piątek, 30 stycznia 2015

This Is Not It_25

Lepiej kochać, a potem płakać. Następna bzdura. Wierzcie mi, wcale nie lepiej. Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić. 
- Harlan Coben Nie mów nikomu

Kompletnie nie wierzyła w to, że siedziała właśnie w wygodnym fotelu samolotowym, obok jednej z najważniejszych osób w jej życiu. Jakimś cudem udało jej się przetrwać burzę, która rozpętała się tuż po jej powrocie do domu. Dzięki Bogu, wybiła Omerowi z głowy pomysł, o pojawieniu się w salonie razem z nią, dzięki czemu wzbudziliby jeszcze większe podejrzenia domowników. Niestety, wiązało się to z tym, iż musiała samodzielnie stawić czoła gniewowi matki, co przy temperamencie rodzicielki nie wydawało się takie proste. Nie wiedzieć czemu, gdy tylko przeszła przez główne drzwi, zobaczyła Sarah wachlującą się dokładnie tym samym plikiem papierów, który w tamtej chwili powinien leżeć sobie spokojnie w jej sypialni. Świetnie pamiętała, jak drobne kropelki potu wstąpiły jej na czoło, a głos uwiązł w gardle. Matka, kiedy tylko ją zobaczyła, zerwała się z fotela i stając tuż przed nią, rozpoczęła reprymendę, nie oszczędzając przy tym swojego gardła. Jak długo zamierzałaś trzymać to w tajemnicy?! Chcesz zostawić babcię i siostrę na pół roku?! Czy w ogóle pomyślałaś o tym, jak ty tam przeżyjesz?! Niech ci się nie wydaje, że pozwolę ci gdziekolwiek wyjechać, moja droga! Po moim trupie! Pojawiło się jeszcze parę zdań wygłoszonych w podobnym tonie, zanim zdołała nieśmiało przerwać swojej rodzicielce. Kiedy wreszcie mogła zacząć się tłumaczyć, do środka wparowało rodzeństwo Jacksonów, uważnie przyglądając się wszystkim zebranym. Z ich perspektywy musiało to wyglądać naprawdę ciekawie: Leah, zaczytana w grubym tomiszczu, starsza z dziewcząt, stojąca ze spuszczoną głową, niczym mała dziewczynka, Sarah, czerwona od gniewu lecz milcząca i wreszcie ich ojciec, z rozbawieniem przyglądający się całej tej sytuacji. Jednak, zamiast okazać w jakikolwiek sposób swoje zaskoczenie, każde z nich podeszło do Michaela i otrzymało od niego powitalny pocałunek w czoło. Przez krótką chwilę w głowie Annie pojawiło się pytanie: jak wiele skrajnie nietypowych sytuacji musiały widzieć te dzieci, skoro będąc świadkiem tej jednej, nie posłały im nawet pojedynczego, zaskoczonego spojrzenia... Jednak ta myśl rozpłynęła się równie szybko, jak się pojawiła, gdy jako kolejny, w salonie pojawił się Omer. Uśmiechnięty, z oczami błyszczącymi jak najszlachetniejsze diamenty, zatrzymał się w ustami otwartymi w połowie rozpoczętego zdania. No cóż... przynajmniej jego choć odrobinę zdziwiła ta dramatyczna scena. Jego ukochana posłała mu natychmiast ostrzegawcze spojrzenie, przypominając, by nie wspomniał przypadkowo o tych trzech wspólnie spędzonych tygodniach. Sarah, speszona nagłym, nietypowym zbiorowiskiem, rzuciła tylko krótkie jeszcze z tobą nie skończyłam, Anno Faith Anderson i opuściła pomieszczenie, purpurowa od gniewu i wstydu. Przez resztę dnia obie kobiety nie wymieniły miedzy sobą nawet jednego słowa. Nastąpiło to dopiero wtedy, gdy niczego nieświadoma Erin podczas kolacji, którą już od dłuższego czasu jadali razem z Jacksonami, zapytała:
- A skąd taka mina, kochanie? - zwrócając się do swojej starszej wnuczki.
Wtedy dziewczyna, chcąc nie chcąc, musiała również przed babcią przyznać się do swojego nieodwołalnego, jak postanowiła, wyjazdu. Potem wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewała i nie do końca była pewna, jak zareagować na taki obrót spraw. Erin uśmiechała się, wyrozumiale potakując głową, wsłuchana w opowieść blondwłosej studentki. Potem wyraziła swój podziw dla jej odwagi, nie szczędząc jej przy tym wyrazów bezgranicznej miłości i zaufania. Nie przemilczała oczywiście kwestii bezpieczeństwa, jednak nie działała tak histerycznie, jak jej synowa, dzięki czemu wszyscy obecni stopniowo się rozluźnili. Tak naprawdę, tylko dzięki babce udało się Annie zdobyć zgodę Sarah na wyjazd, a ta była niepospolicie twardą zawodniczką. Gdy już brakowało jej oręża w nierównej walce przeciwko córce i teściowej, chwyciła się ostatniego argumentu, niczym tonący przysłowiowej brzytwy: A co z Seanem? To pytanie zamknęło usta najstarszej z Andersonów, a tę o wiele młodszą wprawiło w zakłopotanie. Nie mogła tak zwyczajnie przyznać się do porzucenia tego ciemnoskórego, wcielonego ideału każdej szanującej się amerykańskiej matki, bo z prawie wywalczoną zgodą na wyjazd mogłaby się pożegnać. Musiała grać na zwłokę, powiedzieć, że przyda im się mały odpoczynek, co oczywiście nie przekreśla całego związku. Czy pomyślała o tym, że Sean mógłby skontaktować się z jej matką i opowiedzieć jej o odrzuconych zaręczynach? Oczywiście. Jednak chłopak nie znał powodu jej odmowy, co zostawiało jej bliskim pewną swobodę w interpretacji. Poza tym, kiedy już wróci z Afryki, jej były zdąży zagoić rany i zapomni, pozwalając jej wieść spokojne życie u boku, rozpoczynającego swoją światową karierę, mężczyzny. Może, gdy ponownie zawita do ojczyzny, rodzina zdoła zaakceptować jej szalony romans, który w ciągu trzech tygodni przerodził się w miłość poza grób. Uśmiechnęła się, czując dłoń Omera ściskającą delikatnie jej własną. To, że leciał z nią dla pozostałych było równie nieoczywiste, jak ich skrywany związek. Chłopak cierpiał, mając świadomość, iż okłamał swego mentora, także jego dzieci, za które po części czuł się odpowiedzialny. Rozumiał jednak, że w innym wypadku cały ich plan spali na panewce, do czego w żadnym wypadku nie chciał doprowadzić. Dlatego też wszyscy byli pewni, iż wysiądzie w Argentynie, gdzie miał ponoć zaplanowane spotkania z ludźmi odpowiedzialnymi za doprowadzenie do końca prac nad jego pierwszym w życiu albumem studyjnym. Właściwie on również nie do końca minął się z prawdą. Spotkania faktycznie miały odbywać się w Argentynie, jednak dopiero w przyszłym miesiącu, gdy pogoda nieco się poprawi i będzie można rozpocząć prace nad jednym z klipów. Dzięki takiemu rozwiązaniu, papużki nierozłączki mogły spędzić razem kolejne, przepełnione miłością, cztery tygodnie, bez wtajemniczania w szczegóły osób trzecich. Samolot zamruczał, najpierw jak dachowiec z radością odbierający pieszczotę, potem jak dziki kot szykujący się do skoku. Blondwłosa stewardessa w biało-fioletowym mundurku i liliowej apaszce na szyi, już po udzieleniu obowiązkowego instruktażu, zajęła się pasażerami siedzącymi bliżej kokpitu. Po krótkiej chwili przy zakochanej parze pojawiła się inna ślicznotka, tym razem w hebanowo czarnych lokach związanych w wysoką kitę, prosząc ich, by zapięli pasy, gdyż zbliża się pora startu. Potem zapytała, czy aby czegoś nie potrzebują, a gdy przecząco pokręcili głowami, życzyła im już tylko przyjemnej podróży i zniknęła w dalszej części pokładu.
- Omer!
Posłała mu dość mocnego kuksańca w bok, gdy tylko zauważyła, jak oczy jej lubego mimowolnie wędrują za ciasno opiętymi purpurowym materiałem, krągłymi pośladkami stewardessy.
- Ałć! Coś ty, karate trenowała w dzieciństwie?
- Nie, ale jak będzie trzeba, to skopię ci tyłek, skarbie.
- Zerknąłem tylko dla porównania. Dzięki temu moja hipoteza została potwierdzona: twoja pupa jest najcudowniejsza na świecie - powiedział, ukazując w szerokim uśmiechu rząd śnieżnobiałych zębów.
- Następnym razem, dla własnego dobra, potraktuj to jako dogmat, ok?
- Tak jest, wasza wysokość.
- Jesteś niemożliwy! - złożyła na jego ustach krótki pocałunek. - Masz ochotę posłuchać muzyki?
Z bagażu podręcznego wyciągnęła skręcone w prawdziwie marynarski węzeł, czarne słuchawki i jedną z nich podała chłopakowi, drugą zaś wetknęła do swojego ucha. Nie trzeba było czekać długo, by do ich uszu dopłynęły pierwsze takty piosenki Olly'ego Mursa Dear Darling. Omer przymknął ozdobione długimi rzęsami powieki i odpłynął, nie zwracając uwagi na to, co działo się z Annie. W jej głowie, równocześnie ze słowami:

I can’t stop my hands from shaking
'Cause I’m cold and alone tonight.
I miss you and nothing hurts like no you.

w jej myślach pojawiła się twarz Seana. Jak się trzymał? Czy był na nią zły? Czy kiedyś jej to wszystko wybaczy. Gdy tylko wyobraziła go sobie, dłońmi zakrywającego zapłakane twarz, przeklęła cicho samą siebie. Nie powinna rozdrapywać tak świeżej rany. Śladem swojego ukochanego zamknęła oczy i poddała się chwili relaksu, ani na moment nie puszczając jego dłoni. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo jej wyobrażenia różnią się od rzeczywistości... Wyjrzałaby przez niewielkie okienko ogromnej maszyny, by dostrzec samotnego chłopaka stojącego na płycie lotniska, z głową wpatrzoną w niebo, którego policzków nie przecinała nawet pojedyncza łza, a serce pozostało twarde, jak pęknięty w połowie, zimny głaz.



piątek, 23 stycznia 2015

This Is Not It_24


- Jestem szczęśliwa. Nigdy w całym moim życiu nie czułam się tak dobrze. A ty?
- Ja? – przytula ją do siebie – ja czuję się znakomicie.
- Tak, że mógłbyś palcem dotknąć nieba?
- Nie, nie tak.
- Jak to, nie tak?
- O wiele wyżej. Co najmniej trzy metry nad niebem.

- Federico Moccia Trzy metry nad niebem


- Musisz być dumna z Annie...
- Dumna?! Z tego, że zamierza lecieć na drugi koniec świata, żeby próbować leczyć chorych w kompletnej dziczy, narażając przy tym własne życie?!
- Jeśli mielibyśmy być dokładni, Afryka to sąsiedni kontynent, a nie od razu koniec świata...
- Zamierzasz mnie jeszcze teraz uczyć geografii?! Ja chyba śnię!
Chodziła to w jedną, to w drugą stronę, wściekle wymachując papierami znalezionymi całkowicie przypadkowo w pokoju starszej z córek. Gniew, jaki przepełniał ją od stóp do głów, z jednej strony nieco ją przerażał, z drugiej zaś była w stanie prawie całkowicie go usprawiedliwić. No bo jakim prawem jej pierworodna wybiera się tak daleko, nawet nie racząc jej powiadomić, chociaż dokumenty świadczą o tym, iż wylatuje ze Stanów za trzy dni?! Nie zważała na czekoladowe oczy jej pracodawcy, obserwujące ją z rozbawieniem, ani na spłoszone spojrzenie Leah rzucane znad krawędzi parusetstronicowej książki, którą dostała od Michaela. Miała gdzieś, co sobie o niej pomyślą. Wściekała się i miała do tego pełne prawo. Niech no tylko ta smarkula wróci... Już ona sobie z nią porozmawia! Nie po to pochowała jej ojca, by niedługo musieć urządzać pogrzeb córki. Kto wie, czym ona może się tam zarazić... Ebola, AIDS, malaria... To nie takie trudne, złapać jakieś świństwo, zwłaszcza, gdy non stop przebywa się w otoczeniu ludzi chorych. Poza tym, czy ona zdawała sobie sprawę o ile gorsze warunki panują tam, niż tutaj? Ciekawe, co by powiedziała na niemożność wzięcia gorącego prysznica przez przynajmniej pół roku, nie mówiąc już o skorzystaniu z PRYWATNEJ toalety. Goniła za dziecinnymi mrzonkami, zapominając o szarych realiach. A rodzina? Czy pomyślała, jak poczuje się Erin, gdy jedna z jej wnuczek wyniesie się na drugi koni... na sąsiedni kontynent. Niech ci będzie, Jackson. - powiedział głos w jej głowie. Czy zastanawiała się, jaki wpływ będzie miała jej wyprowadzka na Leah? Co będzie, kiedy małej zabraknie autorytetu w postaci starszej siostry (o taak... już dawno przestała się łudzić, jakoby to ona miała być dla nastolatki wzorem do naśladowania)? Czy wreszcie pomyślała o swojej matce, może jeszcze nie takiej starej, ale znów nie tak młodej, która bezsprzecznie uschnie tutaj z tęsknoty? Doskonale pamiętała godziny przeciągające się w dni, tygodnie, a potem miesiące, kiedy to z drżeniem serca wyczekiwała choćby najkrótszego listu od George'a, który nigdy nie pozostawał w jednej bazie dłużej niż dwa tygodnie. A co z Seanem? Przecież chyba nie zostawi tutaj swojego chłopaka na pół roku... Może zadzwoni teraz do niego i zapyta, czy Annie wspominała mu cokolwiek o wyjeździe? Wyciągnęła komórkę z kieszeni luźnych spodni w kolorze khaki i wykręciła numer. Zanim jednak zdążyła nacisnąć zieloną słuchawkę, usłyszała głos pana domu.
- Chyba do niej nie dzwonisz... Nie wydaje ci się, że to nie rozmowa na telefon?
- Daj spokój! Dzwonię do Seana. Może on wie cokolwiek o tym wariackim pomyśle.
- Zaczekaj! A co, jeśli nic mu jeszcze nie powiedziała? Chyba nie byłoby dobrze, gdyby dowiedział się tego od ciebie.
Spojrzała na niego przekrwionymi z gniewu i zmęczenia oczami. Od pobytu Leah w szpitalu nie sypiała najlepiej, ponadto nie miała apetytu, ani większej chęci do wstawania z łóżka. Mimo że córka wróciła już do domu, Sarah wciąż tkwiła w dziwnym amoku, z którego wyrywała się tylko na czas nocnych wycieczek na taras, podczas których prowadziła całkiem ciekawe rozmowy ze swoim szefem. Odkąd spotkała go tam pierwszy raz, omijała tamto miejsce do czasu, gdy po chorobie córki okazało się, że tylko tam jest w stanie poukładać sobie myśli kłębiące się w jej głowie. Zdając sobie sprawę, że słuszność i tym razem leży po stronie mężczyzny, bezsilnie opadła na fotel.
- Może masz rację, ale co twoim zdaniem powinnam teraz zrobić? Grzecznie poczekać, aż wróci do domu i mi to wszystko wyjaśni?
- Chyba nie masz innego wyjścia - odparł, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Co cię właściwie tak bawi, hę?
- Po prostu chyba nigdy nie spotkałem kobiety, która z rozszalałego wulkanu przemienia się w oazę spokoju w mniej niż pięć sekund.
Poczuła napływający na jej policzki subtelny rumieniec, choć nie wyczuła w jego głosie jakiejkolwiek dwuznaczności. Bojąc się, iż rozmowa mogłaby zejść na niebezpieczne dla niej tematy, z troską przyjrzała się młodszej córce.
- Leah, poprosiłaś Prince'a, żeby dowiedział się, co twoja klasa robi w tym tygodniu na lekcjach?
- Tak, mamo, obiecał, że zapyta nauczycieli, żebym mogła nadrobić zaległości - odpowiedziała pokornie dziewczyna, wychylając się zza czytanej książki.
- A podziękowałaś mu?
- Jeszcze nie...
- Przecież jeszcze nie ma za co - do rozmowy włączył się wciąż lekko rozbawiony Michael. - Leah, nie powiedziałaś mi jeszcze, jak podoba ci się powieść?
- Doszłam dopiero do siedemdziesiątej strony, ale już teraz mogę powiedzieć, że jest naprawdę świetna. Nie wpadłabym na to, że można napisać książkę o książkach.
Nastolatka z czułością pogładziła okładkę Atramentowego Serca pióra Cornelii Funke. Pięćset stronic przesiąknęło zapachem biblioteki Jacksona, bogatej jak żadna inna, którą do tej pory widziała. Mimo iż nieco krępował ją tak wielkoduszny gest ze strony pracodawcy jej matki, z radością przyjęła podarek. Książki, to coś, co kochała. To dzięki lekturze przeżywała kolejne życia, dzieliła przygody z bohaterami, a także płakała, śmiała się, czy też tęskniła razem z nimi. Świat pisany miał jeszcze jedną, zasadniczą zaletę, którą odebrano światu realnemu, a mianowicie możliwości opuszczenia go w dowolnej chwili bez żadnych konsekwencji. Słysząc milczenie, jakie zapadło między zebranymi, które potraktowała, jako zakończenie rozmowy, wróciła do upragnionej lektury. Każde z nich, pogrążone we własnych myślach, zapomniało o istnieniu drugiego w oczekiwaniu na powrót sprawczyni całego zamieszania.

*

Jak to możliwe, że w ciągu niecałej godziny, pogoda tak bardzo się pogorszyła? Miała na sobie obcisłe, białe jeansy, swój ulubiony sweter w kolorze kawy z mlekiem i puchowy bezrękawnik z puszkiem wokół kaptura, równie biały, jak jej spodnie. Dygotała z zimna, obserwując strugi deszczu spływające z blaszanego dachu przystanku autobusowego, pod którym się ukryła. Przyglądała się ludziom biegiem pokonującym dystans, jaki dzielił ich od przystanku do drzwi głównych dworca. Jedni przemoknięci od stóp do głów, drudzy przemykający pod tarczą parasola. Wszyscy jednakowo obojętni na otaczający ich świat. Z utęsknieniem przesuwała wzrokiem po obcych twarzach, szukając w nich znajomych rys ukochanego, jednocześnie rozcierając skostniałe dłonie. Czerwone plamy powstałe na jej bladej skórze przypominały, że jeżeli postoi tak jeszcze przez jakiś czas, zamarznie, pomimo dodatniej temperatury, pod wpływem przenikliwego i lodowatego wiatru. Pośród tłumu wylewającego się z szarego autobusu, dostrzegła zakapturzoną sylwetkę mężczyzny, zbliżającego się do niej znajomym, lekkim krokiem. W samą porę. Chłopak objął ją w pasie i mocno przytulił, nie zważając na skrzypienie ich ocierających się o siebie, mokrych kurtek. Kiedy zdjął kaptur, zobaczyła jego intensywnie czekoladowe oczy, wokół których pojawiły się, z powodu uśmiechu, nieznaczne zmarszczki. Próbowała odwzajemnić jego radość, lecz gdy z wysiłkiem próbowała unieść choć odrobinę kąciki swoich ust, poczuła ciepłą kroplę spływającą po jej policzku.
- Hej, kochanie, co jest? - zapytał, gładząc palcem wskazującym jej skroń.
Musiała się pozbierać. Teraz było już za późno, aby się wycofać. Wzięła głęboki wdech, policzyła do dziecięciu i wytarła niepokorną łzę wierzchem dłoni. Potem ujęła jego rękę, prowadząc w kierunku wejścia do hali głównej, zapominając o niesłabnącym deszczu zalewającym ziemię tak, jakby nigdy nie zamierzał przestać.
- Lepiej chodźmy gdzieś usiąść.
Właściwie nie wiedziała, dokąd go ciągnie. Czy istniało dobre miejsce do tego, by porozmawiać o tym, co wydarzyło się przed godziną? Nie przestawała drżeć. Nie wiedziała, czy z zimna, czy z szoku, jednak nie bardzo miała czas, by się nad tym zastanawiać. Obojętnie mijała ludzi, czasem zderzając się z nimi, nie zawsze przy tym przepraszając. Zdezorientowany Omer próbował dotrzymywać kroku, nie pozwalając jej puścić swojej dłoni, by przypadkiem nie zniknęła mu z pola widzenia. A nie trudno było się zgubić. Ogromna hala, wzdłuż której w nieskończoność ciągnęły się małe sklepiki, knajpki, podrzędne restauracje, butiki i księgarnie, pękała w szwach. Nie mógł powstrzymać myśli, iż nie była to najlepsza godzina na spotkanie w miejscu takim, jak to, jednak nie śmiał się odezwać. Gdy niespodziewanie dziewczyna skręciła, o mały włos nie wylądował rozpłaszczony jak żaba, na szybie jakiejś jadłodajni. Jak się za chwilę okazało, przyprowadziła go do KFC, które ku zdumieniu obojga, nie było tego dnia oblegane. Mężczyzna uśmiechnął się na samo wspomnienie nierzadkich wizyt w restauracjach takich jak ta w towarzystwie przebranego Michaela i jego dzieci. Doskonale pamiętał, jak po przyniesieniu zamówienia przez ochroniarza, cierpliwie zeskrobywał panierkę z kurczaków przeznaczonych dla maluchów, twierdząc, że jest ona niezdrowa. Wtedy o tym nie myślał, ale dziś, zastanawiając się nad tym trochę dłużej nie był pewien, czy Jackson robił to z rzeczywiście z troski o swoje pociechy, czy też zwyczajnie chciał zabrać lepsze kąski dla siebie...
- Omer, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nawet nie zauważył, kiedy usiedli przy jednym z tych bocznych, nieco zacienionych stolików. Annie zdążyła już zdjąć z siebie wilgotną kurtkę, podczas gdy on z roztargnieniem rozglądał się dookoła. Czuł, jak  żołądek przewraca mu się do góry nogami z głodu, mimo iż zjadł pokaźne śniadanie. Ale kto nie byłby głodny po trzygodzinnym, prywatnym treningu z samym Królem Popu, podczas którego miało rozstrzygnąć się, czy uczeń nareszcie przerósł mistrza. Jednak mimo swoich pięćdziesięciu pięciu lat, Michael pozostawał niepokonany.
- Przepraszam cię... Jestem po prostu trochę głodny. O czym mówiłaś?
- Może chcesz coś zamówić? - sprawiała wrażenie naprawdę zmartwionej.
- Najpierw opowiedz mi, co takiego się wydarzyło.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, by za chwilę z miną winowajczyni przedstawić ukochanemu całą tę niedorzeczną historię.
- Byłam dziś u Seana, ale o tym już wiesz. Miałam zamiar powiedzieć mu o moim wyjeździe i jednocześnie oznajmić mu, że z nami koniec. Siedzieliśmy w jego pokoju, kiedy przyznałam, że przez pół roku nie będzie mnie w kraju i powinniśmy ze sobą zerwać, nie ze względu na mnie, ale na niego. On, słysząc to, zamiast się wkurzyć, popłakać, zrobić cokolwiek... siedział sobie, z takim dziwnym wyrazem twarzy, lekko uśmiechnięty, jakby już obmyślił cały plan. No i rzeczywiście już go w swojej głowie opracował. Zaczął mnie przekonywać, że tutaj na mnie zaczeka, a jeśli chcę zostać dłużej w Afryce, to on pojedzie tam ze mną. Kiedy zawzięcie próbowałam mu to wybić z głowy, on bez żadnego ostrzeżenia uklęknął przede mną i się oświadczył!
- Co zrobił?!
- Oświadczył mi się!
Chłopak w jednej chwili zbladł tak, że Annie miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Mocniej uścisnęła jego chłodną dłoń i nieco uniosła kąciki ust. Widziała to niewypowiedziane pytanie w jego ciemnych oczach.
- Nie bądź niemądry... Przecież wiesz, że w życiu bym się nie zgodziła. To ciebie kocham...
Jeśli to było możliwe, jego skóra zbladła jeszcze bardziej. Dziewczyna w jednej chwili, zdając sobie sprawę, co takiego powiedziała, spuściła wzrok, bojąc się spojrzeć mu w oczy. Jak mogła być tak głupia? Pewnie za chwile wyśmieje jej sentymentalizm i tę beznadziejną uczuciowość, niwecząc marzenia nieśmiało rysujące się w jej wyobraźni.Czy to możliwe, by po zaledwie trzech tygodniach tego niedorzecznego romansu, który wcale nie miał się wydarzyć, mogła czuć do niego coś tak poważnego? Gdy szukała odpowiedzi na to pytanie w otchłani swoich poplątanych myśli, usłyszała jego szept.
- Co przed chwilą powiedziałaś?
- Ja? Ja nic takiego nie powiedziałam. A co usłyszałeś?
- Sama wiesz. A więc powtórzysz, co powiedziałaś?
- Opowiedziałam ci, jak Sean poprosił mnie o rękę.
- A potem?
- Potem powiedziałam, że mu odmówiłam.
- A potem?
- Potem zapytałeś, co przed chwilą powiedziałam. - próbowała wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji za wszelką cenę.
- Nie prawda. Powiedziałaś coś jeszcze...
- Niby co takiego?
- Oj, wiesz dobrze.
- Nie mam pojęcia.
Jeśli uda jej się wyjść z tego bez szwanku i rany na własnej dumie, będzie niesamowicie szczęśliwa. Wydawało jej się, że wyparcie, to jedyna słuszna metoda, dlatego nie poddawała się, dopóki znów nie usłyszała jego głosu okraszonego tym urzekającym półuśmiechem.
- Ja też.
- Ja też co? - nie dbała o to, jak idiotycznie zabrzmiało to pytanie.
- Też cię kocham.
- Co?
- O nie... Nie zmusisz mnie do powiedzenia tego jeszcze raz.
Nachylił się nad nią, opierając się o czerwony stolik i lekko dotknął swoimi jej warg. Pasmo złotawych włosów założył jej za ucho i wyszeptał, sprawiając, że jej ciałem wstrząsnął nieoczekiwany dreszcz.
- Chyba kompletnie oszalałem, ale naprawdę cię kocham, Annie.
Ponownie połączeni pocałunkiem nie zwrócili uwagi na cztery nastolatki siedzące kilka stolików dalej, które przyglądały się im z błyszczącymi oczyma. To ciekawe, że kiedy widzisz szczęśliwą parę, zatracającą się w swoich objęciach, najczęściej nie marzysz o niczym innym, niż o powieleniu ich idealnej miłości. Gdy już wreszcie odsunęli się od siebie na nieco mniej niż metr, promieniejąc szczęściem, drobna blondynka powiedziała do swojego ukochanego o wiele pewniejszym głosem.
- Wracajmy. Muszę powiedzieć mamie o wyjeździe.

sobota, 17 stycznia 2015

This Is Not It_23


When a man loves a woman 
Deep down in his soul 
She can bring him such misery 
If she is playing him for a fool 
He's the last one to know 
Loving eyes can never see
                                                                    - Percy Sledge



Czuła ciepło bijące od jego ciała, gdy obejmował ją ramieniem, siedząc obok na łóżku w jego pokoju. Wdychała zapach jego perfum, tak inny od tego, którym pachniał mężczyzna zajmujący teraz miejsce w jej sercu. Gdy bawił się pierścionkiem tkwiącym na jej serdecznym palcu, gładziła dłonią jego udo. Maleńki kamyczek rzucał pojedyncze, migotliwe refleksy, odbijając promienie słońca wpadające przez okno. Niebo, pomimo dość chłodnego, styczniowego popołudnia, nigdy nie było bardziej przejrzyste i spokojne. Lecz nawet jego zielono-zimny odcień nie potrafił ukoić nerwów Annie. W odtwarzaczu kręciła się teraz płyta, którą Sean podarował jej na pierwszą rocznicę ich związku. Była to składanka jej ulubionych piosenek, w tym jej stuprocentowy faworyt: Just The Way You Are Bruno Marsa. Nigdy chyba nie słyszała piękniejszego utworu, choć przecież cudownych piosenek o miłości na świecie jest wiele. Kiedy jednak ta właśnie melodia zaczęła wypełniać sypialnię pierwszymi dźwiękami, ostrożnie wyswobodziła się z uścisku swojego chłopaka i wyłączyła wieżę. 
- Coś nie tak, Tinker Bell? - zapytał, obejmując ją od tyłu i opierając brodę na jej ramieniu.
Tinker Bell. To urocze przezwisko nadał jej ojciec, gdy była zaledwie trzy-, a może czteroletnim brzdącem. Miała wtedy bardzo wysoki głosik, który w żartach porównywany był do dźwięku małego dzwoneczka. Poza tym słynęła ze swojego wiecznego gadulstwa, więc imię disnejowskiej wróżki pasowało do niej jak ulał. Teraz tylko jej chłopak nazywał ją w ten sposób.
- Musimy porozmawiać, Sean.
Słowa z trudem przechodziły jej przez ściśnięte gardło. Odsunęła się od wtulonego w jej plecy chłopaka i wetknęła skostniałe, lekko drżące ręce w tylne kieszenie jasnych jeansów.
- To zabrzmiało groźnie - powiedział, unosząc kąciki ust w na pozór pewnym uśmiechu. - Co się dzieje?
Nie podnosząc wzroku, zajęła miejsce na łóżku i nie czekając, aż do niej dołączy, pozwoliła potokowi słów wylać się z niej z niebywałą szybkością.
- Przepraszam, że mówię ci o tym tak, późno, ale nie znalazłam dobrego momentu, aby poruszyć ten tematu. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że moja uczelnia umożliwia wyjazdy do Afryki, w ramach bezpłatnych praktyk. Zdecydowałam się wyjechać. Wylatuję za tydzień.
Cały róż, zwykle obecny na jej policzkach, rozpłynął się w nicość. Przy tej bladości jeszcze wyraźniejsze stały się sińce pod jej błękitnymi oczami... Wyrzuciła z siebie to wszystko, dopiero teraz mając chwilę na wzięcie oddechu. Patrzyła na mężczyznę, który poświęcił jej dwa i pół roku swojego życia, a którego musiała teraz zostawić, nie podając mu prawdziwego powodu ich rozstania. Właściwie, to wyznała mu tylko połowę prawdy. Faktycznie za tydzień wylatywała na inny kontynent, by pomagać lekarzom, a jednocześnie zdobywać doświadczenie. Od zawsze pragnęła służyć innym, dlatego właśnie zdecydowała się na medycynę, jednak praca tam, gdzie warunki nierzadko okazują się przeszkodą nie do przebycia, wydawała jej się spełnieniem marzeń. Tylko tam mogła naprawdę poczuć, że jest potrzebna i nic nie potrafiłoby jej powstrzymać od zaplanowanego już wyjazdu. Nawet scena, jaką urządziłby jej Sean. Ale on tylko siedział i wpatrywał się w nią tymi swoimi ciemnymi jak noc oczami, które wydawały się rozumieć wszystko. Prosiła go, lecz tylko spojrzeniem, by powiedział cokolwiek... W odpowiedzi usłyszała jedynie:
- Kiedy wrócisz?
- Właśnie powiedziałam Ci, że przeprowadzam się na inny kontynent, z dala od cywilizacji, by leczyć ludzi bez leków i sterylnych szpitali, a ty pytasz tylko o to, kiedy wrócę? Nawet nie próbujesz nie powstrzymać? - nie mogła uwierzyć w spokój wypisany na jego twarzy. I tę cholerną, bezgraniczną miłość w jego spojrzeniu.
- Wiem, że to od zawsze było twoim marzeniem, dlatego nie zamierzam cię powstrzymywać. Poza tym, jesteś córką swojej mamy, dlatego nawet nie łudzę się, że dałbym radę cię przekonać. Po prostu chciałbym wiedzieć, jak długo będę tu na ciebie czekał.
- A co jeśli w ogóle nie zamierzam wracać?
- Wtedy spakuję się jeszcze dzisiaj i  wyjadę razem z tobą. Ale może nie podejmuj tak poważnej decyzji zbyt pochopnie. Chyba o to mogę cię poprosić?
- Sean, ja nie chcę, żebyś tutaj na mnie czekał i marnował swoje życie. Może mnie nie być miesiąc, rok, albo dziesięć lat. Nie wiem, jak potoczy się moje życie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co się stanie po wejściu na pokład samolotu, a co dopiero w tak odległej przyszłości. Nie chcę, byś czuł się w jakikolwiek sposób ograniczony, tylko dlatego, że coś mi obiecałeś. Przerabiałam już związek na odległość i z doświadczenia wiem, że nie da się żyć w ten sposób. Nie chcę obarczać cię takim ciężarem.
- Kiedy się kogoś kocha, Tinker Bell, nawet rozłąka nie potrafi tego zmienić. A jeśli ja chcę wziąć ten ciężar na swoje barki? Pomyślałaś o tym, że może wcale nie chcę spędzić życia bez ciebie, choćbym musiał mieszkać w lepiance i codziennie jeść placki z kukurydzy? Nie ważne gdzie. Ważne, że z tobą.
Nie wierzyła własnym oczom. Bezszelestnie ześlizgnął się na podłogę z, nakrytego kocem, łóżka i klęknął przed nią na jedno kolano, delikatnie ujmując jej dłonie.
- Anno Faith Anderson, czy chciałabyś rozjaśniać moje życie swoim uśmiechem do końca naszych dni? Czy chciałabyś zostać moją żoną? - Jego oczy jaśniały niesamowitym blaskiem. Widząc jej zaskoczoną minę, natychmiast zaczął się tłumaczyć. - Przepraszam, że tak bez pierścionka, ale trochę mnie zaskoczyłaś tym wyjazdem, jednak moja prośba jest całkowicie poważna. Pojedziemy po pierścionek jeszcze dzisiaj, jeśli tylko zgodzisz się wyjść za mnie. Bo się zgodzisz, prawda?
Przybrał proszący wyraz twarzy, utkwiwszy wzrok w jej pochmurno niebieskich oczach, które zasnuła dziwna mgiełka. Dziewczyna zakryła dłonią usta, próbując za wszelką cenę powstrzymać łzy zbierające się pod jej zaciśniętymi powiekami. Wyswobodziła swoje dłonie z jego uścisku, może odrobinę zbyt gwałtownie i stanęła, górując teraz nad klęczącym młodym mężczyzną. Odwróciła głowę, gdy wieża, choć uprzednio własnoręcznie przez nią wyłączona, odtworzyła piosenkę Cry Me A River Justina Timberlake'a. To nie tak miało wyglądać. To zbyt wiele...
- Wybacz, Sean... Ja... Ja nie mogę tego zrobić.
Spokojnie, jakby wciąż pod wrażeniem jego słów i obezwładniona szybkim biciem swojego serca, odeszła zamykając za sobą drzwi do jego sypialni. Wierzchem bladych dłoni otarła słone łzy spływające po jej policzkach. Bezmyślnie wyciągnęła telefon z kieszeni i wybrawszy Jego numer, napisała krótką wiadomość:

Spotkajmy się za godzinę na dworcu Union Station.
     Ann              



piątek, 9 stycznia 2015

This Is Not It_22


Nadzieja bierze mnie w ramiona i trzyma w swoich objęciach, ociera mi łzy i mówi, że dziś, jutro, za dwa dni wszystko będzie dobrze, a ja jestem na tyle szalona, że ośmielam się w to wierzyć. 
- Tahereh Mafi Dotyk Julii

Wciąż czuła ten żelazny posmak w ustach. W całym tym zamieszaniu, do czasu, gdy lekarz wreszcie nie zaprosił jej na salę, by mogła zobaczyć córkę, przygryzała wargi, na których wreszcie pojawiły się kropelki krwi. Teraz, gdy dotykała ust językiem, czuła tylko maleńkie strupki. Staromodny i nieco przykurzony zegar pokazywał godzinę 23:08. Od ponad godziny już siedziała na niewygodnym krześle, które Jackson wytrzasnął nie wiadomo skąd. Swoją drogą, jak to możliwe, by w szpitalu brakowało krzeseł dla bliskich, którzy odwiedzali chorych? Do północy pozostała jeszcze niecała godzina, a sale już oblegali nieuważni amatorzy fajerwerków z zakrwawionymi dłońmi, lub innymi częściami ciała. Istne szaleństwo. A w samym jego środku osiem osób, wystrojonych jak na bal, czekało w bocznym hallu. Sarah doskonale widziała ich twarze, na których strach ustąpił miejsca uldze i zmęczeniu, przez szybę w pokoju, w którym leżała jej młodsza córka. Nie zdołała ich przekonać, by zostali, zresztą, nawet nie miała do tego głowy. Nagle, jadąc karetką na sygnale i ściskając zimną dłoń swojej wciąż nieprzytomnej córki, zauważyła przez małe okienko czarny samochód, który tak wiele razy widziała na podjeździe domu Jacksona. Teraz widziała ich wszystkich jak na dłoni. Annie wtuloną w pierś głaszczącej ją po głowie Erin. Seana i Omera wbijających wzrok w pustą przestrzeń przed sobą. Blanketa wspartego na ramieniu starszego brata, ze snem przymykającym mu powieki. Paris obejmującą swoimi dłoń ojca w tej ślicznej, grafitowej sukience, która podkreślała jej kolor oczu. Miała jej powiedzieć, że wygląda naprawdę pięknie, ale sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, niż planowała. Od kiedy to wspominała (choćby jeden jedyny raz), że marzy jej się Sylwester na oddziale intensywnej terapii? Nie dość, że jej wieczór zmienił się w koszmar, pozwoliła, by inni przeżywali go razem z nią. Westchnęła gorzko, nieprzerwanie gładząc rękę śpiącej teraz córki, gdy do środka weszła młoda lekarka w towarzystwie dwóch pielęgniarek.
- Pani Anderson, muszę prosić panią o opuszczenie sali. Musimy zmienić kroplówkę, na taką, która zawiera dodatkowe środki nawadniające.
- W porządku. Czy później będę mogła do niej wrócić?
- Nie widzę przeciwwskazań.
Sarah, nie mówiąc już ani słowa,  wyszła na korytarz, gdzie zaraz przywitały ją pytające spojrzenia. Nie miała teraz ochoty z nikim rozmawiać. Nie po tym, co usłyszała. Posłała im słaby uśmiech i bez wyjaśnienia ruszyła w dalszą część korytarza. W tamtej chwili marzyła o kawie, choćby tak lurowatej, jak ta z automatu. Szkoda, że w tym całym chaosie nie zabrała ze sobą maleńkiej, kremowej torebeczki. Z tego, co pamiętała, przed kilkunastoma laty miała ją ze sobą na jakimś Balu Żołnierza i była prawie pewna, że jakieś drobniaki wciąż musiały w niej tkwić. Stanęła naprzeciw maszyny i tęsknym wzrokiem spojrzała na guzik przy plakietce: Cappuccino. Prawie nie poczuła dłoni lekko zaciskającej się na jej ramieniu. Dopiero miękki, kojący głos wybudził ją z dziwnego otępienia, w które prawdopodobnie wprowadziła ją ta cholerna kawa.
- Sarah, wszystko w porządku?
- Słucham..? Ach, tak wszystko ok... Właściwie to nie do końca.
- Chcesz porozmawiać?
Spojrzała na niego. Nie uśmiechał się, nie przymilał, czekał na jej słowa, gotów wysłuchać wszystkiego, z czego zechce mu się zwierzyć. Nie musiał jej namawiać. Słowa córki ciążyły jej jak kamienie i jeśli nie zrzuciłaby z siebie tego ciężaru, prędko pociągnąłby on ją za sobą na dno. Ujęła jego dłoń, dużo większą od jej własnej i pociągnęła w stronę niezbyt wygodnej kanapy. Gdy już oboje zajęli miejsca, ona, z twarzą ukrytą w dłoniach, zaczęła mówić.
- Zanim jeszcze wróciła jej przytomność, rozmawiałam z panią doktor, która powiedziała mi, że Leah od około tygodnia zażywała duże dawki leków na przeczyszczenie. Faszerowała się tym świństwem, a ja nie miałam o tym pojęcia. Jak mogłam niczego nie zauważyć?
- Nie obwiniaj się... Spójrz, w tym domu mieszka tyle ludzi, a przecież nikt nie zauważył, że dzieje się z nią coś złego.
- Jeśli nie ja jestem winna, to kto? Michael, ja pytałam Leah, dlaczego to zrobiła, dlaczego się krzywdziła. Widziałeś te rany na jej rękach i nogach? Powiedziała, że bardzo tęskni za tatą i że ma do mnie żal. Żal o to, że nie nosiłam po nim żałoby zbyt długo. Ale powiedz mi, jak długo można wylewać łzy, gdy zostajesz sam z utrzymaniem rodziny, całym domem i pracą na głowie? Chciałam pokazać dziewczynkom, że mogą mieć we mnie oparcie, udowodnić im, że jestem silna. Pragnęłam, żeby wiedziały, że jestem silna dla nich.
Nie czuła, że po jej policzkach kolejno spływają gorzkie łzy. Mężczyzna, objąwszy dłońmi jej twarz, kciukami otarł krople i powiedział do niej głosem tak łagodnym, jakby uspokajał dziecko.
- Jesteś najsilniejszą kobietą, jaką poznałem. Wychowujesz dwie cudowne młode damy i świetnie sobie z tym radzisz. Leah po prostu musi pozwolić ojcu odejść, inaczej nigdy nie uda jej się ułożyć sobie życia. Tu nie chodzi o to, by zapomnieć o ukochanej osobie, która odeszła. Rzecz w tym, by pozwolić jej żyć w naszej pamięci. Jeśli chcesz, mogę z nią porozmawiać. Może będzie lepiej, gdy będzie mogła zwierzyć się komuś, kto ma możliwość spojrzenia na sprawę świeżym okiem?
- Dziękuję ci, ale nie wiem czy to najlepszy pomysł... Spróbuję jakoś przemówić jej do rozsądku, kiedy wreszcie stąd wyjdziemy.
- Pani doktor wspominała coś na ten temat?
- Nie ma szans, żeby opuściła szpital do końca tygodnia. A później niewątpliwie czeka nas rodzinna terapia u psychologa. Jakbyśmy same nie radziły sobie z własnymi problemami! - powiedziała wzburzona, uderzając pięścią w udo. Chwilę potem musiała rozcierać bolące miejsce wnętrzem dłoni.
- Spokojnie. Sesja u fachowca to nic strasznego. Poza tym, mam chyba całkiem niezły pomysł.
- Mhm?
- Co powiesz na to, żeby Leah dołączyła do moich dzieci na zimowym wyjeździe do Europy? Mógłbym pogadać z organizatorami, na pewno znalazłoby się jeszcze jedno wolne miejsce.
- Ale my nie mamy na to pieniędzy...
- Chyba nie myślisz, że pozwoliłbym ci za to zapłacić. Potraktuj ten wyjazd, jako premię za najlepsze naleśniki, jakie w życiu jadłem - korytarz rozbrzmiał jego śmiechem, którym niemal natychmiast zaraził swoją rozmówczynię.
- To były twoje naleśniki...
- W takim razie, wycieczka będzie prezentem, który ma uczcić mój epizod ze smażeniem naleśników.
- Przecież oboje dobrze wiemy, że to nie był twój pierwszy raz.
- Jeju, Sarah, czy z tobą zawsze jest tak pod górkę? - westchnął i znów roześmiał się na cały głos, zwracając na siebie uwagę znudzonej recepcjonistki. Przez moment można było zobaczyć błysk w jej oczach, który pojawiał się zawsze, gdy ktoś go rozpoznawał, jednak po chwili kobieta powróciła do swoich papierków, kręcąc głową z niedowierzaniem. Michael zwrócił oczy ku niewielkiemu, elektronicznemu zegarowi, by następnie ująć szczupłą dłoń kobiety.
- Chodźmy. Za chwilę północ.
Ruszyli w drogę powrotną do sali, na której leżała Leah, jednak nie doszli tam razem. W pewnym momencie mężczyzna puścił jej rękę i rzucając tylko krótkie zaraz wracam na odchodnym, zniknął w głębi poprzecznego korytarza. Kiedy Sarah dotarła do miejsca, gdzie wypoczywała teraz jej córka, wszyscy (dodajmy, że ze smukłymi kieliszkami w dłoniach) już na nią czekali.
- No co tak patrzysz? - zapytał Jackson, z tymi swoimi zabawnymi iskierkami skrzącymi się w jego czekoladowych oczach. - Chciałaś świętować Nowy Rok bez szampana?
Z wdzięcznością przejęła jeden z kieliszków i stuknęła się po kolei z każdym, kto wciąż tkwił tutaj razem z nią, mimo iż nie musiał. Leah jako jedyna, zamiast lekkiego alkoholu dostała gazowaną wodę, co nie pogorszyło jej całkiem niezłego, zważywszy na okoliczności, humoru. Kiedy wszyscy z wytęsknieniem śledzili powoli przesuwające się wskazówki zegara, Sarah zbliżyła się do pracodawcy i zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu:
- Skąd ty, do licha, wytrzasnąłeś szampana w środku nocy i na dodatek w szpitalu?
- Hmm... Chyba pielęgniarki po prostu mnie lubią - mówiąc to, mrugnął porozumiewawczo i razem z innymi rozpoczął odliczanie:
 Dziesięć... Dziewięć...Osiem...Siedem...Sześć...
Sean zamknął usta Annie romantycznym pocałunkiem.
Pięć...
Paris zniknęła w ramionach obu braci.
Cztery...
Erin odbierała buziaki w policzki od rozbawionego Omera.
Trzy...
Leah, z wzrokiem utkwionym poza oknem, obserwowała fajerwerki na niebie jaśniejącym feerią barw.
Dwa...
Tylko Michael i Sarah stali naprzeciwko siebie, z lekko uniesionymi w toaście kieliszkami i zmieszanymi uśmiechami błądzącymi im na ustach. O północy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia zarówno znajomi jak i zupełnie obcy sobie ludzie obdarowywali się pocałunkami, które miały przynieść im szczęście w nadchodzącym roku. Prędzej czy później musiało dość do tego, czego oboje się spodziewali... I może na co oboje liczyli?
Jeden...
Czuła jego perfumy, które wzbierały na intensywności, gdy zbliżał swoją, do jej twarzy. Owionął ją miętowy zamach gumy do żucia, kiedy spod przymkniętych powiek zobaczyła z bliska jego ciemne jak otchłań, a jednocześnie ciepłe oczy. Jej odrobinę rozchylone usta czekały na niego...
- Szczęśliwego Nowego Roku - powiedział, z uśmiechem schylając się, by ucałować jej dłoń.

niedziela, 4 stycznia 2015

This Is Not It_21


ZPINOM, skarbiemój - Zapnij Pasy Ilekroć Nadejdzie Odpowiedni Moment.
- Stephen King Historia Lisey


Kiedy magia pozwoliła? Wieczór, który przyszedł pięć dni później wydawał się być dla magii idealną chwilą. Wszyscy w willi, łącznie z personelem, który zdążył już wrócić z urlopu, czuli, że niedługo wydarzy się coś niesamowitego. Niestety, nikt z wyjątkiem pana domu, nie miał pojęcia, o co mogło chodzić. Słyszało się głosy, że ma ich odwiedzić Josh Hutcherson i Jennifer Lawrence, odtwórcy głównych ról kinowego i książkowego hitu Igrzyska Śmierci, których fanami zostało dwoje starszych dzieci Jacksona. Krążyły także pogłoski o rzekomym przybyciu trupy teatralnej mającej odegrać Piotrusia Pana na specjalne życzenie gospodarza. Nikt jednak nie podejrzewał tego, co rzeczywiście zaplanował Michael. Noc Sylwestrowa jest przecież tylko raz w roku więc nie było potrzeby rezygnować z dodatkowych atrakcji, które mogłyby umilić czas oczekiwania na przyjście Nowego Roku. Cały dom, uprzątnięty ze świątecznych dekoracji, został ozdobiony kolorowymi balonami, lampkami i łańcuchami z krepiny, a pod sufitem w salonie podwieszono kulę dyskotekową, która rzucała migotliwe światła na meble oraz ściany. Za domem wynajęci przez Jacksona ludzie w czarnych kombinezonach rozłożyli ogromny, biały namiot i wszyscy, włącznie z personelem mieli zakaz zbliżania się do niego na mniej niż dziesięć metrów. Blanket, wysłany na przeszpiegi przez starsze rodzeństwo, wrócił z niczym. Mówiąc szczerze, nie do końca z niczym, bo przecież reprymenda od ojca to nie takie znowu nic. Na szczęście zapadał już zmierzch, a niebo od czasu do czasu rozjaśniały, puszczane przez niecierpliwych świętujących, fajerwerki. Michael poprosił, aby każdy ubrał się odświętnie, by z klasą przywitać Nowy Rok. Sam stał teraz przed lustrem w swojej sypialni, oglądając garnitur kupiony specjalnie na tę okazję. Od czasu prób do This Is It i pobytu w szpitalu, przybrał na wadze i musiał przyznać (aczkolwiek niechętnie), że wygląda naprawdę korzystnie. Czas spędzony pod okiem trenerki, którą zatrudnił, wmawiając wszystkim, że jest ona tylko nauczycielką medytacji, dawał już owoce. Ramiona znów były szerokie i silne, brzuch płaski, ale nieprzesadnie umięśniony, a nogi porządnie wzmocnione. Wypracował formę w jakiej nie był, od kiedy poślubił Lisę. To w tamtym okresie czuł się świetnie, a jego ciało tylko to potwierdzało. Poza tym treningi z Kimberly cieszyły nie tylko ciało, ale i duszę. Może to płytkie, ale nic nie uspokajało go lepiej, niż widok jędrnego, pełnego tyłeczka dwudziestosześcioletniej królowej sportu. Nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu. Pupa tej dziewczyny była naprawdę fantastyczna. Lepszą mogła pochwalić się jedynie Beyoncé... Chociaż Sarah również mieściła się w ścisłej czołówce. Ta kobieta z ciętym językiem i wyrazistym charakterkiem biła na głowę nawet jego młodziutką trenerkę, chociaż nigdy nie widział jej ćwiczącej cokolwiek, choćby jogę. Z takim tyłkiem trzeba się chyba urodzić. A jeżeli z tego co jest pomiędzy nimi nic nie miało wyniknąć (a nic nie wskazywało na to, by kucharka miała w najbliższym czasie zmienić zdanie), to on przynajmniej nacieszy swoje oczy. Trzeba przecież korzystać z życia, prawda? Na wezgłowiu potężnego, małżeńskiego łoża leżał krawat zawiązany przez jego córkę. Przez pięćdziesiąt lat swojego życia nie znalazł czasu, by nauczyć się wiązać to diabelskie stworzenie, jednak na całe szczęście Paris doszła w tym do czystej perfekcji. Przełożył głowę przez czarną pętlę, potem pod śnieżnobiały kołnierzyk koszuli i zacisnął. Hebanowe włosy zostały spięte w kucyk, od kiedy postanowił ponownie wrócić do loczków. Curls for my Girls, jak głosił napis na koszulce podarowanej mu przez fankę. która teraz zajmowała honorowe miejsce w jego garderobie. Znów zmierzył wzrokiem swoje odbicie w lustrze. Był gotowy i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cofnął się w czasie do 1995 roku, gdzie za chwilę miał zgrać ostatnią scenę w swoim nowym krótkim filmie HIStory. Po tamtym nagraniu wrócił do domu, gdzie już czekała na niego ukochana żona, siedząca w ich wspólnej sypialni z nogą założoną na nogę, mając na sobie jego nową kurtkę zaprojektowaną na rozpoczynającą się niedługo trasę koncertową. Musicie dobrze go rozumieć. Była ubrana TYLKO w tę srebrną, wysadzaną błyszczącymi kamieniami kurtkę. Powietrze w pokoju nagle zrobiło się jakieś cięższe i bardziej gorące, dlatego nie zastanawiał się długo, zanim otworzył okno wychodzące na tyły domu. Pochodnie przed wejściem do namiotu paliły się już, posyłając ku niebu czarny dym, a czerwony dywan wylewał się z zacienionego w głębi wejścia. Zapach ognia unosił się wysoko do góry tak, że zaczynał go już czuć nawet w swojej sypialni. Ostatni rzut oka na mężczyznę w lustrze. Wygładził dłońmi poły idealnie leżącej marynarki i ruszył w stronę wyjścia.

*

Gdy wreszcie była gotowa, okazało się, że wszyscy już czekali. Nie lubiła się spóźniać, bo zawsze uważała, że to nie jest w dobrym tonie. Teraz jednak to drobne spóźnienie pozwoliło jej ogranąć wzrokiem wszystkich zebranych. Leah była ubrana w chabrową sukienkę, rozkloszowaną pod biustem, sięgającą przed kolano. Jej włosy opadały kaskadą loczków na odkryte plecy. Sarah miała wrażenie, że dziewczynka zeszczuplała w ciągu tych pięciu dni, lecz może była to kwestia odpowiednio padającego światła. Zresztą, jej młodsza córka wyglądała niesamowicie blado, więc to na pewno musiała być wina oświetlenia. Dalej, z Seanem w eleganckim, granatowym garniturze, stała Annie w obcisłej, szmaragdowej sukience na długi rękaw i do połowy uda. Wysokie, czarne szpilki, które dzięki brokatowi migotały wesoło, tylko wydłużały jej i tak niebotycznie długie i zgrabne nogi. Jasnoblond włosy zakręcone w delikatne loki okalały jej nieprzesadnie umalowaną buzię. Prowadząc cichą rozmowę ze swoim chłopakiem, niepostrzeżenie zerkała od czasu do czasu w stronę oddalonego o przekątną salonu młodego mężczyzny, który niezmordowanie zabawiał kolejnymi żartami Erin wystrojoną jak nigdy. Ona nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Siedemdziesiąt dwa lata, a wyrywa młodzieniaszka, jak trzydziestoletnia seksbomba - pomyślała. Dalej stało czworo Jacksonów, troje zacierających ręce z ciekawości i zniecierpliwienia, czwarty, uśmiechający się do nich, najwyraźniej coś przy tym tłumacząc. Kiedy pewnym krokiem zeszła po schodach w złotych szpilkach, Michael utkwił w niej wzrok nie zważając na lekkie kuksańce w bok od najmłodszego z dzieci. Sarah podobało się to spojrzenie. W końcu, jak nigdy, poświęciła ponad dwie godziny na przygotowanie się do tego wieczoru i nie był to czas stracony. Teraz już wszyscy bez wyjątku patrzyli na nią jak zahipnotyzowani. Wieczorowa suknia w kolorze kremowym idealnie kontrastowała z jej ciemną skórą. Długi rękawy opinające ramiona świetnie rekompensował głęboki do mostka dekolt w serek. Suknia zwężała się, podkreślając talię, a później także i pośladki, z których od zawsze była dumna. Bądź co bądź, były pierwszą częścią ciała, na którą zwrócił uwagę George. Gdyby on tu teraz był... Ciekawe, co by powiedział - przyszło jej na myśl, a cichy głosik w głowie odpowiedział jej niemal natychmiast: No jak to co? Powiedziałby, że co prawda wyglądasz ślicznie, jednak nie było potrzeby tak się stroić, bo on i tak to wszystko z Ciebie zerwie, nim zdążycie wyjść z domu. Poczuła, że mimowolnie się rumieni, więc zaczęła przeklinać w myślach swoją głupotę, która nakazała jej wykonać tego dnia lżejszy makijaż. Nie powinna była się martwić. Rumieńce tylko dodawały jej uroku. Długie włosy, zwykle skręcone w naturalne, gęste loki teraz lśniły gładko na jej nieco odkrytych plecach, perfekcyjnie wyprostowane. Ale jak widać nie tylko ona zmieniła dziś fryzurę. Kiedy spojrzała na swojego pracodawcę, przez moment miała wrażenie, że jej serce nieco zmieniło rytm. Wrócił do tych obłędnych loczków, w których kiedyś była zakochana po uszy, gdy była jeszcze jego fanką, a nie pracownicą. I teraz także wyglądał w nich... zachęcająco.
- Świetnie wyglądasz - powiedział, zanim zdążyła się odezwać. - Skoro już wszyscy są gotowi, zapraszam na zewnątrz.
Zaoferował Sarah swoje ramię i uśmiechnął się przymilnie. Popatrzcie państwo, wystarczy, że kobieta troszkę się odpicuje, a nawet facet zacznie gadać ludzkim głosem. Mimo wszystko postanowiła przyjąć jego propozycję i tak oto, niespiesznym krokiem ruszyli w kierunku tajemniczego namiotu. Już w wejściu powitał ich elegancko ubrany kelner, częstując wszystkich pełnoletnich słodkim szampanem. Kobieta, nie puszczając ramienia swojego dzisiejszego partnera, obejrzała się za siebie, a gdy jej wzrok spoczął na młodszej córce, która zbladła (o ile to możliwe) jeszcze bardziej, jej ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz.
- Wszystko w porządku? - usłyszała cichy głos Michaela, a jej twarz owionął jego miętowy oddech.
Czyżby pan na coś liczył, panie Jackson? Ha! W takim razie, pana niedoczekanie.
- Tak... Chodźmy.
Czerwony dywan oświetlony po bokach małymi lampeczkami prowadził do rzędów krzeseł ustawionego vis a vis okrągłej areny. A więc cyrk? Sarah posłała swojemu kompanowi pytające spojrzenie, na co ten tylko tajemniczo się uśmiechnął. Gdy wszyscy zajęli wyznaczone miejsca, prawie namacalną ciszę przeszył jak strzała głośny łomot. To właśnie była ta piosenka, którą usiłował jej pokazać w wieczór Bożego Narodzenia... Szczęk łańcuchów, przeplatał się z krzykami, wprawiając wszystkich w całkowite osłupienie. Jednak scena wciąż pozostawała pusta. Dopiero, gdy rozbrzmiały pierwsze słowa wyśpiewane przez Michaela w akompaniamencie nieco spokojniejszej melodii, na arenie pojawiło się dwóch mężczyzn w błyszczących milionami świateł garniturach, a obok nich dumnie kroczył ogromny biały tygrys. Pieszczotą zachęcili bestię do otwarcia paszczy, po czym jeden z nich umieścił w niej na dłuższą chwilę swoją dłoń. Wśród nielicznej publiki dało się usłyszeć pomruk uznania mieszającego się ze strachem, a gdy głos Jacksona zaśpiewał dwa nazwiska:

Siegfried & Roy

panowie i tygrys ukłonili się. Gospodarz spojrzał na siedzącą obok niego zjawiskową kobietę (o dziwo wciąż wtuloną w jego ramię), której oczy lśniły, śledząc emocjonujące widowisko. Warto było zorganizować coś takiego, choćby po to, by zobaczyć zachwycone twarze jej i pozostałych domowników oraz pracowników. Gdy na scenie pojawił się kolejny tygrys, tym razem w bardziej pospolitym kolorze, jednak znacznie większy od swojego kompana, z prawej strony dał się słyszeć natarczywy szept.
- Leah... Leah, wszystko ok? - Annie gorączkowo poklepywała młodszą siostrę po policzkach.
Po chwili szept przerodził się w krzyk, a czas jakby nagle się zatrzymał.
- Mamo! Leah zemdlała!
Dwaj magicy starali się uspokoić rozdrażnione zamieszaniem wielkie kot, podczas gdy wokół nieprzytomnej dziewczyny już zebrał się wianuszek przerażonych gości. Jako pierwsza dopadła ją Sarah. Otarła kropelki potu z czoła pozbawionej życia córki, nie zważając na to, ze po jej policzku powoli toczy się samotna łza.
- Niech ktoś do cholery zadzwoni na pogotowie!