niedziela, 30 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_4


14 kwietnia 1987 r.
Drogi Pamiętniku,

Mamy rok 1987, ja liczę sobie już 23 wiosny, a wciąż rozpoczynam kolejne wpisy słowami "Drogi Pamiętniku...". To niewiarygodne, że za każdym razem, gdy w moim życiu dzieje się coś, z czym ciężko mi sobie poradzić, uciekam do zamkniętych kart tego zeszytu. Nie jestem już jednak nastolatką, chociaż boję się dorosłego życia dużo bardziej, niż niejedna z nich. Dziś minął już drugi tydzień od wyprowadzki Ariany, a ja wciąż nie potrafię się po tym pozbierać. To, że raz w tygodniu spotykam się na wspólnej kolacji z nią i Marcusem, a ponadto każdego dnia widuję ją w pracy niczego nie zmienia. Nic nie jest w stanie zrekompensować mi tych nocy, kiedy wracam do pustego mieszkania i jedynym towarzyszem pozostaje lustrzane odbicie. Ostatnio nawet zaczęłam zastanawiać się nad zaadoptowaniem zwierzaka ze schroniska, ale wciąż nie jestem przekonana co do tego pomysłu. Przecież całymi dniami nie ma mnie w domu, a te chwile samotności, choć uciążliwe, da się przecież jakoś przetrwać. Póki co chyba muszę sobie to darować... Inaczej sprawy mają się w kwestii pracy. Ari załatwiła mi posadę w tym samym banku, w którym zatrudniła się przed kilkoma laty i choć jestem jej naprawdę wdzięczna, nie potrafię cieszyć się ze szczęścia, jakie mnie spotkało. Zarabiam znacznie więcej, w porównaniu z moim poprzednim zajęciem, dzięki czemu na razie nie muszę wyprowadzać się z tego mieszkania. Ponadto nie mam nocnych zmian, po których powrót do domu wiązał się z niemałym niebezpieczeństwem. Czyli teoretycznie nie spotyka mnie teraz nic, na co miałabym prawo się uskarżać. Czy jest to jednak powód, by tego nie robić? Dla mnie? Oczywiście, że nie! Maruda numer jeden, to ja. Ale przecież zostałam całkowicie sama, bez planu na przyszłość. Brak perspektyw może zabić szybciej niż heroinowy "złoty strzał". Marzy mi się przygoda. Wielka, cudowna przygoda, którą będę opowiadać później całymi latami. Taka, w której główna bohaterka wychodzi z domu z małym plecakiem, nie oglądając się na siebie, zostawiając na drzwiach domu przyklejoną kartkę "Zaraz wracam, poszłam spełniać swoje marzenia."... To wszystko bez sensu. Już raz tak zrobiłam i co mi z tego przyszło? "Poznałaś niesamowitych ludzi, zamieszkałaś w cudownym mieście: - podpowiada mi serce. Niestety rozum momentalnie sprowadza je do parteru, mówiąc: "A teraz znów jesteś sama, a cuda tego miasta nie są przeznaczone dla twojego wzroku". Staram się zagłuszyć oba głosy, jednak jeden z nich po raz kolejny najprawdopodobniej okaże się silniejszy. W głębi duszy czuję, że zrobię to samo, co przed pięcioma laty. Ucieknę, zostawiając moich najbliższych, wmawiając sobie i wszystkim dookoła, że gonię marzenia, a nie uciekam przed rzeczywistością. Doskonale pamiętam kłótnię z Mamą, kiedy powiedziałam jej, że zamierzam przeprowadzić się do Stanów. Z jednej strony świetnie rozumiałam jej niechęć do tego kraju (bo czy można kochać miejsce, z którego pochodził jedyny mężczyzna będący w stanie zbudować od początku, a później doszczętnie zburzyć cały twój świat?), z drugiej zaś nie chciałam, aby jej uprzedzenia grały pierwsze skrzypce w moim życiu. To, że ojciec odszedł od nas niespełna 3 lata wcześniej nie stanowiło dla mnie dobrego argumentu. Miałam już dość patrzenia, jak Mama ulega samodestrukcji, z dnia na dzień wyglądając i czując się coraz gorzej. Chciałam jej pomóc, ale jak się później okazało, tylko moje odejście było w stanie postawić ją na nogi. Jedyne, czego żałuję, to fakt, iż razem z Francją musiałam pożegnać Maggie. Mała miała wtedy zaledwie jedenaście lat i chociaż walczyłyśmy ze sobą w każdej wolnej od innych zajęć chwili, to chyba za nią tęsknię najbardziej. Aż trudno uwierzyć, że jest teraz rozbrykaną i niepokorną szesnastolatką (a przynajmniej tak opisuje ją Mama). Czasami nachodzą mnie myśli, jakby to było, gdybym jednak nie wyjechała i była tam teraz z nimi... Pewnie wciąż dzieliłybyśmy z siostrą nieduży pokój, ona działałaby mi na nerwy przez większość wspólnie spędzanego czasu (i vice versa). Może zwierzałaby mi się ze swoich pierwszych miłosnych historii. Może pytałaby o rady w sprawach doboru ubrań... Szkoda, że nie mam okazji przekonać się, czy tak rzeczywiście wyglądałoby nasze życie. Oczywiście mogłabym wrócić, ale co bym im powiedziała? Nie... Taka opcja nie wchodzi w grę. A gdybym tak...


Dźwięk telefonu nie pozwolił dłoni dokończyć tej myśli na kolejnej stronie dziennika. Podniosła się z podłogi swojej niewielkiej sypialni, by chwilę potem pobiec do wciąż przypominającego o sobie aparatu. Gdy tylko zacisnęła palce na niebieskiej słuchawce, w salonie ponownie zaległa głucha cisza. 
- No co jest... - mruknęła z niezadowoleniem.
Czekała jeszcze kilka chwil, lecz telefon uparcie milczał. Jej szare komórki pracowały na najwyższych obrotach. Istniały dwie możliwe przyczyny tego urwanego telefonu: albo ktoś po prostu się pomylił (co wydawało jej się tak prozaiczne, że aż niedopuszczalne), albo był to znak. Może wszechświat oznajmiał jej w ten sposób, by (dosłownie) ruszyła swoje cztery litery i zawalczyła o swoje marzenia... I zawalczy! Tylko gdzie schowała te pieniądze, które odkładała na swój pierwszy samochód? Musiały być gdzieś w jej sypialni. Pognała tam, zupełnie zapominając o dziennkiku, telefonie i wszystkim, co nie wiązało się z pomysłem, który własnie wpadł jej do głowy. Droga na dworzec zajmie jej najwyżej dwadzieścia minut. Tam kupi bilet na pociąg, na jutrzejszy ranek i wróci, by się spakować. Będzie musiała jeszcze skorzystać z telefonu, by powiadomić swojego szefa, iż nie pojawi się w pracy przez najbliższe trzy dni, gdyż jest "ciężko chora". Potem wystarczy tylko zabrać rzeczy i ruszyć przed siebie. Dokąd? A czy to aż tak ważne..? Dokąd nogi (a raczej tory) poniosą. Pieniądze, po krótkich poszukiwaniach okazały się być bezpiecznie ukryte w pudełku na pamiątki pod jej łóżkiem. Gdy miała już wszystko, czego potrzebowała, założyła czarne palto na ramiona i wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz.
- Zaraz wracam... Poszłam spełniać marzenia - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.




sobota, 22 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_3

- Cięcie!
Joe Pytka powoli podnosił się z pozycji klęczącej, tym jednym słowem kończąc pracę na dzień dzisiejszy. Krótkie, acz burzliwe brawa przetoczyły się po całym planie. Tancerze ocierając twarze lśniące od potu, leniwym krokiem ruszyli w kierunku szatni, a ostatni, pozostający przez cały czas w centrum uwagi wszystkich obecnych przystanął przy reżyserze. Białym ręcznikiem osuszał skronie, oddychając przy tym miarowo, jakby to, że od czterech godzin nie robił nic innego, poza tańcem, zupełnie go nie zmęczyło. Gęsta burza czarnych jak noc loków związana w mały koczek na wysokości karku podkreślała ciemny kolor jego oczu. Na niebieskiej koszuli, spod której wystawał biały t-shirt, nie widać było wilgotnych plam. Biały pasek wpleciony w szlufki czarnych, nieco przykrótkich spodni, odcinał się od nich znacząco, podkreślając ruchy bioder. Część ekipy podchodziła do niego, przyjaźnie klepiąc po ramieniu i gratulując kolejnego udanego dnia zdjęciowego. Każdemu z osobna posyłał zmęczony, ale jednocześnie szczery uśmiech. Kiedy wreszcie wszyscy zajęli się swoimi obowiązkami, mógł rozpocząć rozmowę z reżyserem.
- I jak było, Joe? - zapytał, z autentyczną niepewnością, jakby wszystkie pochwały, które przed chwilą usłyszał puścił mimo uszu.
- Świetnie, Michael. Odwaliłeś dziś kawał naprawdę dobrej roboty.
- Nie uważasz, że tancerzom brakuje jeszcze synchronizacji? Co prawda zerkałem tylko kątem oka, ale wydaje mi się, że Tony i Shawn trochę się spóźniają.
- Nie zwróciłem na to uwagi, ale Vincent nie zgłaszał mi żadnych skarg.
- Mimo wszystko zrobię sobie z nimi mały trening przed nagraniami. O której jutro zaczynamy?
- Tak jak dziś. Dziesiąta chyba jest w porządku?
- Jest idealna. Dziękuję, Joe, za wszystko - powiedział, po czym przyjacielsko uścisnął mężczyznę. - - Gdybyś spotkał gdzieś Vincenta, powiedz mu proszę, żeby dał znać chłopakom o jutrzejszej próbie. O 8.00.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się, Mike.
Gdy tylko pożegnał reżysera, skierował kroki do swojej prywatnej garderoby, by szybko zmienić ubrania i pospieszyć na spotkanie z młodszą siostrą. Znalazłszy się w środku, mógł stwierdzić, że na pierwszy rzut oka pomieszczenie było puste. Choć był niemal pewien, że nie było w nim nikogo prócz niego samego, czuł się nieswojo. Światła wokół lustra nie paliły się. Kilka wieszaków ze strojami zmieniło swoje położenie jeszcze w trakcie porannych przymiarek. Na stoliku, przy małej, dwuosobowej kanapie stał świeży bukiet frezji, a ich cudowny zapach unosił się w całej garderobie. Obok wazonu, na srebrnej tacce postawiony był dzbanek z sokiem pomarańczowym i dwie wysokie szklanki. Jedna z nich była do połowy napełniona. Gdy podszedł bliżej, zorientował się, iż na jej krawędzi pozostał ślad szminki w kolorze świeżych malin. Nagle poczuł, że całe jego ciało sztywnieje ze strachu, a serce łomocze mu w piersi. Czy to możliwe..? Czy istniał choćby cień szansy na to, by jedna z tych szalonych fanek, które śledziły każdy jego krok, dostała się na plan i do tego pomieszczenia kompletnie niezauważona? Spotykał się już z niejednymi aktami szaleństwa popełnianymi z miłości, jednak tym razem przeraził się nie na żarty. W pobliżu nie było bowiem żadnego z ochroniarzy, ponieważ obstawiali oni wszystkie wejścia do hali. Szybko oceniwszy sytuację, zdecydował się za wszelką cenę odszukać zakochaną włamywaczkę i spróbować spokojnie z nią porozmawiać. W ostateczności ma do czynienia z niewinną dziewczyną, którą kieruje po prostu silne uczucie. Powoli, starając się nie narobić zbytniego hałasu, zbliżył się do wieszaków i dokładnie sprawdził każdy z nich. Gdy skierował swoje kroki ku ostatniemu, usłyszał w łazience odgłos kroków. Nie wierzył własnym oczom, kiedy spostrzegł, że klamka w drzwiach do niej prowadzących zaczyna się opuszczać. Kliknięcie zamka i pojawiła się. Ogromne zaskoczenie sprawiło, że jego usta otworzyły się szeroko.
- Och, nie miałam pojęcia, że już przyszedłeś... Przepraszam za to najście.
- Ta... Tatiana..? - wydukał wciąż spięty, choć zdecydowanie mniej przestraszony. - Co ty tu właściwie robisz?
- Nie mogłam cię dziś złapać, więc pomyślałam, że najprościej będzie poczekać na ciebie tutaj. Nie gniewasz się?
Krótka, biała sukienka mocno opinała jej zgrabne ciało, podkreślając karmelową karnację. Długie, kręcone włosy miała rozpuszczone, a jej nogi w czarnych czółenkach na wysokim obcasie wydawały się sięgać nieba. Michael poczuł, jak z coraz większą trudnością przychodzi mu zwykłe przełykanie śliny. Wyglądała zjawiskowo. Odchrząknął, by zyskać na czasie i powiedział niepewnym głosem:
- Nie... Nie gniewam się. Po prostu nieco zaskoczyła mnie twoja obecność tutaj... W czym mogę ci pomóc?
- Jesteś jakiś oficjalny, nie poznaję cię - oznajmiła, po czym wybuchnęła perlistym śmiechem. Po jego ciele przebiegł przyjemny dreszcz. - Chciałam cię zapytać, czy nie miałbyś jutro ochoty na wspólny obiad?
- Uhm... - był pewien, że nawet ona słyszała, z jakim trudem przychodzi mu myślenie w tym momencie. - Z przyjemnością... A kto do nas dołączy?
- Dołączy? Oczywiście... Popytam, kto będzie miał ochotę. Czyli jesteśmy umówieni?
Kiwnął potakująco głową i ponownie obejrzał ją od góry do dołu. A niech to! Dlaczego ta dziewczyna musiała być tak seksowna?! Przygryzła wargę w subtelnym uśmiechu, po czym lekko dotknęła jego ramienia, kierując kroki w stronę wyjścia.
- W takim razie, do jutra.
Patrzył, jak kręci biodrami, odchodząc. Gdy wreszcie zniknęła za drzwiami garderoby, mocno wypuścił powietrze z płuc. Będzie musiał uważać na tę dziewczynę. Może to nie zakochana fanka, ale zdecydowanie ma asa w rękawie. Kilkukrotnie klepnął się w twarz. Teraz musiał się pospieszyć, bo inaczej na pewno nie zdąży na spotkanie z Janet. I nie tylko...

sobota, 15 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_2

A więc tak wygląda pięć lat wyciętych z życiorysu człowieka... Kilka kartonów podpisanych czarnym markerem, oczekujących w hallu na zabranie przez samochód od przeprowadzek. Jeden nieco przetarty, lecz wciąż nie najgorzej wyglądający fotel. Jeden dywan we florystyczne wzory i jedna lampka nocna, która słyszała rozmowy tak prawdziwe, jak tylko mogły one być, gdy odbywały się nad ranem, nim jeszcze Słońce przebudziło się, by ją zastąpić. Pięć lat i tylko tyle do zabrania? Teddy siedziała na kanapie w pokoju szumnie nazywanym salonem, gdzie po jej fotelu (którego właścicielką była przyjaciółka) pozostało tylko puste, wolne od kurzu miejsce. Ariana kręciła się po mieszkaniu, sprawdzając, czy aby na pewno każdy bibelot został spakowany. Jakby cała ta sytuacja sama w sobie nie była wystarczająco smutna, akurat dziś musiał wypaść ten dzień cyklu, kiedy to dosłownie wszystko jest w stanie doprowadzić kobietę do płaczu. Oddychała miarowo. Obserwując współlokatorkę starała się powstrzymać łzy cisnące się do jej niebieskich oczu z całą mocą. Jak na razie radziła sobie całkiem dobrze... Tylko jak długo wytrzyma tę grę pozorów? Przyjaciółka sprawiała wrażenie zdeterminowanej i skupionej, lecz nawet to nie tłumaczyło jej wyjątkowej małomówności. Zwłaszcza, że przeoczyła brak podkładki pod kubkiem stojącym na stoliku do kawy. Kto jak kto, ale Ariana za żadne skarby świata nie pozwoliłaby na "taki nieporządek" w jej mieszkaniu. Rzecz w tym, że to mieszkanie już dłużej nie należało do niej, jednak ten drobny szczegół nie zgasił nadziei Teddy na to, iż nie ona jedna ciężko przeżywa rozstanie. Drzwi wejściowe skrzypnęły cicho. Ile to razy obie wmawiały sobie, że "jutro" coś z tym zrobią, bo przecież "tak nie można funkcjonować"? Jak widać na załączonym obrazku, przetrwały w ten sposób pół dekady, narzekając jedynie od czasu do czasu
- Już jestem - dobiegł je z hallu nieco zdyszany głos Marcusa.
- Zrobić ci herbaty?
Ari wychyliła się nagle z kuchni, choć można by przysiąc, że jeszcze przed chwilą zbierała kosmetyki z półki w łazience. Jej narzeczony po krótkim namyśle odparł:
- Nie mamy czasu. Samochód firmy przewozowej będzie za kilka minut.
A więc to już. Przyszedł czas, by zakończyć to, co tak pięknie się zaczęło. Jak dzisiaj pamiętała dzień, w którym ta dziewczyna o niepokojąco dojrzałym charakterze i najpiękniejszych, piwnych oczach, jakie kiedykolwiek widziała, przygarnęła ją pod swój dach. Miały wtedy zaledwie osiemnaście i dziewiętnaście lat, a przy tym cały świat u swych stóp. Teddy nie mogła dłużej tego znieść. Zerwała się z kanapy i objęła nieco zaskoczoną, choć nie mniej wzruszoną przyjaciółkę.
- Będę za tobą tęsknić - wyszeptała jej wprost do ucha drżącymi od płaczu wargami.
- Ja za tobą też, mała.
Jeszcze przez chwilę tkwiły w tym pełnym emocji uścisku. Dopiero ciche chrząknięcie przypadkowego widza przerwało piękny moment.
- Kochanie, nie chciałbym przeszkadzać, ale obawiam się, że musimy już iść...
- W porządku - Teddy podeszła do młodego mężczyzny i wyciągnęła rękę w jego kierunku, którą on uścisnął przyjacielsko - Opiekuj się nią, dobrze? To najcudowniejsza istota na ziemi i nie zniosłabym, gdyby ktoś ją skrzywdził.
- Przy mnie nic jej nie grozi. I ty też się trzymaj.
- Zaczekasz na mnie na dole?
Marcus przytaknął i zniknął za drzwiami mieszkania. Zostały same. Była ciekawa, co też Ariana ma jej do powiedzenia, w dodatku w cztery oczy. Postanowiła pozwolić jej zacząć.
- Posłuchaj mnie uważnie, mała. Może i się wyprowadzam, ale to nie oznacza, że przestaję czuć się za ciebie odpowiedzialna - powiedziała, patrząc na nią tymi swoimi piwnymi, lśniącymi od łez oczami. - Więc prowadź się porządnie, bo nie zamierzam kłamać twojej mamie, kiedy do mnie zadzwoni. Poza tym nie rozstajemy się przecież na zawsze, prawda? - dodała z nieco wymuszonym uśmiechem. -  Poradzisz sobie. Wierzę w to, bo jesteś silna, może tylko odrobinę roztrzepana... Kocham cię, Theodore Geneviève Higgins. Uważaj na siebie.
- Ja ciebie mocniej, Ari...
Ponownie wpadły sobie w ramiona. Czuła, że moczy łzami bawełniany materiał jej białej koszuli, ale nie dbała o to. Po kilku pociągnięciach nosem i cichych chlipnięciach obie nieco się uspokoiły.
- Widzimy się w poniedziałek w pracy - dodała Ariana z uśmiechem pośród wilgotnych strużek na jej policzkach. - I obiecaj mi, że tym razem zakochasz się z wzajemnością.
- Obiecuję.
Gdyby tylko ta obietnica była tak łatwa do dotrzymania... Teddy machała przyjaciółce, dopóki trzaśnięcie drzwi brutalnie nie rozłączyło dwóch pokrewnych dusz.

*

- Michael, przecież wiem, że się zakochałeś! Wykrztuś to wreszcie!
- Wcale nie. Nie mam pojęcia, czym mówisz...
Kłamał. Wiedziała o tym zarówno ona, jak i on sam. Odwrócił się od niej, by nie dostrzegła uśmiechu, który pomimo wszystko zagościł na jego twarzy. Śmiały się jednak nie tylko usta. Jego oczy w kolorze głębokiego brązu także emanowały radością, której świat dawno w nich nie widział. Duże dłonie powędrowały ku hebanowym lokom na jego głowie, w rozpaczliwej próbie ich uporządkowania. Mimo prób pojedyncze pasma włosów wymykały się jego palcom, tworząc oprawę dla jego przystojnej twarzy. Zdrowa cera zdawała się pochłaniać drobinki światła i promieniować jeszcze bardziej. Ciemna karnacja w kolorze kawy z mlekiem (z kilkoma jasnymi plamami w okolicy szyi oraz dłoni) sprawiała, że gdy pozostawał w bezruchu, bardziej przypominał idealną rzeźbę, niż żywego człowieka. Kto by pomyślał, że miłość jest w stanie robić z człowiekiem tak niesamowite rzeczy... Najwidoczniej jego przyjaciółka pomyślała o tym samym, bo po chwili milczenia odezwała się słowami:
- Jeśli nie chcesz, nie musisz tego mówić głośno, ale twój wygląd krzyczy to za ciebie, kochanie.
- Mylisz się, Diano.
- Nie chcę się z tobą sprzeczać, choć wczoraj na planie odniosłam zupełnie inne wrażenie. Może tylko miałam przywidzenia?
Młody mężczyzna nie wytrzymał tego droczenia się jego wieloletniej przyjaciółki. Podszedł do niej, objął w ramiona, uniósł nad ziemię i kilkukrotnie zakręcił dookoła. Śmiech kobiety wypełnił przestronny salon.
- Uspokój się, głuptasie! Opuść mnie w tej chwili!
Michael usłuchał, niczym mały chłopiec skarcony przez swoją nauczycielkę. Z tym, że jego twarz rozpromieniał szeroki uśmiech. Wyszczerzył do Diany swoje śnieżnobiałe zęby i czekał.
- Ta dziewczyna zupełnie zawróciła ci w głowie! - roześmiała się ponownie i pobłażliwie pokręciła głową. - Ale jak tak dalej pójdzie, to na pewno się spóźnisz.
- Naprawdę?!
Mocno zbity z tropu spojrzał na duży zegar stojący w kącie. Dochodziła dziesiąta. Za pół godziny powinien już być na planie. Joe Pytka nie przepuści mu długiej pogadanki na temat punktualności. Musiał się spieszyć.
- Diano, mogłabyś mnie podwieźć? - zapytał, a jego głos brzmiał naprawdę rozpaczliwie.
- Oczywiście, kochanie. Zbieraj się.
Wystarczyło mu kilka minut. W czasie, gdy ona pochłonięta była szukaniem kluczyków do samochodu, on odświeżył swój oddech, delikatnie skropił skórę ulubionymi perfumami i podjął kolejną próbę ujarzmienia swoich włosów. Gdy i tym razem mu się nie poddały, zrezygnowany pozostawił je w luźnym węźle na wysokości karku. I już. Był gotowy na spotkanie ze swoją przyszłością.



sobota, 8 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_1

Napisy końcowe po filmie "Karate Kid II" przewijały się przez wielki ekran. Garstka ludzi skupiona wysoko, w środkowym rzędzie leniwie zbierała się do wyjścia. Samotny mężczyzna próbował zawiązać but, pomimo wyraźnego, piwnego brzucha, który nie ułatwiał mu zadania. Dziewczyna założyła swoją nieco przydużą marynarkę i zabrawszy pustą torebkę po popcornie, opuściła salę kinową. Na zewnątrz afisze zachęcały do obejrzenia "Pustynnego Kwiatu", "Star Trek IV", a także filmu dozwolonego od lat 21: "9 i pół tygodnia". Jeden z plakatów w szczególności ją zainteresował. Delikatne kolory, śnieżnobiała cera głównej bohaterki, olśniewająca blond czupryna jej partnera... Film historyczny pod tytułem "Lady Jane" jeszcze przed obejrzeniem skradł jej serce. Już wiedziała, jak spędzi kolejny piątkowy wieczór. Porzucając zainteresowanie nowinkami filmowymi, skierowała wzrok nieco wyżej. Niebo przyobleczone było w bezkształtne, chmurne łachmany o mdłym odcieniu błękitu. Wszechobecna szarówka nie zachęcała do długich spacerów, a żółte taksówki niczym pszczoły krążące od ula do ula rozwoziły najróżniejszych pasażerów. Westchnęła. Choćby to dziś wypadał dzień wypłaty i tak nie mogłaby pozwolić sobie na taki luksus, jak powrót taryfą. Mocniej zacisnęła poły marynarki i ruszyła przed siebie, starając się wyglądać tak nijako i nieinteresująco, jak to tylko było możliwe. Życie na przedmieściach zwalniało. Zegar na jednej z witryn sklepowych wskazywał kwadrans po ósmej, a większość zakładów i prywatnych interesów już dawno została zamknięta. Jedynie bary, speluny cieszące się lepszą lub gorszą sławą po brzegi wypełnione były klientami, których zasada: "Osobom poniżej 21 roku życia oraz nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy" zdawała się zupełnie nie dotyczyć. Unikając kontaktu wzrokowego z szemranym towarzystwem, przemknęła szybko obok, słysząc za sobą obrzydliwy głos wydobywający się z przepłukiwanego od wielu lat alkoholem gardła: "Gdzie tak się spieszysz, laleczko?!". W oka mgnieniu skręciła w zacienioną uliczkę, znikając z oczu potencjalnemu napastnikowi. Starała się przekonać własne serce, by nieco spowolniło bicie, choć z trudem powstrzymywała nawet drżenie dłoni. Czego tak się bała? Przecież to nie pierwszy raz, kiedy jakiś pijak woła za nią na ulicy. Wieczorny spacer po tej dzielnicy również  nie był dla niej żadną nowością. Jeszcze tylko kilka przecznic i dotrze do drzwi klatki szeregowca, w którym wynajmuje mieszkanie. Była ciekawa, czy Ariana mocno się na nią wścieknie za te rachunki, których zapomniała zapłacić. W końcu nie pierwszy raz nie spełniła jej prośby, mimo najszczerszych chęci. To nie tak, że była złośliwa. Po prostu dorosłość zupełnie ją przerastała i choć miała na karku już 23 lata, w najmniejszym stopniu nie potrafiła zapanować nad swoim życiem. Dlaczego nie posłuchała matki i nie została w domu, we Francji? Tam w najgorszym razie zostałaby kelnerką, tak jak tutaj. Z tym, że w Stanach Zjednoczonych praca kelnera nie była jeszcze najmroczniejszym z możliwych scenariuszy. Krótki bieg pozwolił jej na szybsze dotarcie do upragnionych drzwi. Pozostawało jedynie pokonanie trzech pięter po schodach i nareszcie będzie mogła spokojnie odetchnąć. Skrzypnięcie uchylanych drzwi prowadzących do piwnic zmusiło ją do ponownego przyspieszenia kroku. Kto wie, co mogło się za nimi czaić... Trzy krótkie dzwonki stanowiły znak, po którym współlokatorki rozpoznawały się bez konieczności otwierania. Po krótkiej chwili niepewnego rozglądania się dookoła, usłyszała kroki dobiegające z wynajmowanego przez nią mieszkania, a następnie głos przyjaciółki:
- To ty, Teddy?
- Tak.
Szczęk dokładnie siedmiu zamków poprzedził otwarcie się niezbyt solidnie wyglądających drzwi. Wyraz twarzy młodej kobiety stojącej w progu nie zapowiadał nic dobrego.
- Coś nie tak, Ari?
- Wejdź. Musimy porozmawiać.
Dziewczyna niepewnie spojrzała na przyjaciółkę, po czym weszła do ich wspólnego mieszkania. Ciepły blask lampy oświetlał wąski przedpokój, którego pokryte boazerią ściany ozdobione były kilkoma zdjęciami w kolorowych ramkach. Chwilę potem obie wkroczyły do skromnie urządzonego, lecz niezwykle przytulnego salonu. Ariana zająwszy miejsce na brązowej kanapie, patrzyła wyczekująco na przyjaciółkę. Zza okien zaciągniętych bordowymi zasłonami dobiegało słabe stukanie. Pojedyncze krople uderzały lekko o blaszany parapet wypełniając tę krótką ciszę, jaka zapanowała w lokalu na trzecim piętrze, pod numerem 58 przy 4347 Bedford Street. Nagle milczenie to przerwało ciche chrząknięcie. Druga z kobiet usiadła na swoim ulubionym fotelu, by wysłuchać tego, co współlokatorka miała jej do powiedzenia.
- Teddy, Marcus znalazł dla nas nowe mieszkanie - powiedziała prosto z mostu, tak jak to miała w zwyczaju.
- Mieszkanie? Przecież to, w którym teraz mieszkamy jest całkiem w porządku. Po co miałybyśmy się przeprowadzać?
- Nie zrozumiałaś mnie... Miałam na myśli mieszkanie dla mnie i Marcusa.
- Och...
23-latka poczuła jak jej twarz zaczyna płonąć ze wstydu. Jej dłoń mimowolnie powędrowała w stronę sięgających za ucho włosów w kolorze mlecznej czekolady. Przeczesała je palcami, wzrokiem omijając postać przyjaciółki, która wpatrywała się w nią z taką troską.
- Wiesz przecież, że planujemy wziąć ślub już za rok. Chyba nie myślałaś, że będziemy do końca życia mieszkać razem?
- Nie... Oczywiście, że nie, ale... Jakby to powiedzieć, trochę mnie zaskoczyłaś. Czy to już pewne?
- Przeprowadzam się za trzy tygodnie.
- Przecież nie dam rady sama płacić czynszu. Nawet teraz nie stać mnie na wiele.
- I właśnie dlatego mam dla ciebie propozycję. W oddziale bankowym, w którym pracuję, szukają kogoś do porządkowania dokumentów. Płacą nie najgorzej i masz możliwość awansu. Co ty na to?
- Uhm... sama nie wiem.
- Nie powinnaś kręcić nosem, mała. Jak się już zastanowisz, to daj mi znać. Tylko nie zwlekaj zbyt długo - powiedziała, po chwili dodając już z dobrotliwym uśmiechem - Masz ochotę, na herbatę?
Zaskoczona tą niespodziewaną zmianą nastroju dziewczyna zdobyła się tylko na nieme kiwnięcie głową. Ariana poklepała ramię przyjaciółki i chwilę potem zniknęła w korytarzu prowadzącym do kuchni. A więc tak teraz będzie wyglądało jej życie? Praca wśród zakurzonych papierów, osiem godzin dziennie... Może kelnerowanie nie było szczytem jej marzeń, jednak dawało poczucie choćby minimalnej swobody. Teddy westchnęła ciężko, po czym kilkukrotnie zamrugała, chcąc pozbyć się łez napływających jej do oczu. To nie by czas na płacz. Koniec pewnej epoki nie był przecież równoznaczny z końcem świata, prawda? Miała taką nadzieję...