wtorek, 29 kwietnia 2014

Just Good Friends_29

Przepraszam, że z opóźnieniem, ale już odpowiadam na pytanie zadane przez redhead: nie prowadzę żadnego bloga, poza tym, ani też nie piszę innych opowiadań (nie licząc tych "szufladowych") ;) . Bez zbędnego gadania, życzę miłej lektury.
Liberian_Girl

*

Stawił się na umówione miejsce kilka minut przed czasem. Nie przepadał za spóźnianiem się, chociaż ze względu na problemy ze snem i jemu przydarzało się to nierzadko. Nie zdziwił go zbytnio wybór lokalu na dzisiejszy obiad, Lisa wiedziała, jak bardzo cenił sobie prywatność. Mała, lecz dobrze utrzymana i elegancka knajpka, w stylu lat 60-tych mimo swojej aury nie ściągała tłumów gości. Powietrze przesycone było aromatem intymności i kwiatu passiflory. Falujące płomyki świec zapraszały do zajęcia miejsca przy nielicznych stolikach nakrytych rubinowymi obrusami. Michael porozumiewawczo machnął do czekającego na zewnątrz Billa, by poczekał w samochodzie. Po chwili pojawił się przy nim kelner w czarnym, idealnie leżącym na jego prężnym ciele fraku i zwrócił się do niego z nienagannym brytyjskim akcentem:
- Witam, panie Jackson. To zaszczyt, móc gościć pana w naszych progach. Zapraszam do stolika, pani Presley zjawi się niebawem. Tymczasem, czy mogę zaproponować panu coś do picia?
Mężczyzna jeszcze przez chwilę taksował wzrokiem młodzieńca, po czym z uśmiechem przytaknął jego propozycji. Chłopak zaprowadził go do najbardziej dyskretnego miejsca, oddalonego od ewentualnych wścibskich spojrzeń. W rogu zauważył szafę grającą, identyczną, jak te popularne w latach 50-tych, z której czysto wybrzmiewał głos Franka Sinatry w utworze New York, New York, wprawiając powietrze w lekkie drżenie. Michael zajął miejsce i poprosił kelnera o szklankę wody. Nie zdając sobie z tego sprawy, palcami wybijał rytm piosenki, w oczekiwaniu na kobietę, która niejako zmusiła go do przyjścia w to miejsce. Za przysłoniętym oknem ziemia, bez pośpiechu, połykała słońce malujące złote i purpurowe pejzaże na niebie upstrzonym pierzastymi chmurami. Drzwi lokalu otworzyły się dokładnie wtedy, gdy hit Sinatry zastępował dziewczęcy głosik Marylin Monroe w piosence I Wannna Be Loved By You. Mężczyzna uśmiechnął się na ironię sytuacji, w jakiej przyszło mu się znaleźć, jednak już po chwili uśmiech spełzł mu z twarzy. Do środka, niespiesznym krokiem, weszła Ona. Ubrana w czarną, dopasowaną sukienkę przed kolano, z żakietem w tym samym kolorze otulającym jej ramiona i lustrzanymi okularami odbijającymi każde nachalne spojrzenie. Pełne wargi podkreślała karminowa szminka, a włosy barwy mocnej herbaty opadały miękko, układając się w łagodne fale. Z uniesionym prawym kącikiem ust rozpoczęła rozmowę z kelnerem, który dłonią wskazał na oniemiałego Michaela siedzącego w oddalonym końcu sali. Podziękowała chłopakowi, gdy ten chciał zaprowadzić ją do stolika i sama podążyła w jego kierunku, pełnym gracji ruchem dłoni zdejmując lustrzanki. Mężczyzna, wciąż nie potrafiąc zapanować nad wrażeniem, jakie wywarła na nim kobieta, chwiejąc się wstał i przywitał ją skinieniem głowy.
- Bardzo cię przepraszam, Michael. Riley za nic nie chciała zasnąć i nie mogłam wyrwać się z domu. Sam wiesz, jak to jest... - powiedziała, zanim zdążyła zastanowić się nad sensem własnych słów.
- Hmm... Nic się nie stało. Czekam tylko chwilę.
Kiedy nareszcie usiedli, wymieniwszy grzecznościowe uśmiechy, ponownie zjawił się kelner podając im karty dań. Jak szybko się pojawił, równie pospiesznie zniknął, odebrawszy zamówienia od wyjątkowych gości. Lisa była wyjątkowo swobodna, podczas gdy on ciągle nie potrafił oderwać od niej wzroku. Każdy jej ruch, godny diwy teatralnej, był naturalny, zagrany perfekcyjnie i sprawiał, że owijała go sobie wokół palca coraz bardziej. Gdy parujące dania stały już przed nimi, roztaczając smakowite aromaty, kobieta podparła brodę zadbaną dłonią. Jackson wziął głęboki oddech i skoncentrowawszy całą uwagę na tym, co zamierzał powiedzieć, odezwał się niepewnie:
- Więc, czemu zawdzięczam to zaproszenie, Liso?
- Czy zawsze musi być jakiś konkretny powód, by się spotkać? Nie widzieliśmy się od... Zresztą, nie ważne. Cieszę się, że zgodziłeś się na ten obiad.
- Ja także cieszę się, że przyszedłem. Właściwie, to w jakim wieku jest twoja córeczka? - dało się zauważyć, że temat dzieci wyraźnie go odprężał.
- Riley ma 4 lata, a Benjamin rok. Zupełnie nie wiem, dlaczego zdecydowaliśmy się z Dannym na drugie dziecko. To tylko dobiło nasze i tak podupadające małżeństwo. Ale przecież nie przyszliśmy tutaj, żeby rozmawiać o rzeczach przykrych. Powiedz mi lepiej, co nowego u ciebie?
- Jeśli nie mamy rozmawiać o czymś przykrym, to pozwolisz, iż powiem, że nic nowego...
- Michael...
Poczuł, jak dotyka i przytrzymuje jego dłoń, głaszcząc ją delikatnie. Wydawała się być naprawdę zmartwiona. Prawy kącik jej ust ponownie się uniósł w geście pocieszenia, tworząc na jej policzku uroczy dołeczek, który nie umknął uwadze mężczyzny. By przerwać niezręczność, jaka go ogarnęła, wysunął rękę z jej przyjaznego uścisku i uśmiechnął się przepraszająco.
- Wiesz, chciałbym podziękować ci, za twoje wsparcie podczas tamtych trudnych dni... Byłaś jedną z niewielu, którzy się ode mnie nie odwrócili. To bardzo wiele dla mnie znaczy, Liso.
- Nie masz za co dziękować. Każdy zdrowy na umyśle człowiek zrobiłby to samo, ponieważ jesteś NIEWINNY. Ci, którzy odeszli, mają nie po kolei w głowie. Chciałbyś zadawać się z psycholami? - zapytała, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Życie jest snem wariata śnionym nieprzytomnie...
- Widzę, że gustujesz w Shakespeare'rze, zatem ten cytat także jest ci doskonale znany: Słabości, twe imię kobieta! Czyż Hamlet nie trafia w czuły punkt?
- Teraz już wiem, co powinienem czytać każdego wieczora przed snem, by nie popełniać więcej tego samego błędu.
- Dlaczego uważasz, że wina leży po twojej stronie? Chodzi o tę hiszpańską piękność, z którą widywano cię dość często. Nie mylę się, prawda?
- Reszta jest milczeniem... Przepraszam, Liso, ale muszę się już zbierać. Było mi bardzo miło się z tobą spotkać. Następnym razem zapraszam cię razem z dziećmi do Neverlandu.
- Z przyjemnością cię odwiedzimy. W takim razie do zobaczenia.
Kobieta odeszła od stolika i objęła Michaela, pozwalając sobie wdychać jego zapach. Kiedy tylko się poruszyła, subtelna woń jej perfum otoczyła ich ze wszystkich stron i do końca zawróciła w głowie mężczyzny. Lisa, po chwili zastanowienia, delikatnie musnęła ustami jego policzek, pozostawiając po sobie niewyraźny ślad czerwonej szminki. Potem, zmysłowo kołysząc biodrami opuściła restaurację. Mężczyzna odetchął jeszcze kilka razy, po czym oczarowany, opadł na krzesło. Ta dziewczyna miała w sobie coś niezwykłego. Jedyne, czego był pewien, ciągle krążyło mu w głowie: I can't let... I can't let Her get away...




sobota, 26 kwietnia 2014

Just Good Friends_28

Kilkoma podskokami wciągnęła wąskie jeansy na nogi i do końca zapięła trochę rozciągniętą koszulę. Na szczęście w Neverlandzie zawsze mogła być sobą, dlatego teraz nie musiała przejmować się makijażem, który mógłby spłynąć po jej policzkach razem ze słonymi łzami. Pochlipując, składała kolejne ubrania, mając nadzieję, że zdoła je wszystkie upchnąć w jednej walizce. Tęsknym wzrokiem spoglądała przez okno, na jej raj na ziemi, który do tej pory mogła dzielić z Michaelem. Teraz będzie musiała opuścić to bajkowe miejsce, by nie ranić więcej uczuć przyjaciela. Na wieszakach zostało jeszcze tylko kilka sukienek, ale ciągle czuła, jakby najważniejsza rzecz miała na zawsze pozostać w tym domu. Domknęła obszerną torbę i jak wygnana, raz na zawsze zaczęła żegnać się z tym, co sprawiło, że zaznała tutaj prawdziwego szczęścia. Jej stary miś, towarzysz w radościach, smutkach, świadek pierwszych miłosnych uniesień i pierwszych głębokich zranień. Pocieszyciel podczas łzawych nocy, kompan w dniach wypełnionych śmiechem, patrzył na nią oczami z guzików, a jego spojrzenie znaczyło więcej niż słowa, które mógłby wypowiedzieć najlepszy przyjaciel. Jej wzrok z pluszaka mimowolnie przeniósł się na kalendarz z krajobrazami, wiszący na wschodniej ścianie. Czerwone serduszko otaczało jutrzejszą datę - 14 lutego, na którą czekała już od dawna. A teraz, gdy wszystko tak diametralnie się zmieniło, myśl o Walentynkach nie powstrzymała jej od płaczu. Bezradna, usiadła na łóżku i zakrywszy dłońmi oczy, łkała.
- Eleno...
Nie zareagowała. Czuła tylko, że jej policzki znów płoną od wstydu. Jak ofiara kata, czekając na ścięcie, nie śmiała podnieść wzroku. Drżała na wspomnienie jego podniesionego głosu i myśli, że sytuacja mogłaby się powtórzyć. Jednak on, wypłukany z jakichkolwiek emocji, powiedział tylko:
- Przykro mi...
Widziała jak znikał za drzwiami, a razem z nim jej marzenia o szczęśliwej przyszłości. To śmieszne, że wierzyła w powodzenie ich relacji. Jak mógłby udać się związek, w którym największa gwiazda muzyki jest ze zwykłą modelką? Nie pojmowała, jak mogła tak długo łudzić się, że to wypali. Zabrała pluszaka oraz walizkę i ze łzami w szaro-niebieskich oczach opuściła gościnną sypialnię Neverlandu.

*

W sypialni panował zimny półmrok. Michael siedział w fotelu ustawionym z dala od okna z zaciągniętymi żaluzjami, z otwartą książką w dłoniach. Jego oczy błądziły po gęsto utkanych słowach, lecz umysł zdawał się nie składać ich w logiczną całość. Myśli wciąż krążyły wokół wspomnienia poprzedniego wieczora. Znów widział ją drobną, kruchą, zalaną łzami opuszczającą ranczo bez słowa. Wiedział, że nie powinien był na nią naskakiwać, ale nie był w stanie się wtedy opanować. O mały włos doszłoby między nimi do czegoś poważniejszego, czego zapewne oboje chcieli, jednak mogło się to skończyć tragicznie. Nie mógł sobie wyobrazić kochania się z kimś zakażonym... Kiedy zamierzała powiedzieć mu o tym, że jest chora? Nie potrafił pojąć, jak była w stanie ukrywać to przed nim tak długo. Powinien był się domyślić tamtego dnia, kiedy przez przypadek zraniła się w rękę i nakrzyczała na niego, gdy chciał sprzątnąć krew. Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Przez dłuższy moment zastanawiał się, czy ma ochotę z kimkolwiek rozmawiać, jednak pomyślał, że należało odebrać choćby ze względu na dobre wychowanie.
- Halo?
- Cześć, Michael. Z tej strony Lisa Marie Presley...
- Hej, Liso, jak się miewasz? - starał się jak najlepiej ukryć zaskoczenie, jakie wywołał w nim jej telefon
- Dziękuję, w porządku. A co u ciebie? Mam nadzieję, że czujesz się lepiej, niż wtedy, kiedy widzieliśmy się ostatnio.
Tutaj musiał zastanowić się nad odpowiedzią odrobinę dłużej, nie będąc pewnym, co do swojego samopoczucia. Z drugiej strony nie chciał zbytnio jej się zwierzać, nie znał jej najlepiej. Była osobą, która jako jedna z pierwszych pojawiła się i trwała przy nim, kiedy wybuchł skandal sprzed pół roku i był jej za to ogromnie wdzięczny, ale nie był jej jeszcze do końca pewien. Po chwili, odpowiedział:
- Dziękuję, czuję się o wiele lepiej. Mógłbym wiedzieć, czemu zawdzięczam twój telefon?
- Właściwie, to dzwonię, żeby zapytać, czy nie miałbyś ochoty wyskoczyć jutro na mały obiad?
- Hmm... Wiesz, nie jestem jestem pewien, czy powinienem...
- Bzdura! Najwyższy czas, żebyś odetchnął świeżym powietrzem i spotkał się z kimś. To co? Widzimy się jutro o 18, adres prześlę ci mailem.
- Chyba nie mogę ci odmówić, Liso...
- Świetnie, do zobaczenia, Michael.
Gdy kobieta się rozłączyła, westchnął głęboko i bezsilny, opadł na fotel.





niedziela, 20 kwietnia 2014

Just Good Friends_27

Przez uchylone okno na w przestronnym salonie dobiega ich cichy koncert nocnych grajków. Świerszcze wygrywają melodie pod sobie tylko znaną, a jednak piękna nutę. Mimo że czerwiec z całą swoją mocą rozgrzewa ich ciała w ciągu dnia, wieczory pozostają dosyć chłodne. Siedzą obok siebie na miękkiej, skórzanej sofie, otuleni kocem przyniesionym przez Michaela z jego własnej sypialni i rozmawiają o wydarzeniach minionego popołudnia, popijając pomarańczową fantę.
- Może powiesz mi wreszcie, o czym mówiła twoja mama wczoraj, na obiedzie? - pyta, opuszkami masując płatek jego ucha.
- Skoro tak bardzo ci na tym zależy... Chodziło o to, że kiedy wybuchła cała ta sprawa z... molestowaniem, moja siostra, La Toya, w mediach przyznała, że wierzy w wersję Chandlerów. 
Dłoń dziewczyny nieruchomieje, a wzrok spoczywa na smutnej twarzy przyjaciela. W tamtej chwili pragnie zapaść się pod ziemię, bo niby co innego jej pozostało, kiedy tak niedyskretnie na niego naciskała i zmusiła do wyjawienia niewygodnej prawdy. Próbuje podchwycić jego spojrzenie, ale unika jej oczu, dopóki nie zwraca się do niego, z czułością w głosie:
- Mike, przykro mi... Nie miałam pojęcia. 
- Nic się nie stało. Ja też nie wiedziałem, dopóki nie usłyszałem tego gdzieś w radiu. Nie zwykłem oglądać telewizji, czy przeglądać prasy. I wiesz, to co zrobiła Toya wcale nie jest najgorsze. Wczoraj byłaś świadkiem najbardziej przykrej rzeczy, jaka spotkała mnie w życiu.
- Co masz na myśli?
- Pamiętasz, że zaprosiłem na obiad wszystkich członków mojej rodziny? I nie zdziwiło cię to, że akurat tylko mama i Janet były w stanie przyjechać?
- Jestem pewna, że zatrzymały ich naprawdę ważne sprawy, Michael. Wierzę, że oni cię wspierają.
- Wspierają? Oni po prostu się mnie wstydzą. Wierzą w to, że jestem... pedofilem. Dlatego tutaj nie przyjechali. Mogłem spodziewać się tego po Josephie, ale reszta naprawdę mnie zaskoczyła.
Dziewczyna wydajez siebie pełne smutku westchnienie, po czym wtula głowę w swoje ulubione miejsce na jego ciele, tuż pod brodą. Dłonią delikatnie masuje jego pierś, czując bezpieczeństwo bijące od jego serca. Kosmyk jego włosów łaskocze jej policzek, jednak ona najwyraźniej nie ma nic przeciwko. Pragnie, by ta chwila, mimo niezręczności sytuacji, mogła trwać wiecznie. Wsłuchuje się w swój oddech, o kilka chwil opóźniony względem jego własnego. Spokojny. Równy. Odcinający się od ciszy wypełniającej dom. Zazwyczaj nie była ona dla nich czymś niewygodnym, teraz chyba wybrzmiewa odrobinę za głośno. Mężczyzna pilotem ukrytym po poduszką włącza radio, które zajmuje miejsce tuż przy wypełnionym książkami regale, a salon wypełnia dobrze znana obojgu piosenka. "I don't need no money, fortune or fame I got all the riches baby one man can claim Well, I guess you'd say, What can make me feel this way? My girl, my girl, my girl..." Elena z dołu widzi, jak na jego twarzy niespiesznie, niczym kwiat, rozkwita uśmiech. Zerka nieśmiało, tak by nie spłoszyć tego najpiękniejszego podarku, który mógł jej dać. Słyszy, jak nuci melodię, za którą kryje się tyle wspomnień, pogrzebanych na dnie umysłu, teraz odżywających rewią barw, dźwięków i zapachów. Wygląda na zupełnie odległego myślami, zagubionego w świecie historii sprzed lat, jednak w jednej chwili, jakby przytomnieje i błyszczącymi oczami patrzy na przyjaciółkę.
- Pewnie uznasz, że jestem szalony... W sumie to wcale nie jest wykluczone. Ale powiem ci, że cię kocham - zwleka chwilę, pozwalając słowom wybrzmieć. - Co z tego, że to nie jest dobry moment. Wiem, powinny być kwiaty, romantyczna kolacja... Ale, kurczę, na miłość nigdy nie ma niewłaściwego momentu!
Niewiele myśląc przyciska swoje do jej ust. Całuje ją, wciąż czując bąbelki gazowanego napoju, które obojgu uderzają do głowy, lepiej niż najdroższy szampan. Znów jak za nastoletnich czasów, z tym, że teraz jest jakoś inaczej. Podgryza lekko jego wargę, to wycofując się, to znów napierając ze zdwojoną siłą. Usta słodkie. Usta soczyste. Usta pomarańczowe, jak otwarta niedawno fanta. Dobrze, że nie pili przez słomki. Elena tym razem odsuwa się na dobre, wije się przez moment, uwalniając od jego ramion i ucieka ze śmiechem, nie oglądając się za siebie. A więc to tak. Rzuciła mu wyzwanie i zamierzał je podjąć, choćby dla kolejnego skradzionego pocałunku.  Rusza za nią w pogoń, jak średniowieczny rycerz, próbując upolować legendarnego jednorożca, pięknego, a nieprzystępnego. Dopada ją w połowie korytarza, przygważdża do ściany, lekko, nie sprawiając jej bólu i znów całuje. Tym razem już nie ma dokąd uciec. Oplata nogami jego biodra, ręce wplatając w jego włosy. On podtrzymuje ją za pośladki i krok za krokiem, niesie w sobie tylko wiadomym kierunku...
*
Elena ostrożnie, podtrzymywana jego dłonią, ląduje plecami na miękkim materacu. Krótkie zerknięcie pozwala jej stwierdzić, iż znajduje się w jego sypialni, chociaż nigdy przedtem w niej nie była. Skąd więc ta pewność? Nie wie, zdaje się na przeczucie. Michael, nie przerywając pocałunku, jeden za drugim, odpina guziki jej chabrowej bluzki, niezwykle pewny siebie, opanowany i delikatny. Aromat jej skóry miesza się z zapachem pościeli, doprowadzając go do szaleństwa, pchając dalej do przodu. Ustami pieści kolejne części jej ciała. Najpierw szyję, potem coraz bardziej w dół omijając piersi, wargami muska brzuch tuż nad granicą jeansowych biodrówek. Dziewczyna czuje, jak on się uśmiecha, wywołując w niej kolejne dreszcze pożądania. Smukłymi palcami rozpina jego koszulę, pozwalając, by ostatnia górna część jej garderoby wylądowała na podłodze. Teraz to ona wpija się w jego usta, kiedy spodnie przerywanymi ruchami rozstają zsunięte z jej długich nóg. Jest subtelny, nienatarczywy. Zanim wykonuje kolejny krok, sprawdza jej reakcję, nie chcąc popełnić błędu. Następne pocałunki są już bardziej namiętne, pożądliwe, gorące. Wciąż czuje posmak pomarańczowego napoju, co tylko pobudza go jeszcze bardziej. Ma ją pod sobą, tak blisko, że ich nosy prawie się stykają, kiedy patrzą sobie w oczy. Intensywność tego spojrzenia nie słabnie, a żadne nie oblewa się rumieńcem. Elena widzi błogi uśmiech na twarzy przyjaciela, kiedy znów zbliża się do jej szyi. Sprawia jej tyle przyjemności samym dotykiem. Jest bezbronna wobec jego czułych pieszczot, pełnych miłości szeptów i przesyconych namiętnością pocałunków. Widzi jego ciało, nieprzesadnie wyrzeźbione, silne i sprężyste po wielu trasach koncertowych i nie może się nadziwić swojemu szczęściu. Drży lekko, gdy jego ręka wędruje w kierunku jej piersi, po czym zamiera w bezruchu. Michael natychmiast zauważa tę zmianę i patrzy na nią, zmartwiony.
- Coś się stało, El?
- My... Mike, my nie możemy tego zrobić. 
Trochę niezgrabie, zasłaniając częściową nagość, wydostaje się spod niego i zakłada bluzkę podniesioną z podłogi. Czuje, jak jej policzki płoną, ale nie pozwala popłynąć nawet najmniejszej łzie. Widzi, jak on, w samych bokserkach, siedzi na łóżku , na którym przed momentem rozpływała się z rozkoszy. Ma pytający wyraz twarzy, zupełnie nie rozumie, co sprawiło, że nagle zmieniła decyzję. 
- A możesz wyjaśnić mi dlaczego?
- Właściwie, to powinnam ci o tym powiedzieć dużo wcześniej, ale jakoś nie bardzo wiedziałam, jak. To nie takie proste...
- Elen, przecież chyba nie jesteś w ciąży, nie masz HIV, ani innej groźnej choroby, więc co stoi na przeszkodzie..? - pyta, z tym swoim niewinnym uśmieszkiem na anielskiej twarzy.
Dziewczyna milknie, kierując wzrok na podłogę. Ma ochotę zapaść się pod ziemię, jak najszybciej zniknąć mu z oczu. Cała płonie, tyle, że nie z pożądania, ale wstydu, tak, że braknie jej odwagi, by chociaż spojrzeć mu w twarz. Szeptem, ledwie dosłyszalnie wymawia słowa, które tak trudno przechodzą jej przez gardło:
- Michael... Ja mam HIV.
- Co..? Ale jak..? Cholera, Elen! Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć?! - traci panowanie nad sobą.
- Nie wiem, przepraszam...
Teraz już nie ma wyboru. Łzy zalewają jej oczy, przysłaniają widok wściekłego przyjaciela, który z całej siły wali pięścią w materac. Nie może tu dłużej zostać. Zanim on  się orientuje, wybiega z sypialni i znika w głębi korytarza.













czwartek, 17 kwietnia 2014

Just Good Friends_26

- Jak to jest, że zawsze wyglądasz tak ślicznie, nawet kiedy śpisz?
Otworzyła zamglone snem oczy i zobaczyła, jak klęczy obok jej łóżka z brodą opartą na jego krawędzi. Jego czarne loczki ciągle były w lekkim nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka. Czerowna pidżama wisiała luźno na jego smukłym, ale silnym ciele. Spod czekoladowych oczu wreszcie znikły cienie będące wynikiem nieprzespanych nocy. Uśmiechnęła się do niego i ujęła jego dłoń.
- Która jest godzina? - zapytała sennym głosem.
- Za kwadrans dwunasta. Przepraszam, że wszedłem bez zaproszenia, ale nie odpowiadałaś, kiedy pukałem...
- Nie ma sprawy, Mike. To co, zabieramy się do pracy?
- A może przejdziemy się na krótki spacer? Mamy jeszcze kilka godzin do przyjazdu mojej rodziny...
- Wolałabym najpierw wszystko przygotować i wtedy odpocząć. Ale ty idź. Wszystkim się zajmę.
- Żartujesz? Miałbym zostawić cię samą z tym wszystkim? Nie ma mowy! Wstawaj, Castellano!
Był pełen energii. Z wyczekującym spojrzeniem i zaplecionymi na piersiach rękami wyglądał dosyć zabawnie, by dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nie zmieniła jednak pozycji, zastanawiając się, czy mężczyzna zrozumie jej aluzję. Kiedy minął dłuższy moment, a on wciąż nie zmienił postawy, odchrząknęła  znacząco.
- Dlaczego nie wstajesz?
- Może dlatego, że ciężko byłoby mi paradować przed tobą w bieliźnie?
- Och, przepraszam...
Jego policzki w jednej chwili spłonęły rumieńcem i wystarczyła sekunda, by ze spuszczoną głową, nie oglądając się za siebie, zniknął za drzwiami jej sypialni. Nie zwlekając dłużej, wygrzebała się z miękkiej pościeli i sięgnęła do szafy, jak na modelkę przystało, wypełnionej ubraniami po brzegi. Wciągnęła przez głowę luźny, biały T-shirt, a do tego dobrała szare spodnie dresowe. Miodowe włosy przeczesała dłonią, po czym związała w koczek tuż ponad karkiem. Uśmiech był jej jedynym makijażem. Zbiegła po schodach, a na dole zobaczyła, czekającego już na nią, Michaela ubranego w swój codzienny strój. Tym razem wybrał koszulę w intensywnym odcieniu czerwieni, a spod czarnej fedory na jasną od podkładu twarz opadały pasma kruczoczarnych loków. Wciąż czuł się nieswojo, lecz pozwolił sobie na nieśmiałe uniesienie kącików ust, kiedy zobaczył swoją przyjaciółkę.
- To jak, Jackson? Bierzemy się do pracy? Pomyślałam, że jako danie główne moglibyśmy przygotować ryż i warzywa z curry, a na deser placek marchewkowy z kremem maślanym. Co ty na to?
- Hej! Albo wyczytałaś w moich myślach, że to są moje ulubione potrawy, albo coś tu kręcisz...
- Przyznaję się bez bicia. Podpytałam Kai o twoje upodobania kulinarne...
Mężczyzna, zawiązując fartuch na jej zgrabnym ciele, złożył delikatny pocałunek na jej policzku. Chwilę potem już uwijali się, jak w ukropie krojąc, szatkując, mieszając, czy gotując. Elena zajęła stanowisko przy kuchence, natomiast Michael przygotowywał warzywa, które miały znaleźć się na patelni. Kiedy obiad był już gotowy, wspólnie zabrali się za deser. Nie trwało to długo, zanim część mąki znalazła się zarówno na ich twarzach, ubraniach, jak i podłodze. Pisk dziewczyny białej od stóp do głów niósł się echem po korytarzach Neverlandu. Zaniepokojony odgłosami z kuchni Bill, przybiegł, by upewnić się, czy wszystko jest w porządku.
- Co tu się stało? Wygląda jak po przejściu tornada... Zwariowaliście do reszty?
- Billy, wszyscy jesteśmy szaleni, czyż nie? - zapytała Elena, opierając się o jego granatową marynarkę, która w jednej chwili pokryła się białym pudrem.
- Michael, razem ze swoją dziewczyną sponsorujecie mi pralnię w tym tygodniu. A teraz lepiej sami idźcie doprowadzić się do ładu, bo za pół godziny ma przyjechać twoja rodzina.
- Co? Przecież ciasto jeszcze nie jest gotowe! Nie zdążymy!
- Spokojnie, resztą zajmie się Kai. Idźcie już, inaczej za nic w świecie nie zdążycie...
*
Ostatnie poprawki, krótkie zerknięcie w lustro. Stała obok Michaela, który obejmował jej zimną ze zdenerwowania dłoń, dodając otuchy. Martwiła się, że jak na nieoficjalne, niezobowiązujące spotkanie ubrała się zbyt elegancko, jednak teraz było już za późno na jakiekolwiek zmiany. Samochód z rodziną Jacksonów właśnie podjeżdżał pod dom. Billy przywitał gości, po czym zaprosił ich do środka. Przez chwilę zastanawiała się, co tak właściwie należy do jego obowiązków, ale szybko o tym zapomniała, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się.
- Michael, synku... Tak dawno cię nie widziałam
- Mamo, cieszę się, że przyszłaś... - Michael ucałował kobietę w oba policzki, po czym zwrócił się do dziewczyny ukrytej za jej plecami. - O, Dunk! Miło, że wpadłaś!
- Miałabym pozwolić, żeby okazja zobaczenia mojego kochanego braciszka przeszła mi koło nosa? Nigdy w życiu!
Elena uważnie przyjrzała się siostrze Mike'a. Kiedy tak witali się, stojąc naprzeciwko siebie, wyglądali jakby jedno z nich stało przed lustrem. Te same gesty, mimika, oczy, nawet kształt nosa był łudząco podobny. Burza hebanowych loków była niewiele dłuższa od tej na głowie mężczyzny, a śnieżnobiałe uśmiechy różniła tylko czerwona pomadka na ustach dziewczyny. Kiedy już wszystkie ceremoniały związane z powitaniem zostały spełnione, młoda kobieta zwróciła się do partnerki brata:
- Cześć, jestem Janet.
- A ja Elena, miło mi cię poznać i oczywiście panią, pani Jackson.
- Mamo, a gdzie... Joseph?
- Kazał cię przeprosić, ale miał do załatwienia jakiś ważny kontrakt w Filadelfii i nie mógł przyjechać. Tito i Jackie są razem na wakacjach, Jermainowi rozchorował się Jourdynn, Rebbie mówiła, że nie jest pewna, czy da radę dojechać, Randy złapał grypę żołądkową, a Marlon jest razem z ojcem. Co do La Toyi...
- W porządku - przerwał matce. - Zapraszam do stołu.
Pośród szczęknięć sztućców i wymienianych uśmiechów dało się słyszeć ciężką ciszę wypełniającą jadalnię. Nadprogramowe nakrycia natychmiast zostały uprzątnięte, a na stole zrobiło się pusto. Elena siedząca obok Michaela zerkała na niego od czasu do czasu, próbując odgadnąć jego myśli. Po zakończonym posiłku, przy świeżo parzonej kawie i placku marchewkowym, milczenie nareszcie przerwała Katherine.
- Michael... Przecież wiesz, że La Toya nie zrobiła tego naumyślnie. Jack zagroził, że jeśli tego nie powie, zrobi jej krzywdę.
- Mamo, proszę, zostawmy to...
- Nie możesz zamiatać problemów pod dywan, synku. Wiem, że czujesz się odrzucony i zdradzony przez własną siostrę, ale musisz być świadom, że ona nigdy nie zrobiłaby ci czegoś takiego.
- A jednak. Mamo, ja nie jestem na nią zły. Po prostu jest mi przykro, czy możemy już zmienić temat?
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli już pójdziemy - po raz pierwszy od dawna odezwała się Janet.
- Nie chcecie przenocować?
- Dziękujemy, braciszku, ale wrócimy do domu. Zadzwoń do mnie jutro, dobrze?
Pożegnały się krótkimi uściskami, szczególnie ciepłymi dla obcej im przecież Eleny i zniknęły za drzwiami Neverlandzkiej willi. Mike jeszcze przez chwilę patrzył przez okno za odjeżdżającym samochodem, po czym odwrócił się do przyjaciółki.
- Nie obraź się, Elen, ale chyba pójdę się położyć...
- Nie ma sprawy. Wszystko w porządku, Mike?
- Nic mi nie jest...





sobota, 12 kwietnia 2014

Just Good Friends_25

- Michael, to naprawdę miłe z twojej strony, że zgodziłeś się na sesję w Neverlandzie. To miejsce pasuje idealnie do koncepcji Mark'a, a musisz wiedzieć, że jest jednym z najlepszych fotografów.
- Słyszałem to, Eleno!
- W porządku - jej perlisty śmiech drgał w ciepłym, wrześniowym powietrzu - Najlepszym.
- Od razu lepiej. Panie Jackson, obiecuję, że wyrobimy się ze wszystkim do południa. Sebastian! Gdzie on się podział? Czy ktoś widział Sebastiana?!
Fotograf był równie utalentowany, jak roztargniony, dlatego stale czuwała przy nim młodziutka, jednak bardzo zorganizowana asystentka. Dziewczyna była dopiero na trzecim roku zarządzania, ale całkiem nieźle radziła sobie z chaosem panującym podczas wszystkich sesji zdjęciowych. W mig odnalazła zagubionego modela, który okazał się żywym dowodem na to, iż antyczny ideał piękna nie do końca upadł razem z rzymskim cesarstwem. Smukła sylwetka z zarysowanymi mięśniami równie dobrze, jak w modelingu, sprawdziłaby się przy nauce anatomii człowieka, a błysk w szarych oczach sprawiał, że aparat wprost go ubóstwiał. Michael zmierzył przybysza od stóp do głów, po czym, poprawiając przeciwsłoneczne okulary, szepnął do przyjaciółki:
- To z nim będziesz pracować?
Elena, chyba celowo nie zwracając uwagi na jego pytanie, z promiennym uśmiechem przedstawiła sobie mężczyzn, nie omieszkując przyjrzeć się reakcji towarzysza.
- Mike, poznaj proszę Sebastiana Vest'a. Będziemy dzisiaj parą.
Panowie jakby od niechcenia uścisnęli sobie dłonie, po czym Apollo XXI wieku wrócił do swoich obowiązków. Pozostała jeszcze tylko krótka chwila, zanim Elena do niego dołączy. 
- Zostaniesz obejrzeć sesję? - zapytała z naiwnością godną dziecka, nie zdając sobie sprawy z wewnętrznej walki, którą toczył jej przyjaciel.
- Nie będę ci przeszkadzał, Castellano. Pojeżdżę trochę konno, a ty pracuj. Trzymam za ciebie kciuki.
- Chciałeś powiedzieć "za was". No wiesz, za mnie i za Sebastiana...
- Oczywiście - odpowiedział, po czym zbył ją przelotnym pocałunkiem w czoło i odszedł, by nie zauważyła ukłucia zazdrości w jego oczach.

*

Palcami przeczesywał czarną grzywę konia, który od dobrych dwóch godzin pozwalał mu uciec od konieczności kibicowania Elenie. Jakoś nie miał ochoty patrzeć, jak zupełnie obcy mężczyzna tuli ją do siebie, dotyka jej zaróżowionych policzków czy miękkich ust. Właściwie to niezupełnie wiedział, co dokładnie jest między nim a młodą kobietą i nie był pewien, czy ma prawo być zazdrosny. Tamten pocałunek... Tak spontaniczny i niespodziewany, a jednocześnie jakby wyczekiwany od dawna sprawił, że nie był w stanie myśleć o nikim innym. Każdą wolną chwilę mógłby spędzać w jej towarzystwie i być pewnym, że nigdy mu się to nie znudzi. Dlatego teraz, samotnie stępując na pstrym ogierze, znowu czuł się osamotniony. To pannie Castellano zawdzięczał poczucie bezpieczeństwa, które zgubił gdzieś, po drodze do kariery światowej gwiazdy muzyki. Ciekawe, co teraz robił ten cały Vest... Nawiedzające go coraz częściej myśli nie pozwoliły na bierne czekanie, aż sesja dobiegnie końca i zmusiły go do powroty. W mniej niż pięć minut dotarł do polany, na której robione były zdjęcia. Odszukawszy wzrokiem eteryczną sylwetkę przyjaciółki w samotności, odetchnął z ulgą. Jednak po chwili obok niej pojawił się Sebastian i objął dziewczynę od tyłu, unosząc do góry. Byli ubrani staromodnie, włosy obojga falowały poruszane podmuchami chłodnego wiatru. Uśmiechali się, a ich twarze oświetlały kolejne błyski flesza. Jeszcze tylko kilka zdjęć...
- Kochani! Mamy to, dosyć na dzisiaj. Dziękuję wszystkim, to był udany dzień.
Elena i Sebastian wymienili krótkie pocałunki w policzki i rozeszli się, jedno do prowizorycznej garderoby, drugie do fotografa. Dziewczyna uścisnęła Mark'a i podziękowała mu za współpracę, po czym, nareszcie zwróciła się do Michaela czekającego z założonymi na piersi rękami.
- I jak, Jackson? Przejażdżka się udała? Stęskniłeś się chociaż trochę? - zapytała, podchodząc wystarczająco blisko, by czuć ciepło jego ciała.
- Było... relaksująco, dziękuję, że zapytałaś. Nie musiałem się martwić, bo z tego co widzę, to byłaś w dobrych rękach.
- Ojj... Ktoś tu się chyba ma zamiar na mnie obrazić. Pamiętaj, że złość piękności szkodzi.
- I tak już gorzej nie będzie - powiedział, odwracając się od niej.
Elena objęła go w pasie od tyłu i wtuliła się w jego plecy. Czuła, że jego oddech był przyspieszony. On, kątem oka dostrzegł, że Vest uważnie im się przygląda.
- Hej, Mikey... Coś się stało? Dlaczego jesteś tak poddenerwowany?
- Powiem ci, jeśli zamkniesz na chwilę oczy.
- W porządku, zamknęłam. Więc o co cho...
Nie pozwolił jej dokończyć zdania. Męskimi dłońmi objął jej twarz i wpił się swoimi w jej wargi. Nie była wstanie zaprotestować, rozpływając się w tym namiętnym i agresywnym pocałunku. To była ostatnia rzecz, jakiej się po nim spodziewała, nie chciała jednak, by przerywał. Nie widziała oddalającego się zdjęciowego partnera, który zniesmaczony, odwrócił wzrok. Michael wreszcie odsunął się od niej i pozwolił obojgu na zaczerpnięcie oddechu.
- No no... Nie posądzałabym pana o takie zachowanie, panie Jackson...
- Było aż tak źle? - wyraźnie posmutniał.
- Było fenomenalnie. 
Cmoknęła go w policzek i trzymając się za ręce, wrócili razem do domu.












środa, 9 kwietnia 2014

Just Good Friends_24

Wciąż trudno było jej uwierzyć w to, co wydarzyło się ponad dwa tygodnie temu. Ciągle miała w pamięci tamten wieczór tuż po koncercie Michaela i nadal czuła ciepło jego oddechu na swojej szyi, kiedy wtulał się w nią nie powstrzymując płaczu. Doskonale pamiętała smak jego ust, słonych od łez, a jednocześnie najsłodszych na świecie. Raz po raz jej ciało przechodził przyjemny dreszcz, na wspomnienie jego męskich dłoni, odgradzających ją od zimnej rzeczywistości. Mimo iż ten jeden pocałunek znaczył tak wiele, prawie wcale nie zmienił tego, co było pomiędzy nimi. Dalej potrafili się razem śmiać, żartować, rozmawiać i wzajemnie wspierać. Czymś nowym dla niej było wspólne spędzanie wieczorów, podczas których leżeli obok siebie, oddychając jednostajnie i rozkoszując się sobą. Żadnego gwałtownego ruchu, ani jednego nieprzemyślanego posunięcia, żadnej presji. Po prostu dwoje dorosłych ludzi, którzy pragnęli być ze sobą blisko, nie spiesząc się z wykonywaniem kolejnego, odważniejszego kroku. Do tej pory w głowie dziewczyny krążyły myśli dotyczące Scotta, nie pozwalając na pełne uwolnienie się od przeszłości. Mimo tego, jak bardzo ją zranił, martwiła się, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku, czy czasem tęskni za nią choć odrobinę... Teraz, gdy tylko była z Michaelem, temat byłego narzeczonego odpływał w niepamięć i nie powracał już nigdy więcej. Siedziała na podłodze, ramionami oplótłszy nogi, wsłuchiwała się w melodię wypływającą łagodnie spod zręcznych palców pianisty. Jego długie do ramion włosy, zaplecione w koński ogon, opadały na białą, bufiastą koszulę. Bardzo lubiła motyw piracki w jego strojach. Niezwykle elegancki, przystojny, z idealnie zarysowaną szczęką, małym noskiem i dość wysokim czołem wyglądał jak antyczna rzeźba na tle złotawego słońca. Delikatnie muskał klawiaturę czarnego instrumentu oddając muzyce całego siebie. On nie tworzył muzyki. On był muzyką. Gdy skończył, odwrócił się do, wpatrzonej w niego, przyjaciółki i uśmiechnął się, niepewny.
- Jesteś niesamowity, Mike... - westchnęła, odpowiadając uśmiechem.
- Cieszę się, że ci się podobało. Przepraszam cię, że nie możemy nigdzie wyjść. Naprawdę nie spodziewałem się, że będzie ich tu aż tylu...
- Nie masz za co mnie przepraszać. Twoi fani są najwspanialsi na świecie i powinieneś się cieszyć, że tak bardzo cię wspierają. Ich obecność tutaj jest dowodem wielkiej miłości do ciebie.
- Jestem im ogromnie wdzięczny i kocham ich z całego serca, ale niekiedy to trochę uciążliwe, że nie mogę nawet po prostu opuścić hotelu. A pomyślałem, że moglibyśmy pojechać dziś i trochę pozwiedzać. Berlin to wspaniałe miejsce.
- Z takim przewodnikiem, nie wątpię... Tymczasem chyba czeka nas rozkoszny wieczór w towarzystwie filmów. Wiesz może, czy jest dziś coś ciekawego w telewizji?
- Nie mam zielonego pojęcia, Castellano, ale szczerze powiedziawszy, nie mam ochoty na telewizję... Co powiesz na szachy przy dobrej muzyce?
- Gdyby zaoferował mi to ktoś inny, zapewne wysłałabym go na badania psychiatryczne, ale w twoich ustach brzmi to uroczo. Zostajemy u ciebie, czy przenosimy się do mojego pokoju?
- Jak wolisz... Jeśli zostaniemy tutaj, zaoszczędzimy czas na przenoszeniu stołu do gry - powiedział, znacząco unosząc brew.
- Po prostu chcesz, żebym tutaj nocowała, Jackson. Mnie tak łatwo nie wykiwasz. Rozegramy dwie partie i wracam do siebie, w porządku?
- Umowa stoi.
Mężczyzna podszedł do niej i objął w talii silnymi ramionami. Brodę oparł na jej ramieniu i stał bez ruchu, przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, jakie myśli przebiegają przez głowę jego przyjaciółki. Gdyby nie ona, pewnie nie podniósłby się po zadanym przez Chandlerów ciosie. Ale była tutaj, dla niego, i tylko to się teraz liczyło. Odsunął się, by przyjrzeć się jej dokładniej. Te same, szaroniebieskie oczy, ciągle roześmiane i ciekawe świata. Ten sam uśmiech, który rozgrzewał jego serce tak, że miało ochotę wyskoczyć z piersi. Te same miodowe włosy, opadające falami na blade ramiona i smukłe plecy. Była tak piękna... Nie był w stanie oderwać od niej wzroku.
- Jacy oni są głośni! Michael, nie pozwól im czekać... Pokaż im się chociaż na chwilę - powiedziała, po czym cmoknęła go w policzek.
- Skoro tak mnie prosisz... Ale idziesz ze mną.
Zanim zdążyła zaprotestować, starając się jej nie skrzywdzić, z wielką ostrożnością wyciągnął ją za rękę na hotelowy balkon. Kilka metrów pod nimi każdy skrawek wolnego miejsca zajmowali kolejni fani, trzymający w dłoniach transparenty, plakaty i zdjęcia. Powietrze przecinały piski podniecenia, gdy ich idol wreszcie się pokazał. Skandowali jego imię, szczęśliwi, że widzą go uśmiechniętego. I nie ważne, czy powodem jego szczęścia była owa zjawiskowa blondynka. Dla nich liczył się tylko on. Michael pomachał zgromadzonym na dole, wolną dłonią, którą nie trzymał Eleny, przesłał parę całusów i ponownie zniknął w swoim apartamencie. Trwało to nie dłużej niż minutę. Popatrzył na przyjaciółkę, której oczy szkliły się jakoś dziwnie. Zaniepokojony jej reakcją, zapytał, gładząc jej policzek:
- Hej... wszystko w porządku?
- Tak. To było... cudowne. Oni mają w sobie tyle miłości...
- Którą zamierzam teraz podzielić się z tobą. Nie płacz, Elen. Nie każ mi już dłużej czekać na zwycięstwo w pierwszej partii.
- Chyba śnisz, Mike... Nie mam zamiaru pozwolić ci wygrać.





wtorek, 8 kwietnia 2014

Kochani!

Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszę. Muszę Wam serdecznie podziękować za wszystkie komentarze, a zwłaszcza za każde, nawet te "nieme", odwiedziny. Blogowi "Heaven with Michael Jackson" stuknęło 20 tys. wyświetleń! To jest naprawdę niesamowite. Dziękuję każdemu, kto przyczynił się do mojej radości. Kocham Was i dziękuję za całe Wasze wsparcie i wiarę we mnie. Nigdy się Wam nie odwdzięczę...
Love You all from the bottom of my heart
Liberian_Girl




niedziela, 6 kwietnia 2014

Just Good Friends_23

Wytrzyma. Musi. Nie może zwieść swoich fanów. Przybyli na koncert, by go zobaczyć, posłuchać jego piosenek i uwolnić się, choć na moment, od swoich problemów. Jest im winny show, jakiego nigdy przedtem nie widzieli, mimo że jego świat właśnie runął. Na nic były prośby ekipy, kazania managera, a nawet nakłaniania przyjaciół. Nie zamierzał odpuścić, chociaż czuł się okropnie. Stał pod sceną, czekając na znak od koordynatora, zaciskając zęby ze złości, mieszającej się z rozpaczą. Ciemne pilotki skrywały zamglone oczy, z których raz po raz spływały łzy, żłobiąc drogę dla kolejnych na jego policzkach. Dłonie drżały z zimna, lecz nie tego rzeczywistego, a chłodu, który przejmował jego wnętrze. Odliczanie od dziesięciu, głębszy przysiad - pozycja przygotowawcza. 3...2...1... Wyskok na powierzchnię. Krzyk tłumów wypełnił jego uszy, a jego imię rozbrzmiewało jak okrzyk do boju pośród zgromadzonych na Stadion Azteca. Pozostał nieruchomy, odporny na wszelkie zranienia, pomimo że jego serce krwawiło teraz z otwartych ran, nie mających się już nigdy zagoić. Jeszcze chwila... Powolnym ruchem zdjął okulary, wiedząc, że nikt nie dostrzeże wilgotnych strumieni i kropel spadających na wojskową marynarkę. Kątem oka widział zmartwione twarze przyjaciół obserwujące go zza kulis, w każdej chwili gotowe na reakcję. On jednak nie zamierzał dać za wygraną. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki piosenki otwierającej show. JAM! Odpłynął wraz z muzyką, dając upust targającym nim emocjom.
*
Nie miała odwagi nawet zapukać, a co dopiero wejść i próbować go pocieszyć. Jak? Po czymś takim? Sztampowe "nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze", brzmiało złowieszczo i nieprawdziwie. A co, jeśli nie będzie? To wszystko spadło na niego tak nagle. Zupełnie jakby niebo nie wytrzymało i runęło w dół, grzebiąc wszystko, co miał. Wszystko, co osiągnął, przestało być istotne, pozostawiając w miejsce nagród i zaszczytów etykietę "pedofil' na resztę życia. Przełamała paraliżujące ją poczucie winy i zapukała kilkukrotnie. Odpowiedziała jej pusta cisza, nie wróżąca nic dobrego. Weszła, jako nieproszony gość, lecz przystanęła tuż pod drzwiami dostrzegając, wśród ciemności, leżącego na sofie przyjaciela. Ubrany tak, jak zszedł ze sceny, w białą kurtkę, był przykryty kocem, z twarzą ukrytą w poduszce. Drżał wciąż, jakby owładnęła nim niespodziewana gorączka. Dziewczyna usiadła obok mężczyzny skulonego, zziębniętego i położyła mu dłoń na ramieniu. 
- Michael... Możemy porozmawiać?
- Elen, powiedz mi, dlaczego oni mi to robią - powiedział łamiącym się głosem. - Dlaczego wbijają mi nóż prosto w serce? Co ja im takiego zrobiłem?
- Nie wiem, kto wymyślił te bzdury, ale wiem, że nie ma w nich nawet odrobiny prawdy. Nikt nie uwierzy w te bezsensowne oskarżenia... 
- Oni już nazywają mnie... pedofilem - to ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło. - Oceniają mnie, chociaż nic o mnie nie wiedzą. Ludzie wierzą we wszystko, co tylko pojawia się w gazetach i telewizji, a media już wydały na mnie wyrok. A przecież ja nic złego nie zrobiłem. Nie byłbym w stanie skrzywdzić dziecka... Jak oni mogli mnie posądzić o coś takiego?
Dziewczyna ułożyła się obok niego i objęła go, starając się uspokoić. Nie pojmowała, jak można skrzywdzić niczemu niewinnego człowieka, zmieszać go z błotem i osądzić bez powodu. W tej jednej chwili, bardziej niż kiedykolwiek brzydziła się tym całym beznadziejnym światem. Dłonią otarła pojedyncze łzy, płynące z jego wielkich, czekoladowych oczu pełnych bólu i rozczarowania. Patrzyła na jego spierzchnięte wargi, co chwila przygryzane w kolejnych napadach płaczu. Firanki gęstych rzęs uniosły się odrobinę odsłaniając spragnione czułości spojrzenie. Nie pragnął niczego więcej, jak tego, by ktoś go przytulił i przerwał ten koszmar.  
- Elen... Ja tego nie zrobiłem. Ty mi wierzysz, prawda?
- Oczywiście, że tak, Mike... Jesteś najcudowniejszym i najwrażliwszym człowiekiem na ziemi. Nigdy byś nikogo nie skrzywdził... Dlatego tak cię kocham - dodała już w myślach.
Czuła na swojej twarzy jego ciepły oddech, a jego oczy lśniły w ciemności otaczającej ich z każdej strony. Wtedy zgasły pod zasłoną powiek, a ich usta spotkały się po raz pierwszy... Łagodnie, kojąc ból dwóch opuszczonych, zranionych serc. Obojętni na czas i na to, co przyniesie jutro rozpływali się w sobie, zamknięci w szczelnym uścisku, razem przeciwko oszczerstwom, kłamstwom i nienawiści. On czuł zapach jej ciała, skropionego perfumami Channel N°5, idealnie komponującymi się z jej skórą. Ona zanurzyła dłoń w jego hebanowych lokach, nie zauważając, że również zaczęła płakać. Silne ramię otulało ją, chroniąc przed każdym, kto chciałby ją skrzywdzić. Zastanawiała się, kto w tej sytuacji jest pocieszającym, a kto pocieszanym. Pragnąc odsunąć od siebie nieznośne poczucie winy, szczelniej przylgnęła do Michaela i ukryła głowę w miejscu między jego brodą, a obojczykiem. Ich oddechy wyrównały się, aż wreszcie razem odpłynęli w krainę sennych marzeń.







środa, 2 kwietnia 2014

Just Good Friends_22

- Boże, jak tutaj jest pięknie...
Siedział na skórzanym fotelu w limuzynie, która mknęła przez ulice hiszpańskiego Santa Cruz de Tenerife. Od morza wiał chłodny wiatr, pieszcząc jego twarz przez uchyloną szybę. Kąciki ust uniosły się znacznie, gdy z rozmarzonymi oczami zwrócił się do przyjaciółki.
- Tak ci zazdroszczę, Elen. Dorastałaś w tak cudownym miejscu.
- Poczekaj, aż zobaczysz ulicę, przy której stoi mój dom. Calle de Miraflores nie ma sobie równych.
Dalej jechali w milczeniu. Co jakiś czas tylko dziewczyna podawała kolejne instrukcje, będącemu po raz pierwszy w Hiszpanii, Bill'owi. Michael, zaciągając się lekko słonym, śródziemnomorskim powietrzem, zastanawiał się, jak wyglądać będzie miejsce, w którym Elena spędziła dzieciństwo. Niejednokrotnie wspominała mu o drzewkach pomarańczowych rosnących w jej ogrodzie, czy długich, krętych alejkach z różnobarwnych kamieni. Wyobrażał sobie to wszystko i nie mógł wyjść z podziwu nad urodą tej okolicy, mimo iż tak naprawdę jeszcze jej nie widział. Lecz bardziej niż krajobrazów, ciekaw był pana Castellano. Przyjaciółka, podczas ich licznych rozmów, wiele razy przywoływała zabawne lub przejmujące anegdoty dotyczące swojego ojca. W jej opowiadaniach Claudio wydawał mu się być człowiekiem bardzo ciepłym, pomocnym i mającym ogromną słabość do swojej córeczki. Jaki był w rzeczywistości? Już za chwilę przyjdzie mu się o tym przekonać. Auto zaczęło zwalniać, aż wreszcie zatrzymało się na podjeździe jednego z nielicznych domów na tej ulicy. Michael wysiadł jako pierwszy i podbiegł z drugiej strony samochodu, by otworzyć drzwi Elenie. Kiedy już oboje byli na zewnątrz, mężczyzna rozejrzał się wokoło, a jego usta otworzyły się w geście podziwu. Dziewczyna nie przesadzała. Droga, wzdłuż której stały pojedyncze domy, po obydwu stronach obsadzona była najróżniejszymi kwiatami.Wszystkie pachniały tak słodko, mieszając się z chłodnym, północnym wiatrem. Raz po raz słychać było kolejne fale rozbijające się o piaszczysty brzeg, który można było oglądać z każdego okna. Stał, zauroczony widokiem rozciągającym się daleko, aż do granicy horyzontu, kiedy usłyszał za sobą roześmiany, męski głos:
- ¡Buenas tardes! Jak się udała podróż? Elena, princesa, wyglądasz fenomenalmente! A to pewnie jest twój prometido? Niech no uścisnę ci dłoń, chłopcze.
- Papá... daj spokój...
Niski, raczej krępy mężczyzna z promiennym uśmiechem na opalonej hiszpańskim słońcem twarzy podszedł i przywitał się z jedynaczką, po czym dokładnie przyjrzał się jej towarzyszowi. W kwiaciastej koszuli i szarych, dość eleganckich spodniach wyglądał jak typowy facet po sześćdziesiątce. Jego włosy, choć już przerzedzone przez czas, lśniły głębią czerni, tylko gdzieniegdzie przypruszone siwizną. Silne, przeorane wgłębieniami dłonie świadczyły o tym, że w życiu nie uchylał się od ciężkiej pracy. Jednocześnie miał w sobie coś, co natychmiast sprawiało, że obdarzało się sympatią i zaufaniem. To wyjątkowy moment, kiedy spotykają się ze sobą dwie osoby o tak podobnych charakterach...
- Michael, querido, miło mi cię wreszcie poznać! Elena wiele mi o tobie opowiadała... Nie martw się, por supuesto, same komplementy - mrugnął do niego porozumiewawczo, czując dłoń córki na swoim ramieniu.
- Papá, lepiej wejdźmy do środka. Ten upał staje się nie do wytrzymania, a Mike nie może przebywać na słońcu zbyt długo.
- Dobrze, podwieczorek jest już gotowy. Alfajor i zielona herbata, tak jak lubisz, mi princesa.
Przyjaciel posłał dziewczynie pełne wdzięczności spojrzenie i podążył za nią w stronę frontowych drzwi. Kiedy przekroczył po raz pierwszy próg domu rodziny Castellano, uderzyły go jego prostota i ciepło bijące z każdego kąta. Dało się wyczuć zapach ciasteczek dopiero co wyjętych z piekarnika, które stały na drewnianym stole nakrytym żywym, zielonym obrusem. Wiszące na beżowych ścianach obrazy przedstawiały kobietę, którą widział już przedtem w albumie przyjaciółki. 
- Przepraszam, czy mógłbym skorzystać z toalety?
- Jasne, na piętrze, drugie drzwi na prawo. Zaprowadzić cię?
- Dziękuję, poradzę sobie. Wracam za moment.
Michael zniknął na schodach, kiedy ojciec przyglądał się uważnie swojej pięknej córce. Dziewczyna była ubrana w białą sukienkę z rzemykowym paskiem na biodrach, która odsłaniała zgrabne nogi dziewczyny. Nie dało się jednak nie zauważyć gojącej się rany, która przecinała jej piszczel krwistą bruzdą. 
- Bella, co ci się stało?
- Och, nic poważnego, Papá. Potknęłam się i rozcięłam nogę, ale już wszystko w porządku.
- Krwawiłaś? Ktoś był wtedy z tobą - widziała, jak twarz rodziciela zmienia barwę z rumianej, na popielatą, a w oczach maluje się przestrach.
- Byłam z Michaelem, ale nie miał styczności z moją krwią. Zaraz po upadku wszystko dokładnie wyczyściłam, a ręczniki spaliłam.
- Zuch dziewczynka. A czy twój prometido wie o twojej... przypadłości?
- Nie i wolę, żeby tak zostało. Obiecaj, że mu nie powiesz.
- Jeśli tego nie chcesz, princesa, nie pisnę słowa.
- Dziękuję, Papá - powiedziała, obejmując ojca. - Mike, chodź już, bo herbata zaraz wystygnie...

*

Słońce zalewało złotą poświatą piaszczystą plażę, na której pozostawiali ślady swoich stóp, raz po raz zalewane przez nadpływające fale. Chłodny wiatr przeczesywał im włosy tak delikatnie, jak robi to matka swoim dzieciom. Chmury, nie spiesząc się donikąd, przesuwały się miarowym tempem po purpurowym niebie. Szli, ramię w ramię, rozkoszując się tą krótką chwilą wytchnienia na łonie przyrody. On, przebrany już w wygodniejsze rzeczy, z włosami związanymi w luźny kucyk, co jakiś czas wyprzedzał dziewczynę, by za moment znaleźć się za jej plecami, po raz kolejny próbując napędzić jej stracha.
- Michael, przysięgam, że jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie nastraszyć, nie wrócisz do domu suchy.
- To groźba, czy prośba? - zapytał, po czym bez zastanowienia ochlapał ją morską wodą.
- Zabiję cię, Jackson!
Rozpoczęła się istna morska batalia. Chlapali na siebie, uciekali, gonili bez wytchnienia, a rozedrgane powietrze przecinały piski i śmiechy, aż wreszcie mężczyzna ogłosił rozejm. Patrzył urzeczony na przyjaciółkę, która z mokrymi włosami okalającymi jej buzię, śmiała się, jak dziecko. Biała sukienka, spod której prześwitywało jej zgrabne ciało, odsłaniała także fragmenty koronkowej bielizny, którą dziewczyna miała na sobie. Michael poczuł, jak pieką go policzki, a ona natychmiast zorientowała się, o co chodzi.
- Hej! Widzę to spojrzenie. 
- Przepraszam, Elen... Proszę, okryj się - powiedział, otulając ją swoją bluzą.
- Dzięki. Wiesz, Mike, czasem zastanawiam się, jak to jest, że ty - wielka gwiazda, jesteś tak nieśmiały.
- Scena daje mi to poczucie bezpieczeństwa, którego nie dostaję w codziennym życiu. Tutaj muszę przejmować się każdym ruchem, każdym słowem, każdym gestem, bo jestem za nie oceniany. Gdy występuję, liczą się tylko fani i muzyka. To ona uwalnia mnie od wszystkiego, co mnie ogranicza.
- Twoje koncerty są niepowtarzalne... Tak bardzo się cieszę, że mogę być blisko ciebie. Nie dlatego, że jesteś sławny, ale dlatego, że jesteś sobą - powiedziała, uśmiechając się.
Obejmował ją ramieniem, a zapach jej ciała w połączeniu ze świeżym powietrzem dawał mieszankę piorunującą, tworzącą chaos w jego myślach. Zastanawiał się, jak długo przyjdzie mu cieszyć się szczęściem, jakie odczuwał teraz, z daleka od paparazzich, obłudnych plotek, ciekawskich spojrzeń i zawiści. Chciał, by ten stan trwał jak najdłużej... Chciał po prostu czuć się wolnym.