sobota, 28 marca 2015

This Is Not It_31


Look at me now, I’m falling
Can’t even talk, still stuttering
This ground of mine keeps shaking
[...]
Cause all I wanna be, all I ever wanna be, yeah, yeah
Is somebody to you


- The Vamps ft. Demi Lovato Somebody To You

- Dasz wiarę?! Panna Humble zabrała mi wczoraj wieczorem twoją książkę, bo, uwaga: Nie wstaniesz jutro na śniadanie, moja kochaniutka. Przysięgam, że jeśli jeszcze raz zdrobni choćby jedno słowo, to serio zwymiotuję.
- Daj spokój, nie jest tak źle. A książką się nie przejmuj, jakoś ją wyciągnę z jej czerwonych szponów. Czy do tego czasu masz co czytać?
- Czy ty się słyszysz, Cory? Mówię ci właśnie, że ta cukrowana jędza zabrała mi książkę, za to, że czytałam ją w WOLNYM czasie, a ty wyjeżdżasz z nieprzejmowaniem się?
- Uspokój się. Szkoda nerwów. Poza tym, jeśli nie chcesz, żeby znów coś ci zarekwirowała, naucz się czytać przy małym świetle - mówiąc to, rzucił na łóżko dziewczyny miniaturową latarkę. - Masz. Możesz ją sobie pożyczyć.
Leah obracała w palcach niepozorny przedmiot mający uchronić ją przed kolejnymi niechcianymi odwiedzinami opiekunki, nie zwracając uwagi na wpatrującego się w nią intensywnie chłopaka. Dopiero po chwili zauważyła utkwione w niej zafascynowane spojrzenie szaroniebieskich oczu spod cienkich szkieł okularów.
- Hej! Nie gap się na mnie, jak na zwierzę w klatce.
- Przepraszam.
Tajemniczy uśmiech natychmiast spełzł z jego delikatnej, prawie dziewczęcej twarzy. Starając się zachowywać jak najnormalniej, między palcami obracał długopis, którym przed przyjściem nowej przyjaciółki kreślił z pasją kolejne wersy swojego nowego wiersza. Teraz, gdy pod poduszką tkwił ciasno utkany słowami notatnik, gorączkowo modlił się, by przypadkowo nie wpadł on w ręce dziewczyny. Zmierzwił blond włosy lekko wilgotną dłonią i postanowił, że jedyną rozsądną decyzją będzie opuszczenie sypialni. Przynajmniej do momentu, w którym nie wymyśli czegoś lepszego.
- Jest ktoś u ciebie w pokoju? - zapytał, siląc się na nonszalancję.
- Nie. Małolaty - zaczęła, chociaż Paris i Michaela były od niej zaledwie o rok młodsze - poszły wyrywać Pana Buntownika.
- Kogo?
Leah popatrzyła na chłopaka niczym matka przyglądająca się brzdącowi, którego buzia była umorusana w jedzonym posiłku. Wyglądał na poetę... Cudowne dziecko przypadkowo trafiające do XXI wieku - ery smartonów, komputerów i innych rzeczy, które zamiast rozwijać nasze umiejętności, sprowadzają nas do poziomu jaskiniowców. Współczesny William Shakespear, powiedziałaby mama, chociaż Michael z pewnością przyznałby rację jej córce, według której Cory'emu bliżej było do roztargnionego i pochmurnego Norwida, niż do duszy towarzystwa, jaką bez wątpienia był Anglik.
- Zastanów się trochę. A niby za kim ugania się żeńska część naszej grupy?
Jego gładkie czoło przecięły dwie zmarszczki. Chociaż był niebywale inteligentny, Bóg niewątpliwie poskąpił mu orientacji w subtelnej kwestii zauroczeń i miłości. Leah z żalem przerywała tę kontemplację, nie chcąc tracić już więcej czasu.
- Jamie David Witcher. Coś świta?
- To ten zakolczykowany, tryskający testosteronem chłopak, który swoim wyglądem usilnie próbuje upodobnić się do Micka Jaggera w momencie jego największego haju?
Sypialnia po raz pierwszy tego dnia wypełniła się perlistym śmiechem dziewczyny.
- Poeta z ciebie, ale jak chcesz, to potrafisz nieźle dokopać - przyznała, lekko klepnąwszy go w kolano. - Tak, dokładnie jego miałam na myśli. Paris z Michaelą śledzą każdy jego ruch odkąd tylko się zameldowaliśmy. Przynajmniej mam wolny pokój, więc nie powinnam narzekać.
- Czekaj, czekaj... A czy to nie ten sam chłopak, który tak protekcjonalnie potraktował cię w autokarze?
- Ten sam. Ma szczęście, że znów nie nawinął mi się pod rękę, bo tym razem nie wywinąłby się tak łatwo.
- Jeśli chcesz, mogę z nim porozmawiać, jak mężczyzna z mężczyzną... - zauważył, teatralnie zaciskając dłonie w pięści.
- Kochany jesteś, Cory, ale oboje wiemy, że mógłby cię sprzątnąć z powierzchni ziemi jednym ruchem dłoni. Mimo wszystko dziękuję - powiedziała, składając na jego policzku lekki jak mgiełka pocałunek. - To jak? Idziemy przejść się po ośrodku?
- Ccc.. co? Taaak, jjj... jasne.
Dziewczyna sprawnie zeskoczyła z pojedynczego łóżka i już po chwili zniknęła za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Chłopak, wciąż nie za bardzo rozumiejąc to, co przed chwilą miało miejsce, poprawił okulary, które lekko przekrzywiły się na jego piegowatym nosie i nieprzytomnym spojrzeniem omiótł sypialnię. Róg notesu wystawał spod poduszki. Nie mógł go tak zostawić... Wyciągnął podniszczony zeszyt i rozejrzał się w poszukiwaniu lepszego miejsca na kryjówkę.
- Mallett, idziesz?!
Na dźwięk głosu przyjaciółki mimowolnie podskoczył. Przyklęknął przy ciężkiej komodzie i wysunął ostatnią szufladę. Pokryte pajęczynami wnętrze nie odrzucało go, dlatego czym prędzej ukrył notatnik i wybiegł do holu, zamykając za sobą drzwi.

sobota, 21 marca 2015

This Is Not It_30


Kiedy ludzie żyją, kochają. Kiedy umierają, kochają dalej.Jeśli uczucie umiera wraz z człowiekiem nie jest to prawdziwa miłość.
- Lisa See Miłość Peonii


Okazuje się, że nawet najtwardsze kobiety, miękną w obliczu miłości.

 - Carrie Bradshaw Seks w Wielkim Mieście


Krzyżowe sklepienie ozdobione barwnymi freskami zamykało się wysoko jak niebo nad jej głową. Stukot obcasów roznosił się echem po całej świątyni, przerywając nieskalaną do tej pory ciszę. Przyklęknęła w jednej z pierwszych ławek pustego kościoła i wbiła wzrok w majestatyczny krzyż z przybitą do niego umęczoną postacią Zbawiciela. Dokładnie widziała grymas twarzy Chrystusa wyrażający nieopisany ból. Namalowane stróżki krwi spływały z ran na dłoniach, głowie, stopach, a także wypływały z przebitego boku. Szara i postrzępiona szmata wisiała żałośnie na Jego biodrach, a cierniowa korona tkwiła wbita w Jego skronie, tuż pod szyderczym napisem INRI. Jezus Nazarejczyk Król Żydowski wznosił oczy ku Ojcu swojemu w Niebie i Jemu poświęcał zarówno swoje życie, jak i ostatnie tchnienie... Lubiła tego typu świątynie. Gdy wchodziła do środka, grube ściany odcinały wnętrze od zgiełku miasta i pozwalały człowiekowi zanurzyć się w zupełnie innej, duchowej rzeczywistości. Zapomniała już, jakie to uczucie zamknąć za sobą cały świat i w spokoju zajrzeć wgłąb siebie. W kościele nie pojawiła się od dnia pogrzebu George'a, w którym przeklinała Boga, przestając tylko w chwilach, gdy łzy dławiły jej słowa. Rana po śmierci ukochanego wciąż pozostała niezabliźniona, a za jej zadanie potrafiła obwiniać tylko Stwórcę. Skoro jest tak potężny, wieczny i wszystkowiedzący, dlaczego zabrał matce jedynego syna, żonie umiłowanego męża, a córkom niezastąpionego ojca? Dlaczego pozwolił, aby przykładny obywatel, patriota i żołnierz z powołania zasnął snem wiecznym, nie dając mu szansy na nawet krótkie pożegnanie? Jej zaciśnięta do bladości pięść uderzyła z imponującą siłą w brzeg ławki. Łzy, kolejno, spływały po jej policzkach, razem z resztkami makijażu, których nie zmyły ich poprzedniczki. Na całe szczęście rumieniec, jaki pojawił się na jej twarzy po niezręcznej rozmowie z Billem, podczas której musiała wyjaśnić, dlaczego nie chce jechać prosto do hotelu i zapewnić, że później wróci sama, całkowicie zniknął. Czerwony płaszczyk nie działał tak dobrze, jakby się tego spodziewała. Tyrolskie miasto Vils okazało się nieco chłodniejsze niż podejrzewała. Dygocząc z zimna złożyła ręce do modlitwy. To, co wydarzyło się w samolocie, w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca. Co z tego, że George nie żył od 9 lat? Nie uważała, by była gotowa na wpuszczenie kogoś nowego do swojego serca i nie podejrzewała, by kiedykolwiek miało to nastąpić. Co by powiedział jej mąż, gdyby dowiedział się, że pokochała kogoś innego? Nerwowo odwróciła głowę, słysząc kroki przemykającej boczną nawą zakonnicy. Wdech i wydech... - przywołała się do porządku, starając się znów pozbierać myśli. Postanowione. Nie dopuści, by ten pocałunek kiedykolwiek się powtórzył. Ani z Michaelem Jacksonem, ani z Ethanem Waltersem, ani z nikim innym.

Daj spokój, Lola... Przecież wiesz dobrze, że nie pragnę niczego, z wyjątkiem szczęścia Twojego i dziewczynek. 

Słyszała ten głos wyraźniej, niż kiedykolwiek (chociaż tylko w swojej głowie) i była pewna, co do tożsamości jego właściciela... Tylko George zwracał się do niej per Lola, odwołując się do niezapomnianej króliczki z Kosmicznego meczu, za którą uganiał się sam Bugs. Nazywał ją tak, odkąd się poznali, aż wreszcie ta ksywka przylgnęła do niej na dobre, przynajmniej wśród ich wspólnych znajomych. Potem, po przyjściu na świat dziewczynek, zdarzało mu się nazwać ją tak podczas podawania jej niedzielnego śniadania, czy kiedy zostawali sam na sam. Ten pieszczotliwy zwrot potrafił za każdym razem wywołać na jej twarzy uśmiech i załagodzić nawet największy gniew. Od dziewięciu lat nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze usłyszy to imię.

Skarbie, wiem, że mnie kochasz. Nie musisz mi tego udowadniać, pozostając zgorzkniałą wdową do końca życia.

Trzeba mu przyznać, że nawet w jej głowie nie brakło mu tego uszczypliwego poczucia humoru. Mimo wszystko cudownie było go słyszeć i w pewien sposób czuć jego bliskość. Była pewna, że to nie wyobraźnia płatała jej figla. W końcu klęczała na zimniej posadzce kościoła... Tutaj naprawdę wszystko mogło się wydarzyć.

Rozświetl życie tego gościa swoim światłem, tak jak to zrobiłaś z moim. Uczyń go najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi, bo wiem, że tylko Ty jesteś w stanie tego dokonać, Maleńka. 


Roześmiała się tym czystym, perłowym śmiechem, który odbijał się od zmarzniętych ścian świątyni w Vils. Śmiała się, a razem z tym śmiechem po jej policzkach zaczęły ponownie płynąć łzy, teraz już wolne od smutku i żalu. Były to łzy wdzięczności, tęsknoty i przede wszystkim miłości, która rozpierała jej serce. Dostała od swojego męża zielone światło, choć wcześniej nie czuła nawet, by choć odrobinę go potrzebowała. Była pewna, że ten nieszczęsny pocałunek wyniknął jedynie z tego, jak tragicznie malowała się ich sytuacja, jednak, gdy teraz pomyślała o tym już bez poczucia winy, jej serce zabiło niespokojnie. Jak to możliwe? Nie miała pojęcia. Uśmiech rozjaśniał jej śliczną twarz, dzięki czemu jeszcze bardziej przypominała nastolatkę, którą się w tamtej chwili czuła. Zadrżała na myśl o motylach, które uprawiały w tej chwili dzikie harce w jej brzuchu... Chwyciła torebkę i czym prędzej wybiegła, w duchu błogosławiąc miłosiernego Boga i swojego męża, który zamiast służyć w amerykańskiej armii, stał się żołnierzem Stworzyciela.

*

- Wróciłaś już? Wszystko w porządku? Wyglądasz... inaczej. - podsumował Bill, stojący przed pokojem swojego pracodawcy.
- Tak. Musiałam trochę odpocząć po podróży, ale już jest ok.
- Mam zawołać Clintona, żeby pokazał ci twój pokój? Twój bagaż jest już w środku.
- Nie, dzięki. Po prostu podaj mi numer, sama trafię. Jest szef? Mam do niego sprawę.
- 1218, czwarty po lewej. Co do MJa, siedzi w środku odkąd przyjechaliśmy i nie wytknął nosa na zewnątrz nawet na obiad. Nie wiesz, co się stało?
- Myślę, że mogę temu zaradzić. Wpuścisz mnie?
- Próbuj. Nie pozwala wejść nikomu, ale może tobie się uda. Powodzenia.
Olbrzym w czarnym garniturze usunął się z drogi, a ona podeszła, wzięła głęboki wdech i zapukała dość głośno. Zza drzwi dobiegł ją cichy, choć stanowczy głos Jacksona:
- Bill, chyba mówiłem ci już, że nie chcę nikogo widzieć.
Niezrażona jego tonem odważyła się nacisnąć klamkę, po czym weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Apartament składał się z kilku pokoju, jednak ten, w którym się znajdowali, spełniał rolę salonu. Mężczyzna siedział na zielonej sofie, kurczowo wtulając się w kremową poduszkę. Panował tam niesamowity chłód, spowodowany otwartym oknem, przez które wpadało do środka mroźne, alpejskie powietrze. Wolała nie myśleć, co się teraz stanie. Podeszła do niego i przyciągając za poły błękitnej koszuli, mocno przylgnęła swoimi do jego ust. Widziała nierozumiejące spojrzenie, które stopniowo rozpływało się pod wpływem tego pocałunku, aż wreszcie kompletnie zniknęło pod przymkniętymi z rozkoszy powiekami. Powoli puściła koszulę i ułożyła obie dłonie na jego piersi, by popatrzeć na jego rozanieloną twarz.
- Przepraszam.
Mówiła to naprawdę szczerze. Marzyła, by to, co wydarzyło się w samolocie, zostało zapomniane i aby dali sobie szansę na jeszcze jeden start. Nie musiała ubierać tego w słowa. Wszystko mieściło się w jej spojrzeniu.
- Obiecaj mi... - zaczął wciąż rozedrganym głosem - że nigdy więcej nie każesz mi o sobie zapomnieć.
- Nigdy... - obiecała, całując go tego dnia po raz trzeci.


niedziela, 8 marca 2015

This Is Not It_29


W zemście i w miłości kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna. 


- Fryderyk Nietzsche

- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci lot publicznymi liniami? - zapytał, opuszczając nieco niżej przeciwsłoneczne okulary tak, aby mogła zobaczyć jego oczy.
- Nie... Jasne, że nie.
Co mogła powiedzieć? Że nigdy w życiu nie leciała ani liniami publicznymi, ani prywatnym samolotem? Wyśmiałby ją, a nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji. Szybkim krokiem, niczym piesek za swoim panem, dreptała, kurczowo mnąc w dłoniach rąbek swojego płaszcza. W tym miejscu wypadałoby wspomnieć, iż w słowniku Michaela Jacksona linie publiczne, oznaczały najdroższe miejsca w klasie biznesowej. Skoro było go stać na kupno tak drogich biletów, dlaczego właściwie nie szarpnął się na lot prywatnym odrzutowcem? Jak sam powiedział, bardzo chciał poobserwować ludzi podczas odprawy na lotnisku. Czasami wydawało jej się, że mogłaby go zrozumieć w stu procentach, ale po chwili za pomocą jakiegoś stwierdzenia, bądź bliżej nieokreślonego działania sprawiał, że ponownie uznawała swoją klęskę i godziła się z faktem, iż chyba nigdy w pełni nie pojmie złożoności jego charakteru. Mimo wszystko czas spędzany w jego towarzystwie nie tylko biegł szybko, ale też produktywnie. Ich dyskusje, choć niekiedy pełne uszczypliwości i złośliwych komentarzy, nigdy nie były jałowe. Szczególnie przepadała za tymi momentami ciszy, które zapadały po zabawnym zdaniu wypowiadanym przez jedno z nich, kiedy to po prostu patrzyli na siebie, starając się powstrzymać wzbierający w nich śmiech. W końcu któreś z nich pękało i pokój rozbrzmiewałchichotem obojga.
- Sarah... - poczuła lekkie klepnięcie w ramię. - Twoja kolej.
Co..? Jak długo pozostawała w krainie swoich myśli? Wyglądało na to, że wystarczająco długo, aby przeoczyć przekroczenie bramki przez kilkanaście osób. Pospiesznie wręczyła bilet elegancko ubranej pracownicy lotniska i oglądając się przez ramię na przyjaciela, przekroczyła przejście mające skierować ją na pokład samolotu. Szybki trucht po rozłożonych schodach, uprzemy uśmiech stewardessy i gest dłoni, którą, ubrana w elegancki uniform kobieta, wskazała jej biznes klasę. Jak mogła być na tyle głupia, żeby zakładać te cholerne szpilki?! Obcasy sprawiały, że chwiała się niesamowicie, przypominając raczej cyrkowca na szczudłach. Kiedy był obok niej Michael, niby przypadkiem, prawie niezauważalnie przytrzymywała się go, by utrzymać równowagę, ale teraz musiała radzić sobie sama. Zatrzymała się na wysokości niewielkiego okienka i przyjrzała się sobie dokładniej. Płaszcz w kolorze żurawiny współgrał z czarną spódnicą i prostą koszulą w tym samym kolorze. Kręconym włosom pozwoliła swobodnie opadać na plecy, w duchu modląc się, by nie doszło do załamania pogody. Dopiero teraz pojęła, że niepotrzebnie aż tak się wystroiła. Nie chciała, aby ktokolwiek (a w szczególności Michael) pomyślał, że na czymś zależy jej bardziej, niż powinno. Przynajmniej odpuściła sobie prostowanie włosów... Ponownie obejrzała się za siebie, z nadzieją wyczekując pojawienia się znajomej twarzy w głębi korytarza. Pośród kilku mężczyzn w garniturach o najróżniejszych odcieniach szarości dostrzegła wyraźnie górującego nad nimi Billa rozglądającego się nerwowo. Już zamierzała podnieść rękę, by ułatwić sprawę nieco spanikowanemu ochroniarzowi, jednak tuż przed nią, niczym spod ziemi wyrósł ktoś, kogo tak długo wyczekiwała.
- Mike?
- Tak szybko pokonałaś dystans od bramki do samolotu, że nie zdołaliśmy wcześniej cię dogonić - powiedział, nie kryjąc rozbawienia.
- W takim razie, jeżeli ty mnie znalazłeś, Bill nie może mnie szukać.
- Wychodzi na to, że chyba to mnie stracił z oczu - nie wyglądał na zmartwionego bezradnością przyjaciela. - Bill! Billy!
Musiała być szczera: darł się jak dzieciak. Najwidoczniej jednak wieloletni ochroniarz i przyjaciel Jacksona nie był zaskoczony takim zachowaniem swojego podopiecznego, bo przeprosił kilka białych kołnierzyków i jakimś cudem dopchnął się do Sarah i Michaela. Nareszcie byli już razem i mogli spokojnie zająć zabukowane przez pomocników miejsca.
- Wolisz siedzieć przy oknie? - zapytał, dostrzegając wyraźną bladość jej skóry. - Czy może z brzegu?
- Przy oknie.
Bill usiadł już, dwa rzędy za nimi, zdążywszy zagłębić się w lekturze czasopisma motoryzacyjnego, podczas gdy Sarah bez sił opadła na siedzenie, a jej towarzysz ulokował się tuż obok. Czuła, że kropelki lodowatego potu wstępują jej na czoło, gdy tylko stewardessy rozpoczęły procedurę instruktażową na wypadek sytuacji awaryjnej. Starała się za wszelką cenę wyrównać swój oddech, kiedy silniki zostały uruchomione, a samolot rozpoczął łagodny ślizg po pasie startowym. Zupełnie nieświadomie, zacisnęła rękę na dłoni niczego niepodejrzewającego sąsiada, podczas gdy koła oderwały się od ziemi. Leciała... To niewiarygodne, ale rzeczywiście wznosiła się prosto ku niebu. Co powinno się czuć w takiej sytuacji? Wolność, niezależność, siłę, spokój... Cóż, jednego mogła być pewna. Żadne z tych uczuć nie ogarnęło jej ani na chwilę. Całą siłą woli powstrzymywała dygotanie, lecz nie potrafiła zapanować nad siłą uścisku, w którym wciąż, cierpliwie, tkwiła ręka Michaela.
- Hej! Jeszcze chwila i będzie trzeba amputować mi palce.
- Oj, przepraszam.
- Nic się nie stało - zachichotał, rozcierając zdrętwiałą rękę, którą kobieta nareszcie wypuściła. Od kiedy zdjął ciemny płaszcz i pozostał w błękitnej koszuli, niezapiętej na ostatni guzik, wydawał się bardziej świeży. Srebrny zegarek (nie wyglądający na tani) lśnił na lewym przegubie, a wokół szyi męsko wił się prosty łańcuszek. Gdy tak jej się przyglądał, nie zapomniał obdarzyć jej swoim firmowym, Jacksonowskim uśmiechem, podczas którego w obu policzkach pojawiały się ledwie zauważalne dołeczki. Przymrużył oczy, długimi rzęsami prawie całkowicie przysłaniając ich intensywnie czekoladową barwę.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się boisz.
- Ja?! Chyba żartujesz! - w jej głowie to zdanie nie zabrzmiało aż tak zaczepnie.
- Spokojnie. Tylko zapytałem... Po prostu nie wyglądasz najlepiej.
- I teraz jeszcze będziesz krytykował mój wygląd? Nie wierzę, że zgodziłam się na ten wyjazd!
- Zlituj się - uśmiechnął się pobłażliwie. - Wyglądasz cudownie, zresztą jak zawsze. Chodziło mi o to, że bardzo zbladłaś. Przyznaj się, to twój pierwszy lot, prawda?
- Nawet jeśli, to co z tego? - odburknęła, skupiając wzrok na pierzastych chmurach, które otoczyły samolot ze wszystkich stron.
Teraz już wszystko jasne... - pomyślał i ponownie uśmiechnął się do siebie. Od tamtej pory zapanowała między nimi powojenna cisza, nie przerwana choćby przez jedno zdanie. Mijały minuty, które przeradzały się w godziny, a każde z nich pozostawało nieuchwytne, zatopione we własnych myślach. Sarah, znużonej strachem, nareszcie udało się zapaść w półsen, z głową opartą o zaciągniętą zasłonkę w kolorze butelkowej zieleni. Jej oddech w końcu się wyrównał, a na twarzy pojawił się senny wyraz zadowolenia, najwyraźniej w wyniku dość przyjemnego snu (jak zdążył zauważyć sam Michael). On natomiast, z notatnikiem po przejściach i dobrze zatemperowanym ołówkiem starał się dopisać tekst do melodii, która od poprzedniego dnia nie chciała wyjść z jego głowy. Grafit zostawiał zamaszyste, pochylone i dla wielu ludzi pewnie trudne do rozczytania litery do chwili, gdy jego siedzenie lekko nie drgnęło. Natychmiast podniósł wzrok, by popatrzeć na stewardessy i przekonać się, o co chodzi. Onieśmielająco perfekcyjne kobiety nie pozwalały sobie nawet na minimum nieprofesjonalizmu, dodając otuchy pasażerom swoimi przyklejonymi do ust uśmiechami. Skoro one nie zachowywały się podejrzanie, znakiem tego wszystko było w najlepszym porządku. Mężczyzna jeszcze raz zerknął na pogrążoną we śnie przyjaciółkę, którą wcześniej zdążył przezornie okryć swoim paltem i ponownie przeniósł wzrok na połowicznie zapisany papier. Udało mu się nakreślić kilka kulfoniastych liter, gdy samolot ponownie zadrżał, tym razem gwałtowniej i z podwójną siłą, rozbudzając nawet Sarah. Błędnym spojrzeniem ogarnęła członków załogi, poruszających się po pokładzie nieco szybciej niż zazwyczaj, a w oczach miała jeden wielki znak zapytania.
- Spokojnie. To tylko małe turbulencje. Nic nadzw...
Zdanie przerwał kolejny silny wstrząs. Szklanki na stolikach białych kołnierzyków brzdęknęły złowrogo, a stewardessy rozpoczęły rozdawanie maseczek tlenowych i poleciły zapiąć pasy bezpieczeństwa. Towarzyszka Michaela natychmiast przytknęła maseczkę do ust i rozpoczęła serię głębokich wdechów, starając się zachować spokój. Teraz nawet on odrobinę się denerwował... Było inaczej niż podczas innych tego typu sytuacji. Załoga wydawała się nie do końca panować nad tym, co działo się w samolocie i na zewnątrz. Kolejny wstrząs zrzucił podręczne bagaże z górnych półek. Jedna ze stewardess leżała na podłodze, cucona przez pozostałe koleżanki. Drżenie pokładu ścięło ją z nóg, a podczas upadku uderzyła głową w poręcz jednego z foteli. To koniec. Teraz już wszystko wymknęło się spod kontroli. Oczy Sarah i Jacksona, naturalnie duże, jeszcze powiększyły się ze strachu.
- Boję się, Michael... - wyszeptała kobieta, między jednym wdechem, a drugim.
- Wszystko będzie w porządku.
Objął ją i przycisnął do siebie ramieniem, wiedząc, że nic więcej nie może teraz zrobić. W myślach gorąco modlił się do Boga o to,  by udało im się cało wyjść z tej opresji: Panie, skoro już raz wyrwałeś mnie śmierci, widocznie masz dla mnie kolejną misję. Pozwól mi ją zrealizować... Pozwól nam wrócić do dzieci... Wolną ręką gładził skroń drżącej na całym ciele przyjaciółki, w oczekiwaniu na ciąg dalszy turbulencji. Każde z nich w głębi duszy przeprowadzało teraz rachunek sumienia. Ale przecież to nie mogło się tak skończyć. Jeszcze nie teraz! Wstrząs. Sarah, nie zastanawiając się dłużej, zimnymi ustami przylgnęła do warg Michaela, z których również odpłynęła cała krew. Pocałunek był intensywny, krótki i zawierał wszystko, czego nie dałoby się zawrzeć w słowach. Przez ten ułamek sekundy obraz otoczenia stał się kompletnie niewyraźny. Jednak, choć dobiegł on końca, wciąż tkwili, złączeni lekko, spodziewając się kolejnego, decydującego drżenia...
Mijały sekundy przeradzające się w minuty, a samolot trwał w dziwnym, pozornym spokoju. Stewardessy zabrały się do uprzątania korytarza pomiędzy siedzeniami, a Anderson odskoczyła od wciąż obezwładnionego pocałunkiem mężczyzny, zatrzymując się dopiero, gdy plecami dotknęła zimnego okna. Z głośników usłyszeli komunikat.
- Proszę Państwa, nie ma powodów do niepokoju. Mamy za sobą niegroźne turbulencje, jednak nic nam już nie grozi. Przepraszamy za niedogodności.
- Przepraszam cię... Ja...
- Nie masz za co przepraszać... - powiedział, starając się zakryć dłonią półuśmiech i lekki rumieniec oblewający jego policzki. - To było całkiem miłe.
- Nie. Zapomnij o tym! To się nigdy nie wydarzyło! - wyrzucała z siebie słowa, jak pociski trafiające prosto w jego serce.
- Ale Sarah...
- Nigdy!
Kobieta, kurczowo trzymając w dłoni złotą obrączkę ponownie odwróciła się do okna, odgradzając się od Michaela barierą gęstej ciszy i muru zbudowanego z prostego zapomnij.