czwartek, 27 lutego 2014

Just Good Friends_11

Kochani!
Jeszcze raz zachęcam Was do odwiedzenia strony mojego bloga na facebooku. Znajdziecie tam bonusy do opowiadań, których nie zamieszczam na blogu. Jeśli macie ochotę, tam także możecie ze mną porozmawiać. Jestem do Waszej dyspozycji. Tymczasem życzę miłej lektury :)


Love You More
Liberian_Girl
*

Ten dzień zapowiadał się naprawdę świetnie. Było słoneczne, bardzo przyjemne przedpołudnie, a on siedział w samochodzie z opuszczoną szybą i cieszył się ze świadomości, że już za kilkanaście minut wreszcie obejmie swoją ukochaną. Te pięć dni rozłąki tylko utwierdziło go w przekonaniu, iż kocha tę dziewczynę najbardziej na świecie i życie bez niej byłoby pozbawione jakiegokolwiek sensu. Na całe szczęście był pewien, że zostawił ją pod dobrą opieką. Michael okazał się być prawdziwym przyjacielem, gotowym na poświęcenia, a także obecnym zawsze, gdy tylko go potrzebowali. Sam jeszcze nie do końca wierzył, jak wielkie błogosławieństwo ich spotkało, jednak starał się dziękować za nie Bogu każdego dnia. I chciało mu się śmiać, kiedy sobie, że poznali się za sprawą feralnego wypadku. Gdyby tamtego dnia nie było tak gęstej mgły, Bill być może nie rozbiłby auta Jacksona, a ten nie szukałby pomocy. A gdyby oni nie przerwali... uhm... nie przerwali tego, co robili i nie otworzyliby mu, nigdy nie poznaliby tak wspaniałego człowieka. Zastanawiał się, jak wielką rolę w życiu człowieka odgrywa przypadek. Jednak, jako że był chrześcijaninem, natychmiast przywołał się do porządku. Przecież wszystko zostało już dawno zaplanowane... Serce drgnęło mu mocniej, gdy zobaczył znajome uliczki oddalone zaledwie o kilka chwil od jego ukochanego domu. Pokonywał je z włosami rozwiewanymi przez pędzący szaleńczo wiatr i z promiennym uśmiechem na ustach. Nagle, coś dziwnego zmusiło go do gwałtownego hamowania. Pisk opon rozdarł powietrze i sprawił, że oczy stojącego tłumu spoczęły dokładnie na nim. 
- Co do...
Dookoła ich niewielkiej działki, tuż za wysokim ogrodzeniem koczowało kilkudziesięciu ludzi z aparatami i kamerami, a klika wozów najpopularniejszych stacji telewizyjnych zaparkowało wzdłuż ulicy, przy której znajdował się ich dom. Wciąż przecierał oczy ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Niemal natychmiast wyciągnął z kieszeni jeansowych spodni swój telefon i wybrał numer narzeczonej.
- Halo? Elena? 
- Tak, Scottie? Czy coś się stało? - zapytała troskliwie, a w jej głosie dało się słyszeć poddenerwowanie. 
- Możesz wyjaśnić mi, co pod naszym domem robi ta horda paparazzich?
- Jesteś w Stanach?! Dlaczego nie powiedziałeś, że już wracasz? Zresztą, nie ważne. Gdzie konkretnie teraz jesteś?
- Stoję w samochodzie ulicę dalej. Nie jestem w stanie podjechać bliżej. Oni zastawili cały przejazd. 
- Nie ruszaj się stamtąd, dobrze? Bill już jedzie. Kiedy się zjawi, pomoże ci się tutaj przedostać. Te hieny w jakiś sposób dowiedziały się, że Michael jest u nas. 
- Szczerze powiedziawszy, to szczęście i tak długo nam dopisywało. Kwestią czasu było, iż prędzej czy później zwęszą temat. 
- Przepraszam, muszę już kończyć. W każdej chwili może dzwonić Bill i nie chcę blokować linii. Do zobaczenia niedługo, kochany.
- Na razie, słonko.
Włożył telefon z powrotem do kieszeni i energicznie zasunął boczną szybę. Dla zapewnienia sobie jeszcze większej ochrony ukrył się za okularami przeciwsłonecznymi i cierpliwie czekał na rozwój sytuacji...


*

- Kochanie, nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że mogę cię wreszcie przytulić! Tak się za tobą stęskniłem... - powiedział, tuląc ją do siebie już od dobrej minuty.
- Ja za tobą też, Scottie. Dzięki Bogu, udało się wam bezpiecznie przedrzeć przez ten dziki tłum pod domem.
- Nie było łatwo - podsumował Bill ocierający z czoła kropelki potu. - Oni zachowują się gorzej niż zwierzęta. Na szczęście moja mamusia nie żałowała mi jedzenia, kiedy byłem dzieckiem, bo wzrost w takich chwilach to naprawdę przydatna cecha.
- Strasznie was przepraszam, za to zamieszanie. To wszystko moja wina...
- Nawet tak nie myśl, Michael. Przecież nie miałeś pojęcia, że dowiedzą się o twoim pobycie tutaj. Zastanawiam się tylko, kto dał im cynk.
- Właśnie, że jestem winien. Naraziłem was na niebezpieczeństwo i brak prywatności. Dużo czasu będzie musiało upłynąć, zanim zostawią was w spokoju. Może lepiej będzie, jeśli nie będę się z wami zadawał...
- Zwariowałeś? - głos tym razem zabrała Elena. Podeszła do przyjaciela i pogładziła jego dłoń. - Nasza przyjaźń jest dla ciebie warta mniej, niż tych kilku śmiesznych ludzi z kamerami? Aż tak niewiele dla ciebie znaczymy?
- Przecież wiesz, że ty i Scott jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi, ale nie chcę was skazywać na takie życie, jakie ja muszę wieść. Nie masz pojęcia, jak irytujący i wszędobylscy potrafią być paparazzi. Poza tym wszystkie te plotki wyssane z palca... Nie pozwolę, by ranili was z mojego powodu.
- Hej... Wolę takie życie z tobą, niż normalne bez ciebie, Mike. Sądzę, że Scottie podziela moje zdanie.
- Oczywiście. Zawsze możesz na nas liczyć, Michael. Nie zostawimy cię tylko dlatego, że pojawiły się pierwsze trudności. Tym razem trafili na twardych zawodników.
- Nawet nie wiem, jak mam wam dziękować... Ale obiecajcie mi, że jeżeli tylko będziecie mieli tego dosyć, powiecie mi o tym. W porządku?
- Zapomnijmy na razie o całym tym bałaganie. Woda właśnie się zagotowała. Pójdę zrobić nam coś do picia. Komu kawy, a komu herbaty?
- Byłbym wdzięczny za mocną kawę, kochanie...
- Ok, a ty Bill?
- Dla mnie niech będzie to samo, szefowo.
- Ja poproszę...
- ... sok pomarańczowy. Już się robi - puściła do niego oczko, by choć trochę go rozchmurzyć i zniknęła w kuchni.







środa, 26 lutego 2014

Just Good Friends_10

Mam tu dla Was utwór, którego słuchałam, pisząc tę notkę. Jest to przepiękny walc wiedeński z Disneyowskiej "Anastazji" - filmu animowanego, w którym zakochałam się na nowo. Zachęcam do wsłuchania się w tę bajeczną melodię, podczas czytania tego opowiadania.


Miłej lektury
Liberian_Girl

*

Nieco drażniący zapach przypalonego kurczaka nadal unosił się w powietrzu, lecz oni i tak uważali ten wieczór za naprawdę cudowny. Wreszcie mieli trochę czasu, by porozmawiać szczerze i otwarcie, jak prawdziwi przyjaciele. Teraz, gdy młoda kobieta sprzątała resztki kolacji, nie zgodziwszy w żadnym wypadku na jego pomoc, przy wciąż obficie zastawionym stole, ze śpiącym na kolanach śnieżnobiałym szczeniakiem, siedział Michael, zatopiony we własnych myślach. Nagle, jakby przebudzony z dziwnego transu, prowadzony niezawodnym jak dotąd przeczuciem, podążył w kierunku adaptera, obok którego, ustawione w kartonowym pudełku, spoczywały winylowe płyty. Zamknąwszy oczy, zdając się na los, wybrał jedną z nich i z namaszczeniem umieścił ją pod igłą. Salon wypełniła symfonia instrumentów o metrum na trzy czwarte, czarująca słuchaczy łagodnym śpiewem klarnetu. Tempo nadawały krótkie smagnięcia smyczków o struny skrzypiec, a harmonii dopełniały subtelne drżenia dzwonków. Z przymkniętymi powiekami wsłuchiwał się w tę melodię, która przenosiła go do zupełnie innego świata. Przed sobą widział strojnie ubrane pary wirujące po balowej sali w rytm wiedeńskiego walca. Kryształowe żyrandole mieniły się tysiącami kolorów, rzucając na ludzi barwne światła. Przez wysokie okna, do środka, zaglądał srebrny księżyc, po cichu zazdroszcząc zaproszonym wyśmienitej zabawy. Orkiestra zgodnie przygrywała tańczącym "Walca Kwiatów" śladem kompozycji Piotra Czajkowskiego.
- Skąd wytrzasnąłeś tę płytę, Mike? - usłyszał Elenę stojącą w progu, ze ścierką do wycierania naczyń w dłoniach.
Nie potrzebował wiele czasu na zastanowienie. Prawie natychmiast wyrwał jej materiał i odrzucił go na bok, by po chwili ująć ją w talii i zacząć tańczyć. Niemal czuł szelest jej długiej, balowej sukni, muskającej delikatnie posadzkę ogromnej sali. Obrotami w lewo, wokół stołu, trzymając perfekcyjną ramę i upajając się chwilą. Słyszał jej słodki śmiech, gdy przez moment próbowała go powstrzymać. Teraz jednak płynęła razem z nim, dając się ponieść muzyce. Krok zmienny i obroty w prawo, dla złapania oddechu, lecz już po chwili cudownie wirują, tańcząc fleckerl w lewo. Melodia powoli cichnie, pozostawiając ich obejmujących się na prowizorycznym parkiecie. Michael robi krok w tył, kłania się nisko i uśmiecha. Elena nie pozostaje dłużna. Oddaje ukłon, po czym wybucha szczerym śmiechem. Pary w kosztownych strojach rozpływają się jak mgła, orkiestra cichnie, jej piękna suknia znika, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a oni znów wracają do rzeczywistości.
- Mike, ty chyba kompletnie zwariowałeś... - komentuje dziewczyna, siadając, by złapać oddech.
- Wiesz, kiedy słyszę Czajkowskiego, dzieje się ze mną coś niesamowitego. Ten gość naprawdę miał talent do komponowania!
- Zgadzam się z tobą w zupełności, ale naprawdę, tego walca mogłeś sobie darować.
- Dlaczego? Nie podobało ci się? - zapytał, nie kryjąc nutki rozczarowania w swoim głosie.
- Podobało mi się i to bardzo. Wiesz, kiedyś z tatą byłam na jednym takim balu. Właściwie to było tylko przyjęcie weselne, ale lubię mówić, że był to bal. Chyba za dużo w dzieciństwie naczytałam się o Kopciuszku...
- Pewnie marzyło ci się, że znajdzie cię na nim twój książę?
- Skąd wiedziałeś?!
- Trochę cię już znam, Eleno. Chociaż, wciąż potrafisz mnie zadziwić...
- Co masz na myśli?
Patrzyła na niego z prawdziwym zainteresowaniem, podczas gdy on odwrócił speszony wzrok. Zajął miejsce obok nieprzerwanie drzemiącego Tacito i nie śmiał odezwać się więcej ani słowem. Dziewczyna przyglądała mu się z zaciekawieniem, próbując odgadnąć, o co takiego może chodzić jej przyjacielowi. Kiedy dostrzegła rumieniec, który oblał jego wyraźnie zarysowane kości policzkowe, domyśliła się, w czym problem.
- Ciągle myślisz o tamtym pocałunku, prawda Michael?
- Uhm... Nie zrozum mnie źle... Nie chcę, żeby cokolwiek pomiędzy nami się zmieniło. Ty kochasz przecież Scotta, a ja Brookie.
- Nie musisz się o nic martwić. Taki buziak jest czymś normalnym w kraju, z którego pochodzę. Jeśli poczułeś się przeze mnie niezręcznie, to przepraszam. Zupełnie mnie zaskoczyłeś tym prezentem i byłam tak szczęśliwa... To wszystko emocje. Ale to był jedynie niewinny całus. Musisz mi uwierzyć na słowo - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Nie obraź się na mnie, ale teraz odetchnąłem z ulgą.
Wstał i podszedł do dziewczyny, po czym złożył dokładnie taki sam pocałunek w prawym kąciku jej ust. Potem objął ją silnymi ramionami i wyszeptał:
- Teraz jesteśmy kwita. Dziękuję ci, że jesteś, Eleno...


niedziela, 23 lutego 2014

Just Good Friends_9

Powoli zaczynała się martwić... Zegar wybijał już dziewiątą wieczór, a Michael wciąż nie wracał. Co prawda, miał umówione spotkanie aż w Phoenix i wspominał, że może się nieco spóźnić na ich wspólną kolację, jednak one nie mogła wyrzucić ze swojej głowy czarnych myśli. A co, jeśli przydarzyło mu się coś złego? Może miał wypadek i jest teraz w szpitalu, podczas gdy ona bezczynnie siedzi w domu i nie ma o tym bladego pojęcia? Lub też rozmyślił się zupełnie i nie zamierza już dłużej u niej gościć? Natychmiast odpędziła od siebie to spostrzeżenie. Jackson nie był takim typem człowieka, który porzucał przyjaciół jak śmieci, być może dlatego, że sam wiele razy został tak porzucony. Niecierpliwie, przemierzając wąski hall, co chwila zerkała w stronę drzwi wejściowych z nadzieją zobaczenia  w nich uśmiechniętego przyjaciela. Kiedy niespodziewanie w sypialni na górze rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu, bez tchu, pełna najgorszych przeczuć, pobiegła, by odebrać.
- Halo? Michael?
- Oj, kochanie... Chyba będę musiał sobie poważnie porozmawiać z naszym panem Jacksonem po moim powrocie. Widzę, że całkowicie zawrócił ci w głowie - ze słuchawki płynął radosny głos jej narzeczonego.
- Scott? Dlaczego dzwonisz? Znaczy... Chodziło mi o to, że... Czy coś się stało?
- Nie stało się zupełnie nic, ale czy nie wolno mi zadzwonić, by usłyszeć choć jedno czułe słówko od ukochanej? Stęskniłem się za tobą, Elen...
- Ja za tobą też, ale przecież już niedługo wracasz. Obiecuję, że nadrobimy stracony czas, a teraz przepraszam, ale muszę już kończyć. Jeśli ta zapiekanka dłużej pobędzie w piekarniku, spali się na sto procent.
- Czy ja dobrze słyszę? Ty gotujesz? W takim razie zaproponuję Mike'owi, żeby zamieszkał z nami na stałe, bo ma na ciebie świetny wpływ. Tylko nie otruj go do mojego powrotu, skarbie.
- Ha ha, bardzo zabawne. Pogadamy później. Kocham cię, Scottie.
- Ja ciebie też, Eleno.
Dziewczyna pospiesznie się rozłączyła i czym prędzej zbiegła na dół skąd dobiegł ją odgłos przekręcanego w zamku klucza. Zza dębowych drzwi wyłonił się, ubrany w czarną kurtkę z czerwonym szalikiem oplecionym wokół szyi i niezastąpioną fedorą na głowie, mężczyzna. Na ramieniu niósł treningową torbę, którą po chwili ostrożnie odstawił, chcąc przywitać się z panią domu. Mocno przytulił  przyjaciółkę, podczas gdy ta zaczęła robić mu wyrzuty:
- Michael, miałeś wrócić przed godziną. Martwiłam się o ciebie diabelnie! Gdzieś ty się podziewał?
- Przepraszam, ale musiałem jeszcze odwiedzić po drodze jedno miejsce. Jako zadośćuczynienie, mam dla ciebie niespodziankę - powiedział z uśmiechem na ustach, wypuszczając ją z objęć i wskazując na niepozorną walizkę.
- Masz dla mnie rzeczy do prania?
Elena patrzyła na niego bez cienia zrozumienia na jej anielskiej twarzy, dopóki nie przyklęknął i nie rozsunął suwaka czarnej torby. Z jej wnętrz dochodziło ciche popiskiwanie. Po chwili wyskoczył z niej merdający radośnie ogonem, biały szczeniak. Piesek wesoło biegał wokół nóg mężczyzny, dopóki ten nie wziął go na ręce i nie wręczył przyjaciółce. Maluch entuzjastycznie lizał ją po policzkach i nosie, puszystą sierścią ocierał się o jej szyję, a ona śmiała się do łez. Michael patrzył na tę zabawę czując w środku przejmujące ciepło. Do ostatniej chwili nie był pewien, czy dobrze robi sprawiając dziewczynie taki prezent. Pies to przecież ogromna odpowiedzialność, a ona, jako modelka, miała niewiele czasu nawet dla siebie. W głowie jednak wciąż krążyła mu myśl o tym, jak bardzo on pragnąłby mieć takiego właśnie przyjaciela, nieodstępującego go na krok. Oczywiście Bubbles był niezastąpionym i cudownym kompanem, jednak wchodził teraz w wiek dojrzewania i stawał się naprawdę agresywny, nawet w stosunku do niego. Pamiętał, że gdy był jeszcze dzieckiem w kieszeni jego koszuli pomieszkiwała szara mysz, którą karmił resztkami swojego obiadu. Uczył ją sztuczek, nierzadko straszył nią starsze siostry, bawił się z nią, kiedy bury deszcz zmywał uliczki Gary... Sielanka trwała do dnia, w którym jego Mama nie zauważyła gryzonia, podczas jednego z posiłków. Teraz podarował Elenie kogoś, kto nie pozwoli jej nigdy czuć samotności i wypełni pustkę po utracie ukochanego zwierzaka.
- Querido! Tak bardzo ci dziękuję! Nie masz pojęcia, jak się cieszę! - zawołała kobieta wpadając w objęcia przyjaciela.
Michael wyciągnął ramiona, by objąć szczęśliwą dziewczynę, ta jednak zrobiła coś, czego w żadnym wypadku się nie spodziewał. Delikatnymi dłońmi ujęła jego twarz, by potem, brzoskwiniowymi wargami złożyć czuły pocałunek w prawym kąciku jego ust. Następnie przytuliła się do jego torsu i trwała tak, dopóki niecierpliwy piesek nie zaczął ciągnąć nogawki jej spodni.
- Przecież on wygląda exactamente jak mój mały Tacito! Nie wiem, jak ci dziękować!
- Ja... Nie ma za co...
- Lepiej chodź do kuchni. Kolacja jest już gotowa - powiedziała i z psem na rękach udała się w stronę jadalni.
Mężczyzna, wciąż zbyt zaskoczony, by wykonać jakikolwiek ruch, stał w hallu i powoli dochodził do siebie. Jakby w transie zdejmował z siebie ciepłą kurtkę i kapelusz, dłonią przeczesał gęste loki. Zupełnie nie wierzył, że to, co przed chwilą miało miejsce, stało się naprawdę. Chwiejnym krokiem ruszył śladami Eleny, starając się zetrzeć wrażenie, jakie pozostawił na nim jej pocałunek...



poniedziałek, 17 lutego 2014

Just Good Friends_8

Ciężkie krople deszczu rytmicznie uderzały o blaszany dach, a północny wiatr cicho pogwizdywał za oknem. Zegar miarowo wyznaczał sekundy mijającej powoli nocy, gdy on, zmęczony wielodniową bezsennością, przewracał się z boku na bok. Mimo ogromnego wyczerpania, było coś dobrego w tych nieprzespanych godzinach... Właściwie, tylko wtedy miał czas na to, by choć odrobinę zastanowić się nad tym, co ostatnio wydarzyło się w jego życiu. Zaczął dostrzegać, jaki wpływ wywierała na niego przyjaźń z Eleną i Scottem. Martwił się jedynie tym, że tak mało o nich wiedział, lecz może to był właściwy moment, by poznać ich lepiej. Zaspanymi oczami ogarnął nieprzeniknioną ciemność panującą w pokoju, by wreszcie natrafić na włącznik lampki stojącej przy łóżku. Wystarczył jej ruch, by mrok rozjaśniło łagodne, ciepłe światło, a on odetchnął głęboko. W gościnnej sypialni znajdował się kredens z ciemnego drewna po brzegi wypełniony książkami i bibelotami, zapewne skrywającymi najróżniejsze wspomnienia właścicieli. Ostrożnie, by nie narobić hałasu, który mógłby zbudzić gospodynię, wstał z ciepłego łóżka i podszedł do regału. Otwierał kolejne szuflady w poszukiwaniu czegoś, co powiedziałoby mu więcej o właścicielach tego domu. Jego dłonie delikatnie muskały grzbiety lekko zakurzonych powieści, by wreszcie natrafić na coś zupełnie innego. Zaciekawiony nietypowym znaleziskiem, powoli wyciągnął dużą księgę i usiadłszy na podłodze, otworzył ją. Jego oczom ukazały się nieco poszarzałe zdjęcia, na których najczęściej pojawiały się dwie postaci: jasnowłosa, kilkuletnia dziewczynka i dojrzały mężczyzna. Na oko mógł mieć około czterdziestu lat, podczas gdy mała wyglądała co najwyżej na pięć. Każda z fotografii przedstawiała tę dwójkę w najróżniejszych sceneriach, lecz najczęściej powtarzającym się tłem było lazurowe, spokojne morze, w którym oboje brodzili bosymi stopami. Tylko jedno zdjęcie zasadniczo różniło się od pozostałych... Pozowała do niego niewątpliwie piękna kobieta ubrana w zwiewną, białą sukienkę z jasnymi włosami przewiązanymi rzemykową opaską. Uśmiechała się łagodnie, urzekając słodkimi dołeczkami w policzkach. Była bardzo podobna do Eleny, jednak drobne zmarszczki wokół oczu i ust zdradzały, iż jest od niej nieco starsza. Michael przybliżył album do twarzy, by dokładniej przyjrzeć ślicznej pani.
- Widzę, że też nie możesz zasnąć... - powiedziała cichym głosem dziewczyna, stając w progu.
- Uhm... Tak, właściwie to ja... Nie mogłem zmrużyć oka i tak sobie pomyślałem...
- Że fajnie byłoby pogrzebać w cudzych rzeczach?
Mężczyzna spłonął rumieńcem, opuściwszy głowę, na daremno próbował ukryć zakłopotanie. Zawsze lubił myszkować po szufladach ludzi, których właśnie odwiedzał, jednak nigdy nikomu nie udawało się go przyłapać. Delikatnie zamknął segregator i odłożył go na miejsce, lecz wciąż nie odrywał wzroku od podłogi. Blondynka podeszła do niego i dłonią czule potargała jego gęste, hebanowe loki, uśmiechając się szczerze.
- Przecież się na ciebie nie pogniewam, Mike... Tylko powiedz mi, czego tak zawzięcie szukałeś w tym albumie?
- Chciałem... dowiedzieć się czegoś więcej o tobie i Scott'cie.
- Nie prościej byłoby zapytać? Przecież niczego przed tobą nie ukrywamy... Więc co chciałbyś wiedzieć? - powiedziała, biorąc go za rękę.
Dziewczyna pociągnęła go lekko w kierunku łóżka, na którym chwilę potem wygodnie się rozsiedli. Elena skrzyżowała nogi "po turecku" i wtuliła się w jedną z poduszek, natomiast Michael, w drugim końcu, leżał na boku, z głową opartą na dłoni i przyglądał się swojej towarzyszce, przed zadaniem pierwszego pytania.
- Kim była kobieta ze zdjęcia?
- To moja mama - Gabriela Montez Rivera.
- Zatem dlaczego ty nosisz inne nazwisko? Oczywiście, jeśli mogę wiedzieć...
- W Hiszpanii, skąd pochodzę, każdy człowiek musi posiadać dwa nazwiska. Mówiąc dokładniej, dziecko ze związku dwójki ludzi dziedziczy ich pierwsze nazwiska, dlatego naprawdę powinnam przedstawiać się jako Elena Beatriz Castellano Montez. Ale odkąd przyjechałam do Stanów, dwa nazwiska bardziej przeszkadzały, niż pomagały w rozwijaniu kariery.
- Masz naprawdę piękne imiona - podsumował zgodnie ze swoim sumieniem.
- Dziękuję ci... Beartiz, to po mojej babci, która była cudowną osobą. Żałuję, że nie miałam szansy jej poznać...
- Tak mi przykro...
- Niepotrzebnie, zabrała ją choroba, ale to było tak dawno temu. Zresztą moja mama też jest już w niebie. Zmarła przy porodzie.
- Eleno...
Niewiele myśląc, podniósł się i czule objął przyjaciółkę, chcąc dodać jej otuchy. Delikatnie gładził jej plecy, a ona wsłuchiwała się w jego przyspieszony oddech. Chwilę jeszcze tak trwali w uścisku, by wreszcie wrócić na wcześniej zajmowane miejsca i kontynuować rozmowę.
- Wychował mnie tata, który pracował we własnym sklepie spożywczym. Gdy byłam już starsza, często przesiadywałam tam popołudniami i pomagałam mu w rozpakowywaniu towaru, czy chociażby opowiadałam, co działo się w szkole. Pamiętam, że pewnego dnia, kiedy wróciłam do domu, zmęczona kilkoma godzinami nauki, czekał na mnie nietypowy prezent. Na moim łóżku drzemał sobie kociak o śnieżnobiałej sierści z jedną tylko, brązową plamką wokół prawego oka. Był tak cudowny, że dziękowałam za niego tacie przez kilka dni. Tacito, bo tak go nazwałam, stał się moim najlepszym przyjacielem... I byłoby tak do dziś, gdyby nie ludzie, którzy mi go zabrali. Zakradli się w nocy do naszego domu, zwinęli kilka cennych rzeczy i mojego Tacito. Od tamtej pory nie miałam żadnego zwierzaka... - zakończyła smutno.
- A jak to się stało, że trafiłaś tutaj?
- Od zawsze marzyłam o karierze modelki, a tata bardzo mnie wspierał, choć nie chciał rozstać się z jedynym dzieckiem. W dodatku tak bardzo przypominałam mu mamę, że na samą myśl o ponownej jej "utracie", zbierało mu się na łzy. Mimo wszystko obdzwonił wszystkich swoich znajomych, znalazł mi jakieś mieszkanie w USA i pobłogosławił. To dzięki niemu jestem tym, kim jestem...
- Twój tata wychował cię na dobrą i kochającą osobę. Na pewno jest z ciebie dumny.
- Mam taką nadzieję. Za to twoi rodzice, to dopiero mają powody do dumy!
- Uhm... Wiesz, wolałbym o tym teraz nie mówić...
- W porządku. Chyba pójdę się już położyć - powiedziała, przecierając zaspane oczy.
- Proszę, zostań... Może to zabrzmi głupio, ale boję się zasypiać w obcym miejscu.
Dziewczyna westchnęła i ułożyła się po przeciwnej stronie łóżka. Kiedy Michael wciąż się nie poruszał, w pewnym stopniu zaskoczony jej postępowaniem, powiedziała, uśmiechając się słodko:
- Na co czekasz? Kładź się, bo jutro przed nami ciężki dzień... Jeśli ci to pomoże, mogę potrzymać cię za rękę.
- Bardzo ci dziękuję...
- Nie ma sprawy. W końcu od czego są przyjaciele... Spokojnych snów, Mike.
- Dobrej nocy, Eleno.






piątek, 14 lutego 2014

Just Good Friends_7

Siedziała na jednym z wysokich krzeseł w kuchni, przyglądając się krzątającemu się po niej gospodarzowi. Od ostatniej kolacji, na której pojawił się z Brooke Shields minęły ponad dwa tygodnie. To prawda, że zadeklarowała się mu pomóc bez zbędnej zwłoki, jednak obowiązki zawodowe, na ten krótki okres zapanowały nad jej życiem. Teraz, po udanej sesji zdjęciowej do magazynu 'Fashion', miała kilka dni dla siebie, które zamierzała poświęcić na zaplanowanie zaręczyn przyjaciela. Jedynym, czego mogła być pewna, była konieczność przeciągnięcia tego przedsięwzięcia w czasie. Życie nauczyło ją, że zbyt gwałtownie podejmowane, nieprzemyślane decyzje nie prowadzą do niczego dobrego, dlatego pod pretekstem organizacji zaręczyn, miała nadzieję upewnić się, co do uczuć przyszłego pana młodego i jego wybranki. Co prawda, przez te kilka wspólnie spędzonych godzin nie zdążyła wystarczająco dobrze poznać kobiety, z którą zamierzał związać się Michael, ale nie miała najlepszych przeczuć. Wydawało jej się, że Brooke faktycznie jest jego oddaną przyjaciółką, jednak nic ponadto. Nie iskrzyło między nimi, tak jak to się dziać powinno na początku każdej wielkiej miłości. Może było to spowodowane tym, iż znali się od dziecka i nie mieli już czego w sobie odkrywać?
- Czego się napijesz, Eleno? - zapytał wystukując o kuchenny blat rytm, który właśnie pojawił się w jego głowie.
- Kawy, jeśli mogę prosić.
- Czyżby ktoś tu się ostatnio nie wysypiał? Martwię się... Coraz częściej widzę cię z kubkiem kawy w ręce...
- Muszę przyznać, że ostatnia sesja wykończyła mnie zupełnie. Teraz po prostu muszę wrócić na właściwe tory, ale to bardzo miłe, że się o mnie troszczysz. Dziękuję, Michael.
- Nie ma sprawy. W końcu od tego są przyjaciele...
Dziewczyna spojrzała na niego oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia. Po raz pierwszy nazwał uczucie, które zrodziło się pomiędzy nimi i z każdym dniem dojrzewało. Miłe ciepło przeszyło całe jej ciało, by zatrzymać się gdzieś w klatce piersiowej i ogrzewać jej serce. Uśmiechnęła się subtelnie, przyglądając się mężczyźnie, który doskonale zdawał sobie sprawę z wypowiedzianych słów i konsekwencji, jakie mogły za sobą pociągnąć. Wyglądał na nieco onieśmielonego, jednak równocześnie pewnego wiarygodności tego wyznania. Elena, chcąc podziękować mu za ofiarowane zaufanie, podeszła i mocno wtuliła się w jego pierś. Jego silne ramiona otoczyły ją i na tę krótką chwilę dały niesamowite poczucie bezpieczeństwa, jakiego przedtem doświadczała tylko wtedy, gdy spędzała czas z ojcem. Poczuła, jak jego duża dłoń miękko gładzi jej złotawe włosy. Wydawało się jej, że jest teraz w innym świecie... Odrealnionym, nierzeczywistym, idealnym... Kiedy wreszcie uwolnili się z uścisku, Michael wrócił do przygotowywania podwieczorku.
- Właściwie, to kiedy Scott wraca z Paryża? - zapytał, po czym podał dziewczynie filiżankę czarnej kawy, a sam napełnił swój kubek gorącym kakao.
- Dopiero za pięć dni. Musi podpisać dokumenty dotyczące mojego kolejnego zlecenia i dobrze zapoznać się z firmą, z którą zamieramy podjąć współpracę.
- Nie będzie ci smutno, samej w pustym domu? Może chciałabyś na ten czas przenieść się tutaj?
- Nie chcę sprawiać ci kłopotu. Poza tym, na wypadek włamania, ktoś musi być w domu.
- Chcesz mi powiedzieć, że bezpieczniej będzie, jeśli późną nocą ktoś się do was zakradnie, a ty będziesz słodko spała? Nie ma mowy, Eleno... To zbyt niebezpieczne.
- W takim razie mam lepszy pomysł. Ty przeprowadź się do nas... I tak razem ze Scottem nadużywamy twojej gościnności, więc w ten sposób choć w niewielkim stopniu będziemy mogli się zrewanżować. Co ty na to? Taki odpoczynek dobrze by ci zrobił.
- Wiesz, że to nie jest zła idea... Tylko czy Scott nie będzie miał nic przeciwko?
- Żartujesz?! Będzie się cieszył, że nie będę sama przez cały ten czas. A my będziemy mogli na spokojnie zająć się twoimi zaręczynami.
- W takim razie, umowa stoi. Dokończymy podwieczorek, spakuję się, powiem pracownikom co i jak, i możemy ruszać. Bill nas podwiezie.
- W porządku.
"Szykuje się naprawdę wspaniałe pięć dni" - pomyślała Elena upijając łyk gorzkiej kawy. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że zwykły wypadek na drodze może doprowadzić ją do tak niesamowitych wydarzeń. Wszystko, tam na Górze, jest dokładnie zaplanowane już od dawna, tylko ludzie dowiadują się o swoim przeznaczeniu z lekkim opóźnieniem. Była niezwykle ciekawa, co czeka ją w przyjaźni z Królem Popu i kiedy wreszcie przyjdzie jej poznać odpowiedź.



wtorek, 11 lutego 2014

Just Good Friends_6

Kochani!
Ze względu na problemy z organizacją postanowiłam na facebooku założyć stronę mojego bloga, by choć trochę uporządkować i usystematyzować moją pracę. Na tym profilu pojawiać się będą posty dotyczące terminów kolejnych notek, a także ich tematyki. Po cichu liczę na to, że włączycie się w tworzenie tej strony, a także tych opowiadań i podpowiecie mi, o czym chcielibyście czytać. Tam również będziecie mogli się ze mną skontaktować. Tymczasem zapraszam do zapoznania się z kolejną notką...
Liberian_Girl

link do strony na fb: https://www.facebook.com/pages/Heaven-with-Michael-Jackson/533733946724761

*

Bladoróżowa sukienka zwężana w talii i rozszerzająca się ku dołowi idealnie układała się na jej ciele. Miodowo-złociste włosy, po wysuszeniu, opadały lekkimi falami. Subtelnie podkreślone usta uśmiechały się łagodnie, a szaroniebieskie oczy lśniły w blasku świec. Wszystko było już gotowe. Na stole nakrytym kremowym obrusem ustawione zostały naczynia w kolorze intensywnej czerwieni, a z odtwarzacza znajdującego się w rogu salonu płynęła hiszpańska muzyka. To dzięki niej dziewczyna choć odrobinę mniej tęskniła za domem. Na jej przegubie zadźwięczały złote bransoletki, kiedy z piekarnika wyjmowała przygotowane przez narzeczonego alfajor- pyszne kruche ciasteczka z kajmakiem, które pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa. Następnie ułożyła je na jednym z talerzy i ostrożnie pomieszała podgrzewający się sos do spaghetti. Makaron ugotowany al dente tkwił jeszcze w durszlaku, czekając na przybycie gości.
- Scott! Długo jeszcze? Michael zaraz przyjedzie! - zawołała w kierunku schodów.
- Już schodzę!
Dziewczyna wytarła kropelki wody ze srebrnego zlewu i podeszła do lustra wiszącego w przedpokoju. Delikatną dłonią ujęła flakonik Euphorii Calvina Kleina i spryskała swoje nadgarstki, szyję i skronie. Kiedy odwróciła głowę, zobaczyła schodzącego po schodach mężczyznę ubranego w granatową koszulę i czarne spodnie. Jego bujne, czekoladowe włosy były elegancko zaczesane do tyłu, a twarz dokładnie ogolona.
- Czy mówiłem ci już, kochanie, że wyglądasz nieziemsko? - zapytał, schodząc z ostatniego stopnia i obejmując narzeczoną w talii.
Nagle, wśród taktów rytmicznej muzyki rozbrzmiał dzwonek zwiastujący przybycie gości. Gospodarz podszedł do drzwi i przekręcił zamek. Po drugiej stronie zobaczył Michaela trzymającego za rękę piękną kobietę. Wyciągnął dłoń i przywitał się z  przyjacielem.
- Miło cię widzieć, Michael.
- Ciebie również, Scott - przyznał z uśmiechem mężczyzna, wręczając jednocześnie gospodarzowi butelkę wina. - Proszę poznaj Brooke Shields.
- Bardzo mi miło. Zapraszam do środka.
- Dziękujemy. A gdzie podziała się Elena?
- Jest w salonie. Rozgośćcie się...
Michael wpuścił przodem swoją towarzyszkę, by chwilę potem pomóc jej w zdjęciu płaszcza, który potem zawisnął na wieszaku. Dopiero później sam zdjął swoje palto i powiesił je obok wierzchniego okrycia partnerki. Scott dokładnie przyjrzał się obojgu. Kobieta ubrana była w czarną, przylegającą sukienkę przed kolano z głęboko wciętym dekoltem. Burza jej kawowych loków opadała łagodnie na ramiona. Subtelne usta podkreślała burgundowa szminka, a na nogach błyszczały lakierowane szpilki. Mężczyzna natomiast miał na sobie czarne, garniturowe spodnie  i złotą, wzorzystą koszulę w stylu chińskim z wysokim kołnierzykiem. W butach na obcasie Brooke była od niego nieco wyższa, jednak to zdawało się zupełnie im nie przeszkadzać. Gospodarz poprowadził ich do kuchni, połączonej z salonem, gdzie już czekała na nich śliczna pani domu, doglądająca parujących potraw.
- Eleno, cudownie wyglądasz! - zwrócił się do niej Michael i uścisnął ją mocno. - A to jest Brooke Shields.
- Bardzo miło mi cię poznać... Proszę, siadajcie do stołu. Kolacja jest już prawie gotowa.
*
- ... i właśnie wtedy, kiedy mijaliśmy grupę dziewcząt, mały Mike szepnął do Jermaina "Ciekawe, jakie miała majtki...". Niestety, zrobił to na tyle głośno, że usłyszałam to nie tylko ja, ale też jedna z nastolatek. Miał szczęście, że był wtedy taki uroczy, bo mogłoby się to dla niego źle skończyć - zaśmiała się Brooke i pogładziła przyjaciela po ramieniu.
- Sugerujesz, że teraz już nie jestem uroczy?
- Bądźmy szczerzy, z etapu rozbrajającego dzieciaka przeszedłeś na wyższy poziom czarującego, młodego mężczyzny. Nie pamiętasz, co powiedziała pani Ross?
- Daj spokój, Brookie... Diana przesadziła. Po prostu chciała sprawić mi przyjemność. W życiu nie przeszłoby mi przez myśl, że dla kogokolwiek mógłbym być ... - urwał, będąc zbyt nieśmiałym, by dokończyć sentencję.
- Seksowny? Michael! Jesteś diabelnie seksowny i nie próbuj twierdzić inaczej. Chyba zgodzisz się ze mną w tej kwestii, Eleno?
- Pozwolisz, że nie zabiorę głosu, ponieważ obok siedzi miłość mojego życia, a nie chcę, by poczuł się zazdrosny - odpowiedziała dziewczyna, mrugając porozumiewawczo.
- Jasne, rozumiem... Przepraszam was na moment. Moglibyście powiedzieć mi, gdzie jest łazienka?
- Oczywiście, korytarzem prosto, drugie drzwi po lewej.
Kobieta, w zmysłowej, czarnej sukience odeszła od stołu, odprowadzona wzrokiem partnera. Kiedy tylko zniknęła, gospodarze spojrzeli na oczarowanego mężczyznę i uśmiechnęli się wymownie.
- Powiedz mi szczerze, Mike... Kim wy dla siebie jesteście, co? - zaczął śmiało Scott. - Nie spuszczasz z niej oczu od początku kolacji. Wyglądasz zupełnie jak dziecko wpatrzone w zabawkę na witrynie sklepowej...
- Uhm... Jesteśmy przyjaciółmi od dziecka. Brookie swoją karierę rozpoczęła bardzo wcześnie, zupełnie tak jak ja. I chyba to nas połączyło. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez niej... Jest zjawiskową kobietą w każdym calu.
- Myślisz o jakimś poważnym kroku? - zapytała niepewnie Elena, zerkając na serdeczny palec przyjaciela.
- Wiem, że może wam się to wydać szalone, ale chciałbym się jej oświadczyć...
Narzeczeni patrzyli na Michaela w kompletnym osłupieniu. Nie uważali go za człowieka zbyt śmiałego, a już na pewno nie tak odważnego, by podjąć taką decyzję. Zupełnie nie spodziewali się po nim takiej deklaracji, tymczasem powinni jakoś zareagować. Mężczyźnie, zmartwionemu ich milczeniem, na twarz powrócił oddalony wcześniej smutek.
- Sądzicie, że to nie jest dobry pomysł?
- Co nie jest dobrym pomysłem? - zapytała, pojawiając się ponownie w salonie Brooke.
- Michael chciał już wracać, a my próbujemy mu to wybić z głowy.
Elena jak zawsze potrafiła wybrnąć z trudnej sytuacji. Przeprosiła na chwilę zebranych i zabrała przyjaciela na stronę. Położyła mu dłoń na ramieniu, popatrzyła w intensywnie czekoladowe oczy i wzięła głęboki oddech. Musiała go powstrzymać, przynajmniej na chwilę, zanim zrobi coś głupiego i będzie żałował tego do końca życia. Ponownie zaciągnęła się aromatem jego cudownych perfum i powoli wypuściła powietrze z płuc.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale błagam cię, nic jej jeszcze nie mów...
- Dobrze wiesz, że liczę się ze zdaniem twoim i Scotta. Tylko dlaczego mam jej nie mówić?
- Po prostu mam przeczucie, że to nie jest najlepszy moment... Jeśli zaczekasz z oświadczynami, obiecuję, że pomogę ci to zaaranżować tak, że Brooke nie będzie w stanie ci odmówić - wyciągnęła przed siebie dłoń z wyprostowanym małym palcem - Deal?
- Deal.
Przypieczętowali umowę "obietnicą na mały palec", po czym objęli się czule. Zamierzała pomóc mu w rozwinięciu tej miłości, w ramach rekompensaty za swoje samolubne myśli. Sprawi, że Michael będzie żył długo i szczęśliwie...








Just Good Friends_5

Lustro pokrywała cienka warstwa pary wodnej, która wciąż po części wypełniała łazienkę. Elena, w pozycji leżącej, wygrzewała swoje ciało w gorącej wodzie z dodatkiem aromatycznego olejku różanego. Zwykle ten zapach bardzo ją tłamsił, jednak po ostatniej wizycie u Michaela naprawdę pokochała te kwiaty. Tę zmianę upodobań zawdzięczała ogrodowi wypełnionemu właśnie różami, których woń otaczała spacerujących przez cały czas. Jednak tamte róże były zupełnie inne. Tak świeże, urocze i zniewalające, jak żadne inne, które do tej pory miała okazję podziwiać. Podczas tej długiej kąpieli miała wreszcie chwilę, by zastanowić się nad wydarzeniami ostatnich kilku tygodni. Znajomość osobą tak popularną i wpływową, jak Jackson mogła zagwarantować jej szybki rozwój zawodowy i rozgłos w mediach, co na pewno wpłynęłoby korzystnie na liczbę jej kontraktów. Z drugiej strony widziała w nim człowieka zagubionego, skrzywdzonego przez tak wielu, że aż ciężko było jej uwierzyć, iż wciąż jest w stanie zaufać. Mimo nieczęstych, jednak naprawdę miłych spotkań z nim, zdążyła dostrzec jego dziecięcą naturę, ujawniającą się dopiero wtedy, gdy czuł się swobodnie. Nieśmiałość i niewinność z jaką odnosił się do wszystkich sprawiała, że był osobą, z którą chciało się przebywać. W dodatku nawet w stosunku do swoich podwładnych był sympatyczny i pełen szacunku. Powoli, by zniwelować możliwość zawrotów głowy, podniosła się i ostrożnie wyszła z wanny. Jej smukłe ciało ociekało wodą, a mokre włosy przyklejały się do pięknej twarzy. Owinęła się puszystym, kremowym ręcznikiem i wyszła z łazienki. Po domu roznosił się aromat, przygotowywanego przez jej narzeczonego, sosu pomidorowego. Spaghetti było popisowym daniem Scotta, które dziewczyna naprawdę ubóstwiała, chociaż na jedzenie go nieczęsto mogła sobie pozwolić. Jako modelka musiała pozostać przy swojej wadze, by nie wypaść z obiegu i nie zaprzepaścić rozwijającej się kariery. Wciąż otulona kawałkiem materiału położyła dłoń na ramieniu pichcącego obiad narzeczonego, by po chwili wtulić się w jego plecy.
- Hej, Kochanie... - powiedział Scott czułym głosem. - Jak udała się kąpiel?
- Wreszcie miałam szansę odrobinę się odprężyć. Ta dzisiejsza sesja wykończyła mnie zupełnie.
- Najważniejsze, że się udała. Wyglądałaś zjawiskowo... Zresztą jak zawsze. Jak ty to robisz, że codziennie zakochuję się w tobie od nowa?
Dziewczyna delikatnie ujęła w dłonie jego twarz i złożyła na jego ustach czuły pocałunek. Dopiero po chwili zauważyła odrobinę sosu pozostałą w kąciku jego warg.  Kawałkiem chusteczki wytarła czerwoną plamkę i uśmiechnęła się do ukochanego. W jego zielonych oczach widziała bardzo wyraźnie swoje odbicie.
- Scotty, wiesz, myślałam sobie ostatnio o Michaelu... Nie sądzisz, że to naprawdę samotny człowiek? - zapytała przeczesując smukłymi palcami jego gęste włosy.
- Myślę, że brakuje mu ludzi, z którymi mógłby po prostu porozmawiać. Kiedy go odwiedzamy, wydaje się być naprawdę radosny.
- Zastanawiam się, dlaczego wybrał nas na swoich znajomych... Przecież każdy chciałby przyjaźnić się z Michaelem Jacksonem...
- Słońce, to, że każdy by chciał, nie znaczy, że każdy powinien. Przyjaźń z takim człowiekiem jest nie lada wyzwaniem. Póki co mamy szczęście, że prasa o niczym jeszcze nie wie. Nie mam pojęcia, jak długo nasza dobra passa będzie trwała.
- Dziś przestraszyłam się samej siebie. Przez moją głowę przeszła myśl, że gdyby media dowiedziały się o naszej relacji z nim, moja kariera ruszyłaby z miejsca... To było naprawdę podłe! Sama nie wiem, jak mogłam pomyśleć o czymś takim.
- Nie obwiniaj się... Najważniejsze jest to, że szybko wyrzuciłaś ten pomysł z głowy. To naprawdę świetny facet i uwierz, że ja też doceniam szansę daną nam przez los. Mam wrażenie, że znajomość z nim będzie dla nas czymś naprawdę wspaniałym.
Objął czule przyszłą żonę i w ciszy rozkoszował się momentem bliskości, dopóki romantycznego nastroju nie przerwał irytująco głośny dźwięk telefonu. Scott niechętnie puścił Elenę i ze zrezygnowaniem pokręcił głową. Dziewczyna, trzymając ręcznik, którym wciąż była okryta, podbiegła by odebrać. Podniósłszy słuchawkę, usłyszała wysoki, dobrze znany jej głos, który mimo wszystko odrobinę ją zaskoczył. 
-Michael? Nie spodziewałam się, że zadzwonisz... Jak się miewasz?
- Wyśmienicie, dziękuję! A co u ciebie i Scotta?
Nie wierzyła własnym uszom, ale on naprawdę wręcz tryskał pozytywną energią. Za każdym razem, gdy się spotykali, wydawał się być trochę przygnębiony. Wrażenie to pogłębiało się podczas rozstań, kiedy stojąc na schodach domu w Neverlandzie, machał im na pożegnanie. Teraz jednak brzmiał, jak człowiek zupełnie szczęśliwy. Nie mogła się doczekać, by wreszcie poznać powód jego świetnego humoru.
- Dziękujemy, u nas wszystko w porządku. Brzmisz bardzo... entuzjastycznie - powiedziała wreszcie, znalazłszy właściwe słowo.- Czy coś się stało?
- Można tak powiedzieć, ale to raczej nie jest rozmowa na telefon.
- W takim razie, może miałbyś ochotę wpaść dzisiaj do nas na kolację?
- Hmm... Sam nie wiem. Czy mielibyście coś przeciwko, gdybym kogoś przyprowadził?
- Oczywiście, że nie! W takim razie widzimy się wieczorem. Masz jakąś kartkę i długopis? Podam ci nasz adres...
- Będę polegał na mojej pamięci - zapewnił, a ze słuchawki popłynął jego słodki śmiech.
- Miejmy nadzieję, że jest słoniowa... Winston St. 7/58.
- Zapamiętałem. Do zobaczenia, Eleno.
Telefon ponownie zamilkł, a ona pozostała ze swoją niezaspokojoną ciekawością. Nie miała pojęcia, kogo zamierzał przyprowadzić Michael. Przez krótki moment pomyślała o jego dobrym przyjacielu, Billu, jednak zaraz uświadomiła sobie, że musiało chodzić o kogoś innego. Podekscytowana, wróciła do kuchni i powiedziała do narzeczonego:
- Zgadnij, kto dzwonił.
- Czyżby nasz cudowny pan Jackson?
- Skąd wiesz?
- Bo zawsze po rozmowie z nim, na twojej twarzy wykwita prześliczny uśmiech. Chyba powinienem być zazdrosny...
- Nie ma potrzeby, najdroższy. Zaprosiłam go dziś do nas na kolację. I wiesz co? Nie przyjdzie sam.
- Zdradził ci, kto będzie jego osobą towarzyszącą?
- Nie mam zielonego pojęcia, ale zapowiada się ciekawy wieczór. Lepiej pójdę się przygotować. Przecież nie będę tak paradować w samym ręczniku...
- Mam nadzieję, Elen. Niektórymi rzeczami nie zamierzam dzielić się z Michaelem!



sobota, 8 lutego 2014

Just Good Friends_4

Słońce, górujące nad błękitnym niebem, złotymi promieniami oświetlało falujące na wietrze gałęzie wierzby, co tworzyło na ziemi istny teatr cieni. Srebrne auto podjechał pod wskazany adres i zatrzymało się przed nietypową bramą. Szmaragdowe pręty ozdobione były wieńcami świeżych, czerwonych kwiatów, w środku których znajdował się napis "NEVERLAND  Once upon a time".  Szyba auta powoli opuściła się, a głośnika obok odezwał się męski głos, z wyraźnym pirackim akcentem:
- Witaj, przybyszu, w Nibylandii,  krainie, gdzie przygodom nie ma końca, a zachód słońca jest początkiem nowej, wspaniałej historii. Kim jesteś i czego tu szukasz, strudzony wędrowcze?
Siedzący w błyszczącym mercedesie wymienili zaskoczone spojrzenia.
- No no... Szczerze powiedziawszy, tego się kompletnie nie spodziewałem... - wyszeptał chłopak do swojej towarzyszki, a potem, już głośno, dodał - Scott Anderson i Elena Castellano. Zostaliśmy zaproszeni przez pana Jacksona na dzisiejsze popołudnie.
Przez dłuższą chwilę, ciszę panującą dookoła, przerywał tylko dźwięczny śpiew skowronka, ukrytego gdzieś, w koronach drzew znajdujących się po drugiej stronie ogrodzenia. Narzeczeni czekali z niepokojem na jakąkolwiek reakcję. Wtem, przy cichym szczęknięciu z głośnika pirat ponownie zabrał głos:
- Witajcie! Kiedy przekroczycie tę bramę, wasza wielka przygoda rozpocznie się.
Przez głowę dziewczyny przemknęła myśl, że może tajemniczy korsarz jest nie tak daleki od prawdy... Magiczna brama skrzypnęła lekko, po czym zupełnie samodzielnie zaczęła się otwierać. Jechali powoli, rozglądając się po otaczającym ich ranczu oczami pełnymi zachwytu. Mijane przez nich alejki, wysypane piaskowymi kamyczkami, wiły się w nieskończoność wokół fontann, figurek z brązu i rabatek najbarwniejszych kwiatów. Zewsząd płynęła muzyka klasyczna, która tak perfekcyjnie harmonizowała się z dźwiękami natury. Para chłonęła tę niesamowitą atmosferę, wyglądając zupełnie jak dzieci podczas wycieczki do Disneylandu. Kiedy wreszcie zbliżyli się dostatecznie, ich oczom ukazała się willa w stylu Tudorów, tak idealnie wpasowująca się w bajkowy kanon tego miejsca. Ogromny zegar z kwiatów widoczny dobrze z lotu ptaka otaczał emblemat Neverlandu - chłopca siedzącego na księżycu. Powoli, ciągle rozglądając się z fascynacją, wysiedli z auta. Drzwi dużego domu otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna w chabrowej koszuli, z czarną fedorą na gęstych lokach, których pojedyncze pasma opadały mu na twarz. Pomachał radośnie swoim gościom i lekkim krokiem podążył w ich kierunku. Najpierw ucałował dłoń kobiety, dopiero później uścisnął rękę wyciągniętą przez mężczyznę.
- Witam w moich skromnych progach... - powiedział swoim lekko nieśmiałym głosem, uśmiechając się delikatnie.
- Skromnych? To naprawdę cudowne miejsce...
Uśmiechnął się do dziewczyny, która w swych słowach nie kryła zachwytu. Była ona ubrana w podwinięte jasne jeansy, różowy sweter, na który naciągnęła granatową marynarkę, a jej szyję ozdabiał naszyjnik z pereł. Na lewym przegubie pobrzękiwały kolorowe bransoletki. Miodowe włosy układały się lekkimi falami na jej ramionach. Chyba zauważyła, że jej się przygląda, gdyż odpowiedziała uśmiechem i ujęła dłoń swojego narzeczonego.
- Przepraszam, odrobinę się zamyśliłem... Zapraszam was do środka.

*

Po obejrzeniu niektórych części tego wielkiego domu, gospodarz wraz z gośćmi wyszedł na przestronny taras, by dać odpocząć na świeżym powietrzu. Zajęte miejsca przy stoliku pozwalały na przyglądanie się posiadłości w całej okazałości. Parę metrów od nich stała lśniąca kolejka, która choć teraz nieużywana, stanowiła jedną z wielu atrakcji rancza. Narzeczeni, wciąż oczarowani rezydencją, podziwiali piękne widoki, kiedy Michael zapytał:
- Chciałbym dowiedzieć się o was czegoś więcej. Czym się zajmujecie?
- Elena jest modelką, a ja zajmuję się jej karierą. To pochłania praktycznie cały nasz czas. Ale to dzięki temu, że razem pracujemy, mam teraz tak cudowną narzeczoną - powiedział Scott i pogładził wierzch dłoni dziewczyny.
- To naprawdę świetnie, że macie siebie...
Trzymając się za ręce, patrzyli, jak gospodarz odpływa myślami gdzieś daleko, zawieszając wzrok tuż nad linią horyzontu. Nie bardzo wiedzieli, co powinni zrobić. Czuli się niezwykle skrępowani trwającym ciągle milczeniem, dlatego właśnie młoda kobieta postanowiła wreszcie je przerwać.
- Michael... Prosimy, teraz ty opowiedz nam coś o sobie...
- Coś o sobie? Zastanawiam się, czy są jeszcze jakieś rzeczy, których ludzie o mnie nie wiedzą. Przecież prasa śledzi mnie na każdym kroku. Czyż to nie znaczy, że powinniście już znać prawdziwego Michaela Jacksona? - zapytał  z gorzkim uśmiechem.
- To, co publikują media, nierzadko okazuje się bezwartościową pisaniną. Oni nie piszą o tym, jaki człowiek jest naprawdę. Poza tym, poznaliśmy się, kiedy nie byłeś na scenie. W życiu prywatnym jesteś chyba troszeczkę inny, prawda?
- Masz rację, Eleno... - w jego oczach ponownie pojawił się cień radości. - Właściwie, wszystko, co chcielibyście o mnie wiedzieć, jest wpisane w to miejsce. Neverland, to ja. Stworzyłem go takim, jakim jest, by każdy, kto tu przyjedzie, znów poczuł się dzieckiem i zapomniał o problemach.
- To naprawdę świetne miejsce, Michael. W życiu nie widziałem czegoś tak niesamowitego! - przyznał z entuzjazmem Scott.
- Dziękuję... Wiecie, jesteście zupełnie inni, niż ludzie, z którymi ciągle przebywam... Jesteście prawdziwi.
Kiedy tak siedzieli, rozkoszując się spokojem i harmonią otaczającą ich ze wszystkich stron, od strony frontowego wejścia pojawił się rosły mężczyzna w czarnym garniturze. Pomachał do zgromadzonych na tarasie i energicznie podbiegł. Gdy był oddalony już tylko o kilka kroków, narzeczeni rozpoznali w nim owego ochroniarza, z którym był Michael, gdy pomogli im na drodze.
- Witaj Bill, jak się miewasz? - zapytał, ze szczerym zainteresowaniem, pan domu. - Pamiętasz Elenę i Scotta?
- Oczywiście, że pamiętam. Miło was widzieć. Czuję się całkiem nieźle, dziękuję. Mike, przykro mi przerywać wasze spotkanie, ale właśnie dzwonił Quincy i mówił, że musi z tobą pogadać.
Gospodarz popatrzył smutno na nowych towarzyszy, gdy pojął, że za chwilę będzie musiał się z nimi rozstać. Narzeczeni wstali z miejsc i uśmiechnęli się pokrzepiająco do niego. Wiedzieli, że powinni już wracać.
- Nie będziemy ci już przeszkadzać...
- Obiecajcie, że odwiedzicie mnie jeszcze... - powiedział z nadzieją w głosie.
- Możesz na nas liczyć Michael.
Wraz ze Scottem wymienił silne uściski dłoni, natomiast z Eleną pożegnał się przyjacielskim objęciem. Na krótki moment zapach jej waniliowych perfum uderzył mu do głowy, lecz natychmiast przywrócił się do porządku. Patrzył, jak odjeżdżają swoim srebrnym mercedesem i z nadzieją myślał o przyszłości.
- Mówiłem ci, Bill, że oni są inni.
- Cieszę się, Michael, że przynajmniej tym razem się nie zawiodłeś...





wtorek, 4 lutego 2014

Just Good Friends_3

- Właściwie, to dlaczego powiedziałeś im, żeby podwieźli nas właśnie tutaj, Bill? - zapytał zaciekawiony Michael, wycierając twarz puszystym ręcznikiem z logo Hiltona.
Minęła już ponad godzina, odkąd rozstali się ze swoimi nowymi znajomymi. Mieli teraz czas na chwilę odpoczynku, zanim opuszczą hotel i wrócą do domu. Ochroniarz, przerzucając kanały w telewizorze nie wydawał się być zbytnio zdziwiony pytaniem przyjaciela. Znali się już od dobrych kilku lat, dlatego dobrze wiedział, że tamten chciał zaprosić dwoje nowo poznanych ludzi na swoje ranczo.
- Ponieważ wolałem, żeby na razie nie zbliżali się do Neverlandu. Znamy ich dopiero od kilku godzin, a ty już chcesz zapraszać ich do domu. Za bardzo ufasz ludziom, Mike... Czy sytuacja z ojcem Jordana niczego cię nie nauczyła?
Zanim zorientował się, co powiedział, zobaczył, jak wyraz twarzy towarzysza momentalnie się zmienia. Łagodny uśmiech znikł z jego ust, a w oczach pojawił się płomień gniewu. Nie powinien był przywoływać tej historii. Jeszcze nie teraz, gdy cała frustracja nie minęła. Przecież doskonale pamiętał ten moment, kiedy Evan, dowiedziawszy się o przyjaźni Michaela ze swoim synem, zaproponował mu, by sfinansował jego przedstawienie teatralne. Jackson obcował ze sztuką już od dziecka, dlatego od razu zrozumiał, że projekt Chandlera nie ma żadnych walorów artystycznych, a on sam jest jedynie niespełnionym pisarzem, który skończył jako dentysta. Bill przeczuwał, że cała ta sprawa jeszcze nie została zakończona, a Evan, prędzej czy później, pokaże swoją drugą twarz. Teraz jednak było spokojnie. Jordan wraz z matką nareszcie wyprowadzili się z Neverlandu, więc ochroniarz odetchnął z ulgą.
- Może i masz rację, ale czuję, że Elena i Scott są w porządku. Wyglądali na całkiem sympatyczną parę. I właściwie to jestem pewien, że teraz się wściekniesz, ale muszę ci powiedzieć, że zaprosiłem ich na jutrzejsze popołudnie... - wydukał nieśmiało mężczyzna, nerwowo przygryzając wargę.
- Nie mam do ciebie siły, Mike... Zresztą, to twój dom. Ale jeśli tylko stanie się coś złego, nie zdziw się, że powiem "a nie mówiłem?".
- Zobaczysz, że będzie super! Chciałbym w końcu poznać kogoś, z kim mógłbym spędzać wolny czas.
- Mówisz, jakbyś miał go tak dużo, że nie wiesz co z nim robić. Poza tym masz już przyjaciół. Co z panią Taylor i panią Ross?
- One mają też swoje sprawy. Nie chcę narażać ich nadto na nudne godziny spędzane w towarzystwie chłopczyka, którym niewątpliwie dla nich jestem. Bill, Diana i Liz to dojrzałe kobiety, którym nie w głowie tacy mężczyźni jak ja...
- Zdecyduj się, Michael. Jeśli szukasz przyjaźni, być może uda ci się ją znaleźć u tych dwojga. Ale jeśli chcesz miłości... Boję się, że możesz się zawieść.
- Nie szukam miłości u Eleny. Nie słyszałeś, że jest zaręczona? Poza tym, spotykam się z Brookie.
- Jesteś pewien? Widziałem, jak wpatrywałeś się tymi swoimi maślanymi oczami w tę dziewczynę. Przyznaj, zwróciła ci w głowie, co?
- Bill, widziałem ją pierwszy raz w życiu. Jest naprawdę piękną kobietą, więc nie rozumiem twojego zdziwienia moją reakcją. Zresztą, ty wcale nie byłeś lepszy! - wytknął mu Michael i uśmiechnął się szyderczo.
- To chyba nie grzech podziwiać taką urodę.
- Jestem tego samego zdania... - mrugnął porozumiewawczo i zniknął za drzwiami łazienki.



*
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć... - powiedziała dziewczyna, głaszcząc trzymanego na kolanach szczeniaka.
- Ja też nie. Właśnie podwieźliśmy do hotelu samego Michaela Jacksona! I dopóki nie zdjął okularów, nawet nie zorientowaliśmy się, że to on. Jak to możliwe?
- Ani ty, ani ja, nie jesteśmy jego fanami, znamy go tylko z muzyki i okładek płyt. Swoją drogą, jak na tak wielką  gwiazdę, jest całkiem sympatyczny, nie sądzisz?
- Kochanie... Mam się czuć zazdrosny? - zapytał, kładąc wolną od trzymania kierownicy dłoń na jej kolanie.
- Proszę cię, Scott... On by nawet na mnie nie spojrzał. Może mieć każdą kobietę. Poza tym, ja już znalazłam swojego księcia z bajki...
- Za żadne skarby świata bym pani nie oddał, pani Anderson.
- Hej, mi amor, póki co, "panno Castellano". Jeszcze tylko półtora roku do zmiany nazwiska. Musisz się wstrzymać.
Ich rozmowę przerwało radosne szczekanie młodego psiaka. Dojeżdżali już do bramy swojego niedawno kupionego domu. Wzniesiony z czerwonej cegły, ukryty za kilkoma drzewami, witał swoich właścicieli poruszanymi lekko przez wiatr firankami. Zielony bluszcz zarastający drewnianą altanę, zacieniał ją, tworząc idealne miejsce do letnich odpoczynków. Ogród, choć niewielki, pozwalał na hodowlę ulubionych kwiatów Eleny, towarzyszących jej od zawsze frezji. Małe oczko wodne, znajdujące się pod rozłożystą wierzbą, mieniło się od złocistych grzbietów ryb, w których odbijały się słoneczne promienie. Scott przekręcił srebrny klucz w podstarzałym zamku i uchylił drzwi do ich romantycznego gniazdka. Kiedy tylko mały Spike znalazł się w kuchni, zniknął w swoim legowisku, natomiast narzeczeni objęli się czule.
- Jak sądzisz, powinniśmy skorzystać z jego zaproszenia? - zapytała szeptem kobieta, wtulając głowę w tors ukochanego.
- Królowi Popu się nie odmawia... Co ty na to, abyśmy uhonorowali dzisiejszy dzień lampką czerwonego wina?
- Świetny pomysł.
Mężczyzna uwolnił z uścisku swoją wybrankę i wyjął z kuchennej szafki dwa kieliszki. Na blacie, tuż obok wazonu ze świeżymi kwiatami i ekspresu do kawy stała butelka półsłodkiego Rosso Merlot. Gdy kieliszki zostały napełnione, wzniósł toast:
- Za owocne spotkanie z Michaelem Jacksonem, człowiekiem-kameleonem.



niedziela, 2 lutego 2014

Just Good Friends_2

- Mike! Gdzieś ty się podziewał? Miałeś czekać w samochodzie... Chcesz, żebym dostał przez ciebie zawału?
Ochroniarz wydawał się być naprawdę zdenerwowany. Chodził w kółko i nawet na chwilę nie stawał w miejscu. Kiedy jego szef nareszcie się zjawił, odetchnął z ulgą. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, że coś mogłoby mu się stać. Troskliwie poklepał przyjaciela po plecach, a później badawczo przyjrzał się dwójce nieznajomych. Na oko trzydziestoletni chłopak nie zrobił na nim większego wrażenia, za to przeniósłszy wzrok na zgrabną blondynkę, mrugnął porozumiewawczo do Michaela. Ten, skryty za ciemnymi okularami, nie zdradził niczym swojego zainteresowania piękną dziewczyną.
- Ci państwo zgodzili się nam pomóc, Bill.
- To bardzo uprzejme z państwa strony - przytaknął ochroniarz i uśmiechnął się do kobiety. - Przypuszczam, że nie mają państwo zapasowego koła do podobnego samochodu.
Wzrok wszystkich spoczął na młodym mężczyźnie, który z zafascynowaniem oglądał każdy detal samochodu. Delikatnie, jakby z namaszczeniem, dotknął przebitej opony, po czym spojrzał błyszczącymi oczyma na właściciela auta.
- Przepraszam, za moją bezpośredniość, ale skąd, do diaska, wytrzasnął pan taką brykę? Rolls Royce Silvver Seraph? Myślałem, że jest dopiero w fazie testów...
- Zgadza się. Przyjmijmy, że pozwolono mi go przetestować... - powiedział tajemniczo, opatulony szalikiem Michael.
- Skoro już mam panu jakoś pomóc wyjść z tej sytuacji, może przejdźmy na "ty". Scott Anderson, a to moja narzeczona - Elena Castellano.
Kobieta uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w perfekcyjnie wyrzeźbionych przez naturę policzkach i wyciągnęła dłoń do nieznajomego.
- Bardzo mi miło.
- Mnie również, nazywam się Michael Jackson, a to mój przyjaciel, Bill Truscot.
Po twarzach nowo poznanych ludzi przemknęło zmieszanie. Spojrzeli na siebie, równie zdziwieni, co speszeni, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszeli. Niedorzeczność sytuacji podsycał fakt, iż nie rozpoznali go od razu.
- Czy to są jakieś żarty..?
- Jestem całkowicie poważny - odpowiedział uśmiechnięty Mike, zdejmując okulary i odsłaniając swoje duże, czekoladowe oczy.
Teraz mogli być już zupełnie pewni. Przed nimi, we własnej osobie stał Król Popu - Michael Jackson. Jego czarne, kręcone włosy rozwiewał przenikliwy, północny wiatr, a niewinny uśmieszek zdradzał, iż świetnie się bawi, obserwując ich reakcję. Kiedy wreszcie, po kilku całkiem długich minutach, ochłonęli, dziewczyna śmiało zaproponowała:
- Wydaje mi się, że sami nie damy rady naprawić tej opony. Powinni panowie zadzwonić po pomoc drogową, a tymczasem my panów podwieziemy. Co pan o tym sądzi, panie Jackson.
- Przecież przed chwilą ustaliliśmy, że będziemy mówili do siebie po imieniu, nieprawdaż? Poza tym, nie chciałbym narażać was na niepotrzebną fatygę, Eleno.
- Ależ to żaden kłopot. Więc dokąd jedziemy?
- Wiecie, jak dotrzeć do hotelu "Hilton"? - wyrwał się Bill, zanim Mike zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Jasne, to jakieś pół godziny drogi stąd.
- W takim razie, tylko zabierzemy nasze rzeczy z auta, zadzwonimy po pomoc drogową i zaraz do was dołączymy. Michael, będziesz potrafił znaleźć miejsce, gdzie zaparkowali Elena i Scott?
- Hmm... Słucham?
Był zupełnie rozkojarzony, czego powód jego przyjaciel natychmiast dostrzegł. Rozmarzone oczy czarnowłosego mężczyzny w fedorze spoczywały na, niczego nie podejrzewającej, uroczej dziewczynie, która trzymała na rękach rozradowanego szczeniaka. Zupełnie nie dziwił się jego zachowaniu. Widok tak pięknej kobiety i w nim wzbudził pewne uczucia, jednak powstrzymywał je odpowiedzialnie, mając w głowie obraz swojej żony i trójki dzieci. Ale Mike? Miał 33 lata, był sam, zawsze marzył o założeniu rodziny... Miał prawo zainteresować się Eleną. Szkoda tylko, że ta była już zaręczona.
- Pytałem, czy trafiłbyś z powrotem ich samochodu.
- Uhmm... Tak, sądzę, że tak.
- Świetnie, w takim razie zaczekajcie tam na nas. Za moment do was dołączymy.
Patrzyli, jak narzeczeni powoli oddalają się, zostawiając ich ponownie sam na sam. Ochroniarz popatrzył na swojego podopiecznego, uśmiechając się na samą myśl wyrazu jego twarzy. Położył ciężką dłoń na ramieniu przyjaciela i westchnął:
- Oj Michael...



sobota, 1 lutego 2014

Just Good Friends_1

Zapraszam do zapoznania się z nowym opowiadaniem "Just Good Friends". Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłego czytania :)
Liberian_Girl

Podróż autem w chłodny, mglisty poranek była jedną z przyjemniejszych rzeczy, jakie wydarzyły się w jego życiu od ostatnich czterech tygodni. Ciężka praca w studiu nagraniowym oraz na planach teledysków zaowocowała albumem, który miał pobić swoich poprzedników pod każdym względem. Dojrzały, a jednocześnie śmiały projekt zawierał między innymi poruszające ballady, takie jak "Will You Be There" i "Heal The World", a także mocno osadzone w rytmie kawałki, na przykład "Jam", czy "In The Closet". Był dopieszczony w każdym aspekcie. Na tej płycie nie było miejsca na niedociągnięcia, a przypadkowi nie pozostawiono żadnej, nawet epizodycznej, roli. Ustanowiono już kolejność wychodzenia singli, mających wypromować płytę tak, aby pozostawiła ona w tyle "BAD", a przede wszystkim sprzedanego w ponad stumilionowym nakładzie "Thrillera". On sam stawał się coraz starszy, nabierał coraz większego doświadczenia, dlatego oczekiwał od siebie znacznie więcej. Zrobił wszystko, by wznieść się na wyżyny przemysłu muzycznego i ustanowić kolejne rekordy. Teraz miał odrobinę czasu dla siebie i zamierzał spędzić ją tak, by później z nową energią i entuzjazmem wyruszyć w wyczekiwaną przez wszystkich trasę koncertową. Przez przyciemnioną szybę czarnego Rolls Royce'a Silvver Seraph oglądał okolicę oczami zwykłego 33 -letniego mężczyzny. W tamtej chwili zupełnie nie czuł się jak supergwiazda muzyki Pop, najpopularniejszy człowiek na świecie. Wszystko wydawało się być takie realne, takie bliskie... Wystarczyło wyciągnąć dłoń, by dotknąć gęstej mgły spowijającej drogę. Zazwyczaj podczas jazdy gawędził sobie ze swoim szoferem, ochroniarzem, a jednocześnie dobrym przyjacielem Billem, jednak teraz wolał pozostać pogrążony we własnych myślach. Właściwie trochę niepokoiły go gwałtowne skręty, które od czasu do czasu wykonywał kierowca, mimo to, ufał mu bezgranicznie, dlatego też nie zgłaszał sprzeciwu. Jednak w ułamku sekundy wszystko diametralnie się zmieniło. Koła zabuksowały na śliskiej nawierzchni, a auto obróciło się bokiem do kierunku jazdy. Michael chwycił się mocno oparcia i modlił się gorąco. Pisk opon. Odgłos gniecionego metalu. Mijające w nieskończoność sekundy. Oddychał głęboko, dopóki nie odważył się otworzyć zaciśniętych oczu.
- Nic ci nie jest, Mike? - zapytał go niski, męski głos.
- W porządku, Bill. A ty jak się czujesz?
- Jak ktoś, kto właśnie rozwalił furę wartą ćwierć bańki...
Obaj wymienili niepewne jeszcze uśmiechy, po czym powoli wysiedli z rozbitego samochodu. Postawny mężczyzna ubrany w, opinającą jego mięśnie, koszulkę polo i stare jeansy pogładził dłonią wgnieciony przedni zderzak i prawy błotnik. Maska, z wyjątkiem kilku rysek, nie ucierpiała tak bardzo, jednak to inny problem zmartwił ich znacznie. Lewa tylna opona, bez grama powietrza, rozpłaszczyła się smutno na asfalcie, nie pozostawiając pasażerom nadziei na szybki powrót do domu.
- Złapaliśmy gumę, szefie - zauważył z rezygnacją ochroniarz. - Prędko tego nie naprawimy, a nie widzę w pobliżu żadnego warsztatu... Wszystko przez tę cholerną mgłę!
- Spokojnie, Bill. Może rozejrzyjmy się po okolicy. Przecież muszą tu być jakieś domy, albo chociaż zajazd. Co jakiś czas przy autostradzie mija się parkingi dla tirów.
- I sądzisz, że pozwolę ci tak łazić po dworze, kiedy pogoda jak pod psem? Mowy nie ma. Zostań tutaj i bądź pod telefonem. Jakby działo się coś podejrzanego, to dzwoń.
Michael postanowił nie sprzeczać się już dłużej z przyjacielem i posłusznie zniknął w ciepłym wnętrzu luksusowego auta. Widział, jak pokaźna sylwetka mężczyzny stopniowo znika we mgle, pozostawiając go samego na tym pustkowiu. Po dłuższej chwili spędzonej w głuchej ciszy, wcisnął guzik, chcąc włączyć radio, a jednocześnie zagłuszyć dźwięczną samotność. Antena z trzaskiem wysunęła się na wysokość metra, a z głośników dało się słyszeć charakterystyczne chrzęszczenie. Najwidoczniej znajdował się poza zasięgiem najbliższych stacji. Zrezygnowany naciągnął na plecy podszytą lekkim puchem kurtkę, obwiązał szyję szalikiem w kratę i wyszedł na zewnątrz. Wiatr rozwiewał kręcone pasma włosów wystające spod czarnej fedory, kiedy lekkim krokiem podążał wzdłuż jezdni. Oczy, jak zwykle ukryte za zasłoną przeciwsłonecznych okularów, bacznie badały okolicę. Chcąc sprawdzić, jak bardzo mgła jest gęsta, wyciągnął przed siebie dużą dłoń, lecz kiedy zobaczył znienawidzone plamy wykwitające na jego skórze, natychmiast ukrył rękę głęboko w kieszeni. Przeszedł tak może jeszcze około pięćdziesięciu metrów, zastanawiając się, w którą stronę poszedł Bill, gdy po lewej stronie drogi dostrzegł metaliczny błysk. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, z ulgą stwierdził, iż stoi przed nim Mercedes z 88 roku. Szyby były zbyt zaparowane, by cokolwiek zobaczyć, dlatego mężczyzna tylko nieśmiało zapukał. Kiedy po kilku minutach nikt nie odpowiadał, już zamierzał oddalić się w celu dalszych poszukiwać, jednak niespodziewanie, ktoś od środka pociągnął za klamkę i drzwi auta otworzyły się. Wysiadł z niego wysoki, jasnowłosy chłopak, nerwowo zapinający guziki w swoich eleganckich spodniach.
- Przepraszam, że niepokoję... Miałem tutaj mały wypadek i chciałem tylko zapytać, czy mógłby mi pan pomóc - powiedział niepewnym głosem Michael.
- Uhm... Wypadek? Czy to coś poważnego?
Chłopak, jeśli dobrze mu się wydawało, był od niego niewiele młodszy, za to jego głos był niski i dźwięczny. Miał na sobie idealnie leżący, ciepły płaszcz, a u jego szyi zwisał czekoladowy szal. Przeszywającym spojrzeniem szarozielonych oczu lustrował nieznajomego. Kiedy tak trwał w milczeniu, rozważając wszystkie za i przeciw, z uchylonych drzwi wyjrzała zjawiskowa dziewczyna. Dopinając guziki w białej bluzce, zapytała towarzysza:
- Scott, czy coś się stało?
- Ten facet miał wypadek. Będę musiał iść i mu pomóc. Zostaniesz tutaj, dobrze?
- Pójdę z tobą. Przy okazji wezmę Spike'a na spacer.
Mężczyźni patrzyli, jak wkłada na siebie ocieplaną marynarkę i przeczesuje miodowe włosy dłonią z pomalowanymi, na blady odcień różu, paznokciami. Uśmiechnęła się do przybysza, po czym nachyliła się do wnętrza samochodu, by po chwili wyciągnąć z niego niewielkiego psa, radośnie merdającego ogonem. Kiedy Scott zamknął auto, wziął partnerkę pod rękę i spojrzał wyczekująco na nieznajomego.
- Więc, w którą stronę mamy iść?
- Poprowadzę... - powiedział cicho, oczarowany dziewczyną Mike i ruszył w drogę powrotną.