piątek, 28 września 2012

Destiny_1

Nareszcie był sam. Te kilka godzin spędzonych w samochodzie z rodziną wycieńczyło go niewiarygodnie. Zewsząd otaczały go brązowe kartony pełne pamiątek, drobiazgów i rzeczy zapewne nikomu już niepotrzebnych. Siedział na twardym krześle, rozglądając się po pokoju. Nie było on duży. W rogu stało metalowe łóżko, a właściwie sam jego szkielet. Poprzedni właściciel domu widocznie bardzo przywiązał się do materaca. Spojrzał trochę wyżej. Pożółkłe ściany nie wyglądały zachęcająco, jednak on czuł, że to będzie jego niebo na ziemi. Zazna tu spokój, ucieknie od problemów i zaszyje się tu, by poukładać własne myśli. Wreszcie będzie miał swój azyl, którego nie będzie musiał z nikim dzielić. To nie tak, że źle mieszkało mu się z Jermaine'em, wręcz przeciwnie. Uwielbiał ich wspólne żarty płatane domownikom. Brat wciąż był jego mentorem w sprawach męsko-damskich. Może to trochę dziwne, ale mimo swoich 17 lat nigdy nie był blisko z żadną dziewczyną. No chyba, że wzięłoby się pod uwagę napastliwe fanki, które molestowały go, w każdym tego słowa znaczeniu. Jego starsi bracia wykorzystywali swoją popularność, dlatego nierzadko zdarzało im się zaszaleć z przypadkowo poznanymi dziewczynami. Ale to nie było w jego stylu. Nie szukał "panienki" na jedną noc. Chciał czuć, że ma w kimś oparcie i, że może bezgranicznie zaufać, a jednocześnie dawać i dostawać miłość. Dlatego też, z braku własnych doświadczeń, szedł w ciemno za radami starszego brata. Musiał przyznać, że jego "bajerki" działały znakomicie, ale tylko wtedy, gdy sam je stosował. Jermaine był stworzony do uwodzenia, natomiast, on był jego całkowitym przeciwieństwem w tej dziedzinie. Nie wiadomo kiedy i gdzie zatracił tę pewność siebie, towarzyszącą mu od najmłodszych lat. Wrodzona śmiałość została zastąpiona skrytością i niezdecydowaniem w stosunku do płci pięknej...
- Michael! - krzyknęła z dołu Katherine. - Zejdź tutaj, proszę. Wniesiesz rzeczy do swojego pokoju.
- Już idę Mamo!
Wstał i energicznie zbiegł po schodach, nie chcąc denerwować rodzicielki. Szanował ją i kochał nade wszystko, za to, co robiła dla całej ich rodziny. Bez niej byłoby zupełnie inaczej. Rozejrzał się po przestronnym, jasnym pokoju, który w, przyszłości, miał pełnić funkcję salonu. Stało w nim całe mnóstwo kartonów oznaczonych różnymi imionami. Obejrzał wszystkie dokładnie, po czym, zdziwiony, zwrócił się do matki:
- A gdzie są rzeczy Jermaine'a?
- Postanowił zamieszkać z Hazel na próbę...
- Jak to?!
- Nie denerwuj się Michael... Przecież to dobrze, że układa sobie życie - strofowała go mama.
Odwrócił się na pięcie, wziął pudła podpisane jego imieniem i uciekł do swojego pokoju. Zacisnął mocno zęby, aby nie wybuchnąć. Dlaczego on mu to zrobił?! Nagle, jakaś tam Hazel jest ważniejsza od jego własnej rodziny?! Cisnął na podłogę karton wypełniony rozmaitymi lekturami, jednak szybko się opamiętał i troskliwie zebrał rozsypane książki z powrotem do pudła. Gruby materac stał oparty o ścianę. To chyba Randy go tu przytaskał. Dobry z niego dzieciak... Przypominał mu jego samego sprzed kilku lat. Położył materac na metalowym łóżku i wyjął, spakowaną przez matkę, wełnianą narzutę. Okrył nią posłanie, dzięki czemu pokój zyskał trochę kolorów. W dużym oknie zawiesił białe firanki, a na parapecie postawił zielone drzewko pomarańczy, które dostał niedawno od Diany. Ach... cóż to za kobieta... Pełna klasy i wdzięku, piękna ciałem i duchem. Anioł zesłany mu przez Boga do opieki nad jego zbłąkaną duszą. Momentami zdawała mu się przypominać, kiedy przechadzała się po swojej posiadłości, boginkę grecką. Niczym boska Afrodyta, uśmiechała się teraz do niego... Niestety, to tylko wyobraźnia znów płatała mu figle. Odetchnął głęboko i zaczął ustawiać na regale swoje ulubione książki. Najpierw zobaczył "Robin Hood'a". Później przewracał w dłoniach grubą księgę w szmaragdowej okładce z licznymi złoceniami. Były to baśnie Andersena. Ustawił je starannie na jednej z półek. Dalej położył "Anię z Zielonego Wzgórza". Kiedy regał cały już zapełnił się różnego rodzaju lekturami, wziął do ręki swoją ulubioną. Cienka, może kilkudziesięcio-stronicowa książeczka, na okładce której widniał wizerunek blond-włosego chłopca stojącego na jakiejś planecie w towarzystwie czerwonej róży. Nazwisko autora, Antoine'a de Saint-Exupery'ego znajdowało się na górze, a nieco niżej lśnił tytuł: "Mały Książę". Dotknął z miłością miękkiej okładki, po czym ustawił książkę na samym środku półki, by zawsze mieć ją na wyciągnięcie ręki. Na niewielkim biurku postawił lampkę i kilka innych drobiazgów. Do dużej szafy włożył bieliznę, flanelowe koszule i kilka par czarnych spodni. Strojami scenicznymi, całe szczęście, zajęła się Mama. Gdy już pobieżnie uporządkował swój pokój, ruszył na zwiedzanie domu. Był ciekaw, jak reszta jego rodzeństwa zagospodarowała swoje sypialnie. Idąc długim korytarzem minął bezszelestnie drzwi prowadzące do przyszłego studia nagraniowego. Stanął pod innymi i zapukał. Otworzył mu jego starszy brat, osiemnastoletni Marlon. W tym pomieszczeniu panował niewiarygodny bałagan, a chłopak siedział sobie, brzdąkając na gitarze. Michael cofnął się, odrzucony powszechnym tam nieporządkiem. Kolejne drzwi do których zapukał, prowadziły do pokoju La Toya'i. Usłyszał swoją siostrę rozmawiającą przez telefon o, niezrozumiałych dla niego, babskich fanaberiach. Postanowił dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi. Przysunął twarz do szczeliny , podsłuchując. 19-latka zauważyła szpiega i rzuciła poduszką w jego kierunku. Zrozumiał aluzję. Postanowił już dłużej jej się nie narzucać. Dalej znajdował się pokój Randy'iego. Wszedł do środka i, ku uciesze młodszego, pochwalił wystrój wnętrza. Najbardziej urzekła go ich wspólna fotografia, zrobiona podczas wyprawy na ryby tego lata. Byli wszyscy. Ukochana Rebbie, żartowniś Jackie, psotnik Tito, no i Jermaine... Przygryzł wargę, by nie ulec wzruszeniu. Pogłaskał chłopca po głowie i poszedł odwiedzić swoją najmłodszą siostrę. Mała Janet, na jego ciche pukanie, odpowiedziała grzecznym "Proszę". Jej pokój zdawał się być najjaśniejszym i najbardziej radosnym ze wszystkich. Mimo stonowanych kolorów, zapewne wybieranych przez Mamę, sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. 9-letnia właścicielka siedziała na łóżku, po turecku, i przeglądała jakąś książkę. Dosiadł się do niej i zapytał:
- Co czytasz?
- "Królewnę Śnieżkę", a czemu pytasz?
- Po prostu, z ciekawości... A wiesz, że jesteś do niej podobna?
- Przecież nie mam białej skóry ani czerwonych ust... - stwierdziła z żalem.
- Ale jesteś do niej podobna, tutaj - wskazał palcem miejsce, w którym znajdowało się jej serce. - Kochasz zwierzątka i masz dobre serduszko. Poza tym, popatrz, masz sześciu wyrośniętych krasnoludków na swoje usługi.
Mała uśmiechnęła się z politowaniem. Złapała brata za nos i puściła dopiero, gdy zaczął ją łaskotać.
- Przestań Mike! - błagała, śmiejąc się do rozpuku.
- A będziesz mi jeszcze dokuczać?
- Hahaha, TAK!
Puścił dziewczynkę i, nim zdążyła go złapać, wybiegł z pokoju w podskokach. Janet pokazała mu język i wróciła do kartkowania książki. Kiedy opanował już śmiech, wrócił do swojej sypialni. Stanął przy otwartym oknie, upajając się zapachem kwiatów rosnącej pod domem jabłoni. Pod dom obok właśnie przyjechała ciężarówka. Widocznie ich sąsiedzi również dopiero się wprowadzili. Z ogrodu wyłonił się około 40-letni mężczyzna, który dyrygował wnoszeniem mebli do środka. Na chodniku stał, prawdopodobnie 9-letni, chłopiec, który bawił się z dużym, żółtym labradorem. Z domu wyszła właśnie bardzo elegancka, ale sprawiająca wrażenie osoby ciepłej, kobieta. Powiedziała coś do syna, a ten zaraz zniknął we wnętrzu domu. Michael skierował swój wzrok na okno, które znajdowało się vis a vis niego. Dostrzegł tam sylwetkę dziewczyny o długich, blond-słomianych włosach zaplecionych w warkocz. Obserwował ją przez dłuższą chwilę podziwiając jej niebywałą urodę. Nagle ona, widocznie czując na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciła się zaniepokojona. Chłopak runął na podłogę. Miał nadzieję, że go nie zauważyła... Uśmiechnął się pod nosem. Zapowiadało się na to, że będzie to najlepszy okres w jego życiu...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz