piątek, 30 listopada 2012

Ynitsed_2

- Na co ma pan dziś ochotę, panie Jackson?
- Sophio, zjem co tylko przygotujesz. Wiesz jak bardzo kocham twoją kuchnię.
- Może być sałatka grecka?
- Wyśmienicie!
Przyklasnął w dłonie. Bardzo polubił swoją nową gosposię. Ta 60-letnia kobieta była pełna wigoru i siły do życia. Lubiła żarty i, tak jak jej pracodawca, płatanie psikusów gościom. Zdarzała się sól w herbacie, gorzka szarlotka czy ryba z oczami wgapiającymi się w jedzącego. Takie akcje w Neverlandzie były na porządku dziennym. Swoją drogą, urządzenie tego terenu tak, jak chciał zajęło mu sporo czasu. Jednak było warto. Każda z kilku karuzeli, każde zwierze w miniaturowym Zoo, nawet najmniejsza figura w ogromnym ogrodzie znajdowała się na swoim miejscu nie bez przyczyny. Ta posiadłość była jego Nibylandią, a on - zaklęty pod obecną postacią - Piotrusiem Panem. W głębi duszy czuł, że to była właśnie jego prawdziwa natura. Teraz, kiedy trasa BAD dobiegła końca, wreszcie mógł spokojnie odpocząć na swoim ranczu. Któryś z dyrektorów głównych namawiał go, by po wydaniu kolejnej płyty znów ruszył w trasę... Może to nie był taki głupi pomysł? Może BAD było najdroższym przedsięwzięciem, ale odniosło ogromny sukces. A co, jeśli spróbowałby go przebić? Wciąż pracował nad nowymi piosenkami, ale w głowie miał już zamysł całego
tournée. Wiedział już, mniej więcej, jak będzie wyglądała płyta... Może powinien pomyśleć nad strojami? Lubił projektować ubrania, w których później występował. Tak... czas się nad tym poważnie zastanowić. Wziął do ręki telefon i wykręcił numer do jednego ze swoich bliskich współpracowników.
- Quincy? Mam pewną sprawę...
- Witaj Michael! Dopiero co skończyłeś światową trasę. Gdzie znów cię nosi? - zapytał rozbawiony.
- Zastanawiam się nad kolejną... I stwierdziłem, że mógłbym zająć się strojami już teraz, dopóki pomysły nie wypadną mi z głowy.
- Trasa? Już? Ale co chcesz promować?
- Płytę. Jeszcze nie do końca wiem, jakby to wszystko miało wyglądać, ale mogę zrobić projekty kostiumów... - delikatnie minął się z prawdą.
- Cóż... Skoro chcesz... Tylko jak ja mam ci w tym pomóc?
- Potrzebuję kogoś o dobrej kresce i bogatej wyobraźni. Kogoś, kto pomoże mi wykonać szkice.
- Hmm... wiesz, chyba znam kogoś takiego... Spróbuję się skontaktować i dam ci znać.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Podziękujesz, jak uda mi się coś załatwić... Do usłyszenia.
Odłożył słuchawkę promieniejąc szczęściem. Jego głowa była pełna nowych pomysłów... Jednak musiał czekać.
- Panie Jackson, obiad na stole! - zawołała gosposia.
- Już idę Sophie!
W podskokach pobiegł do jadalni...


wtorek, 27 listopada 2012

Ynitsed_1

Jeszcze tylko moment na złapanie oddechu, ostatnie wolne drgnienie serca nim adrenalina przyspieszy bieg krwi w napiętych żyłach. Słyszy wyraźnie swoje imię skandowane przez tysiące fanów pod sceną. Chcą go już teraz. Chcą zobaczyć to misternie przygotowywane dzieło właśnie dla nich. Jeszcze nie mogli go dostrzec. Był ukryty za wysoką kolumną podtrzymującą sklepienie sceny. Muzycy zagrali pierwsze dźwięki "Wanna Be Startin' Somethin'". Już czas. Pełen energii wybiegł na środek, pozwalając, by muzyka i aplauz fanów wypełniały go całkowicie...
*
- I jak było, Karen? - zapytał, siadając na miękkim fotelu i popijając przez słomkę pomarańczowy sok.
- Jak zwykle, Michael, perfekcyjnie.
Wzięła do ręki biały ręcznik i delikatnie wytarła krople potu z jego czoła.
- Wiesz, kocham występy, ale cieszę się, że to już koniec. Jestem już trochę tym wszystkim zmęczony.
- Wierzę ci. Pracowałeś dniami i nocami nad tą trasą i dlatego została ona doceniona. Zasłużyłeś na odpoczynek.
- To może wybralibyśmy się po ostatnim koncercie na małe wakacje? Co powiesz na gorącą Hiszpanię? - poruszył łobuzersko brwiami.
- Michael! Ja mam męża, nie zapominaj o tym - zaśmiała się blondynka.
- Tak tylko się droczę.... Ale chociaż próbowałem - uśmiechnął się pełną gębą. - Przecież wiesz, że cię kocham Karen.
- Dajesz mi to do zrozumienia przy każdej możliwej okazji. Też cię kocham.
Przechodząc, zmierzwiła mu włosy. Robiła to tak, jakby był małym chłopcem, mimo że to w końcu 30-letni facet.
- Zawołaj, gdybyś potrzebował mojej pomocy.
- Obawiam się, że mogę mieć problem ze zdjęciem kombinezonu... - powiedział z błyskiem w oku.
- Nie ze mną te numery... Jesteś już dużym chłopcem. Poradzisz sobie.
Zamknęła za sobą drzwi garderoby. Ach, ta Karen. Mimo iż byli przyjaciółmi, nie potrafił ukryć tego, że go pociągała. Jednak szanował jej zdanie i jedyne na co sobie pozwalał, to, od czasu do czasu, jakiś niewinny żarcik... No dobrze, częściej niż od czasu do czasu. Ale jej chyba zbytnio to nie przeszkadzało, skoro do tej pory nie zerwała współpracy. Od wielu lat łączyły ich stosunki nie tylko zawodowe. Poza pracą byli dobrymi przyjaciółmi. Lubili spędzać ze sobą czas, a Karen często pomagała mu niezauważalnie wymknąć się z hotelu w pełnej charakteryzacji. Były to jedne z najprzyjemniejszych chwil. Nikt nie mógł go rozpoznać, nie zadawał niezręcznych pytań, nie chciał go dotknąć, nie prosił o autograf. Kochał swoich fanów, jednak czasami byli oni naprawdę męczący. Mimo to traktował ich jak rodzinę, a jak wiadomo - rodziny się nie wybiera. Jego myśli, od ukochanej Karen pomknęły do wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Jeszcze nie tak dawno siedział tak jak teraz, z tą różnicą, że towarzyszyła mu Tatiana. Ta urocza tancerka, aktorka, modelka, czy kim ona tak naprawdę jest, była wyjątkowa. Pomijając urodę, dzięki której niewątpliwie ją wybrał, miała w sobie "to coś". Błysk w brązowych oczach i ciepły uśmiech sprawiły, że przypadła mu do gustu. A on jej chyba też, zważając na to, co zrobiła... Kiedy tak wykonywał "The Way You Make Me Feel", wyszła, jak zawsze przy tym utworze. Zmysłowo kręcąc biodrami, w czarnej, obcisłej sukience i długich kozakach w tym samym kolorze, udawała, że go uwodzi... Chyba, że nie udawała. W pewnym momencie podeszła do niego bardzo blisko... Tego nie było w planie, jednak przedstawienie musiało trwać. Położył swoją dłoń na jej wyraźnej talii i uśmiechnął się do fanów. Wtedy ona, rozochocona jego zachowaniem, pocałowała go na oczach tysięcy ludzi. Nie wiedząc, co ma zrobić, nie przerwał jej od razu. Dopiero po chwili ona sama odeszła i, z uśmiechem na ustach, zniknęła za kulisami. Nigdy więcej jej nie zobaczył... Kierownik trasy zwolnił ją za brak profesjonalizmu. Czy tęsknił? Tak, jednak rozumiał decyzję podjętą przez kierownictwo. Popełniła błąd i musiała ponieść tego konsekwencje. Nawet jeśli był to najsłodszy błąd. Usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Kto tam?
- Michael, masz gościa...
- Chwilkę, tylko się przebiorę...


czwartek, 22 listopada 2012

Podziękowania

Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom ♥ dzięki Wam ten blog istnieje. Mam nadzieję, że podobał Wam się ostatni odcinek Destiny :) Zawsze z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze i uwagi. Liczę, że uda mi się Was jeszcze nie raz zaskoczyć :)     Keep Michaeling   ♥  Liberian Girl

środa, 21 listopada 2012

Destiny_26

Zdjął kurtkę i ciepłe buty. W domu roznosił się zapach ciasta migdałowego, ryby i świeżego świerku. Zajrzał do salonu, gdzie w rogu stała majestatycznie rozłożysta choinka. Mała Janet siedziała na dywanie, wieszając ozdoby na najniższych gałęziach. Wyższymi piętrami zajmowali się Marlon i Randy. Z zewnątrz usłyszał głosy Jermaine'a, Tito oraz Jackie'ego. W kuchni pomagały matce La Toya, Rebbie oraz dziewczyna Jermaine'a - Hizel. Reszta rodziny miała zjechać dopiero jutro po południu na wspólny obiad. Chłopak podszedł do rodzeństwa, z zachwytem oglądając świąteczne drzewko.
- Jeszcze tylko anielski włos... - zapowiedziała Jan.
- Nie zapomnij o gwieździe... - powiedział i podniósł ją , by sięgnęła do czubka choinki.
Za oknami powoli zaczęło się ściemniać. Na stole pojawił się śnieżnobiały obrus z siankiem pod spodem. Dziewczęta zaczęły układać półmiski pełne smakołyków, a chłopcy rozkładali sztućce. Zapowiadała się obecność łącznie 15 osób. Michael, spostrzegłszy, że wybija już wyznaczona godzina, pobiegł do swojego pokoju, aby się przygotować. Z szafy wyciągnął czystą, wyprasowaną, białą koszulę i czarne spodnie. Próbował okiełznać swoje hebanowe loki, lecz, przegrawszy tę walkę, zostawił je wijące się wokół twarzy. Zawinął ostrożnie prezent w zielonkawy papier i ukrył na jednej z półek. Jeszcze tylko odrobina perfum truskawkowych i był gotów. Na dole zabrzmiał dzwonek do drzwi. Zbiegł po schodach, uprzedzając starszych braci, zaprosił gości do środka. Najpierw ucałował rękę Sarah, później uścisnął dłonie Billowi i Kevinowi. Dopiero na samym końcu zbliżył się do Madeline i przytulił ją serdecznie. Pachniała, co w jej przypadku nie było niczym dziwnym, świeżo upieczoną szarlotką... Zaciągnął się tą aromatyczną wonią tak głęboko, aż dotarła do jego płuc.
- Ślicznie pachniesz - szepnął jej wprost do ucha.
Ona, rozbawiona komplementem, zmierzwiła smukłą dłonią jego czarne loki, uśmiechając się przy tym uroczo.W hallu zebrała się cała, obecna w tym dniu, rodzina Jacksonów, równie uprzejmie witając sąsiadów. Gdy już zakończono wszystkie powitalne ceremoniały, wszyscy zostali zaproszeni do salonu, gdzie na dużym stole ustawione były gęsto parujące półmiski. Kolejno zasiadali do kolacji, rozmawiając przy tym niemal nieprzerwanie. Tylko dwoje z biesiadników dziwnie milczało, zerkając na siebie od czasu do czasu. Kiedy w starym radiu zabrzmiała pierwsza kolęda, Kevin razem z Maddie nieśmiało zaśpiewali. Następnie dołączył do nich Bill wraz z żoną, a chwilę później cały dom przy 2300 Jackson Street wypełniała muzyka. Zamęczeni siódmą już pieśnią, po znaku chłopaka, Mike i Madeline, umknęli na górę. Udając tajnych agentów, niezauważenie zakradli się do jego sypialni i ukryli się tam, przeczekując kolejne okazje do kolędowania.
- Dlaczego tak szybko uciekłeś? Przecież tak bardzo lubisz śpiewać - zauważyła kąśliwie.
- Kocham to, ale chciałem spędzić trochę czasu z tobą...
Przeczesał dłonią gęste loki i usiadł obok dziewczyny.
- Czyli to koniec... I właśnie tak ma się to skończyć?
- To nie koniec Mike. To tylko kolejny etap naszego życia. Widocznie Pan Bóg wystawia na próbę naszą przyjaźń. Mam nadzieję, że mimo wszystko ona przetrwa...
- Musi przetrwać, nie ma innego wyjścia. Wpadniesz na wakacje, a ja, jak już zrobię prawko, będę przyjeżdżał w weekendy.
- Uhm...
Zakryła twarz dłońmi, niczym dziecko bawiące się w "chowanego". Usłyszał jej ciche pochlipywanie, które tak bardzo starała się powstrzymać. Nienawidził, kiedy płakała, ale jedyne co mógł w tamtej chwili zrobić, to przytulić ją do siebie bardzo mocno. Jemu również pod powiekami przez moment błysnęły łzy, jednak momentalnie się opamiętał. Wiedział, że ktoś z ich dwojga musi być silny... Tym razem padło na niego.
- Zobacz Księżniczko... mam tu coś dla ciebie. Wesołych Świąt.
Wyciągnął rękę z małym pakunkiem zawiniętym w zielony papier, uśmiechając się przy tym ciepło. Dziewczyna wzięła podarek, lecz go nie otworzyła. Dobrze wiedziała, że Michael woli, aby uczyniła to, kiedy będzie już daleko stąd. Siedzieli tak, obok siebie, w całkowitej ciszy. Nie potrzebowali słów, by opisać, co działo się teraz w ich młodych sercach.
- Też chciałam ci coś dać... - zaczęła powoli - ... ale nigdzie nie mogę tego znaleźć. A wiesz przecież, że bałaganiarstwo nie jest jedną z moich cech...
- No jaaaaasne.... Jesteś istną perfekcjonistką jeśli o to chodzi - zaśmiał się.
- Odezwał się ten, który grzebie w cudzych szufladach, gdy tylko zostanie, choć przez moment, sam.
- Hej! Skąd o tym wiesz?
- Wiem o tobie bardzo dużo Mike...
- Na przykład?
- To już przy innej okazji... - powiedziała tajemniczo.
- Madeline! Zejdź na dół, proszę! Musimy już jechać - z dołu dobiegł ich głos Billa.
Powoli i niechętnie doczłapali się do schodów i, z równym zapałem, zeszli na parter. Gdy cała rodzina Robin była już gotowa, rozpoczęło się serdeczne pożegnanie. Michael na ostatku podszedł do swojej przyjaciółki.
- I masz być silna, rozumiesz? Zawojuj Big Apple!
- Dobrze Applehead - cmoknęła jego skroń. - A ty nie waż się wracać do afro!
Bill spakował resztę bagaży do pojemnego auta. Kiedy wreszcie wszyscy zajęli swoje miejsca, włącznie z Bobbym, samochód ruszył. Machał jej jeszcze przez chwilę, dopóki nie zniknęła mu z oczu za kolejnym zakrętem...


niedziela, 18 listopada 2012

Destiny_25

Szedł zaśnieżoną alejką, mijając po drodze ludzi opatulonych grubymi szalami. Zmarznięte twarze, zastygłe w uśmiechu, dawały znać o nieuchronnie zbliżających się świętach Bożego Narodzenia. Mimo iż w religii, którą wyznawał nie obchodzono tych dni, stwierdził, że każdy dzień jest dobry do obdarowywania bliskich. Ponadto Maddie jest chrześcijanką, tak jak cała jej rodzina. Ubłagał Matkę, by urządzić dla nich kolację wigilijną, która miała być jednocześnie okazją do pożegnania. Zatopiwszy się w myślach, o mały włos nie wpadłby na leżącą na chodniku kobietę. Miała na sobie stare, podniszczone palto i zabrudzoną chustę, zawiązaną pod brodą. Prawdopodobnie przewróciła się na oblodzonej drodze i nie była w stanie podnieść się o własnych siłach. Przykucnął przy niej i podał jej rękę. Chwyciła się jego męskiej dłoni, a on pomógł jej wstać. Staruszka, nawet stojąc, nie była zbyt wysoka. Zgarbiona postawa i liczne zmarszczki jakimi poprzecinana była jej twarz świadczyły o podeszłym wieku.
- Dziękuję ci chłopcze.
- Nie ma za co, proszę pani - uśmiechnął się do niej.
- Coś tu ci chyba wypadło kawalerze...
Rzeczywiście... Kiedy pomagał jej wstać, z przedniej kieszeni kurtki wysunęła mu się biała kartka. Kobieta uchyliła rąbek papieru i odczytała kilka słów.
- To dla twojej narzeczonej, prawda?
- Nie... to dla przyjaciółki - odpowiedział zmieszany.
- Skoro tak twierdzisz.
- Wesołych Świąt!
- Wesołych Świąt...
Pożegnał staruszkę ciepłym uśmiechem i ruszył dalej w kierunku targu.
*
Mijał stragany z najróżniejszymi szpargałami. Można było tam znaleźć wszystko, poczynając od pary kaloszy, na laleczkach Vodoo kończąc. Opanowawszy swoje zainteresowanie tymi ostatnimi, dzielnie przemierzał alejki w poszukiwaniu kuli. Gdy był już prawie u kresu tej wycieczki, dostrzegł w rogu ogrodzenia ową staruszkę, której pomógł kilkanaście minut wcześniej. Jej stoisko nie było duże, jednak można było kupić tam wiele ciekawych przedmiotów. Podszedł do kobiety, uśmiechając się życzliwie.
- Jak się pani czuje? Wszystko w porządku?
- Tak, dziękuję. Szukasz prezentu dla PRZYJACIÓŁKI - to ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowała.
- Trafiła pani w samo sedno.
- Chyba mam tu coś odpowiedniego...
Staruszka odwróciła się i poczęła grzebać w stercie rupieci za sobą. Po kilku minutach odwróciła się uśmiechnięta, ukazując ewidentne braki zębów. W pomarszczonych, drżących dłoniach trzymała szklaną kulę. W środku widoczne było, w pomniejszeniu, ich ukochane Gary. Chłopak, zachwycony widokiem, wpatrywał się w przedmiot.
- Skąd pani wiedziała, o czym myślałem? - zapytał zaskoczony.
- Mam swoje sposoby... Podoba się?
- I to jak! Ile płacę?
- Jak dla ciebie kochanieńki, jest za darmo.
- Nie mógłbym tak...
- To podziękowanie za pomoc...
Chłopak, promieniejąc szczęściem, odszedł z drobiazgiem w zmarzniętych dłoniach. Przez chwilę przyglądał się dokładniej miniaturowemu miasteczku, zamkniętemu pod szklaną kopułą. Potrząsnął ostrożnie kulą... W środku zapanowała istna zawieja śnieżna, która z czasem stała się jedynie prószącym śnieżkiem. Wokół maleńkich domków zaległ biały puch. Kiedy chciał znów rozpętać biały chaos, jego palec natrafił na niewielkie wgłębienie w podstawie kuli. Odwrócił ją, a, ku własnemu zaskoczeniu, zobaczył klapkę. Otworzywszy ją, złożył kartkę z tekstem piosenki na pół i ukrył w sekretnym schowku. Był pewien, że prędzej czy później Maddie go znajdzie, ale nie chciał, by to stało się jeszcze tego samego dnia...


środa, 14 listopada 2012

Destiny_24

Leżał na miękkim łóżku, wpatrując się w sufit. Wigilia już jutro... Miał już prezenty dla wszystkich, z wyjątkiem Maddie... Zresztą, kompletnie nie miał pomysłu, co mógłby jej podarować. To musiało być coś, co zapamiętałaby na długo... Coś wyjątkowego... niepowtarzalnego... Zasługiwała na to. Z otchłani myśli wyrwało go ciche pukanie.
- Proszę - powiedział niezbyt przekonująco.
Do pokoju zajrzała dziewczynka o czarnych włosach, związanych w dwie kitki i, czekoladowych, śmiejących się oczach. Usiadła obok brata, bez słowa wpatrując się w niego. Ten, zdezorientowany jej zachowaniem, po chwili, zapytał:
- Sprowadza cię tutaj coś konkretnego, Janet?
- Przyszłam zapytać, co robisz? - odparła mała bezpretensjonalnie.
- Jak widzisz, nic konkretnego.
- W takim razie, nad czym się tak zastanawiasz?
- Nie mam pojęcia, co powinienem dać Maddie na Gwiazdkę...
- Hmm... - zamruczała pod nosem i podrapała się w głowę. - A co ona lubi?
- Nie wiem... Lubi muzykę, sztukę, przyrodę... śnieg...
- A może daj jej śnieżną kulę? Widziałam takie wczoraj na targu, kiedy byłam tam z Mamą.
- Po co jej jakaś głupia kula?!
- Jejku... skoro ci się nie podoba, to nie musisz się tak zaraz denerwować. W tej kuli jest Gary w pomniejszeniu. To chyba byłaby fajna pamiątka... Ale skoro nie chcesz... Lepiej już pójdę.
Zamknęła za sobą drzwi. Przekręcił się na bok i zaczął zastanawiać nad propozycją młodszej siostry. Może to nie był taki głupi pomysł? Ale sama kula to trochę za mało... Tak! Napisze dla niej piosenkę! To w końcu wychodziło mu nie najgorzej! Sięgnął po czystą kartkę i niebieski długopis, wreszcie rozłożywszy się wygodnie na łóżku, rozpoczął pisanie. To było łatwiejsze, niż mu się wydawało... Jego dusza podsuwała mu słowa, a dzieło powoli układało się w jedną, spójną całość... Wespnę się na każdą górę... Cicho modlę się... Granatowy tusz stopniowo zabarwiał śnieżnobiały papier kolejnymi literami. Nim się spostrzegł, tekst był gotowy. Założył ciepły, bordowy sweter i, schowawszy kartkę do kieszeni, wyszedł z pokoju. Na dole ubrał się stosownie do pogody panującej na dworze, a kiedy już miał zamiar wychodzić...
- Michael, dokąd się wybierasz?
- Idę na targ Mamo... niedługo wrócę.
- Mam nadzieję, zaraz zrobi się ciemno... - powiedziała, z troską w głosie.
- Obiecuję.
Ucałował matkę w policzek i wyszedł z domu.


poniedziałek, 12 listopada 2012

Destiny_23

- Jak to "wyjeżdżam"? - zapytał zdezorientowany. - Ale niedługo wrócisz, tak?
Spojrzała na niego zamglonymi oczyma. Wyglądał jak dziecko, które mama chciała zostawić na chwilę w sklepie, by załatwić ważną sprawę. Nie bardzo wiedział, o co takiego konkretnie chodzi. Uśmiechnął się delikatnie, wyczekując odpowiedzi na zadane pytanie. I co miała mu powiedzieć? Że to już koniec? Tak po prostu, bez uprzedzenia i wyjaśnień? Czuła się tak źle, jak jeszcze nigdy przedtem. Mimo iż jeszcze się nie żegnała, wiedziała, że ten moment to przedsmak tego, co ją wkrótce czeka. Wzięła głęboki oddech.
- Nie Michael... Ja już nie wrócę...
- Co?
- Wyprowadzamy się stąd...
Patrzył na nią tymi ogromnymi, czekoladowymi oczami, które emanowały bezradnością i niewymierzonym smutkiem. Przypominał zganionego psiaka, który prosi o drobną pieszczotę.
- Proszę... Nie patrz tak na mnie... Uwierz, mnie też to boli...
- Dokąd się wyprowadzacie?
- Do Nowego Jorku.
- Ile jeszcze zostało nam czasu?
- Wyjeżdżamy po Wigilii...
Zapanowała głucha, niepokojąca cisza, nieprzerwana nawet najcichszym westchnieniem. W obojgu kłębiły się teraz tysiące myśli... Wigilia już za dwa dni... Zostało tak mało czasu, by się sobą nacieszyć... Być blisko...

niedziela, 11 listopada 2012

Destiny_22

- Madeline, musimy porozmawiać... - zawołała z kuchni Sarah.
Dziewczyna, zdezorientowana oficjalnym tonem matki, pośpiesznie udała się do jadalni. Czekał tam na nią ojciec, który onieśmielał ją coraz bardziej spojrzeniem szaroniebieskich oczu. Usiadła przy stole, naprzeciw niego, próbując odgadnąć, jaka to sprawa niecierpiąca zwłoki zostanie jej za chwilę przedstawiona. W progu pojawiła się matka z twarzą skamieniałą w uroczystym wyglądzie. Mimo tego, patrząc na córkę, uśmiechnęła się minimalnie, chcąc dodać jej otuchy.
- Mamy dla ciebie wiadomość Maddie - powiedział ojciec bezbarwnym tonem.
- Słucham...
- Czeka nas przeprowadzka.
- Jak to?!
- Uspokój się Maddie... - do akcji wkroczyła Sarah. - Tata dostał posadę w Nowym Yorku, dlatego musimy się przenieść.
- Ja nigdzie nie jadę! Dopiero co się przeprowadziliśmy! Myślicie, że to takie fajne ciągle zmieniać szkoły? Otóż nie!
- Rozumiemy cię świetnie, jednak nic nie możemy na to poradzić.
- Nie sądzę. Róbcie, co chcecie! Jestem już prawie dorosła! Nigdzie się stąd nie ruszam!
Wybiegła z jadalni, by ukryć się w swoim pokoju. Potrzebowała teraz samotności. Chwila kontemplacji była jej teraz potrzebna, jak nigdy przedtem. Usiadła na, wyścielonym miękkimi poduszkami, parapecie i bez większego zainteresowania spoglądała przez okno. Co oni sobie wyobrażali?! Znów historia miała się powtórzyć? Zmiana miasta, średnio co pół roku, nie była ani łatwa, ani przyjemna. Gdy tylko zdążyła nawiązać z kimś lepszy kontakt, zaraz musiała znikać. Cały ten proceder zmęczył ją już wystarczająco. Myślała, że właśnie tutaj zagrzeją miejsce trochę dłużej... Myliła się. Jednak nie potrafiła sobie teraz wyobrazić życia w zimnym, obcym Nowym Jorku. Każdego dnia, na nowo, mijać obojętne dla niej twarze, z nadzieją powrotu do poprzedniego domu. Znów byłaby kompletnie sama... Bez Michaela... Ten chłopak był dla niej kimś więcej, niż przyjacielem... Był aniołem stróżem, o którego zawsze się modliła. Przecież nie przeżyje bez niego.Ktoś poruszył się w oknie naprzeciwko. Uśmiechnęła się na widok przyjaciela, który wyglądał wyjątkowo. Mokre, czarne loki leżały miękko na karku, a czekoladowa skóra, na plecach mieniła się w słońcu od kropli wody powoli po nich spływających. Stał tak, w jeansach i bez żadnej koszuli, oparty o biurko i uśmiechał się. Chciała go zawołać... Już prawie otworzyła okno... Wtem do chłopaka zbliżyła się zgrabna, ciemnowłosa dziewczyna, całując go namiętnie. Jej smukła dłoń znalazła się na jego wilgotnym torsie, łaskocząc go delikatnie. Później zawędrowała na podbrzusze, nie zatrzymując pieszczot. Maddie poczuła, że coś się z nią dzieje... Energicznym ruchem zasłoniła żaluzję, by zakończyć to widowisko. W pokoju nastała nieprzejrzana ciemność. Dziewczyna usiadła na łóżku i bezmyślnie wgapiała się w błękitną ścianę. Miała wrażenie, że straciła coś, czego bardzo potrzebowała, i to bezpowrotnie... Zamknęła oczy, a spod zaciśniętych powiek zaczęły płynąć szare, słone łzy.


piątek, 9 listopada 2012

Destiny_21

- Widziałaś się może z Michaelem? - zapytała ciekawa Sarah.
- Tak Mamo... Widujemy się codziennie...
- Nie uważasz, że wygląda bardzo korzystnie w tej nowej fryzurze?
- Taak...pasuje do niego dużo bardziej niż to nieszczęsne afro - powiedziała od niechcenia.
- W ogóle to wyjątkowo przystojny chłopak.
- Co ty sugerujesz?
- Ładnie razem wyglądacie...
- Mamo! Nie baw się w swatkę, proszę. Jestem z Lucasem, a Michael z Vicky. Poza tym jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
- Jedno drugiego nie wyklucza... Zresztą, jeśli chcesz wiedzieć, to nie podoba mi się ten cały Lucas...
- Niby dlaczego?
- To jakiś taki ... ciemny typ. Ciąga cię po barach, a kiedy jesteś chora, nawet nie raczy cię odwiedzić... On nie jest ciebie wart Maddie.
- Proszę cię Mamo... Skończmy już ten temat... Pójdę do siebie.
Zniknęła na schodach, pozostawiając matkę samą w kuchni. Może rodzicielka miała rację? Może Luc to nie był najlepszy facet... Tutaj pewnie trafiła. Ale co do jednego myliła się na pewno: Michael i ona nie mogli być parą. Byli jak rodzeństwo. I tak powinno pozostać...
*
- Zerwałam z Lucasem.
Stanęła w progu jego pokoju z pokerową twarzą. Jej słowa przyszyły jego ciało zimnym dreszczem. Skoro nie byli już parą, to dlaczego tak się zachowywała?  Nie wyglądała ani na szczęśliwą, ani na załamaną tym faktem. Nie poruszyła się choćby o milimetr, wpatrując się pustym wzrokiem w zimną przestrzeń. Nie usiadła, jak zwykle, na jego łóżku. Nie sięgnęła po najnowsze czasopismo, które akurat leżało na szafce nocnej. Nie wyglądała przez okno na zaśnieżoną ulicę i bawiące się na niej dzieci. Chciał ją obudzić z tego beznadziejnego amoku... Dłońmi objął ukochaną twarz i spojrzał w szmaragdowe oczy, które zabłądziły gdzieś  w otchłani myśli. Musnął ciepłymi wargami jej białe jak papier czoło i przytulił mocno do siebie. Ułożyła bezładnie głowę na jego piersi, wsłuchując się w melancholijny rytm wybijany przez jego młode serce. Ten dźwięk tchnął w nią cząstkę życia... Ale pragnęła skraść go jeszcze troszeczkę... Tylko maleńki takt... Zapamiętana w tym spokojnym stukaniu, nie zwracała uwagi na czas płynący, zdawałoby się, coraz szybciej. Nareszcie odetchnęła głęboko i oswobodziła się z troskliwych ramion przyjaciela.
- Wiesz, że to dupek? - zapytał po chwili, czarując ją uśmiechem.
- Miałam nadzieję, że to powiesz...
- Czego tylko sobie życzysz Księżniczko...

środa, 7 listopada 2012

Destiny_20

Siedziała, zawinięta kocem, z gorącą herbatą w dłoni. Zaczerwieniony od chusteczek nos kontrastował z blado-zielonkawą twarzą, a sine usta powoli sączyły parujący napój. Patrzyła błędnym wzrokiem na obraz wiszący na jednej z błękitnych ścian. Przedstawiał on zaśnieżony park pod rozgwieżdżonym niebem i lśniącą taflę stawu. Magiczne malowidło od zawsze zachęcało ją do marzenia o bajkowej przyszłości. Wyobrażała sobie, że to ona znajduje się tam razem ze swoim księciem. Jednak, jak na złość, żaden nie chciał pojawić się na horyzoncie. No dobrze... jeśliby wziąć pod uwagę Lucasa... Może i był nieziemsko przystojny, ale nie czuła się przy nim pewnie... Miała wrażenie, że zależy mu tylko na tym, aby zaciągnąć ją do łóżka. Gdyby tak nie było, pewnie siedziałby teraz obok niej, wspierając ją w chorobie. Jednak, kiedy zapytała, czy odwiedzi ją dziś, odpowiedział, że pracuje i nie da rady się wyrwać wcześniej. Czuła się dziwnie osamotniona. Kevin był w szkole, tata w pracy, a mama pojechała do centrum po zakupy. Michael też był teraz na lekcjach...
- Tylko ty mi zostałeś Bobby... - przytuliła troskliwie złotego labradora, pociągając nosem.
Pies polizał ją czule po dłoni, okazując tym samym swoją miłość i oddanie. Ułożył się tuż obok właścicielki, by odgrzać jej zziębnięte ciało. Dziewczyna powoli przymknęła oczy, odpływając do krainy snów...
*
Zmarzła strasznie, jednak nie mogła tak po prostu się nakryć. Wciąż była po drugiej stronie świadomości, lecz czuła przechodzący jej ciało dreszcz. W tym samym momencie koc, którym nakryta była do połowy, powędrował do góry, okrywając jej delikatne ramiona. Chyba wracała... Uchyliła powoli ciężkie powieki. To, co napotkał jej wzrok, zaskoczyło ją zupełnie. Przerażona widokiem wpatrującego się w nią czarnoskórego młodzieńca, odsunęła się gwałtownie. Chłopak pozostał w bezruchu. Jedynie kąciki jego ust uniosły się, tworząc urzekający uśmiech. Dziewczyna skądś już go znała...
- Mike? - zapytała niepewnie.
- No a kto? Święty Mikołaj? - powiedział wesoło, szczerząc zęby w szerszym uśmiechu.
- Co... Co ty masz ... na głowie...?
- Nie podoba ci się?
Jego dawne afro zniknęło. Zamiast niego pojawiły się hebanowe loki, wijące się na karku. Pojedyncze pasma okalały jego drobną twarz. Wyglądał zupełnie inaczej...
- Oczywiście, że mi się podoba! Wyglądasz obłędnie! Kto cię do tego namówił?
- Vicky. Poszliśmy dziś do fryzjera i tak jakoś wyszło... Cieszę się, że ci się podoba... - powiedział nieśmiało. - Jak się czujesz?
- Trochę lepiej, dzięki. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie jesteś teraz w szkole?
- Moja przyjaciółka leży chora w domu, a ja miałbym bezczynnie siedzieć na lekcjach? Po moim trupie! Przyniosłem ci coś...
Wziął z biurka pakunek owinięty białym papierem i wręczył go dziewczynie. Ona rozwinęła go powoli, zastanawiając się, co to jest. Po chwili jej oczom ukazał się duży kawałek szarlotki.
- Jejku... dziękuję... Przytuliłabym cię, ale nie chcę cię zarazić.
- Nic nie szkodzi. Jestem odporny.
Objął ją ciepło, przekazując endorfiny. Kiedy odsunął się, dziewczyna wzięła plastikowy widelec i przekroiła ciasto na pół.
- Proszę.
- Ale to miało być dla ciebie... - mruknął zdezorientowany.
- Na pół. Przyjaciele dzielą się wszystkim.
Wręczyła mu jego kawałek i zajęła się pałaszowaniem swojego.
- Mogę coś zobaczyć? - zapytał po chwili.
- Hmm, jasne. A co?
- Odwróć się.
Spełniła jego prośbę bez wahania. Po chwili poczuła jego ciepłe ręce na swoim karku. Niekontrolowanie zadrżała pod jego dotykiem. Sięgnął delikatnie do jej złotych włosów i ostrożnie podzielił je na trzy części. Z ogromną starannością przeplatał kolejne pasma. Kiedy ukończył swoje dzieło, spojrzał na nie z dumą. Wstał i podał przyjaciółce lusterko stojące na białej komodzie.
- Czy to warkocz? - zapytała, śmiejąc się.
- A co? Brzydki? -
- Jest przepiękny, Mike - cmoknęła go w policzek. - Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że jesteś...


wtorek, 6 listopada 2012

Destiny_19

Powinien założyć koszulę czy T-shirt? I jakie dobrać to tego spodnie? Gdzie podziały się jego perfumy?! Która godzina? Przecież powinien już wychodzić, a tak naprawdę nie jest gotowy nawet w najmniejszym stopniu! Wciągnął na czekoladową skórę zielonkawą koszulę. Trzeba przyznać, że jako tako pasowała do czarnych spodni i trampek. Skroplił się ulubionym zapachem i wybiegł z pokoju, w ostatniej chwili łapiąc jeszcze kurtkę.
*
- I jak było? - zapytała z zainteresowaniem Maddie.
- Jest cudowna... taka czuła i romantyczna...
- Nie przekonałeś mnie Mike.
- Mówię prawdę - na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
- Jak chcesz. Zresztą, nie zdziwiłabym się, gdyby zaczęła ci się dobierać do rozporka.
W jej sypialni zapadła głęboka, niezmącona cisza. Dziewczyna popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Żartujesz... Prawda?
Odpowiedziało je głuche milczenie.
- Michael, czy wy....
- No coś ty! Masz mnie za takiego?
- Ciebie nie, ale po mniej mogłabym się wiele spodziewać. Więc o co chodzi?
- Ona bardzo nalega...
- Na seks?
- Uhm... - oburknął zawstydzony.
- Przecież spotykacie się dopiero tydzień! Chyba się nie zgodziłeś?!
- Wiesz... Ona jest naprawdę wyjątkowa... To ta jedyna...
- Zwariowałeś?! Chcesz się z nią przespać po tygodniu "chodzenia"?!
- Nie krzycz na mnie. I kto to mówi, co? A kto ostatnio prawie wylądował w łóżku z Lucasem?
- Do niczego nie doszło!
- Ale mogło!
- Ale nic się nie wydarzyło!
Znów zapadła cisza. Dało się słyszeć delikatne drapanie w drzwi. To Bobby próbował dostać się do sypialni swojej właścicielki. Madeline podeszła, by otworzyć pupilowi, który, gdy tylko zobaczył siedzącego na łóżku Michaela, rzucił się na niego, radośnie merdając ogonem. Często zastanawiała się, dlaczego labrador zachowuje się tak tylko przy nim. Kiedy odwiedza ją Lucas, albo groźnie błyszczy kłami, albo bacznie obserwuje każdy ruch chłopaka.
- Bobby, dosyć! - zawołał, śmiejąc się.
- Lubi cię...
- Mam nadzieję, że nie tylko on, Księżniczko...
- Nie jestem żadną księżniczką. Na ten tytuł trzeba sobie zasłużyć.
- Dla mnie jesteś księżniczką - uśmiechnął się promiennie.
- Przykro mi, już jestem zajęta. I z tego co wiem, ty również.
- No tak...
- Wierzysz w przeznaczenie? - wypaliła niespodziewanie.
- Nic nie dzieje się przypadkiem, Księżniczko...



niedziela, 4 listopada 2012

Destiny_18

Ona już nie przyjdzie. Nie ma szans, żeby się tu teraz pojawiła. Właśnie teraz, kiedy tak bardzo jej potrzebował. Zza kurtyny widział światła i występującą teraz grupę cheerleaderek. Widownia dopisała. W pierwszym rzędzie, po lewej stronie, siedziała jego wymarzona Vicky. Jej hebanowe loki swobodnie opadały na zgrabny, wyeksponowany dekolt. Jego ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Ktoś szepnął, że to on będzie następny... że powinien się przygotować. Ale on nie czuł się gotowy. Nawet najmniejszy nerw jego rozdygotanego ciała odmawiał mu posłuszeństwa. Nie było takiej opcji, by wydobył z siebie jakikolwiek dźwięk. Ktoś popchnął go w kierunku wejścia na scenę. Błysnęły reflektory, oślepiając go białym blaskiem. Na środku stał statyw, a cała uwaga publiczności skupiła się na jego osobie. Zbierając w sobie całą śmiałość na jaką było go w tej chwili stać, podszedł i ścisnął mikrofon w silnej dłoni. Zabrzmiały pierwsze takty znajomego utworu, a on wciąż stał, oniemiały, zastygły w bezruchu. I pewne pozostałby w tej pozycji na wieki, gdyby nie to, co zobaczył. W drzwiach wejściowych dostrzegł dwie dziewczyny. Przymrużył oczy, by móc je rozpoznać... W jednej chwili jego serce przyspieszyło, a z piersi wydobył się anielski śpiew. Nie czuł nic, z wyjątkiem, wypełniającego go od środka, szczęścia. Nim zdążył się zorientować, muzyka ucichła, a publiczność oklaskiwała go na stojąco. Zszedł ze sceny, nie odrywając wzroku od ukochanej twarzy przyjaciółki. Za kulisami nie musiał czekać długo. Chwilę później prześlizgnęła się przez barierkę i stała już przed nim, promieniejąc niewiarygodnym blaskiem z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Przepraszam Maddie... Ja po prostu...
Nie pozwoliła mu dokończyć. Wpadła w jego silne ramiona, tracąc w nich na moment świadomość. Tak intensywnie czuła jego zapach, jego ciepły oddech ogrzewał jej szyję. Miękkie dłonie gładziły jej plecy, pokazując, jak bardzo tęsknił. Nie czuła złości. Chciała być jak najbliżej swojego przyjaciela... Kochała go tak bardzo...
- Nie gniewasz się na mnie? - zapytał pokornie.
- Żartujesz?! Na ciebie nie można się długo gniewać.
- Dziękuję...
- Za co?
- Za to, że jesteś...