poniedziałek, 11 listopada 2013

Nefrytowe Serce_16

Zimne powietrze smagało jego twarz. Szum odlatujących samolotów zagłuszał nawet szalejące po jego głowie myśli. Prywatny odrzutowiec, którym miał wracać do Stanów, już czekał na pasie, gotowy do startu. Młoda stewardessa w biało-granatowym uniformie zaprosiła go sympatycznym uśmiechem, by po wąskich schodkach wszedł do środka. Gdy wreszcie znalazł się w luksusowym wnętrzu maszyny, zdjął czarny płaszcz, spoczął na skórzanym fotelu w kolorze kawy z mlekiem i zapiął pasy. Kobieta, głosem miękkim i kojącym zapytała pasażera:
- Czy życzy pan sobie coś do jedzenia lub picia?
Od samego rana nie czuł si ę najlepiej. Poza tym jego odwieczny strach przed lataniem skutecznie odwodził go od myśli o spożywaniu czegokolwiek w trakcie lotu. Podziękował stewardessie i po jej wyjściu jeszcze głębiej zatopił się w wygodnie siedzenie. Czekało go kilka godzin spędzonych w tym miejscu, zanim znajdzie się w Neverlandzie i wreszcie utuli swoje dzieci. W Pekinie spędził zaledwie cztery, ale za to pełne wyjątkowych wydarzeń, dni. Tęsknił za Princem, Paris i Blanketem, jednak wiedział, że Nina dobrze się nimi zajmuje. Przez całą nieprzewidywalność sytuacji nawet nie zdążył się z nimi pożegnać przed wyjazdem, dlatego teraz czuł się podwójnie winny.  Z rozmyślań wyrwały go śmiechy dobiegające z kabiny pilota, do której drzwi były niedomknięte. Odpiął pas i zamknął drzwiczki, by móc pobyć w samotności. Wciąż nie był w pełni sobą po rozstaniu, jakie miało miejsce w domu Yù . Mimo iż prosił, żeby wróciła z nim do Ameryki, wiedział, że nie może zabronić jej zostać. Dziewczyna musiała zaopiekować się swoją samotną teraz matką. Przynajmniej przez najbliższy miesiąc. Postanowili, że potem odwiedzi ja razem z maluchami i bez względu na opinie jej sąsiadów, zabierze ją ze sobą. Jakże trudna do podjęcia była to decyzja. Gdyby tylko mógł wymazać z pamięci jej smutne, błyszczące łzami oczy...Gdyby tylko wciąż nie czuł na sobie zapachu jej ciepłej skóry skropionej kwiatowymi perfumami. Tamtej nocy nie zastanawiał się, co właściwie się stanie, gdy ona dobiegnie końca. Co prawda nie doszło do niczego ponad tamten pocałunek, jednak i on zmienił to, co przedtem było między nimi. W tamtym momencie jego wyobraźnia narysowała w myślach obraz jej dziewczęcej buzi z naturalnym uśmiechem, dzięki któremu w jej policzkach tworzyły się urocze dołeczki. Głowa stała się ociężała, powieki już dawno miał przymknięte. Po dłuższej chwili spoczęła ona na jego ramieniu, a oddech sennie się uspokoił.
*
- Tatuś! Nareszcie wróciłeś, tato!
Na jego spotkanie wybiegł jasnowłosy chłopiec w granatowych ogrodniczkach i flanelowej czerwonej koszulce. Objął ojca bladymi ramionkami i ucałował jego policzek. Tuż obok progu stała niewysoka mulatka trzymająca na rękach najmłodszą latorośl Jacksona. Maluch kwilił radośnie w jej ramionach, ciesząc się z powrotu rodziciela równie mocno, jak jego starszy brat. Michael nachylił się nad zawiniątkiem i ujął w swoje duże, misiowate dłonie, wyciągające się w jego kierunku rączki chłopczyka. Potem złożył na jego czole ojcowski pocałunek i uśmiechnął się do niani.
- Wszystko w porządku Nino? Dzieciaki były grzeczne? - zapytał, pełnym czułości gestem mierzwiąc włosy starszego syna.
- Jak zawsze, panie Jackson. To prawdziwe aniołki.
Mężczyzna pokiwał z aprobatą głową i odstawił swoją walizkę w róg przedpokoju. Oczywiście nie umknęła jego uwadze nieobecność córki, liczył jednak na to, że mała za chwilę wyskoczy z jakiejś kryjówki i uściśnie go mocno. Kiedy tak się nie stało, zaczął nerwowo rozglądać się po salonie. Niania w kuchni szykowała mleko dla Blanketa, który leżał teraz grzecznie w nosidełku, bawiąc się wiszącymi nad nim zabawkami. Prince zniknął gdzieś na górze, chcąc za wszelką cenę pokazać ojcu rysunek wykonany podczas jego nieobecności. Zaniepokojony Michael ponownie zwrócił się do opiekunki:
- Nino, nie wiesz, gdzie jest Paris? Nie wyszła się ze mną przywitać...
- Ostatnio widziałam ją w dziecięcym pokoju, panie Jackson.
Nie zwlekając dłużej, Michael podążył w wyznaczonym przez kobietę kierunku. Po drodze mijał powieszone na ścianach repliki dzieł sztuki sąsiadujące z rodzinnymi fotografiami wykonywanymi na przestrzeni lat. Wtedy dopiero ujrzał zdjęcie przedstawiające jego i Lisę Marie z 1995 roku. Jak mógł je pominąć usuwając wszelkie pamiątki ich wspólnie spędzonych lat? Powinno ono zniknąć w pudle schowanym pod łóżkiem razem z innymi wspomnieniami, które tylko teoretycznie pokrył kurz. Oboje wyglądali na nim na beztroskich i szczęśliwych, a jednocześnie tak silnych, że nic nie byłoby w stanie zniszczyć więzi, która ich łączyła. Co więc się z nimi stało? Zawiniło jej zdystansowanie i praktyczne podejście do życia, a także strach przed podejmowaniem ryzyka, czy może jego dziecinność i brak umiejętności poświęcenia się dla niej w pełni? Teraz, gdy rozgoryczenie po utarcie ukochanej minęło, zrozumiał, że odpowiedzialność za rozpad ich związku leżała po obu stronach. Pogładził lekko ramkę zdjęcia i poszedł dalej. Kiedy wreszcie stanął przed drzwiami pokoju dziecięcego, zapukał, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Postanowił wejść bez zaproszenia. W środku zastał Paris siedzącą na podłodze przed stolikiem do rysowania pochłoniętą kolorowaniem. Spoczął obok niej i nachylił się by pocałować ją w czoło. Dopiero wtedy dostrzegł w jej szaro-zielonych oczach słone łzy, tak niepasujące do jej pięknej twarzyczki.
- Co się stało, kochanie? Dlaczego płaczesz? - zapytał troskliwie, lecz dziewczynka odwróciła głowę i wróciła do rysowania. - Skarbie, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć...
- Zostawiłeś nas, tato.
Przeraziło go, z jakim spokojem i żalem wypowiedziała to zdanie. Oczywiście nie powinien był opuszczać dzieci, kiedy spały, ale sytuacja była niespodziewana.  Wiedział, że postąpił właściwie, jednak to nie pomagało mu pozbyć się wyrzutów sumienia. Wbrew woli dziewczynki posadził ją sobie na kolanach i powiedział prosto z serca:
- Paris, kocham całą waszą trójkę najmocniej na świecie i nigdy nie zostawiłbym was, gdyby to nie było konieczne. Widzisz, tatuś Yù był ciężko chory i musiałem pomóc jej wrócić do domu. Kiedy jej mamusia zadzwoniła ze złą wiadomością, było już bardzo późno. Nie chciałem was budzić. Wiem, że źle zrobiłem. Mam nadzieję, że mi przebaczysz, kochanie...
Mała spojrzała w smutne oczy swojego taty i na moment się zawahała. Nadszarpnięte zaufanie, jakim bezgranicznie go darzyła, kazało jej sprawić, by jeszcze trochę poczekał. Był dla niej całym światem. Kimś, do kogo uciekała w nocy, gdy prześladował ją koszmar. Kimś, kto uczył ją rysować, tańczyć, grać w puzzle. Kimś, kto był zawsze, gdy go potrzebowała. Gdy jeden raz go zabrakło, poczuła, że straciła swoje miejsce na ziemi. Teraz na całe szczęście miała go obok siebie, dlatego objęła go swoimi dziecięcymi ramionkami i przytuliła go mocno.
- Kocham cię, tatusiu.
- Ja ciebie mocniej, Paris.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz