poniedziałek, 23 września 2013

Nefrytowe Serce_2

Biblioteka była jednym z jego ulubionych miejsc w domu i jeśli by mógł, spędzałby w niej całe dnie. Tamtego popołudnia mógł pozwolić sobie na relaks wśród książek ich cudownego zapachu, bo musicie wiedzieć, że nie ma nic wspanialszego od woni starej księgi dojrzewającej wśród innych papierowych sióstr. Dziś nie czytał. Wiedział, że dosłownie za moment zjawi się Clara, troskliwie obejmująca dziecko w błękitnym kocyku. Zbliżała się pora karmienia,a przy tak ważnym procederze chciał uczestniczyć osobiście. Nie rozumiał ludzi, którzy wynajmują opiekunki, tylko po to, by mieć spokój. Dlaczego więc zdecydowali się na dzieci, nie chcąc z nimi przebywać? On oddałby wszystko, by każdą sekundę spędzać ze swoimi aniołkami, jednak miał też swoich fanów, którym również powinien się poświęcić. Ich miłość i troska wyciągały go już z niejednej przepaści, a jedyną formą podziękowania im za to, była muzyka. Gdyby miał być całkowicie szczery, to powiedziałby, że traktuje ich jak własną rodzinę. Ufał im bezgranicznie i mimo że czasem nie potrafili powstrzymać euforii, jaka towarzyszyła im przy spotkaniu ze swoim idolem, tak naprawdę, chyba jako jedni z niewielu, nie pragnęli jego krzywdy. Musi stworzyć dla nich coś wyjątkowego. Ostatnia płyta, bez odpowiedniej promocji, wbrew jego oczekiwaniom, została uznana za jedną z gorszych w jego karierze. Dlaczego? Przecież włożył w nią tyle samo pracy i serca, co w pozostałe i jego "żołnierze miłości" dobrze o tym wiedzieli. To naprawdę straszne, jak media potrafią zniszczyć wszystko, na co człowiek tak ciężko zapracował... Ze smętnych rozważań nad niesprawiedliwością tego życia wyrwało go ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - odpowiedział  roztargniony.
Do biblioteki poprzecinanej ciepłymi promieniami słońca weszła para maluchów, stąpających najciszej, jak mogły, by zbytnio nie przeszkadzać ojcu. Prince ubrany w granatowe spodenki, błękitną koszulę i wełniany sweterek z myszką Miki na przedzie, niósł w małej rączce wagonik kolejki elektrycznej. Obok niego podążała pięcioletnia Paris wystrojona w swoją ulubioną, liliową sukienkę z białymi rękawkami i kołnierzykiem. Promienny uśmiech ozdabiał jej śliczną buzię, a szarozielone oczki otoczone firankami gęstych rzęs, radowały się widokiem ukochanego taty.  Maluchy, trochę nieśmiało, zbliżyły się do niego i objęły go małymi ramionkami. On złożył na ich czołach ojcowskie pocałunki i zapytał z wyraźnym zainteresowaniem:
- Jak tam, moje gwiazdki? Czego nowego się dziś nauczyliście?
- Ja uczyłem się alfabetu! - zakrzyknął uradowany chłopiec, mogąc wreszcie zaimponować swojemu autorytetowi.
- To wspaniale, Applehead! 
- A ja umiem liczyć do dziesięciu, tatusiu.
- Świetnie, Paris! 
- Tatusiu, ułożymy razem puzzle? - zapytał, stęsknionym głosem jego pierworodny.
- Jeśli tylko chcecie. Tylko musimy poczekać na Blanketa. 
- Możemy pomóc ci go nakarmić? - tym razem odezwała się mała księżniczka.
- Oczywiście... O, zobaczcie, już idzie Clara.
Uśmiechnął się do opiekunki, która podała mu zawiniątko z kwilącym radośnie maluchem. Michael odwinął kocyk i musnął wargami czółko synka. Potem wziął od kobiety butelkę wypełnioną ciepłym mlekiem. Wylał odrobinę na swoją dłoń, by sprawdzić, czy nie jest zbyt gorące, a gdy okazało się odpowiednie, klęknął na podłodze i zaczął karmić chłopca. Paris głaskała braciszka delikatnie po głowie, a Prince bawił się jego maleńką rączką. 
- We pray for our fathers, pray for our mothers, Whishing our families well, We sing songs for the whishing, of those who are kissing, But not for the missing, So this one's for all the lost children, This one's for all the lost children, This one's for all the lost children, whishing them well, And whishing them home... - z jego ust wypłynął niebiański głos, który uciszał wszystko dookoła.
Dzieci zasłuchane w jego śpiew, były pewne, że nikt nie ma takiego tatusia, jak one... Nie myliły się.
*
Szedł powolnym, mało energicznym krokiem przemierzając, dość wcześnie, opustoszałe jeszcze korytarze swojej posiadłości. Po jednej z tych wyczerpujących, bezsennych nocy, postanowił napić się odrobiny ciepłego mleka i być może na powrót się położyć. Nie znosił, kiedy po męczącym dniu za nic nie potrafił zmrużyć oka, a niestety zdarzało mu się to coraz częściej. Podciągnął rękawy swojej czerwonej pidżamy w gwiazdy i odgarnął pasmo loków opadające mu na oczy. Kiedy nareszcie znalazł się w jadalni, zobaczył stojącą przy kuchni młodą dziewczynę. Jej skóra jaśniała w mroku, który dopiero powoli rozjaśniały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Była ubrana w zwiewną, bladoróżową sukienkę, a jej długie, kruczoczarne włosy kaskadami fal opadały na smukłe plecy. Wydawało mu się, że wreszcie utonął w objęciach Morfeusza i widzi krzątającą się po jego domu przepiękną nimfę lub boginkę. Jej maleńkie stópki odziane były w białe pantofelki wyszywane złotą nicią. Przetarł przymknięte dotychczas powieki, próbując odsunąć od siebie omamiającą zjawę, ta jednak za nic nie chciała zniknąć. Idąc jak w transie, w kierunku ulotnej jak sen dziewczyny, zahaczył niefortunnie o jedno z krzeseł przy głównym stole. Przestraszona hałasem nieznajoma, odwróciła się szybko, ukazując Michaelowi swoją piękną twarz. Nigdy wcześniej nie widział tak zjawiskowej kobiety. Ona, kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, ukryła drobną twarzyczkę w dłoniach i zniknęła w głębi domu...






1 komentarz:

  1. Cześć, przypadkowo trafiłam na twojego bloga i zaczęłam czytać. Muszę powiedzieć, że masz wielki talent. Kiedy nowa? ;)

    OdpowiedzUsuń