środa, 18 września 2013

Nefrytowe Serce_1

Kochani!

Wróciłam z pozytywną energią, nowymi pomysłami i planem na przyszłość. Postanowiłam trochę usystematyzować moją pracę, dlatego zamierzam publikować kolejne notki raz w tygodniu, prawdopodobnie we wtorki, bądź środy. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać konsekwencję i ponownie Was nie zawiodę. Tymczasem zapraszam do przeczytania pierwszego "odcinka" nowego opowiadania pod tytułem "Nefrytowe Serce". Liczę, że zmiana klimatu Wam się spodoba. Miłej lektury <3

Liberian_Girl

Pogoda tego dnia była wprost wymarzona do długich spacerów wśród powoli opadających liści, które tańczyły lekko na jesiennym wietrze. Słońce bez trudu przebijało się przez puszyste chmurki i ciepłymi promieniami ogrzewało, spragnioną ich dotyku, skórę. Trawa, układająca się w miękkie dywany na każdym z pagórków rancza, zieleniła się jeszcze, wspominając minione lato. Przechadzając się krętymi alejami posiadłości, chłonął każdy, nawet najmniejszy dźwięk zsyłany mu przez matkę naturę. Wsłuchiwał się w, pod każdym względem perfekcyjną, pieśń miejscowych ptaków, które tak bezwiednie kusiły swoim głosem. Każdy, kto pragnął tworzyć muzykę, powinien inspirować się naturą - najlepszą, wśród kompozytorów. Odpłynął myślami, nucąc w głowie nową melodię i pozwalając sobie na tę formę wypoczynku, która relaksowała go najbardziej. To cudowne, gdy możesz robić to, co kochasz, w dodatku ze świadomością, że twoja praca jest wartościowa. Nie mógł wymarzyć sobie lepszego sposobu na życie, mimo że miał on tak swoje blaski, jak i cienie. Czy kiedykolwiek marzył o śpiewaniu? Muzyka była w jego życiu od zawsze, nawet w najbardziej prozaicznych czynnościach dnia codziennego, dlatego chyba nigdy nie śnił o jej tworzeniu. On i muzyka stanowili jedność. Z głębokiej zadumy wyrwało go wołanie dobiegające z niewielkiego, drewnianego domku zbudowanego ku uciesze jego dzieci. Drzwi chatki dopasowane były do wzrostu około pięcioletnich maluchów, co wymusiło u niego wejście na kolanach. We wnętrzu znajdował się miniaturowy stolik i cztery krzesełka, a także dziecięca kuchenka, storczyk w błękitnej donicy, a w oknach powiewały delikatne, śnieżnobiałe firanki. Uśmiechnął się czule na widok wpatrzonych w niego dwóch par, ciemnobrązowych i szarozielonych, oczu. Złożył na każdym z czół pociech pełen miłości pocałunek i pogłaskał je troskliwie.
- Co takiego się wydarzyło? - zapytał, starając się zbytnio nie rozczulić na sam widok dwojga aniołków.
Prince przybrał całkowicie poważny wyraz twarzy, tak nietypowy dla sześcioletniego dziecka,  i z opanowaniem obwieścił ojcu:
- Tatusiu, Paris ciągle zabiera mi moje auta i klocki.
Michael przyjrzał się uważnie swojej pociesznej kobietce. Rzeczywiście mała nie była typową dziewczynką. Od zabawy w "popołudniową herbatkę" wolała grę w piłkę z bratem, czy bieganie po podwórzu, co sprawiło mu niestety wielki zawód. Podczas swoich wielokrotnych podróży po całym świecie, kupował wiele najróżniejszych lalek, aż wreszcie musiał przeznaczyć na nie osobny pokój. Liczył, że kiedy w jego domu pojawi się córka, to miejsce będzie dla niej rajem na ziemi. Poczuł przez moment gorycz rozczarowania, jednak po chwili zrozumiał, że jego ukochana córeczka jest naprawdę wyjątkowa. Zamierzał pozwolić jej być sobą i wspierać w kształtowaniu jej silnego charakteru. Inaczej sprawy miały się z jego pierworodnym. Prince należał do osób, a raczej dzieci, uległych i niesamodzielnych. Stale próbował zwrócić na siebie jego uwagę, wyzyskać choćby najdrobniejszą pieszczotę. Michael kochał go nad życie, tak jak wszystkie swoje dzieci, jednak przeczuwał, że siła woli nie będzie mocną stroną chłopca. Ostatnią z pociech był roczny zaledwie Prince Michael II, przez rodzinę i najbliższych przyjaciół ojca zwany Blanketem. To właśnie on już teraz najbardziej przypominał Mike'a. Wielkie, czekoladowe oczy, wijące się wokół słodkiej buzi hebanowe loczki, anielski uśmiech... Był pod wrażeniem tego nie poddającego negacji podobieństwa.
- Ale przecież chcę się bawić nimi z tobą - odparła urażona poprzednim oskarżeniem Paris.
- Twoja siostra ma rację, Prince. Jesteście rodzeństwem, więc powinniście dzielić się zabawkami, a także cieszyć spędzanym razem czasem. Kochajcie się tak mocno, jak ja was kocham, a nic was nie złamie, rozumiecie? - zwrócił się do nich łagodnym, a jednocześnie poważnym głosem.
Dzieci zgodnie pokiwały głowami i objęły małymi ramionkami szyję ojca.
- Chodźmy, moje gwiazdki. Sądzę, że Lu Lu już przygotowała kolację...
*
Po dokładnym umyciu rąk, razem zasiedli do posiłku. Prince zajął miejsce po prawej, Paris po lewej stronie stołu, Michael natomiast siedział u szczytu, na kolanach bujając, bawiącego się śliniaczkiem, Blanketa. Wokół nich krzątała się starsza Chinka, o łagodnej, przyjaznej twarzy i dobrym spojrzeniu. Jej czoło poprzecinały głębokie bruzdy, a wokół oczu i ust pojawiły się drobne zmarszczki świadczące o wesołym usposobieniu kobiety. Pracowała u piosenkarza jako gosposia od kilku lat i, co tu dużo mówić, była niezastąpiona w tym fachu. Mimo iż do opieki nad dziećmi, w trakcie kiedy jego nie było w domu, zatrudniona została niania, to nikt tak jak Lu Lu, a właściwie Lu Xiaoman, nie potrafił się nimi zająć. Do Stanów przeprowadziła się już jako czterdziestopięcioletnia wdowa, zostawiwszy w Chinach resztę swojej rodziny. Jej pracodawca nigdy nie nalegał na zwierzenia dotyczące przeszłości kobiety, mimo że bardzo ciekawiła go tajemnica, którą skrywała kucharka. Jednak dobre maniery zawsze powinny pozostawać na pierwszym miejscu.
- Panie Jackson, moja wnuczka niebawem zawita do wielkiej Ameryki. Czy mogłaby zamieszkać tutaj przez jakiś czas? Oczywiście nie będzie pasożytować na pańskiej fortunie. Pomoże trochę w kuchni, a tym samym odciąży starą kobiecinę.
- Wiesz jakie mam na ten temat zdanie, Lu Lu... Ale dla ciebie muszę zrobić wyjątek. Kiedy zamierza się tu zjawić?
- Wspominała o dwóch tygodniach, ale taka staruszka jak ja może się mylić, panie Jackson.
- Nawet tak nie myśl! Jesteś piękniejsza i mądrzejsza od niejednej młódki - skomentował, promieniejąc uśmiechem.
- Niech pan tak nawet nie żartuje. Wokół pana kręci się wiele urodziwych kobiet...
- Lecz żadna nie dorównuje tobie, Lu Lu.
- Onieśmiela mnie pan - ukryła dłonią, przebłyskujące w uśmiechu, perłowe ząbki. - Bardzo dziękuję, panie Jackson. Obiecuję, że moja wnuczka nie sprawi panu kłopotu.
- Wierzę ci, moja droga.
Ponownie posłał jej ciepły uśmiech i wrócił do karmienia zniecierpliwionego już malca.



2 komentarze:

  1. Uwielbiam Cię dziewczyno!!!! Ciągle tu wchodzę i sprawdzam czy czegoś ostatnio nie dodałaś ;) Mam do Ciebie tylko jedną prośbę: kiedy poznałam Twojego bloga, zaczynałaś dopiero opowiadanie "Until Death Do Us Part...". Chciałabym przeczytać Twoje poprzednie opowiadania, ale to trudne bo ciągle trzeba się cofać i cofać. Gdybyś mogła, może dałoby się stworzyć taki pasek z opowiadaniami, posegregowanymi??? Bardzo proszę!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za spełnienie mojej prośby ;) To miła niespodzianka :) Zaraz zabieram się do czytania, ale pamiętaj: wciąż czuję niedosyt!!!! Pisz dalej!!!!!

      Usuń