sobota, 28 września 2013

Nefrytowe Serce_4

Minęły już dwa tygodnie, od kiedy po raz pierwszy zobaczył tę dziewczynę w swoim domu. Przez cały czas przemykała po korytarzach, niczym wiatr, tak delikatny, że nie słychać nawet najmniejszego szelestu w jego powiewie. Widywał ją najczęściej podczas posiłków, gdzie usłużnie podawała do stołu i zajmowała się domownikami. Dla jasności, nigdy nikt jej tego nie nakazywał, a kiedy on sam prosił, by usiadła i posiliła się z nimi, odmawiała niemym kręceniem głowy i znów wracała do swojej pracy. Gdzie podziewała się przez resztę dnia? Z tego, co udało mu się dowiedzieć od Lu Lu, Yù Xīn przesiadywała w swoim pokoju, zajmując się typowo kobiecymi zajęciami. Nie potrafił jej rozgryźć, a fakt ten wypalał go od środka. Szedł w zamyśleniu, powoli zmierzając do, znajdującej się na piętrze, bawialni. Miał nadzieję spotkać tam dzieci i spędzić z nimi trochę czasu, zanim znów zabierze się do pracy. Po wydaniu ostatniej płyty przyszedł czas na nowe przedsięwzięcia. Chciał spróbować swoich sił w reżyserowaniu, ponieważ marzył o tym od lat, jednak błyskotliwa kariera nie pozostawiała czasu na realizację tego pomysłu. Nogi zaniosły go aż pod sam próg pokoju przeznaczonego na spędzanie czasu w gronie rodziny. To tutaj zwykle zbierali się wszyscy odwiedzający jego bajkową posiadłość, by powspominać dawne czasy, pożartować i pobyć ze sobą blisko. Teraz coś go powstrzymało przed bezpretensjonalnym wejściem do środka. Nadstawił uszu, nasłuchując dobiegającą stamtąd rozmowę.
- Mieszkałaś w Chinach? - w dziecinnych słowach rozpoznał dociekliwego Princa.
- Tak. Urodziłam się w Pekinie, osiemnaście lat temu. Moi rodzice byli niepocieszeni, kiedy pojawiłam się na świecie, ale postanowili przyjąć ten kolejny już cios od losu z podniesionym wysoko czołem. Dlatego pozostawili mnie przy życiu i wychowali, za co jestem im dozgonnie wdzięczna.
Jej niewinny, melodyjny głos, tuszowany poprawnością w dobieraniu i wyrażaniu zdań dobiegał do jego uszu i wybrzmiewał w nich, powodując ciągłe odpływanie myślami. Mówiła jak mądry uczony, przy czym zachowywała całą swą skromność i szacunek do starszych.
- A dlaczego nie cieszyli się, kiedy się urodziłaś?
- Dziewczynka, która przychodzi na świat, jest przekleństwem dla całej rodziny. Rodzice pragną męskich potomków, którzy podtrzymają nazwisko rodu, a także będą opiekować się nimi, kiedy będą już w zaświatach. Tylko mężczyzna może przygotowywać obrządki na cześć przodków. Córki natomiast są istotami bezużytecznymi, ze względu na to, że gdy tylko osiągną odpowiedni wiek, a ich kobiece umiejętności znajdą się na wystarczającym poziomie, opuszczą rodzinny dom i na zawsze przestaną należeć do swoich rodziców. Ponadto wydanie panny za mąż wymaga przygotowania posagu.
- A co to jest to "posagu"? - tym razem usłyszał zaciekawiony głos Paris.
- To rzeczy, które panna młoda wnosi do małżeństwa. W jego skład wchodzi pościel, ubrania, często nawet zwierzęta i inne cenne przedmioty. To właśnie nad posagiem dziewczyna pracuje podczas swoich mlecznych lat. Szyje, haftuje, by nie przyjść do domu męża z pustymi rękami.
- A ty gdzie masz swój posag?
- Dziewczynka nie powinna zadawać tylu pytań, moja droga. Powinnaś być posłuszna mężczyznom, skromna, dobra i cnotliwa. Pamiętaj, że to milczenie, nie mowa, uczyni cię kobietą idealną...
- Ja wolałbym jednak móc porozmawiać ze swoją żoną, zamiast patrzeć jak ciągle mi przytakuje, nie posiadając własnego zdania.
Nie wytrzymał dłużej w ukryciu. Postanowił wejść do bawialni i wziąć udział w tej intrygującej rozmowie. Gdy dziewczyna tylko zobaczyła wchodzącego do pokoju Michaela, podskoczyła zaskoczona, a autorytatywny półuśmiech znikł z jej alabastrowej twarzy. Na jego miejscu pojawiła się chłodna maska uprzejmości. Siedziała na podłodze, z nogami podwiniętymi pod siebie, a dłońmi splecionymi na udach. Jej długie, proste włosy, z równym przedziałkiem na środku, opadały łagodnie na plecy. Wyglądała tak dostojnie i dojrzale jak na swoje osiemnaście lat. Chabrowa spódnica odcinała się na wysokości talii i przechodziła w białą koszulę ze stójką. Co najciekawsze, za każdym razem, gdy ją widział, na jej dziecinnej buzi nie mógł dostrzec nawet odrobiny makijażu. Spojrzała na niego swoimi wyrazistymi oczami w kolorze gorzkiej herbaty i odpowiedziała zwięźle:
- Kobieta może mieć własne zdanie, lecz nie powinna się z nim obnosić.
Odczekała, aż jej słowa wybrzmią w głuchej ciszy, po czym podniosła się i z gracją oddaliła do swojego pokoju. Michael, zaskoczony do granic, spojrzał na swoje pociechy, po czym zapytał z nadzieją uzyskania odpowiedzi od dwójki dzieci:
- Rozumiecie coś z tego?
Maluchy zgodnie pokręciły głowami i zabrały się za układanie rozrzuconych po dywanie puzzli. Mężczyzna usiadł obok nich i, w zamyśleniu, dopasowywał kolejne fragmenty rozsypanego obrazu. Gdyby tylko to samo udało mu się z Yù Xīn...

środa, 25 września 2013

Nefrytowe Serce_3

- Wiesz, Lu Lu, miałem dzisiaj bardzo dziwny sen... - mówił powoli, starannie dobierając słowa i starając się wszystko dokładnie opowiedzieć. - Śniło mi się, że obudziłem się nad ranem i poszedłem napić się mleka. Gdy wreszcie znalazłem się w kuchni, zobaczyłem krzątającą się po niej młodą dziewczynę.
- Nie powinno się chodzić spać na czczo, panie Jackson. Głód mobilizuje umysł do tworzenia koszmarów... Dobrze, że śniła się panu tylko niewinna panienka, a nie jacyś cyganie - odparła z dezaprobatą, za którą tak naprawdę kryła się troska o pracodawcę.
- Doceniam, że się o mnie martwisz, moja droga, jednak niepotrzebnie. Wieczorem zwykle nie jestem głodny.
- A to dlatego, że jest pan już zbyt zmęczony, by cokolwiek przełknąć...
Nagle, głos jego gosposi zaczął wybrzmiewać jakby z oddali, a do jego uszu dolatywały już tylko fragmenty jej mądrych rad i pełnych miłości narzekań. Myślami powrócił do zeszłej nocy i zagadkowego snu, który nawiedził go w najmniej oczekiwanym momencie. Kim była tajemnicza piękność, błądząca niczym duch po zakątkach Neverlandu? Czy Bóg zesłał mu ją właśnie w nocnych wizjach, aby przekazać coś istotnego? Nie potrafił rozszyfrować znaczenia jej nieprzewidzianego nadejścia. Z głębokiej zadumy wyrwał go nikt inny, jak poczciwa Lu Lu, chcąca ogłosić mu coś niecierpiącego zwłoki. Otworzył czekoladowe oczy, by wyraźniej widzieć swoją rozmówczynię i zamienił się w słuch.
- Panie Jackson, wczoraj, późnym wieczorem przyleciała moja ukochana wnuczka. Bardzo jestem rada, że może pana poznać...
Nie wierzył własnym oczom... Oto przed nim, jako żywa, stała senna nimfa, tym razem ubrana w chabrową koszulę z kwiatowym deseniem i wysoką stójką oraz długie spodnie w tym samym kolorze. Liliowe stópki odziane zostały w białe pantofelki wyszywane granatową i srebrną nicią. Hebanowe włosy miała upięte w delikatny koczek z równym przedziałkiem na środku. Owalną twarz w kolorze alabastru zdobiła para migdałowych oczu koloru świeżo parzonej herbaty i pełne, różane usta układające się w grzeczny i uprzejmy uśmiech. Roztaczała wokół siebie słodki zapach kwiatu wiśni, tak orientalny, a jednocześnie niezwykle bliski jego sercu. Smukłe palce bladych dłoni trzymała zaplecione w koszyczek na wysokości bioder. Nieśmiało spuściła wzrok i czekała na rozwój sytuacji.
- Uhm.... a więc to jest twoja wnuczka, Lu Lu...
- Jakiś pan taki niewyraźny... Czy coś się stało? - zapytała, zaskoczona jego reakcją, gosposia.
- Wychodzi na to, że jednak nic, o czym wcześniej ci opowiadałem, nie było snem. To tę młodą damę widziałem dziś nad ranem, ale zupełnie wyleciało mi z głowy, że na wczorajszy wieczór przypadał dzień jej przybycia. Bardzo mi przykro z tego powodu. Czy zechciałabyś mi się przedstawić? - zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny.
- Nazywam się Yù Xīn.
Mówiła bardzo cicho i niepewnie, a jej głos przypominał wiatr szumiący pośród wysokich traw, grający na kropelkach porannej rosy. Posiadała nienaganne maniery i zachowywała godny podziwu spokój, tak, że tylko dziecinna jeszcze buzia zdradzała jej młody wiek.
- Miło mi cię poznać Yù - uśmiechnął się i wyciągnął rękę, chcąc się przywitać.
Dziewczyna skinęła tylko głową, a jej subtelne dłonie niezmiennie pozostały splecione. Patrzyła niepewnie na swoją babkę, posyłając jej pytające spojrzenie.
- Możesz już odejść do pokoju, serduszko.
- Czy coś nie tak? - zapytał zaniepokojony Michael.
Młoda kobieta skłoniła się najpierw jemu, później babce i odeszła na liliowych stópkach, stąpając z gracją, jak gdyby chodziła po najlżejszych obłokach. Mężczyzna powiódł zaciekawionym wzrokiem za tą zagadkową istotą, a dopiero po chwili ponownie odezwała się starsza pani.
- To jeszcze pisklę, które dopiero co wyfrunęło z gniazda. Jej rodzice są tradycjonalistami, dlatego jest taka powściągliwa. Proszę się nie martwić, panie Jackson, nie sprawi panu kłopotów.
- Jestem tego pewien - odrzekł w zadumie, zastanawiając się, jak wiele jeszcze sekretów skrywa ta niepozorna osóbka.






poniedziałek, 23 września 2013

Nefrytowe Serce_2

Biblioteka była jednym z jego ulubionych miejsc w domu i jeśli by mógł, spędzałby w niej całe dnie. Tamtego popołudnia mógł pozwolić sobie na relaks wśród książek ich cudownego zapachu, bo musicie wiedzieć, że nie ma nic wspanialszego od woni starej księgi dojrzewającej wśród innych papierowych sióstr. Dziś nie czytał. Wiedział, że dosłownie za moment zjawi się Clara, troskliwie obejmująca dziecko w błękitnym kocyku. Zbliżała się pora karmienia,a przy tak ważnym procederze chciał uczestniczyć osobiście. Nie rozumiał ludzi, którzy wynajmują opiekunki, tylko po to, by mieć spokój. Dlaczego więc zdecydowali się na dzieci, nie chcąc z nimi przebywać? On oddałby wszystko, by każdą sekundę spędzać ze swoimi aniołkami, jednak miał też swoich fanów, którym również powinien się poświęcić. Ich miłość i troska wyciągały go już z niejednej przepaści, a jedyną formą podziękowania im za to, była muzyka. Gdyby miał być całkowicie szczery, to powiedziałby, że traktuje ich jak własną rodzinę. Ufał im bezgranicznie i mimo że czasem nie potrafili powstrzymać euforii, jaka towarzyszyła im przy spotkaniu ze swoim idolem, tak naprawdę, chyba jako jedni z niewielu, nie pragnęli jego krzywdy. Musi stworzyć dla nich coś wyjątkowego. Ostatnia płyta, bez odpowiedniej promocji, wbrew jego oczekiwaniom, została uznana za jedną z gorszych w jego karierze. Dlaczego? Przecież włożył w nią tyle samo pracy i serca, co w pozostałe i jego "żołnierze miłości" dobrze o tym wiedzieli. To naprawdę straszne, jak media potrafią zniszczyć wszystko, na co człowiek tak ciężko zapracował... Ze smętnych rozważań nad niesprawiedliwością tego życia wyrwało go ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - odpowiedział  roztargniony.
Do biblioteki poprzecinanej ciepłymi promieniami słońca weszła para maluchów, stąpających najciszej, jak mogły, by zbytnio nie przeszkadzać ojcu. Prince ubrany w granatowe spodenki, błękitną koszulę i wełniany sweterek z myszką Miki na przedzie, niósł w małej rączce wagonik kolejki elektrycznej. Obok niego podążała pięcioletnia Paris wystrojona w swoją ulubioną, liliową sukienkę z białymi rękawkami i kołnierzykiem. Promienny uśmiech ozdabiał jej śliczną buzię, a szarozielone oczki otoczone firankami gęstych rzęs, radowały się widokiem ukochanego taty.  Maluchy, trochę nieśmiało, zbliżyły się do niego i objęły go małymi ramionkami. On złożył na ich czołach ojcowskie pocałunki i zapytał z wyraźnym zainteresowaniem:
- Jak tam, moje gwiazdki? Czego nowego się dziś nauczyliście?
- Ja uczyłem się alfabetu! - zakrzyknął uradowany chłopiec, mogąc wreszcie zaimponować swojemu autorytetowi.
- To wspaniale, Applehead! 
- A ja umiem liczyć do dziesięciu, tatusiu.
- Świetnie, Paris! 
- Tatusiu, ułożymy razem puzzle? - zapytał, stęsknionym głosem jego pierworodny.
- Jeśli tylko chcecie. Tylko musimy poczekać na Blanketa. 
- Możemy pomóc ci go nakarmić? - tym razem odezwała się mała księżniczka.
- Oczywiście... O, zobaczcie, już idzie Clara.
Uśmiechnął się do opiekunki, która podała mu zawiniątko z kwilącym radośnie maluchem. Michael odwinął kocyk i musnął wargami czółko synka. Potem wziął od kobiety butelkę wypełnioną ciepłym mlekiem. Wylał odrobinę na swoją dłoń, by sprawdzić, czy nie jest zbyt gorące, a gdy okazało się odpowiednie, klęknął na podłodze i zaczął karmić chłopca. Paris głaskała braciszka delikatnie po głowie, a Prince bawił się jego maleńką rączką. 
- We pray for our fathers, pray for our mothers, Whishing our families well, We sing songs for the whishing, of those who are kissing, But not for the missing, So this one's for all the lost children, This one's for all the lost children, This one's for all the lost children, whishing them well, And whishing them home... - z jego ust wypłynął niebiański głos, który uciszał wszystko dookoła.
Dzieci zasłuchane w jego śpiew, były pewne, że nikt nie ma takiego tatusia, jak one... Nie myliły się.
*
Szedł powolnym, mało energicznym krokiem przemierzając, dość wcześnie, opustoszałe jeszcze korytarze swojej posiadłości. Po jednej z tych wyczerpujących, bezsennych nocy, postanowił napić się odrobiny ciepłego mleka i być może na powrót się położyć. Nie znosił, kiedy po męczącym dniu za nic nie potrafił zmrużyć oka, a niestety zdarzało mu się to coraz częściej. Podciągnął rękawy swojej czerwonej pidżamy w gwiazdy i odgarnął pasmo loków opadające mu na oczy. Kiedy nareszcie znalazł się w jadalni, zobaczył stojącą przy kuchni młodą dziewczynę. Jej skóra jaśniała w mroku, który dopiero powoli rozjaśniały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Była ubrana w zwiewną, bladoróżową sukienkę, a jej długie, kruczoczarne włosy kaskadami fal opadały na smukłe plecy. Wydawało mu się, że wreszcie utonął w objęciach Morfeusza i widzi krzątającą się po jego domu przepiękną nimfę lub boginkę. Jej maleńkie stópki odziane były w białe pantofelki wyszywane złotą nicią. Przetarł przymknięte dotychczas powieki, próbując odsunąć od siebie omamiającą zjawę, ta jednak za nic nie chciała zniknąć. Idąc jak w transie, w kierunku ulotnej jak sen dziewczyny, zahaczył niefortunnie o jedno z krzeseł przy głównym stole. Przestraszona hałasem nieznajoma, odwróciła się szybko, ukazując Michaelowi swoją piękną twarz. Nigdy wcześniej nie widział tak zjawiskowej kobiety. Ona, kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, ukryła drobną twarzyczkę w dłoniach i zniknęła w głębi domu...






środa, 18 września 2013

Nefrytowe Serce_1

Kochani!

Wróciłam z pozytywną energią, nowymi pomysłami i planem na przyszłość. Postanowiłam trochę usystematyzować moją pracę, dlatego zamierzam publikować kolejne notki raz w tygodniu, prawdopodobnie we wtorki, bądź środy. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać konsekwencję i ponownie Was nie zawiodę. Tymczasem zapraszam do przeczytania pierwszego "odcinka" nowego opowiadania pod tytułem "Nefrytowe Serce". Liczę, że zmiana klimatu Wam się spodoba. Miłej lektury <3

Liberian_Girl

Pogoda tego dnia była wprost wymarzona do długich spacerów wśród powoli opadających liści, które tańczyły lekko na jesiennym wietrze. Słońce bez trudu przebijało się przez puszyste chmurki i ciepłymi promieniami ogrzewało, spragnioną ich dotyku, skórę. Trawa, układająca się w miękkie dywany na każdym z pagórków rancza, zieleniła się jeszcze, wspominając minione lato. Przechadzając się krętymi alejami posiadłości, chłonął każdy, nawet najmniejszy dźwięk zsyłany mu przez matkę naturę. Wsłuchiwał się w, pod każdym względem perfekcyjną, pieśń miejscowych ptaków, które tak bezwiednie kusiły swoim głosem. Każdy, kto pragnął tworzyć muzykę, powinien inspirować się naturą - najlepszą, wśród kompozytorów. Odpłynął myślami, nucąc w głowie nową melodię i pozwalając sobie na tę formę wypoczynku, która relaksowała go najbardziej. To cudowne, gdy możesz robić to, co kochasz, w dodatku ze świadomością, że twoja praca jest wartościowa. Nie mógł wymarzyć sobie lepszego sposobu na życie, mimo że miał on tak swoje blaski, jak i cienie. Czy kiedykolwiek marzył o śpiewaniu? Muzyka była w jego życiu od zawsze, nawet w najbardziej prozaicznych czynnościach dnia codziennego, dlatego chyba nigdy nie śnił o jej tworzeniu. On i muzyka stanowili jedność. Z głębokiej zadumy wyrwało go wołanie dobiegające z niewielkiego, drewnianego domku zbudowanego ku uciesze jego dzieci. Drzwi chatki dopasowane były do wzrostu około pięcioletnich maluchów, co wymusiło u niego wejście na kolanach. We wnętrzu znajdował się miniaturowy stolik i cztery krzesełka, a także dziecięca kuchenka, storczyk w błękitnej donicy, a w oknach powiewały delikatne, śnieżnobiałe firanki. Uśmiechnął się czule na widok wpatrzonych w niego dwóch par, ciemnobrązowych i szarozielonych, oczu. Złożył na każdym z czół pociech pełen miłości pocałunek i pogłaskał je troskliwie.
- Co takiego się wydarzyło? - zapytał, starając się zbytnio nie rozczulić na sam widok dwojga aniołków.
Prince przybrał całkowicie poważny wyraz twarzy, tak nietypowy dla sześcioletniego dziecka,  i z opanowaniem obwieścił ojcu:
- Tatusiu, Paris ciągle zabiera mi moje auta i klocki.
Michael przyjrzał się uważnie swojej pociesznej kobietce. Rzeczywiście mała nie była typową dziewczynką. Od zabawy w "popołudniową herbatkę" wolała grę w piłkę z bratem, czy bieganie po podwórzu, co sprawiło mu niestety wielki zawód. Podczas swoich wielokrotnych podróży po całym świecie, kupował wiele najróżniejszych lalek, aż wreszcie musiał przeznaczyć na nie osobny pokój. Liczył, że kiedy w jego domu pojawi się córka, to miejsce będzie dla niej rajem na ziemi. Poczuł przez moment gorycz rozczarowania, jednak po chwili zrozumiał, że jego ukochana córeczka jest naprawdę wyjątkowa. Zamierzał pozwolić jej być sobą i wspierać w kształtowaniu jej silnego charakteru. Inaczej sprawy miały się z jego pierworodnym. Prince należał do osób, a raczej dzieci, uległych i niesamodzielnych. Stale próbował zwrócić na siebie jego uwagę, wyzyskać choćby najdrobniejszą pieszczotę. Michael kochał go nad życie, tak jak wszystkie swoje dzieci, jednak przeczuwał, że siła woli nie będzie mocną stroną chłopca. Ostatnią z pociech był roczny zaledwie Prince Michael II, przez rodzinę i najbliższych przyjaciół ojca zwany Blanketem. To właśnie on już teraz najbardziej przypominał Mike'a. Wielkie, czekoladowe oczy, wijące się wokół słodkiej buzi hebanowe loczki, anielski uśmiech... Był pod wrażeniem tego nie poddającego negacji podobieństwa.
- Ale przecież chcę się bawić nimi z tobą - odparła urażona poprzednim oskarżeniem Paris.
- Twoja siostra ma rację, Prince. Jesteście rodzeństwem, więc powinniście dzielić się zabawkami, a także cieszyć spędzanym razem czasem. Kochajcie się tak mocno, jak ja was kocham, a nic was nie złamie, rozumiecie? - zwrócił się do nich łagodnym, a jednocześnie poważnym głosem.
Dzieci zgodnie pokiwały głowami i objęły małymi ramionkami szyję ojca.
- Chodźmy, moje gwiazdki. Sądzę, że Lu Lu już przygotowała kolację...
*
Po dokładnym umyciu rąk, razem zasiedli do posiłku. Prince zajął miejsce po prawej, Paris po lewej stronie stołu, Michael natomiast siedział u szczytu, na kolanach bujając, bawiącego się śliniaczkiem, Blanketa. Wokół nich krzątała się starsza Chinka, o łagodnej, przyjaznej twarzy i dobrym spojrzeniu. Jej czoło poprzecinały głębokie bruzdy, a wokół oczu i ust pojawiły się drobne zmarszczki świadczące o wesołym usposobieniu kobiety. Pracowała u piosenkarza jako gosposia od kilku lat i, co tu dużo mówić, była niezastąpiona w tym fachu. Mimo iż do opieki nad dziećmi, w trakcie kiedy jego nie było w domu, zatrudniona została niania, to nikt tak jak Lu Lu, a właściwie Lu Xiaoman, nie potrafił się nimi zająć. Do Stanów przeprowadziła się już jako czterdziestopięcioletnia wdowa, zostawiwszy w Chinach resztę swojej rodziny. Jej pracodawca nigdy nie nalegał na zwierzenia dotyczące przeszłości kobiety, mimo że bardzo ciekawiła go tajemnica, którą skrywała kucharka. Jednak dobre maniery zawsze powinny pozostawać na pierwszym miejscu.
- Panie Jackson, moja wnuczka niebawem zawita do wielkiej Ameryki. Czy mogłaby zamieszkać tutaj przez jakiś czas? Oczywiście nie będzie pasożytować na pańskiej fortunie. Pomoże trochę w kuchni, a tym samym odciąży starą kobiecinę.
- Wiesz jakie mam na ten temat zdanie, Lu Lu... Ale dla ciebie muszę zrobić wyjątek. Kiedy zamierza się tu zjawić?
- Wspominała o dwóch tygodniach, ale taka staruszka jak ja może się mylić, panie Jackson.
- Nawet tak nie myśl! Jesteś piękniejsza i mądrzejsza od niejednej młódki - skomentował, promieniejąc uśmiechem.
- Niech pan tak nawet nie żartuje. Wokół pana kręci się wiele urodziwych kobiet...
- Lecz żadna nie dorównuje tobie, Lu Lu.
- Onieśmiela mnie pan - ukryła dłonią, przebłyskujące w uśmiechu, perłowe ząbki. - Bardzo dziękuję, panie Jackson. Obiecuję, że moja wnuczka nie sprawi panu kłopotu.
- Wierzę ci, moja droga.
Ponownie posłał jej ciepły uśmiech i wrócił do karmienia zniecierpliwionego już malca.



poniedziałek, 9 września 2013

Kochani!

Jak już pewnie zauważyliście, opowiadanie "Until Death Do Us Part..." dobiegło końca. Mam nadzieję, że czytanie go, sprawiło Wam choć odrobinę przyjemności. Chciałabym, abyście wiedzieli, iż doceniam i z chęcią czytam wszystkie Wasze komentarze. Co do kolejnych notek, to będziecie musieli na nie odrobinę zaczekać. Rozpoczynam właśnie pracę nad kolejnym opowiadaniem, ale nowy rok szkolny zmusza mnie do ograniczenia godzin, przeznaczonych na pisanie. Liczę na Waszą wyrozumiałość i cierpliwość. Pamiętajcie...
It's all for L.O.V.E.
Liberian_Girl





niedziela, 8 września 2013

Until Death Do Us Part..._32 Final Part

Czy był to dzień, na który czekała całe życie? Trudno powiedzieć. Nie był to pierwszy raz, więc typowe dla tego wydarzenia podenerwowanie nie męczyło jej zbytnio. Stała w przestronnym pokoju hotelowym, spokojnie się przygotowując. Sukienka  w kolorze głębokiej czerni została rozłożona na łóżku, by zminimalizować ryzyko powstania zagnieceń, a wysokie szpilki wciąż tkwiły w pudełku. Makijaż na taką okazję nie powinien być wyzywający, a raczej skromny i stonowany, ale czy zawsze należy trzymać się określonych reguł? Duże lustro odbijało jej wypoczętą, szczęśliwą twarz. Wyjęła z kosmetyczki czarną kredkę i podkreśliła nią swoje szarozielone oczy. Potem odrobina różu na policzki, większa ilość tuszu do rzęs i pociągnięcie pełnych ust burgundową szminką. Włosy po lewej części głowy zaczesała gładko, natomiast te po prawej rozpuściła, by falami opadały na jej ramię. Jeszcze tylko złote kolczyki w kształcie łez, optycznie wydłużające jej szyję. Nie wierzyła w przesądy, dlatego zbytnio nie obawiała się nadejścia przyszłego małżonka, była jednak pewna, że Michael nie wejdzie do pokoju w dniu ślubu. Bał się nieszczęścia, które to złamanie zasad mogłoby przynieść. Osobiście uważała to za niedorzeczne, jednakowoż ostatnim, czego chciała, była kłótnia. Dzieci bawiły się teraz na hotelowym placu zabaw, a ona czuła się potwornie samotna. Teoretycznie były mąż przyzwyczaił ją do tego uczucia, lecz później Michael zmienił całkowicie stan rzeczy. Rzadko kiedy zostawiał ją samą, pragnął jej bliskości i dotyku. Chciał czuć się bezpieczny, a wiedział, że tylko z nią u swego boku jest to możliwe. Niewiele myśląc włączyła radio, by zagłuszyć dźwięczną ciszę rozbrzmiewającą w jej uszach. Tego, co usłyszała, spodziewała się chyba najmniej. Spiker radiowy zapowiedział dedykację pewnej piosenki od tajemniczego „M.” dla równie tajemniczej „L. M.” w nadziei, iż ten dzień, będzie dla nich pierwszym z wielu najszczęśliwszych w ich przyszłym, wspólnym życiu. Po tych słowach rozpoznała pierwsze takty „I Will Always Love You” w wykonaniu Whitney Houston.  Uśmiechnęła się tylko do siebie i dopięła czarną, dopasowaną suknię. Wciąż nie mogła uwierzyć, że wychodzi za Michaela Jacksona…
*
Wprowadził dzieci do niewielkiej salki, ozdobionej świeżymi bukiecikami konwalii i z białym dywanem prowadzącym wprost do miejsca, gdzie już czekał na nich urzędnik. Benjamin ubrany w biały garnitur, ze złotymi loczkami okalającymi jego uśmiechniętą buzię, wyglądał niczym aniołek. Rilley natomiast miała na sobie białą sukienkę przed kolano i krótkie skarpetki z falbanką oraz lakierowane buciki w tym samym kolorze. Jej włosy, takie same jak u brata, opadały kaskadą fal na drobne ramiona i plecy. Mała wtuliła się w dłoń Michaela, a ten złożył na jej czole ojcowski pocałunek, wywołując tym samym uśmiech u małej. Chwilę potem to samo powtórzył z chłopcem, a przyszywany synek niemal natychmiast wyciągnął do niego rączki, domagając się podniesienia. I tak szedł z jednym malcem wtulonym w jego tors, a drugim niepuszczającym jego dłoni. Po przywitaniu z mężczyzną, który za chwilę miał sformalizować ich związek, stanął i z drżącym sercem oczekiwał pojawienia się swojej wybranki. Intensywnie zastanawiał się, czy aby o niczym nie zapomniał... Garnitur ma na sobie, włosy są upięte (choć nie da się ich poskromić na tyle, by pojedyncze kosmyki nie opadały na twarz), oczy podkreślone czarną kredką. Ręce trzęsły mu się niewiarygodnie,a aksamitne pudełko z obrączkami uwierało w kieszeni marynarki. Wpatrywał się natarczywie w czubki swoich nowiutkich mokasynów, by zabić czas, a wtedy pojawiła się ona... Była olśniewająca. Parę godzin wcześniej był w stanie przełamać się i pokonać swój strach przed przesądami, by tylko zobaczyć swoją ukochaną, teraz jednak wiedział, że warto było czekać. Kiedy już podeszła dostatecznie blisko, ujął jej dłoń i ucałował ją z miłością. Teraz już przyszedł czas na złożenie wieczystej przysięgi...
- Ja, Michael, biorę sobie Ciebie, Liso, za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - powiedział, uśmiechając się czule do kobiety.
- Ja, Lisa, biorę sobie Ciebie, Michaela za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. - powtórzyła jednym tchem.
Po uroczystym wybrzmieniu ich słów, urzędnik odchrząknął i zwrócił się do nich łagodnie, lecz oficjalnie:
- Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, oświadczam, że związek małżeński Pani Lisy Marie Presley i Pana Michaela Joe'go Jacksona został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki.
Michael, już spokojny, wyjął maleńkie pudełeczko z wewnętrznej kieszeni marynarki i powoli je otworzył. W środku lśniły dwa złote krążki mające być dowodem ich niekończącej się miłości. Ponownie ujął dłoń Lisy i wsunął na jej smukły palec błyszczący pierścień, potem nachylił się, by wyszeptać jej do ucha:
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy, Lise...
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy, Mikey... - odpowiedziała równie cicho, wkładając na palec drugą obrączkę.
















piątek, 6 września 2013

Until Death Do Us Part..._31

Była gotowa zakończyć ten etap swojego życia. Nie wątpiła w czystość swojego sumienia i nawet widok jej, prawie byłego, męża w opłakanym stanie, nie potrafił zmienić jej zdania. Danny, ubrany w drogi garnitur, kupiony zapewne z okazji zbliżającej się rocznicy ich ślubu, trzymał się nie najlepiej. Posiwiałe gdzieniegdzie pasma kasztanowych włosów, dodawały mu co najmniej pięć lat, a sińce i płytkie bruzdy wokół popielatych oczu zdradzały nieprzespane noce. Nie patrzył na nią. Nie był w stanie znieść widoku nowej rodziny, którą stworzyła z tym całym gwiazdorem. Zastanawiał się co ma Jackson, czego on nie posiada. No tak, sławę, pieniądze, wpływy… To z pewnością będzie wiadomość roku. Córka Króla Rock n’ Rolla i Król Popu są parą! W tym przedstawieniu nie ma roli dla biednego aktora.  Nigdy nie czuł się bardziej poniżony. Patrzył, jak tamten bawi się z jego dziećmi, a one wręcz go uwielbiają. Widział znajdującą w jego ramionach pocieszenie i bezpieczeństwo Lisę, kobietę, z którą pragnął przejść przez życie. Jeszcze tylko chwila i z jego wyśnionej historii pozostaną jedynie spalone karty przeszłości. Zza drzwi Sali sądowej wychyliła się kobieta w średnim wieku, w granatowej todze.
- Zapraszam na salę.
Milcząco przepuścił żonę w wejściu i ze spuszczoną głową podążył za nią. Wchodzi, jako mężczyzna zamężny, wyjdzie, jako rozwodnik. Dlaczego życie bywa tak okrutne..?

*

 Siedzieli w jego prywatnym samolocie czule się obejmując. Na jej kolanach niespokojnie wierciła się sześcioletnia dziewczynka, natomiast obok, w nosidełku smacznie spał trzyletni malec. Przez niewielkie okno widziała powoli oddalający się hangar lotniska, aż zamienił się tylko w małą kropkę na mapie zielonego krajobrazu. Stąd świat wyglądał o wiele piękniej. Pasma żyznych łąk, poprzecinane lasami i rzekami zdawały się nie mieć końca. Przed nimi kilka godzin drogi, lecz dla niej nie stanowiło to problemu, gdyż cieszyła się każdą chwilą spędzoną z rodziną. Spojrzała na Michaela, również wpatrzonego w cudowne widoki, nieświadomego spoczywającego na nim wzroku ukochanej. Na jego twarzy malował się uśmiech piękniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Złożyła pocałunek na jego skroni i uśmiechnęła się w duchu.
- Mamo, daleko jeszcze? – zapytała zniecierpliwiona Rilley.
- Całkiem daleko, ale to nic. Może w coś zagramy? – odpowiedział, jak wyrwany z transu, Michael.

Podniósł się i skierował do dużej skrzyni, z której po chwili wyjął pudełko ze swoją ulubioną grą planszową- Monopolly. Dostrzegł błysk zaintrygowania w oczach dziewczynki, dlatego w radosnych podskokach wrócił na swoje miejsce, wywołując przy tym salwy śmiechu obu dam. Kiedy już plansza została rozłożona, a pionki wybrane, cała trójka zatopiła się w dokonywaniu transakcji, sprzedaży i kupnie nieistniejących posiadłości. Lisa nie mogła wyjść z podziwu troskliwości i miłości Michaela, którą każdego dnia obdarzał, nieswoje przecież, dzieci. Pozwalał Rilley wygrywać za każdym razem, nie chcąc sprawić jej przykrości (chociaż tutaj zastanawiała się, czy powodem takiego zachowania nie był przypadkiem brak smykałki do interesów), koncentrował na niej swoją uwagę, o którą tak gorliwie zabiegała, dawał wszystko, czego córka może oczekiwać od ojca. Benjamin również trafił pod opiekuńcze skrzydła nowego przyjaciela matki, jednak, jeśli ktoś dobrze znał Mike’a, dobrze wiedział, że to dziewczynka była jego ulubienicą. Pomimo delikatnego faworyzowania jednego z rodzeństwa, dawał obojgu z siebie tyle, że nawet najbardziej spragnione miłości dziecko nie śmiałoby prosić o więcej. Czyż mogła wymarzyć o odpowiedniejszym mężczyźnie, który po rozwodzie przejąłby rolę Dannego? Nie. Takie rozważania skłoniły myśli Lisy ku byłemu już mężowi. Jak się trzymał? Czy będzie stwarzał jakieś problemy? Nawet jeśli, to nie pozwoli, by ciosy wymierzane w jej nową rodzinę, zepsuły coś pomiędzy nią a Michaelem. Spojrzała na przejrzysty, siedmiokaratowy kamień połyskujący na jej serdecznym palcu i utwierdziła się w tym przekonaniu.



środa, 4 września 2013

Until Death Do Us Part..._30


- Viv, jeśli ty mi nie pomożesz, to nie wiem, kto da radę.
- Schlebia mi to, ale wiesz, że nie zajmuję się sprawami przyjaciół. Mam swoje zasady, chociaż  myślę, że znam odpowiedniego człowieka, który mógłby poprowadzić twoją sprawę.
Vivienne Blackwood wyjęła z szuflady swojego służbowego biurka notes z kontaktami kolegów po fachu. Wykręciła numer i w milczeniu oczekiwała na odzew. Miała czas, by spokojnie popatrzeć na dwoje siedzących przed nią ludzi. Ona, ubrana w biały, zwiewny kombinezon, ozdobiona dwoma sznurami pereł podkreślającymi jej długą szyję, z ustami podkreślonymi krwistoczerwoną szminką. Nie potrafiła pojąć, w jaki sposób mężczyzna trzymający ją teraz za rękę, tak na nią wpłynął. Miał na sobie czarną koszulę z czerwonymi pagonami i opaską na ramieniu i czarne spodnie. Jego nieprzeniknione oczy zasłaniały okulary przeciwsłoneczne, a wierna Fedora, w geście szacunku spoczywała teraz, nie na głowie właściciela, lecz na jego kolanach.  Z nutką zazdrości musiała przyznać, że Michael sprawił, iż Lisa rozkwitła. Jej wewnętrzne piękno zostało wydobyte. Nagle musiała wrócić myślami do sprawy rozwodowej przyjaciółki, gdyż po drugiej stronie aparatu usłyszała swojego rozmówcę. Po krótkim, lecz treściwym przedstawieniu sprawy, uśmiechnięta, odłożyła słuchawkę. W milczeniu delektowała się zdenerwowaniem zakochanych.
- No i co? – wypaliła wreszcie Lisa, która nie potrafiła poradzić sobie z narastającą niepewnością.
- Mam dla was trzy wiadomości. Jedną dobrą i dwie złe. Które wolicie najpierw?
- Złe – odpowiedzieli zgodnie.
- Potwierdziło się, że nie będę mogła poprowadzić waszej sprawy. To była pierwsza wiadomość.
- A ta druga?
- Po tym wszystkim co dla was zrobiłam, musicie zaprosić mnie dziś na obiad. Tylko błagam, nie w domu. Wiem jak Lisa gotuje i nie obraź się, Michael, ale nie będziesz miał z nią pod tym względem łatwego życia.
- Bez obaw – odparł rozbawiony. – Mam kucharza, który dba, by nikt, kto nas odwiedza, nie wyszedł głodny. Czy to była druga zła wiadomość? Bo nam sprawiła nam niebywałą radość!
- Dobra, dobra… Uważaj, bo ci uwierzę. Ją owinąłeś sobie wokół palca, ale ze mną nie ma tak łatwo- puściła do niego oko, a potem zwróciła się do Lisy. - Nie wypuść tego ptaszka z rąk, bo drugiego takiego nie znajdziesz.
- Wiem… A więc co z ostatnią wiadomością?
- Och tak, prawie zapomniałam. Twoim adwokatem będzie Tom Maserau.



wtorek, 3 września 2013

Until Death Do Us Part..._29


Tej nocy spał niespokojnie. Przewracając się z boku na bok, nie potrafił przestać myśleć, o utraconej na zawsze szansie stworzenia szczęśliwej rodziny. Zaprzepaścił wszystko przez własne niezdecydowanie i uległość. Czy mogło być gorzej? Słowa same układały się w jego głowie w spójną całość. Tylko tak mógł choć na chwilę ukoić ból po stracie Lisy…

Don’t walk away
See I just can’t find the right thing to say
I tried but All my pain gets in the way
Tell me what I have to do so You’ll stay
Should I get down on my knees and pray?

Łzy  moczyły kartkę, na której pisał i rozmazywały pojedyncze słowa. Może rzeczywiście jedynym, co mu pozostało, była modlitwa… Pozbierał zapisane kartki i odłożył je na szafkę nocną. W sypialni panował głęboki mrok, tylko światło białej świecy odcinało jasność od ciemności złotym okręgiem. Padł na kolana i ze złożonymi rękami, pytał Boga „dlaczego?”. Jego cierpienie zdawało się nie mieć końca, a krzyż, który dźwigał, przeciążał go coraz bardziej. Upadał już wiele razy, ale czy teraz zdoła się podnieść? Oparł czołem o materac łóżka i, wciąż na klęczkach, łkał cicho. Wreszcie, wyczerpany bólem i smutkiem, zasnął, wciąż prosząc Pana o wybaczenie grzechów, których nie popełnił…
*
Nigdy nie czuła się mniej pewnie, niż w tej chwili. Cicho stąpając po korytarzach rezydencji, wyglądała jak błąkający się duch. Bladość jej skóry jaśniała wśród ciemności, a szkliste od łez oczy, błyszczały nienaturalnie. Nie wiedziała, czy podejmuje właściwą decyzję, lecz była pewna, że nie zamierza jej żałować. Nie bez trudu odnalazła dwuskrzydłowe drzwi ze złotymi klamkami, za którymi kryła się odpowiedź na dręczące ją pytania. Przed naciśnięciem jednej z nich zawahała się i być może odeszłaby bez słowa, gdyby nie usłyszała łkania dobiegającego zza zamkniętych wrót. Nie pragnęła już więcej torturować ani jego, ani siebie. Wzięła głęboki oddech i bezszelestnie weszła do sypialni. Jej oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, a ona nie odważyła się zrobić choćby kroku. Pod ścianą zauważyła zarys wypalonej świeczki, pokój wciąż wypełniała przyjemna woń konwalii, jakby jego właściciel dopiero co przyniósł bukiet tych kwiatów ze swojego ogrodu.  Zamarła przerażona, gdy dostrzegła kontur klęczącej przy łóżku postaci. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznała w niej Michaela pogrążonego w półśnie, bez wytchnienia targanego napadami ściskającego serce szlochu. Jego długie, czarne loki opadały na plecy i policzki, a twarz ukryta była w materacu. Patrzyła na ukochanego mężczyznę, a jej serce pękało na maleńkie kawałeczki. Jak mogła przydać mu tyle cierpienia? Odważyła się podejść bliżej i opadła na podłogę tuż obok niego. Nie obudził się. Drgnął jedynie niespokojnie, a wtedy ona wzięła jego dłoń i zaczęła gładzić, by odpędzić jego strach. Już więcej  go nie opuści…
Poczuła, że się budzi, a jego ręka mocniej ściska jej dłoń. Z wysiłkiem uniósł głowę i spojrzał na nią przekrwionymi oczami.
- Przepraszam … - wykrztusiła, a jej policzki zalały się łzami.
- Cii… To ja przepraszam…
Pogładzi jej miodowe włosy. Patrzyli sobie prosto w oczy, jak gdyby próbowali czytać w myślach. Ona wtuliła się w jego pierś, czując jak silne ramiona otaczają ją, jakby chciały ochronić przed złem tego świata. Teraz już nikt jej nie skrzywdzi…
- Kocham Cię, Michael.
- Kocham Cię, Lise.
Podniósł ją i położył na łóżku, a ona gotowa była ponownie przyjąć go w sobie. Michael tylko ucałował jej czoło i ułożył się obok, przez całą noc nie wypuszczając z objęć swojego największego skarbu…




niedziela, 1 września 2013

Until Death Do Us Part..._28

Szukał jej dosłownie wszędzie. Przeczesał cały parter i piętro, lecz nie było po niej nawet śladu. Zostało jeszcze tylko jedno miejsce, którego nie sprawdził, ale nie pozwalał mu na to jego honor i moralność. No bo jak mógł tak po prostu wtargnąć do damskiej toalety? Na samą myśl o popełnieniu tak bluźnierczego czynu, żołądek podchodził mu do gardła. Miał swoje zasady, których za żadną cenę nie chciał łamać. Ale, czy jeśli chodzi o miłość, to obowiązywały jakiekolwiek reguły? Czy dla szansy odzyskania Lisy nie powinien zdobyć się na każde poświęcenie? Zabłąkany w chaosie własnych myśli, gnany przez intuicję, niepostrzeżenie znalazł się w pomieszczeniu, którego tak się obawiał. Ściany wyłożone były kafelkami w kolorze bladego błękitu, a lustro wiszące na jednej z nich odbijało jego nieznaną postać. Z niepomierną ulgą stwierdził, że wszystkie kabiny, z wyjątkiem ostatniej, są puste. Przeczuwał, że właśnie za zamkniętymi drzwiami położonej najdalej toalety, ukrywa się kobieta. Jak tylko potrafił najciszej, podszedł do niej odezwał się łagodnie.
- Proszę cię, porozmawiajmy...
- Nie mamy o czym rozmawiać - powiedziała lodowatym głosem.
- Liso, proszę... Wysłuchaj mnie...
Odpowiedziała mu jedynie cisza. Nie zastanawiając się dłużej nad konsekwencjami swoich czynów, wszedł do sąsiedniej kabiny i, wspiąwszy się po sedesie, przedostał się do tej, w której zabarykadowała się dziewczyna. Potem, ograniczony niewielką przestrzenią, cofnął się odrobinę i spojrzał w jej szarozielone oczy. Widział, że się bała, lecz starała się pozostać nieugięta i szorstka. Jej dłoń przez przypadek dotknęła jego uda. Cofnęła ją, jakby się oparzyła,
- Przepraszam cię, Lise, że tak się zachowałem. Uwierz mi, kierowała mną wtedy jedynie troska o twoje dzieci... Co byłoby, gdyby dowiedziały się, że to przeze mnie ich rodzina się rozpada? Przepraszam, że nie pomyślałem wtedy o tym, co ty czujesz, a przecież to powinno być najważniejsze. Wreszcie przepraszam, że nie starczyło mi odwagi, by o ciebie walczyć... Jestem zwykłym tchórzem - dodał, odwracając od niej twarz.
- Czy to już wszystko?
- Tak. Jeśli nie chcesz mnie widzieć, to zrozumiem. Zaraz sobie pójdę...
- Byłabym wdzięczna, gdybyś wreszcie zostawił mnie w spokoju - odsunęła się od niego jak najdalej i zwróciła twarzą  w kierunku drzwi.
- Dobrze, już nie będę cię niepokoił. Chciałem ci jeszcze tylko powiedzieć, że...
Zawahał się. Jeśli już postanowiła, nie będzie więcej mieszał w jej życiu. Pozostawi niedopowiedzianym to, co do końca życia będzie trawiło jego serce. Tak będzie lepiej. Odsunął zasuwę i opuścił ciasne pomieszczenie po raz ostatni czując dotyk jej gładkiej skóry. Wyszedł, by zniknąć na zawsze...