dziś 1 grudnia! Osobiście nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko leci. Wciąż wydaje mi się, jakby dopiero co rozpoczął się rok szkolny... Przyznać się, kto już słuchał "Last Christmas"! :P Wracając do tego magicznego miesiąca, listy do św. Mikołaja już wysłane? Może chcielibyście podzielić się swoimi pomysłami na prezenty? Jeśli tak, to piszcie w komentarzach, co marzy Wam się pod choinką. O tych, którzy byli grzeczni, szepnę słówko tu i tam, a może Wasze pragnienia również się spełnią ;) Tymczasem, życzę Wam cudownego grudnia i miłego czytania kolejnej notki.
All My Love
Liberian_Girl

- Jeju... Myślałam, że ten koszmar już nigdy się nie skończy... - westchnęła głośno Paris.
Jak zwykle, we trójkę, zbiegali po szkolnych schodach kierując się w stronę szafek. Wystarczyło zostawić w nich niepotrzebne książki i już mogli wracać do domu, by wspólnie rozkoszować się rozpoczętym weekendem. Dziewczyna, podobnie jak dwójka jej przyjaciół, trzymała w dłoni czerwoną koszulkę z logo szkoły, którą ściągnęła przed chwilą w toalecie. W dni wolne nareszcie w pełni mogła być sobą. Jako pierwszy wykręcił swój kod Shak. Z pomalowanej na bordowo klitki wyciągnął skórzaną kurtkę, po czym zabawnie poruszył brwiami i stanął z rękoma splecionymi na klatce piersiowej, w oczekiwaniu na towarzyszki. Michaela już wepchnęła ostatni zeszyt do swojej szafki, gdy trzecia z paczki właśnie uchylała drzwi. Gdy tylko je otworzyła, ze środka wypadła złożona na kilka części kartka. Nastolatka podniosła ją i  z wyraźnym zaciekawieniem malującym się na jej twarzy, zaczęła czytać. Po każdym kolejnym wyrazie, gdy dziewczyna bledła coraz bardziej, przyjaciółka zapytała zaniepokojona:
- Wszystko ok?
Zapisany skrawek papieru bezszelestnie opadł na ziemię, a ona patrzyła na nich nieprzytomnym wzrokiem. Chłopak szybko podniósł liścik i przeczytał go na głos:
-"Uważaj, księżniczko, bo gdy zbyt wysoko zadzierasz nos, może spotkać cię coś przykrego." Kto mógł podrzucić ci coś takiego?
- Złapałaś się z kimś ostatnio? Może byłaś, w stosunku do kogoś, zbyt szczera?
- Dajcie spokój... - powiedziała już pewniejszym, jednak jeszcze niezbyt przekonującym głosem. - Przecież to tylko jakiś głupi żart. Komuś pewnie się nudziło. Chodźmy, Billy pewnie już czeka.
Jednym ruchem zatrzasnęła drzwiczki i gwałtownie się odwróciła. W tym samym momencie z bocznego korytarza wyłoniła się dziewczyna, trzymająca w dłoni kubek wypełniony waniliowym shake'iem ze stołówki. Paris, nie kontrolując wzrostu adrenaliny, który wywołał w niej tajemniczy list, chcąc jak najszybciej opuścić szkołę, z całym impetem wpadła na uczennicę. Lodowata zawartość plastikowego pojemnika wylądowała na jej bluzce i spodniach. 
- Strasznie cię przepraszam... - pisnęła nieśmiało tamta.
- Niech by to szlag! To nie twoja wina...Michaela, masz coś, w co mogłabym się przebrać?
- Tylko czarną bokserkę. Może być?
- Cokolwiek... Wszystko będzie lepsze od ciuchów całych ubabranych w zimnej papce. Pójdziesz ze mną do łazienki?
Zniknęły, a chłopak zawołał woźnego, który zajął się bałaganem pozostałym po incydencie. Dosłownie w ostatniej chwili udało mu się złapać dziewczynę, na którą wpadła jego przyjaciółka, gdyż tamta w ułamku sekundy ulotniła się. 
- Hej! Zaczekaj!
- Przecież już powiedziałam, że przepraszam, okay? 
- Zrobiłaś to specjalnie! I dodatkowo podłożyłaś Paris ten liścik - machnął skrawkiem papieru przed zaskoczoną twarzą blondynki. 
- O czym ty, do cholery, mówisz?! Nie wrzucałam do jej szafki żadnej głupiej kartki, a to na korytarzu to zwykły wypadek. - Gdy wciąż trzymał ją za lewe ramię, powstrzymując przed dalszą ucieczką, krzyknęła - Zostaw mnie!
Wyrwała mu się i spokojnym krokiem odeszła do grupki czekających już na nią, pod salą chemiczną, przyjaciół. Chwilę jeszcze szeptali, patrząc na niego ze złością, dopóki ponownie nie zszedł na parter.
- Gdzieś ty był, Shak?
- Pobiegłem za tamtą laską. Jestem pewien, że miała coś wspólnego z liścikiem w twoim boksie.
- Zwariowałeś?! - zapytała zdenerwowana Jackson.
- PJ, on ma rację... Też od razu pomyślałam, że to może być jej sprawa.
- Może i tak. Ale jeśli nie, to jeszcze dziś cała szkoła będzie wiedziała, że dostaję bezsensowne anonimy z pogróżkami. O tym już nie pomyśleliście, prawda?
Bez słowa ruszyła w kierunku frontowych drzwi, a oni niepewnie podążyli za nią. Na parkingu już stał zaparkowany minivan, o którego oparty stał masywny mężczyzna z poważnie przerzedzonymi włosami. Uśmiechnął się do nich, ukazując rząd zdrowych zębów koloru kości słoniowej, po czym zapytał:
- Jak tam dzieciaki?
- Wszystko ok. Jedźmy już, Billy.
- Jak wolisz Paris...
Kiedy już wszyscy załadowali się do środka, mężczyzna zasunął szybę oddzielającą przód, od tylnych siedzeń, jakby przeczuwając, że nie był to najlepszy dzień na pogawędkę z młodymi. Kiedy auto ruszyło, mulatka odezwała się cicho:
- Przecież wiesz, że Shak chciał dobrze...
- No właśnie... Proszę, nie gniewaj się na mnie, Perry...
- Jeszcze raz tak do mnie powiesz, a gwarantuję, że osobiście urwę ci głowę Ghacha! - zawołała, uśmiechając się pięknie.
- Dzięki, Jackson... 
- Spoko. A teraz już zapomnijmy o tym głupim liście...
- Zgoda - odpowiedzieli chórem.