sobota, 27 października 2012

Destiny_15

Co on wyrabiał? To nie było fair w stosunku do Maddie. Powinien był odmówić, nie zważając na gorące prośby jej matki. Nie chciał się przed sobą przyznać, ale, w głębi duszy, Sarah ze swoją nadopiekuńczością spadła mu z nieba. Nie był zazdrosny o przyjaciółkę. Po prostu chciał być pewien, że jest bezpieczna.. Szczerze powiedziawszy, to nie znał tego gościa zbyt dobrze i nie miał o nim wyrobionego zdania. Chyba jednak dobrze robi, idąc tam za nimi. Tylko żeby go nie zauważyła...
- Hej brat! A co ty się tak skradasz? - powitała go rozpromieniona La Toya.
- Co ty tu robisz?
- Wracam od Dimond. A ty gdzie idziesz?
- Do miasta.
- Pójdę z tobą! - zawołała radośnie.
- Cii... Nie możesz iść. Mam do załatwienia ważną sprawę.
- Śledzisz kogoś, czy co?
- Muszę sprawdzić, czy z Maddie wszystko w porządku. Jej mama mnie prosiła...
- Uuu... Nieładnie... Szpiegujesz ją. Byłoby przykro, gdyby ktoś jej o tym powiedział...
- Och, no dobra. Ale masz być cicho. Nie może nas zauważyć.
- Zobaczysz, będę cicho jak mysz pod miotłą.
- Oby...
*
- Hej - przywitał ją ciepłym uściskiem.
Miał na sobie poprzecierane jeansy, luźną, białą koszulę i czarną, skórzaną kurtkę. Na nogach miał lekko zniszczone trampki, a kasztanowe włosy związał w luźną kitkę. Wyglądał zabójczo-przystojnie i do tego jeszcze te nieziemskie perfumy...
- Cześć - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Ślicznie wyglądasz. Może wejdziemy?
- Dziękuję. Wiesz, jakoś przeszła mi ochota na film. Może poszlibyśmy na kawę?
- Jasne. Czego tylko sobie życzysz.
Wziął ją pod rękę i razem ruszyli głównym deptakiem w poszukiwaniu przytulnej kawiarni.
*
Rozmowa kręciła się głównie wokół szkoły, nauczycieli, pasji... Mimo rozbieżnych gustów, śiwetnie się rozumieli. Intymna atmosfera panująca w kawiarni sprawiała, żejej serce z minuty na minutę, drżało coraz bardziej na widok jego brązowych oczu i brunatnych loków. Był wyjątkowo przystojny, przez co jeszcze trudniej było jej się skupić na kontynuowaniu rozmowy. Siedział naprzeciw niej, na wyiągnięcie ręki... Tki wysportowany, męski, idealny... Chyba wyczuł na sobie jej pożądliwy wzrok. Jego ręka powoli powędrowała w kierunku jej smukłej dłoni. Spojrzała na niego maślanymi, rozmarzonymi oczami... Jego usta były już tak blisko, tak dobrze czuła jego ciepły oddech...
- Co to?
Magiczny czar romantyzmu prysł w jednej chwili niczym bańka mydlana. Ktoś, oddalony o kilka stolików, stłukł filiżankę w drobny mak. Madeline, zażenowana niezbyt wygodną dla obojga sytuacją, powiedziała nagle:
- Wiesz, może lepiej już wrócę do domu. Rodzice na mnie czekają...
- Odprowadzę ci, jeśli chcesz.
- Ok, tylko skoczę jeszcze na moment do łazienki.
Zniknęła w zacienionym korytarzu. Chwilę później już stała przy lustrze, upewniając się, czy aby na pewno wygląda nieskazitelnie, gdy za sobą ujrzała uśmiechniętą dziewczynę.
- La Toya? Co ty tu robisz? - zapytała z niedowierzaniem.
- Hej Maddie! W sumie to nic takiego...
- Jesteś tu sama?
- Nie... Z Michaelem...
Co?! Co to wszystko ma znaczyć?! Śledził ją?! Jak on śmiał?! Już ona mu pokaże, że nie warto zadzierać z Madeline Robin!
- Dobra, ja muszę już znikać. Pa!
Szybko wyszła z łazienki, pozostawiając La Toyę z wyrzutami sumienia. Spojrzała w kierunku stolika, z którego poprzednio dobiegł dźwięk tłuczonej porcelany. Zauważyła charakterystyczne dla jej przyjaciela czarne gęste afro. Kiedy jej złość, mogłoby się wydawać, sięgnęła zenitu, znów zobaczyła swojego Apolla.
- To jak Maddie? Odprowadzić cię?
- Byłoby mi bardzo miło...
Wziął ją pod rękę i czarująco się uśmiechnął. Wyszli razem, ruszając w drogę powrotną do domu...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz