środa, 21 listopada 2012

Destiny_26

Zdjął kurtkę i ciepłe buty. W domu roznosił się zapach ciasta migdałowego, ryby i świeżego świerku. Zajrzał do salonu, gdzie w rogu stała majestatycznie rozłożysta choinka. Mała Janet siedziała na dywanie, wieszając ozdoby na najniższych gałęziach. Wyższymi piętrami zajmowali się Marlon i Randy. Z zewnątrz usłyszał głosy Jermaine'a, Tito oraz Jackie'ego. W kuchni pomagały matce La Toya, Rebbie oraz dziewczyna Jermaine'a - Hizel. Reszta rodziny miała zjechać dopiero jutro po południu na wspólny obiad. Chłopak podszedł do rodzeństwa, z zachwytem oglądając świąteczne drzewko.
- Jeszcze tylko anielski włos... - zapowiedziała Jan.
- Nie zapomnij o gwieździe... - powiedział i podniósł ją , by sięgnęła do czubka choinki.
Za oknami powoli zaczęło się ściemniać. Na stole pojawił się śnieżnobiały obrus z siankiem pod spodem. Dziewczęta zaczęły układać półmiski pełne smakołyków, a chłopcy rozkładali sztućce. Zapowiadała się obecność łącznie 15 osób. Michael, spostrzegłszy, że wybija już wyznaczona godzina, pobiegł do swojego pokoju, aby się przygotować. Z szafy wyciągnął czystą, wyprasowaną, białą koszulę i czarne spodnie. Próbował okiełznać swoje hebanowe loki, lecz, przegrawszy tę walkę, zostawił je wijące się wokół twarzy. Zawinął ostrożnie prezent w zielonkawy papier i ukrył na jednej z półek. Jeszcze tylko odrobina perfum truskawkowych i był gotów. Na dole zabrzmiał dzwonek do drzwi. Zbiegł po schodach, uprzedzając starszych braci, zaprosił gości do środka. Najpierw ucałował rękę Sarah, później uścisnął dłonie Billowi i Kevinowi. Dopiero na samym końcu zbliżył się do Madeline i przytulił ją serdecznie. Pachniała, co w jej przypadku nie było niczym dziwnym, świeżo upieczoną szarlotką... Zaciągnął się tą aromatyczną wonią tak głęboko, aż dotarła do jego płuc.
- Ślicznie pachniesz - szepnął jej wprost do ucha.
Ona, rozbawiona komplementem, zmierzwiła smukłą dłonią jego czarne loki, uśmiechając się przy tym uroczo.W hallu zebrała się cała, obecna w tym dniu, rodzina Jacksonów, równie uprzejmie witając sąsiadów. Gdy już zakończono wszystkie powitalne ceremoniały, wszyscy zostali zaproszeni do salonu, gdzie na dużym stole ustawione były gęsto parujące półmiski. Kolejno zasiadali do kolacji, rozmawiając przy tym niemal nieprzerwanie. Tylko dwoje z biesiadników dziwnie milczało, zerkając na siebie od czasu do czasu. Kiedy w starym radiu zabrzmiała pierwsza kolęda, Kevin razem z Maddie nieśmiało zaśpiewali. Następnie dołączył do nich Bill wraz z żoną, a chwilę później cały dom przy 2300 Jackson Street wypełniała muzyka. Zamęczeni siódmą już pieśnią, po znaku chłopaka, Mike i Madeline, umknęli na górę. Udając tajnych agentów, niezauważenie zakradli się do jego sypialni i ukryli się tam, przeczekując kolejne okazje do kolędowania.
- Dlaczego tak szybko uciekłeś? Przecież tak bardzo lubisz śpiewać - zauważyła kąśliwie.
- Kocham to, ale chciałem spędzić trochę czasu z tobą...
Przeczesał dłonią gęste loki i usiadł obok dziewczyny.
- Czyli to koniec... I właśnie tak ma się to skończyć?
- To nie koniec Mike. To tylko kolejny etap naszego życia. Widocznie Pan Bóg wystawia na próbę naszą przyjaźń. Mam nadzieję, że mimo wszystko ona przetrwa...
- Musi przetrwać, nie ma innego wyjścia. Wpadniesz na wakacje, a ja, jak już zrobię prawko, będę przyjeżdżał w weekendy.
- Uhm...
Zakryła twarz dłońmi, niczym dziecko bawiące się w "chowanego". Usłyszał jej ciche pochlipywanie, które tak bardzo starała się powstrzymać. Nienawidził, kiedy płakała, ale jedyne co mógł w tamtej chwili zrobić, to przytulić ją do siebie bardzo mocno. Jemu również pod powiekami przez moment błysnęły łzy, jednak momentalnie się opamiętał. Wiedział, że ktoś z ich dwojga musi być silny... Tym razem padło na niego.
- Zobacz Księżniczko... mam tu coś dla ciebie. Wesołych Świąt.
Wyciągnął rękę z małym pakunkiem zawiniętym w zielony papier, uśmiechając się przy tym ciepło. Dziewczyna wzięła podarek, lecz go nie otworzyła. Dobrze wiedziała, że Michael woli, aby uczyniła to, kiedy będzie już daleko stąd. Siedzieli tak, obok siebie, w całkowitej ciszy. Nie potrzebowali słów, by opisać, co działo się teraz w ich młodych sercach.
- Też chciałam ci coś dać... - zaczęła powoli - ... ale nigdzie nie mogę tego znaleźć. A wiesz przecież, że bałaganiarstwo nie jest jedną z moich cech...
- No jaaaaasne.... Jesteś istną perfekcjonistką jeśli o to chodzi - zaśmiał się.
- Odezwał się ten, który grzebie w cudzych szufladach, gdy tylko zostanie, choć przez moment, sam.
- Hej! Skąd o tym wiesz?
- Wiem o tobie bardzo dużo Mike...
- Na przykład?
- To już przy innej okazji... - powiedziała tajemniczo.
- Madeline! Zejdź na dół, proszę! Musimy już jechać - z dołu dobiegł ich głos Billa.
Powoli i niechętnie doczłapali się do schodów i, z równym zapałem, zeszli na parter. Gdy cała rodzina Robin była już gotowa, rozpoczęło się serdeczne pożegnanie. Michael na ostatku podszedł do swojej przyjaciółki.
- I masz być silna, rozumiesz? Zawojuj Big Apple!
- Dobrze Applehead - cmoknęła jego skroń. - A ty nie waż się wracać do afro!
Bill spakował resztę bagaży do pojemnego auta. Kiedy wreszcie wszyscy zajęli swoje miejsca, włącznie z Bobbym, samochód ruszył. Machał jej jeszcze przez chwilę, dopóki nie zniknęła mu z oczu za kolejnym zakrętem...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz