niedziela, 13 września 2015

Everybody's Somebody's Fool_5

- Pamiętam, jak któregoś dnia kłóciłam się z mamą i to dosyć poważnie. Chyba poszło o to, że nie posprzątałam w pokoju, czy coś w tym guście... Chodzi o to, że naprawdę mnie zdenerwowała i krzyknęłam wtedy: "Idź do diabła!" - powiedziała z całkowicie poważną miną.
- Naprawdę?
- Tak. Ale słuchajcie dalej... Zastanawiałam się gorączkowo: "Czy usłyszała mnie? A może mnie nie usłyszała...Czy usłyszała?". Ale na moje nieszczęście miała całkiem  niezły słuch. Wtedy podeszła do mojego ojca i zapytała go: "John, co ona powiedziała?". Zawołała mnie "Nippy, chodź tutaj."."Nippy" to było moje przezwisko w domu. Przyszłam do niej, postanowiwszy grać niewiniątko. Zaczęłam, jakbym nie miała pojęcia, co zrobiłam: "O co chodzi, mamo?", a wtedy ona zapytała: "Co powiedziałaś?". "Idź do diaska" - odpowiedziałam.
- Chyba ci nie uwierzyła? - zapytał całkowicie przejęty tą historią Michael.
- W życiu! Uśmiechnęła się do mnie tym swoim uśmiechem i powiedziała: "O nie... Powiedziałaś "Idź do DIABŁA"... I ja ci pokażę jak tam trafić.".
Po przestronnym, jasnym salonie przetoczyła się salwa śmiechu rodzeństwa Jacksonów. Właścicielka domu tylko lekko uniosła kącik ust.
- Masz świetną mamę. - podsumowała Janet, ocierając łzy z kącików oczu.
- To silna kobieta i stosowała metodę twardej ręki. Ale to dzięki niej jestem tym, kim jestem. Wy z waszym ojcem chyba też nie mieliście lekko, co?
- Ja zbytnio tego nie odczułam, ale z chłopcami rzeczywiście się nie cackał. Z tego co pamiętam, to najczęściej podpadałeś ty, Mike?
- Uhm... zdarzało się, że moje zdanie różniło się od zdania Joe. - prawie wyszeptał, uciekając wzrokiem.
- Uwierz mi, skarbie... Jak nikt inny potrafię to sobie wyobrazić - powiedziała, przelotnie muskając swoją jego dłoń. Poczuł, jak przez jego ciało przebiega fala dreszczy. - Jestem z Newark. Jeśli się nie stawiasz, nie przetrwasz tam długo.
W tym samym momencie błysnęła szerokim uśmiechem śnieżnobiałych zębów. Wyglądała promiennie i sprawiała, że coś, jakby kamień w ciele Michaela wędrował raz w górę pod samo gardło, raz z głuchy tąpnięciem rozbijało się o dno żołądka.  Z trudem przełykał ślinę, a przez spierzchnięte wargi rzadko wydobywała się jakaś uwaga. Zerkał na nią tak często, jak tylko mógł, wciąż uważając, by nie dostrzegła jego rozmarzonego spojrzenia. Gdy wstała, by podać im obiecane napoje, wciągnął głęboko do płuc waniliowo-pomarańczowy zapach jej perfum. Gdyby tylko przestał choć na moment tonąć we własnych myślach, z pewnością dostrzegłby znaczący uśmiech, który pojawił się na twarzy jego siostry.
- Prawie bym zapomniała - zaczęła, stawiając na stole trzy szklanki pełne brzęczącej od zderzających się kostek lodu, schłodzonej wody. - Gratuluję nominacji do Grammy, Janet! Już wiesz, co zamierzasz wykonać?
- Dziękuję. Najprawdopodobniej "Control", "What Have You Done For Me Lately" i być może dorzucę fragment "Nasty", ale to jeszcze nic pewnego. Tobie też szczerze gratuluję, kochana.
- Również dziękuję. A teraz wróćmy do konkretów: za kogo zamierzasz trzymać kciuki, Michael? - zapytała z grobową miną.
- Eee... Ja?
- No tak. Twoja siostra i najlepsza przyjaciółka są nominowane w jednej kategorii, pamiętasz?
- Oczywiście, że pamiętam - wykrzesał z siebie najbardziej obrażony ton, na jaki było go stać w tamtej chwili i dodał - Trzymam kciuki za was obie.
- W takim razie jestem ci coś winna.
Niewiele myśląc, podeszła do niego i złożyła na jego policzku pojedynczy pocałunek. Nieświadom czerwonej pozostałości po jej szmince, spłonął rumieńcem, jednocześnie uśmiechając się od ucha do ucha.
- Michael, chyba będziemy się już zbierać - Janet wytrąciła brata z romantycznego upojenia. - Muszę być w centrum za pół godziny.
Dało się słyszeć cichy jęk zawodu, jednak starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo opuszczenie tego domu będzie dla niego trudne, ze sztucznym uśmiechem wstał ze skórzanej kanapy i grzecznie ruszył za siostrą w stronę drzwi wejściowych. Gospodyni odprowadziła ich aż do podjazdu, gdzie czekał ich szofer.
- Do zobaczenia. Mam nadzieję, że wpadniecie jeszcze przed galą? - zapytała.
- Zrobimy co w naszej mocy. Do zobaczenia.
Gdy oboje już uściskali na pożegnanie właścicielkę willi, zapakowali się do auta, a Bill powoli ruszył, kierując się ku głównej drodze. Choć Michael wydawał się być całkowicie zaprzątnięty własnymi myślami, młodsza z Jacksonów postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i nieco go podpuścić.
- Wiesz braciszku, mam wrażenie, że wpadłeś w oko naszej Whitney.
- Naprawdę?! - zapytał z może zbytnim podekscytowaniem. - Tak sądzisz?
- Oczywiście! Ale to ty nie możesz od niej oderwać wzroku...
- Aaaa, odczep się!
Odwrócił się w stronę okna i nie odezwał się już ani słowem.

PS Historia opowiadana przez Whitney na początku jest prawdziwa.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_4


14 kwietnia 1987 r.
Drogi Pamiętniku,

Mamy rok 1987, ja liczę sobie już 23 wiosny, a wciąż rozpoczynam kolejne wpisy słowami "Drogi Pamiętniku...". To niewiarygodne, że za każdym razem, gdy w moim życiu dzieje się coś, z czym ciężko mi sobie poradzić, uciekam do zamkniętych kart tego zeszytu. Nie jestem już jednak nastolatką, chociaż boję się dorosłego życia dużo bardziej, niż niejedna z nich. Dziś minął już drugi tydzień od wyprowadzki Ariany, a ja wciąż nie potrafię się po tym pozbierać. To, że raz w tygodniu spotykam się na wspólnej kolacji z nią i Marcusem, a ponadto każdego dnia widuję ją w pracy niczego nie zmienia. Nic nie jest w stanie zrekompensować mi tych nocy, kiedy wracam do pustego mieszkania i jedynym towarzyszem pozostaje lustrzane odbicie. Ostatnio nawet zaczęłam zastanawiać się nad zaadoptowaniem zwierzaka ze schroniska, ale wciąż nie jestem przekonana co do tego pomysłu. Przecież całymi dniami nie ma mnie w domu, a te chwile samotności, choć uciążliwe, da się przecież jakoś przetrwać. Póki co chyba muszę sobie to darować... Inaczej sprawy mają się w kwestii pracy. Ari załatwiła mi posadę w tym samym banku, w którym zatrudniła się przed kilkoma laty i choć jestem jej naprawdę wdzięczna, nie potrafię cieszyć się ze szczęścia, jakie mnie spotkało. Zarabiam znacznie więcej, w porównaniu z moim poprzednim zajęciem, dzięki czemu na razie nie muszę wyprowadzać się z tego mieszkania. Ponadto nie mam nocnych zmian, po których powrót do domu wiązał się z niemałym niebezpieczeństwem. Czyli teoretycznie nie spotyka mnie teraz nic, na co miałabym prawo się uskarżać. Czy jest to jednak powód, by tego nie robić? Dla mnie? Oczywiście, że nie! Maruda numer jeden, to ja. Ale przecież zostałam całkowicie sama, bez planu na przyszłość. Brak perspektyw może zabić szybciej niż heroinowy "złoty strzał". Marzy mi się przygoda. Wielka, cudowna przygoda, którą będę opowiadać później całymi latami. Taka, w której główna bohaterka wychodzi z domu z małym plecakiem, nie oglądając się na siebie, zostawiając na drzwiach domu przyklejoną kartkę "Zaraz wracam, poszłam spełniać swoje marzenia."... To wszystko bez sensu. Już raz tak zrobiłam i co mi z tego przyszło? "Poznałaś niesamowitych ludzi, zamieszkałaś w cudownym mieście: - podpowiada mi serce. Niestety rozum momentalnie sprowadza je do parteru, mówiąc: "A teraz znów jesteś sama, a cuda tego miasta nie są przeznaczone dla twojego wzroku". Staram się zagłuszyć oba głosy, jednak jeden z nich po raz kolejny najprawdopodobniej okaże się silniejszy. W głębi duszy czuję, że zrobię to samo, co przed pięcioma laty. Ucieknę, zostawiając moich najbliższych, wmawiając sobie i wszystkim dookoła, że gonię marzenia, a nie uciekam przed rzeczywistością. Doskonale pamiętam kłótnię z Mamą, kiedy powiedziałam jej, że zamierzam przeprowadzić się do Stanów. Z jednej strony świetnie rozumiałam jej niechęć do tego kraju (bo czy można kochać miejsce, z którego pochodził jedyny mężczyzna będący w stanie zbudować od początku, a później doszczętnie zburzyć cały twój świat?), z drugiej zaś nie chciałam, aby jej uprzedzenia grały pierwsze skrzypce w moim życiu. To, że ojciec odszedł od nas niespełna 3 lata wcześniej nie stanowiło dla mnie dobrego argumentu. Miałam już dość patrzenia, jak Mama ulega samodestrukcji, z dnia na dzień wyglądając i czując się coraz gorzej. Chciałam jej pomóc, ale jak się później okazało, tylko moje odejście było w stanie postawić ją na nogi. Jedyne, czego żałuję, to fakt, iż razem z Francją musiałam pożegnać Maggie. Mała miała wtedy zaledwie jedenaście lat i chociaż walczyłyśmy ze sobą w każdej wolnej od innych zajęć chwili, to chyba za nią tęsknię najbardziej. Aż trudno uwierzyć, że jest teraz rozbrykaną i niepokorną szesnastolatką (a przynajmniej tak opisuje ją Mama). Czasami nachodzą mnie myśli, jakby to było, gdybym jednak nie wyjechała i była tam teraz z nimi... Pewnie wciąż dzieliłybyśmy z siostrą nieduży pokój, ona działałaby mi na nerwy przez większość wspólnie spędzanego czasu (i vice versa). Może zwierzałaby mi się ze swoich pierwszych miłosnych historii. Może pytałaby o rady w sprawach doboru ubrań... Szkoda, że nie mam okazji przekonać się, czy tak rzeczywiście wyglądałoby nasze życie. Oczywiście mogłabym wrócić, ale co bym im powiedziała? Nie... Taka opcja nie wchodzi w grę. A gdybym tak...


Dźwięk telefonu nie pozwolił dłoni dokończyć tej myśli na kolejnej stronie dziennika. Podniosła się z podłogi swojej niewielkiej sypialni, by chwilę potem pobiec do wciąż przypominającego o sobie aparatu. Gdy tylko zacisnęła palce na niebieskiej słuchawce, w salonie ponownie zaległa głucha cisza. 
- No co jest... - mruknęła z niezadowoleniem.
Czekała jeszcze kilka chwil, lecz telefon uparcie milczał. Jej szare komórki pracowały na najwyższych obrotach. Istniały dwie możliwe przyczyny tego urwanego telefonu: albo ktoś po prostu się pomylił (co wydawało jej się tak prozaiczne, że aż niedopuszczalne), albo był to znak. Może wszechświat oznajmiał jej w ten sposób, by (dosłownie) ruszyła swoje cztery litery i zawalczyła o swoje marzenia... I zawalczy! Tylko gdzie schowała te pieniądze, które odkładała na swój pierwszy samochód? Musiały być gdzieś w jej sypialni. Pognała tam, zupełnie zapominając o dziennkiku, telefonie i wszystkim, co nie wiązało się z pomysłem, który własnie wpadł jej do głowy. Droga na dworzec zajmie jej najwyżej dwadzieścia minut. Tam kupi bilet na pociąg, na jutrzejszy ranek i wróci, by się spakować. Będzie musiała jeszcze skorzystać z telefonu, by powiadomić swojego szefa, iż nie pojawi się w pracy przez najbliższe trzy dni, gdyż jest "ciężko chora". Potem wystarczy tylko zabrać rzeczy i ruszyć przed siebie. Dokąd? A czy to aż tak ważne..? Dokąd nogi (a raczej tory) poniosą. Pieniądze, po krótkich poszukiwaniach okazały się być bezpiecznie ukryte w pudełku na pamiątki pod jej łóżkiem. Gdy miała już wszystko, czego potrzebowała, założyła czarne palto na ramiona i wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz.
- Zaraz wracam... Poszłam spełniać marzenia - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.




sobota, 22 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_3

- Cięcie!
Joe Pytka powoli podnosił się z pozycji klęczącej, tym jednym słowem kończąc pracę na dzień dzisiejszy. Krótkie, acz burzliwe brawa przetoczyły się po całym planie. Tancerze ocierając twarze lśniące od potu, leniwym krokiem ruszyli w kierunku szatni, a ostatni, pozostający przez cały czas w centrum uwagi wszystkich obecnych przystanął przy reżyserze. Białym ręcznikiem osuszał skronie, oddychając przy tym miarowo, jakby to, że od czterech godzin nie robił nic innego, poza tańcem, zupełnie go nie zmęczyło. Gęsta burza czarnych jak noc loków związana w mały koczek na wysokości karku podkreślała ciemny kolor jego oczu. Na niebieskiej koszuli, spod której wystawał biały t-shirt, nie widać było wilgotnych plam. Biały pasek wpleciony w szlufki czarnych, nieco przykrótkich spodni, odcinał się od nich znacząco, podkreślając ruchy bioder. Część ekipy podchodziła do niego, przyjaźnie klepiąc po ramieniu i gratulując kolejnego udanego dnia zdjęciowego. Każdemu z osobna posyłał zmęczony, ale jednocześnie szczery uśmiech. Kiedy wreszcie wszyscy zajęli się swoimi obowiązkami, mógł rozpocząć rozmowę z reżyserem.
- I jak było, Joe? - zapytał, z autentyczną niepewnością, jakby wszystkie pochwały, które przed chwilą usłyszał puścił mimo uszu.
- Świetnie, Michael. Odwaliłeś dziś kawał naprawdę dobrej roboty.
- Nie uważasz, że tancerzom brakuje jeszcze synchronizacji? Co prawda zerkałem tylko kątem oka, ale wydaje mi się, że Tony i Shawn trochę się spóźniają.
- Nie zwróciłem na to uwagi, ale Vincent nie zgłaszał mi żadnych skarg.
- Mimo wszystko zrobię sobie z nimi mały trening przed nagraniami. O której jutro zaczynamy?
- Tak jak dziś. Dziesiąta chyba jest w porządku?
- Jest idealna. Dziękuję, Joe, za wszystko - powiedział, po czym przyjacielsko uścisnął mężczyznę. - - Gdybyś spotkał gdzieś Vincenta, powiedz mu proszę, żeby dał znać chłopakom o jutrzejszej próbie. O 8.00.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się, Mike.
Gdy tylko pożegnał reżysera, skierował kroki do swojej prywatnej garderoby, by szybko zmienić ubrania i pospieszyć na spotkanie z młodszą siostrą. Znalazłszy się w środku, mógł stwierdzić, że na pierwszy rzut oka pomieszczenie było puste. Choć był niemal pewien, że nie było w nim nikogo prócz niego samego, czuł się nieswojo. Światła wokół lustra nie paliły się. Kilka wieszaków ze strojami zmieniło swoje położenie jeszcze w trakcie porannych przymiarek. Na stoliku, przy małej, dwuosobowej kanapie stał świeży bukiet frezji, a ich cudowny zapach unosił się w całej garderobie. Obok wazonu, na srebrnej tacce postawiony był dzbanek z sokiem pomarańczowym i dwie wysokie szklanki. Jedna z nich była do połowy napełniona. Gdy podszedł bliżej, zorientował się, iż na jej krawędzi pozostał ślad szminki w kolorze świeżych malin. Nagle poczuł, że całe jego ciało sztywnieje ze strachu, a serce łomocze mu w piersi. Czy to możliwe..? Czy istniał choćby cień szansy na to, by jedna z tych szalonych fanek, które śledziły każdy jego krok, dostała się na plan i do tego pomieszczenia kompletnie niezauważona? Spotykał się już z niejednymi aktami szaleństwa popełnianymi z miłości, jednak tym razem przeraził się nie na żarty. W pobliżu nie było bowiem żadnego z ochroniarzy, ponieważ obstawiali oni wszystkie wejścia do hali. Szybko oceniwszy sytuację, zdecydował się za wszelką cenę odszukać zakochaną włamywaczkę i spróbować spokojnie z nią porozmawiać. W ostateczności ma do czynienia z niewinną dziewczyną, którą kieruje po prostu silne uczucie. Powoli, starając się nie narobić zbytniego hałasu, zbliżył się do wieszaków i dokładnie sprawdził każdy z nich. Gdy skierował swoje kroki ku ostatniemu, usłyszał w łazience odgłos kroków. Nie wierzył własnym oczom, kiedy spostrzegł, że klamka w drzwiach do niej prowadzących zaczyna się opuszczać. Kliknięcie zamka i pojawiła się. Ogromne zaskoczenie sprawiło, że jego usta otworzyły się szeroko.
- Och, nie miałam pojęcia, że już przyszedłeś... Przepraszam za to najście.
- Ta... Tatiana..? - wydukał wciąż spięty, choć zdecydowanie mniej przestraszony. - Co ty tu właściwie robisz?
- Nie mogłam cię dziś złapać, więc pomyślałam, że najprościej będzie poczekać na ciebie tutaj. Nie gniewasz się?
Krótka, biała sukienka mocno opinała jej zgrabne ciało, podkreślając karmelową karnację. Długie, kręcone włosy miała rozpuszczone, a jej nogi w czarnych czółenkach na wysokim obcasie wydawały się sięgać nieba. Michael poczuł, jak z coraz większą trudnością przychodzi mu zwykłe przełykanie śliny. Wyglądała zjawiskowo. Odchrząknął, by zyskać na czasie i powiedział niepewnym głosem:
- Nie... Nie gniewam się. Po prostu nieco zaskoczyła mnie twoja obecność tutaj... W czym mogę ci pomóc?
- Jesteś jakiś oficjalny, nie poznaję cię - oznajmiła, po czym wybuchnęła perlistym śmiechem. Po jego ciele przebiegł przyjemny dreszcz. - Chciałam cię zapytać, czy nie miałbyś jutro ochoty na wspólny obiad?
- Uhm... - był pewien, że nawet ona słyszała, z jakim trudem przychodzi mu myślenie w tym momencie. - Z przyjemnością... A kto do nas dołączy?
- Dołączy? Oczywiście... Popytam, kto będzie miał ochotę. Czyli jesteśmy umówieni?
Kiwnął potakująco głową i ponownie obejrzał ją od góry do dołu. A niech to! Dlaczego ta dziewczyna musiała być tak seksowna?! Przygryzła wargę w subtelnym uśmiechu, po czym lekko dotknęła jego ramienia, kierując kroki w stronę wyjścia.
- W takim razie, do jutra.
Patrzył, jak kręci biodrami, odchodząc. Gdy wreszcie zniknęła za drzwiami garderoby, mocno wypuścił powietrze z płuc. Będzie musiał uważać na tę dziewczynę. Może to nie zakochana fanka, ale zdecydowanie ma asa w rękawie. Kilkukrotnie klepnął się w twarz. Teraz musiał się pospieszyć, bo inaczej na pewno nie zdąży na spotkanie z Janet. I nie tylko...

sobota, 15 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_2

A więc tak wygląda pięć lat wyciętych z życiorysu człowieka... Kilka kartonów podpisanych czarnym markerem, oczekujących w hallu na zabranie przez samochód od przeprowadzek. Jeden nieco przetarty, lecz wciąż nie najgorzej wyglądający fotel. Jeden dywan we florystyczne wzory i jedna lampka nocna, która słyszała rozmowy tak prawdziwe, jak tylko mogły one być, gdy odbywały się nad ranem, nim jeszcze Słońce przebudziło się, by ją zastąpić. Pięć lat i tylko tyle do zabrania? Teddy siedziała na kanapie w pokoju szumnie nazywanym salonem, gdzie po jej fotelu (którego właścicielką była przyjaciółka) pozostało tylko puste, wolne od kurzu miejsce. Ariana kręciła się po mieszkaniu, sprawdzając, czy aby na pewno każdy bibelot został spakowany. Jakby cała ta sytuacja sama w sobie nie była wystarczająco smutna, akurat dziś musiał wypaść ten dzień cyklu, kiedy to dosłownie wszystko jest w stanie doprowadzić kobietę do płaczu. Oddychała miarowo. Obserwując współlokatorkę starała się powstrzymać łzy cisnące się do jej niebieskich oczu z całą mocą. Jak na razie radziła sobie całkiem dobrze... Tylko jak długo wytrzyma tę grę pozorów? Przyjaciółka sprawiała wrażenie zdeterminowanej i skupionej, lecz nawet to nie tłumaczyło jej wyjątkowej małomówności. Zwłaszcza, że przeoczyła brak podkładki pod kubkiem stojącym na stoliku do kawy. Kto jak kto, ale Ariana za żadne skarby świata nie pozwoliłaby na "taki nieporządek" w jej mieszkaniu. Rzecz w tym, że to mieszkanie już dłużej nie należało do niej, jednak ten drobny szczegół nie zgasił nadziei Teddy na to, iż nie ona jedna ciężko przeżywa rozstanie. Drzwi wejściowe skrzypnęły cicho. Ile to razy obie wmawiały sobie, że "jutro" coś z tym zrobią, bo przecież "tak nie można funkcjonować"? Jak widać na załączonym obrazku, przetrwały w ten sposób pół dekady, narzekając jedynie od czasu do czasu
- Już jestem - dobiegł je z hallu nieco zdyszany głos Marcusa.
- Zrobić ci herbaty?
Ari wychyliła się nagle z kuchni, choć można by przysiąc, że jeszcze przed chwilą zbierała kosmetyki z półki w łazience. Jej narzeczony po krótkim namyśle odparł:
- Nie mamy czasu. Samochód firmy przewozowej będzie za kilka minut.
A więc to już. Przyszedł czas, by zakończyć to, co tak pięknie się zaczęło. Jak dzisiaj pamiętała dzień, w którym ta dziewczyna o niepokojąco dojrzałym charakterze i najpiękniejszych, piwnych oczach, jakie kiedykolwiek widziała, przygarnęła ją pod swój dach. Miały wtedy zaledwie osiemnaście i dziewiętnaście lat, a przy tym cały świat u swych stóp. Teddy nie mogła dłużej tego znieść. Zerwała się z kanapy i objęła nieco zaskoczoną, choć nie mniej wzruszoną przyjaciółkę.
- Będę za tobą tęsknić - wyszeptała jej wprost do ucha drżącymi od płaczu wargami.
- Ja za tobą też, mała.
Jeszcze przez chwilę tkwiły w tym pełnym emocji uścisku. Dopiero ciche chrząknięcie przypadkowego widza przerwało piękny moment.
- Kochanie, nie chciałbym przeszkadzać, ale obawiam się, że musimy już iść...
- W porządku - Teddy podeszła do młodego mężczyzny i wyciągnęła rękę w jego kierunku, którą on uścisnął przyjacielsko - Opiekuj się nią, dobrze? To najcudowniejsza istota na ziemi i nie zniosłabym, gdyby ktoś ją skrzywdził.
- Przy mnie nic jej nie grozi. I ty też się trzymaj.
- Zaczekasz na mnie na dole?
Marcus przytaknął i zniknął za drzwiami mieszkania. Zostały same. Była ciekawa, co też Ariana ma jej do powiedzenia, w dodatku w cztery oczy. Postanowiła pozwolić jej zacząć.
- Posłuchaj mnie uważnie, mała. Może i się wyprowadzam, ale to nie oznacza, że przestaję czuć się za ciebie odpowiedzialna - powiedziała, patrząc na nią tymi swoimi piwnymi, lśniącymi od łez oczami. - Więc prowadź się porządnie, bo nie zamierzam kłamać twojej mamie, kiedy do mnie zadzwoni. Poza tym nie rozstajemy się przecież na zawsze, prawda? - dodała z nieco wymuszonym uśmiechem. -  Poradzisz sobie. Wierzę w to, bo jesteś silna, może tylko odrobinę roztrzepana... Kocham cię, Theodore Geneviève Higgins. Uważaj na siebie.
- Ja ciebie mocniej, Ari...
Ponownie wpadły sobie w ramiona. Czuła, że moczy łzami bawełniany materiał jej białej koszuli, ale nie dbała o to. Po kilku pociągnięciach nosem i cichych chlipnięciach obie nieco się uspokoiły.
- Widzimy się w poniedziałek w pracy - dodała Ariana z uśmiechem pośród wilgotnych strużek na jej policzkach. - I obiecaj mi, że tym razem zakochasz się z wzajemnością.
- Obiecuję.
Gdyby tylko ta obietnica była tak łatwa do dotrzymania... Teddy machała przyjaciółce, dopóki trzaśnięcie drzwi brutalnie nie rozłączyło dwóch pokrewnych dusz.

*

- Michael, przecież wiem, że się zakochałeś! Wykrztuś to wreszcie!
- Wcale nie. Nie mam pojęcia, czym mówisz...
Kłamał. Wiedziała o tym zarówno ona, jak i on sam. Odwrócił się od niej, by nie dostrzegła uśmiechu, który pomimo wszystko zagościł na jego twarzy. Śmiały się jednak nie tylko usta. Jego oczy w kolorze głębokiego brązu także emanowały radością, której świat dawno w nich nie widział. Duże dłonie powędrowały ku hebanowym lokom na jego głowie, w rozpaczliwej próbie ich uporządkowania. Mimo prób pojedyncze pasma włosów wymykały się jego palcom, tworząc oprawę dla jego przystojnej twarzy. Zdrowa cera zdawała się pochłaniać drobinki światła i promieniować jeszcze bardziej. Ciemna karnacja w kolorze kawy z mlekiem (z kilkoma jasnymi plamami w okolicy szyi oraz dłoni) sprawiała, że gdy pozostawał w bezruchu, bardziej przypominał idealną rzeźbę, niż żywego człowieka. Kto by pomyślał, że miłość jest w stanie robić z człowiekiem tak niesamowite rzeczy... Najwidoczniej jego przyjaciółka pomyślała o tym samym, bo po chwili milczenia odezwała się słowami:
- Jeśli nie chcesz, nie musisz tego mówić głośno, ale twój wygląd krzyczy to za ciebie, kochanie.
- Mylisz się, Diano.
- Nie chcę się z tobą sprzeczać, choć wczoraj na planie odniosłam zupełnie inne wrażenie. Może tylko miałam przywidzenia?
Młody mężczyzna nie wytrzymał tego droczenia się jego wieloletniej przyjaciółki. Podszedł do niej, objął w ramiona, uniósł nad ziemię i kilkukrotnie zakręcił dookoła. Śmiech kobiety wypełnił przestronny salon.
- Uspokój się, głuptasie! Opuść mnie w tej chwili!
Michael usłuchał, niczym mały chłopiec skarcony przez swoją nauczycielkę. Z tym, że jego twarz rozpromieniał szeroki uśmiech. Wyszczerzył do Diany swoje śnieżnobiałe zęby i czekał.
- Ta dziewczyna zupełnie zawróciła ci w głowie! - roześmiała się ponownie i pobłażliwie pokręciła głową. - Ale jak tak dalej pójdzie, to na pewno się spóźnisz.
- Naprawdę?!
Mocno zbity z tropu spojrzał na duży zegar stojący w kącie. Dochodziła dziesiąta. Za pół godziny powinien już być na planie. Joe Pytka nie przepuści mu długiej pogadanki na temat punktualności. Musiał się spieszyć.
- Diano, mogłabyś mnie podwieźć? - zapytał, a jego głos brzmiał naprawdę rozpaczliwie.
- Oczywiście, kochanie. Zbieraj się.
Wystarczyło mu kilka minut. W czasie, gdy ona pochłonięta była szukaniem kluczyków do samochodu, on odświeżył swój oddech, delikatnie skropił skórę ulubionymi perfumami i podjął kolejną próbę ujarzmienia swoich włosów. Gdy i tym razem mu się nie poddały, zrezygnowany pozostawił je w luźnym węźle na wysokości karku. I już. Był gotowy na spotkanie ze swoją przyszłością.



sobota, 8 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_1

Napisy końcowe po filmie "Karate Kid II" przewijały się przez wielki ekran. Garstka ludzi skupiona wysoko, w środkowym rzędzie leniwie zbierała się do wyjścia. Samotny mężczyzna próbował zawiązać but, pomimo wyraźnego, piwnego brzucha, który nie ułatwiał mu zadania. Dziewczyna założyła swoją nieco przydużą marynarkę i zabrawszy pustą torebkę po popcornie, opuściła salę kinową. Na zewnątrz afisze zachęcały do obejrzenia "Pustynnego Kwiatu", "Star Trek IV", a także filmu dozwolonego od lat 21: "9 i pół tygodnia". Jeden z plakatów w szczególności ją zainteresował. Delikatne kolory, śnieżnobiała cera głównej bohaterki, olśniewająca blond czupryna jej partnera... Film historyczny pod tytułem "Lady Jane" jeszcze przed obejrzeniem skradł jej serce. Już wiedziała, jak spędzi kolejny piątkowy wieczór. Porzucając zainteresowanie nowinkami filmowymi, skierowała wzrok nieco wyżej. Niebo przyobleczone było w bezkształtne, chmurne łachmany o mdłym odcieniu błękitu. Wszechobecna szarówka nie zachęcała do długich spacerów, a żółte taksówki niczym pszczoły krążące od ula do ula rozwoziły najróżniejszych pasażerów. Westchnęła. Choćby to dziś wypadał dzień wypłaty i tak nie mogłaby pozwolić sobie na taki luksus, jak powrót taryfą. Mocniej zacisnęła poły marynarki i ruszyła przed siebie, starając się wyglądać tak nijako i nieinteresująco, jak to tylko było możliwe. Życie na przedmieściach zwalniało. Zegar na jednej z witryn sklepowych wskazywał kwadrans po ósmej, a większość zakładów i prywatnych interesów już dawno została zamknięta. Jedynie bary, speluny cieszące się lepszą lub gorszą sławą po brzegi wypełnione były klientami, których zasada: "Osobom poniżej 21 roku życia oraz nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy" zdawała się zupełnie nie dotyczyć. Unikając kontaktu wzrokowego z szemranym towarzystwem, przemknęła szybko obok, słysząc za sobą obrzydliwy głos wydobywający się z przepłukiwanego od wielu lat alkoholem gardła: "Gdzie tak się spieszysz, laleczko?!". W oka mgnieniu skręciła w zacienioną uliczkę, znikając z oczu potencjalnemu napastnikowi. Starała się przekonać własne serce, by nieco spowolniło bicie, choć z trudem powstrzymywała nawet drżenie dłoni. Czego tak się bała? Przecież to nie pierwszy raz, kiedy jakiś pijak woła za nią na ulicy. Wieczorny spacer po tej dzielnicy również  nie był dla niej żadną nowością. Jeszcze tylko kilka przecznic i dotrze do drzwi klatki szeregowca, w którym wynajmuje mieszkanie. Była ciekawa, czy Ariana mocno się na nią wścieknie za te rachunki, których zapomniała zapłacić. W końcu nie pierwszy raz nie spełniła jej prośby, mimo najszczerszych chęci. To nie tak, że była złośliwa. Po prostu dorosłość zupełnie ją przerastała i choć miała na karku już 23 lata, w najmniejszym stopniu nie potrafiła zapanować nad swoim życiem. Dlaczego nie posłuchała matki i nie została w domu, we Francji? Tam w najgorszym razie zostałaby kelnerką, tak jak tutaj. Z tym, że w Stanach Zjednoczonych praca kelnera nie była jeszcze najmroczniejszym z możliwych scenariuszy. Krótki bieg pozwolił jej na szybsze dotarcie do upragnionych drzwi. Pozostawało jedynie pokonanie trzech pięter po schodach i nareszcie będzie mogła spokojnie odetchnąć. Skrzypnięcie uchylanych drzwi prowadzących do piwnic zmusiło ją do ponownego przyspieszenia kroku. Kto wie, co mogło się za nimi czaić... Trzy krótkie dzwonki stanowiły znak, po którym współlokatorki rozpoznawały się bez konieczności otwierania. Po krótkiej chwili niepewnego rozglądania się dookoła, usłyszała kroki dobiegające z wynajmowanego przez nią mieszkania, a następnie głos przyjaciółki:
- To ty, Teddy?
- Tak.
Szczęk dokładnie siedmiu zamków poprzedził otwarcie się niezbyt solidnie wyglądających drzwi. Wyraz twarzy młodej kobiety stojącej w progu nie zapowiadał nic dobrego.
- Coś nie tak, Ari?
- Wejdź. Musimy porozmawiać.
Dziewczyna niepewnie spojrzała na przyjaciółkę, po czym weszła do ich wspólnego mieszkania. Ciepły blask lampy oświetlał wąski przedpokój, którego pokryte boazerią ściany ozdobione były kilkoma zdjęciami w kolorowych ramkach. Chwilę potem obie wkroczyły do skromnie urządzonego, lecz niezwykle przytulnego salonu. Ariana zająwszy miejsce na brązowej kanapie, patrzyła wyczekująco na przyjaciółkę. Zza okien zaciągniętych bordowymi zasłonami dobiegało słabe stukanie. Pojedyncze krople uderzały lekko o blaszany parapet wypełniając tę krótką ciszę, jaka zapanowała w lokalu na trzecim piętrze, pod numerem 58 przy 4347 Bedford Street. Nagle milczenie to przerwało ciche chrząknięcie. Druga z kobiet usiadła na swoim ulubionym fotelu, by wysłuchać tego, co współlokatorka miała jej do powiedzenia.
- Teddy, Marcus znalazł dla nas nowe mieszkanie - powiedziała prosto z mostu, tak jak to miała w zwyczaju.
- Mieszkanie? Przecież to, w którym teraz mieszkamy jest całkiem w porządku. Po co miałybyśmy się przeprowadzać?
- Nie zrozumiałaś mnie... Miałam na myśli mieszkanie dla mnie i Marcusa.
- Och...
23-latka poczuła jak jej twarz zaczyna płonąć ze wstydu. Jej dłoń mimowolnie powędrowała w stronę sięgających za ucho włosów w kolorze mlecznej czekolady. Przeczesała je palcami, wzrokiem omijając postać przyjaciółki, która wpatrywała się w nią z taką troską.
- Wiesz przecież, że planujemy wziąć ślub już za rok. Chyba nie myślałaś, że będziemy do końca życia mieszkać razem?
- Nie... Oczywiście, że nie, ale... Jakby to powiedzieć, trochę mnie zaskoczyłaś. Czy to już pewne?
- Przeprowadzam się za trzy tygodnie.
- Przecież nie dam rady sama płacić czynszu. Nawet teraz nie stać mnie na wiele.
- I właśnie dlatego mam dla ciebie propozycję. W oddziale bankowym, w którym pracuję, szukają kogoś do porządkowania dokumentów. Płacą nie najgorzej i masz możliwość awansu. Co ty na to?
- Uhm... sama nie wiem.
- Nie powinnaś kręcić nosem, mała. Jak się już zastanowisz, to daj mi znać. Tylko nie zwlekaj zbyt długo - powiedziała, po chwili dodając już z dobrotliwym uśmiechem - Masz ochotę, na herbatę?
Zaskoczona tą niespodziewaną zmianą nastroju dziewczyna zdobyła się tylko na nieme kiwnięcie głową. Ariana poklepała ramię przyjaciółki i chwilę potem zniknęła w korytarzu prowadzącym do kuchni. A więc tak teraz będzie wyglądało jej życie? Praca wśród zakurzonych papierów, osiem godzin dziennie... Może kelnerowanie nie było szczytem jej marzeń, jednak dawało poczucie choćby minimalnej swobody. Teddy westchnęła ciężko, po czym kilkukrotnie zamrugała, chcąc pozbyć się łez napływających jej do oczu. To nie by czas na płacz. Koniec pewnej epoki nie był przecież równoznaczny z końcem świata, prawda? Miała taką nadzieję...

niedziela, 3 maja 2015

This Is It


 Wieczność jest bardzo nudna, szczególnie pod koniec.
Woody Allen

Kochani!

Każda przygoda ma swój początek. Moja, związana z pisaniem o Michaelu, zaczęła się przed ponad trzema laty. Dzięki blogom, które prowadziłam, nauczyłam się porządkować moje myśli, a także uważniej przyglądać się otaczającym mnie ludziom. Dzięki Waszym komentarzom i odwiedzinom miałam poczucie, że moja praca nie idzie na marne. Jedynym, czego pragnęłam, było tak naprawdę danie Wam namiastki Michaela, choć nie sądzę, by udało mi się to osiągnąć. Szczerze liczę na to, iż gdy on patrzy na mnie z Góry, nie ma mi za złe tych wszystkich historyjek i scenariuszy, a nawet mam nadzieję, że udało mi się chociaż raz go rozbawić. Jednak wszystko, co się kiedyś zaczęło, musi dobiec końca. Nie inaczej jest z moją blogową przygodą. Przeżyłam tutaj cudowne chwile, zarówno jako autorka opowiadań, jak i osoba, która wcielała się po kolei w każdego z bohaterów. Nie żałuję ani jednego napisanego tutaj słowa, choć daleko im do perfekcji. Miło było przez te trzy lata żyć innym życiem, ale to nie mogło trwać wiecznie. Rozstaję się z bloggerem bez żalu, choć trudno mi powstrzymać wzruszenie związane z zakończeniem pewnej ważnej dla mnie epoki. Chciałabym wierzyć, że swoją pracą udało mi się zainspirować bądź zmotywować choćby jedną osobę, która tu trafiła. Z kwestii technicznych wspomnę tylko, iż blog ten nie zostanie przeze mnie usunięty (chyba, że Blogger zdecyduje inaczej), chociaż nie będę już nic dodawała. Chociaż rozstaję się z blogiem, nie przestaję pisać. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Dziękuję Wam, że chcieliście razem ze mną wędrować po świecie Michaela. Po raz ostatni

Lots of L.O.V.E.
Liberian_Girl






sobota, 18 kwietnia 2015

This Is Not It_32


Kocham Cię bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro.

Paulo Coelho Zahir

Mróz szczypał zarumienioną skórę na jej policzkach. Para przy każdym wydechu wydobywała się z jej różowych ust, przypominając obłok papierosowego dymu. Przyspieszone bicie serca stanowiło idealny rytm dla pewnych stóp pośród zamarzniętej ściółki. Była czterdziestopięcioletnią kobietą, która po dekadzie postanowiła ponownie wskoczyć w sportowy strój i odrobinę potruchtać w pobliskim lasku. Austria zimą miała swój urok, który ciężko byłoby opisać słowami nawet wprawnemu poecie. W lodowatym powietrzu czuć było ciężki, ale jednocześnie orzeźwiający zapach iglastych drzew, a niewidzialne sowy pohukiwały od czasu do czasu, przypominając o swoim istnieniu. Pierzaste chmury widoczne gdzieś w przerwach zwartej korony lasu gładko sunęły po błękitnej tafli nieba, widocznie nie spiesząc się zbytnio. Po pół godzinie umiarkowanie szybkiego biegu postanowiła odsapnąć chwilę przy jednym z monstrualnych drzew, do którego objęcia potrzeba by przynajmniej trzech mężczyzn. Błogosławiła swój nie najlepiej pracujący w tak wczesnych godzinach umysł, któremu zawdzięczała brak rozpraszającego odtwarzacza mp3, który poprzedniego dnia planowała zabrać ze sobą. Opuściła głowę nisko, opuszkami dotykając puchowej pierzyny otulającej wszystko wokół, z wyjątkiem wąskiej ścieżki, którą przybiegła. Lodowate drobinki w mgnieniu oka rozpuszczały się pod jej palcami, sprawiając, że te stały się jeszcze bardziej zaczerwienione i skostniałe. Miło było tak wyrwać się z zatłoczonego Los Angeles do głuszy, nawet jeśli trzeba było przebiec siedem kilometrów (jak wskazywał krokomierz na nadgarstku) i nieźle się przy tym napocić. Hotel oczywiście spełniał najwyższe standardy. Zgodnie z życzeniem pana Jacksona, w jej pokoju każdego ranka w tajemniczy sposób pojawiał się świeży bukiet kwiatów, codziennie w innej kompozycji. Od tygodnia jadali wspólne śniadania w jego pokoju, choć noce oczywiście spędzali osobno. To coś, co było między nimi, nie przestawało się rozwijać, chociaż ciężko było nazwać uczucie, jakie właściwie ich łączyło. Może to kwestia tego, iż żadne z nich nie było już nastolatkiem, ale każdy, kto spojrzał na nich z zewnątrz, musiałby się poważnie zastanowić, zanim określiłby ich mianem zakochanych. Spędzali ze sobą. co prawda, wiele czasu, a Sarah towarzyszyła mu podczas wszystkich spotkań biznesowych, których, ku jej zdumieniu, nie było znowu tak wiele. Jednak nikt (nie wyłączając Billa) nie dowiedział się całej prawdy o pamiętnym wieczorze, w kilka godzin od przylotu. Wspomnienie rozmowy, którą odbyli wczoraj, wróciło do niej zupełnie niespodziewanie:
- Nie mogę się doczekać, kiedy powiemy dzieciakom! - Michael z czułością ujął jej dłonie, a oczy błyszczały mu z radości. - Pomyśl tylko, jak się ucieszą...
- Uhmm... no nie wiem. Jesteś pewien, że powinniśmy powiedzieć im o tym już teraz?
- A ty nie?
Widziała jego twarz, z której niemal natychmiast zniknął uśmiech. Zamrugała kilkukrotnie powiekami, a wspomnienie natychmiast powróciło.
- Michael... nie chciałabym, żebyś mnie źle zrozumiał, ale... Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł - powiedziała i natychmiast pożałowała, patrząc na jego oczy, które przybrały szczenięcy wyraz. - To nie tak... Po prostu, myślę, że dla nich to mógłby być nie mały szok.
- Więc chcesz to przed nimi ukrywać?! - na jego zwykle bladych policzkach  wykwitły rumieńce oburzenia.
- Uhm...
- Wiesz co? To nie jest taki zły pomysł - powiedział, a ona natychmiast podniosła na niego zaskoczone spojrzenie. - Bylibyśmy jak Faceci w czerni! To znaczy... Zakochana Para w czerni... Ugh! To chyba nie najszczęśliwszy dobór słów, co? - ukrył twarz w dłoniach, zza których po chwili usłyszała chichot.
Zarówno teraz, jak i wtedy uśmiechnęła się na ten widok, a na wysokości pępka poczuła przyjemnie rozpływające się ciepło. Jeszcze kilka skłonów i była gotowa, z czystym umysłem, na drogę powrotną do hotelu. Trzask. Gałązka przełamała się pod ciężarem czyjejś stopy nie dalej, niż trzy metry od niej. Rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś lub czegoś, co mogło wywołać ten dźwięk jednak nie dostrzegła niczego niepokojącego. Zegarek wskazywał 8:30, co oznaczało, że jeśli tylko się pospieszy, zdąży zastać Michaela zaspanego, jedzącego śniadanie w błękitnej pidżamie. Ostatni, głęboki wdech leśnego powietrza, by odświeżyć płuca i ruszyła truchtem po nieośnieżonej ścieżce. Żwir chrzęścił pod jej starymi, białymi schlesingerami, podczas gdy myśli krążyły według przyspieszonego rytmu serca. Czy powinna przyznać się dzieciom do nowego związku? Przecież nie dało się nie zauważyć, że Leah nie pała sympatią do dzieci Jacksona... A gdyby mieli zostać jedną, wielką rodziną? Poza tym, co powie na to Erin? Czy nie pomyśli jak najgorzej o swojej synowej, która ledwie zdążyła pochować męża, a już lata za innymi? Wreszcie, czy to, co jest między nią o Michaelem, ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie? Oboje nie są już młodzi. Czy w pewnym wieku wypada jeszcze bawić się w romanse? Usłyszała skrzypienie śniegu tuż obok siebie. Stanęła, a niepokojący dźwięk również umilkł. Przez chwilę wydawało jej się, że dostrzegła błysk stali, jakby ostrza noża, w gęstwinie obsypanej białym puchem. Gdy próbowała jakoś logicznie to wytłumaczyć, dokładnie w miejscu, w który utkwiła wzrok, dało się słyszeć chrząknięcie. Nie zastanawiając się dłużej, puściła się biegiem ścieżką wciąż wspinającą się do góry, w kierunku hotelu. Nie zważała na drobne gałązki, które z zajadłością cięły skórę na jej twarzy. Wcześniej miłe uchu pohukiwania sów, nabrały nagle złowieszczego tonu. Zimny wiatr dął złowrogo, szeleszczeniem igieł i liści rozpraszając spokojną ciszę. Gdy, po tym kilkunastominutowym sprincie, dostrzegła znajomą bramę, dysząc okropnie, rzuciła się do ciężkiej, żeliwnej furtki, by zatrzymać się dopiero przy recepcji. Schludnie ubrana blondynka (o połowę od niej młodsza) popatrzyła na nią z niesmakiem. Jakoś nie była w nastroju, by przejąć się krzywą miną jakiejś wytapetowanej smarkuli. Czym prędzej wpadła do windy i nacisnęła guzik. Winda, jakby na złość, powoli wtoczyła się na ostatnie piętro, gdzie znajdowały się ich pokoje. Rozejrzała się po hallu. Billa nie było pod drzwiami numer 1218, co mogło oznaczać, że Jackson już tam nie ma, albo że zaprosił on swojego ochroniarza na śniadanie. Nie tracąc czasu, wparowała jak burza do przestronnego apartamentu, sprawiając, że łyżki w dłoniach obu mężczyzn zatrzymały się w połowie drogi do ich ust. Zanim zdążył choćby zaprotestować, wpadła w ramiona Michaela i wtuliła w jego pierś naznaczoną czerwonymi bliznami twarz. Dźwięczącą ciszę przerywało od czasu do czasu ciche pociąganie nosem.
- Sarah, co się stało?
- Ktoś... Ktoś był tam... - słowa uwięzły jej w gardle.
- Kto był gdzie? O czym ty mówisz?
- Ktoś... w lesie... On miał nóż...
Bill z Michaelem natychmiast wymienili znaczące spojrzenia, a ciemnoskóry mężczyzna po chwili wyszedł, cichym głosem wydając rozkazy do małej krótkofalówki. Sarah, wciąż starając się powstrzymać drżenie rąk, otarła pojedyncze łzy wierzchem dłoni i spojrzała zaczerwienionymi oczyma na jedyną osobę, przy której czuła się bezpieczna. Przez moment chciała zapytać, dokąd poszedł ochroniarz, jednak jakie to teraz miało znaczenie? Ramiona, w których utonęła, były najbezpieczniejszą przystanią na świecie. Mimo to, ukochany jakby odgadł niezadane pytanie i zwrócił się do niej czułym, spokojnym głosem:
- Nie bój się, kochanie... Złapią go. Już nic ci nie grozi.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki, drżenie jej ciała ustąpiło, a ciasny węzeł w brzuchu nagle się rozluźnił. Musnęła jeszcze zimnymi wargami jego policzek i mocniej wtuliła się w jego pierś. Jej oddech powoli wracał do normy. Zanim zdążyła pomyśleć, jak wielkie miała szczęście, sen zawładnął jej duszą.