wtorek, 14 maja 2013

Until Death Do Us Part..._4

Zapowiadała się kolejna, słoneczna sobota, którą bez przeszkód mógł spędzić na swoim ranczu. Telefon od rana milczał, podobnie jak on tamtego dnia. Pomimo pięknej pogody był dziwnie otępiały, bez życia i wigoru. Sam nie wiedział, co spowodowało u niego ten stan. Kiedy siedział tak na jednej z kanap w salonie wpatrując się uporczywie w ścianę, zauważyła go gosposia. Widocznie zmartwiła ją postawa mężczyzny, gdyż momentalnie zjawiła się przy nim ze szklanką soku pomarańczowego.
- Dziękuję Lauro, nie trzeba było...
- Niech się pan napije, to dobrze panu zrobi. Jakiś pan taki bledziutki i niewyraźny... Stało się coś na tym spotkaniu? - zapytała może zbyt ciekawsko, jednak z pełnią troski o pracodawcę.
- Nie... wszystko w porządku.... Pójdę do biblioteki. Gdyby ktoś dzwonił...
- Oczywiście niezwłocznie pana o tym poinformuję.
- Dziękuję.
Wziął ze sobą szklankę z sokiem i zniknął za rogiem hallu. Szedł powoli korytarzami Neverlandzkiej posiadłości, mijając kolejne pokoje. Stworzył to miejsce dając ujście swojej nieograniczonej niemal fantazji. Miało zawierać wszystko, o czym kiedykolwiek marzył. Była tu sala zabaw, przestronne sypialnie, pokój z kominkiem i legowiskiem oraz ogromna biblioteka. Na zewnątrz znajdowała się altana w kształcie koła z wygdnymi ławkami, na których można było odpocząć. Cały teren został przemyślany i zagospodarowany z zegarmistrzowską precyzją. Włożył w projektowanie tego miejsca całe swoje serce, by uszczęśliwić nie tylko siebie, ale także innych. Dlatego na terenie rancza liczącym około 3 akry znajdował się park rozrywki, zoo, prywatne kino, czy "sklep" ze słodyczami, w którym łakocie z całego świata można było dostać za darmo. Zapraszał tu biedne rodziny z dziećmi, czy najmłodszych pacjentów szpitali, by podarować im chwile szczęścia i wolności nie ograniczanych przez chorobę lub brak pieniędzy. Ponadto ciągle przeznaczał wysokie kwoty na fundacje charytatywne. Wbrew zapewnieniom osób, którym zależało na jego upadku, nie robił tego dla sławy, czy dobrej reputacji. Pomagał, bo czuł taką potrzebę i wiedział, że do tego został przez Boga powołany. To, że mógł wspierać i pocieszać ludzi swoją muzyką, dodając im otuchy, było kolejnym błogosławieństwem pochodzącym jedynie od Niego. Dziękował za to wszystko każdego dnia. Kiedy tak utonął w swoich myślach na dłuższą chwilę, nogi zaniosły go pod otwarte teraz drzwi biblioteki. Przekroczył próg wkraczając do innego dla siebie świata, w który tak lubił uciekać. Szczerze kochał literaturę i to, jakie możliwości dawała czytelnikowi. Prawdopodobnie jego ulubioną książką był "Mały Książę" Antoine de Saint-Exupery'ego, choć chyba ciężko byłoby wskazać jedną. Cenił lektury, które miały w sobie przesłanie. Był również gorącym zwolennikiem komiksów o Spidermanie czy Batmanie. Stanął z głową zadartą do góry, przeglądając kolejne półki. Wreszcie trafił na grzbiet, który przykuł jego uwagę. Wyciągnął książkę i usiadł na swoim ulubionym fotelu. Zagłębił się w treści, uciekając od pytania, które ciągle kołatało się w jego głowie. Dlaczego nie zadzwoniła? Przecież po zakończeniu spotkania sama poprosiła go o numer telefonu. Czyżby już zmieniła zdanie i nie miała ochoty się z nim spotkać? Tak dobrze im się ze sobą rozmawiało.... Lepiej niż myślał na początku...
- Panie Jackson! Panie Jackson!
Momentalnie zerwał się z siedzenia i podbiegł do zdyszanej Laury trzymającej w dłoni słuchawkę telefoniczną.
- To pani Presley... - szepnęła.
Serce zabiło mu mocniej... Więc jednak nie zapomniała, ani ni zmieniła zdania... Odetchnął głęboko, by uspokoić oddech i odezwał się głosem na tyle naturalnym i spokojnym, na ile tylko było go stać w tamtej chwili.
- Słucham?
- Michael? Z tej strony Lisa... Lisa Presley. Pamiętasz mnie?
- Żartujesz? Jak mógłbym cię nie pamiętać? Jak się czujesz, Liso? Wszystko w porządku? Nie brzmisz najlepiej...
- Wszystko ok, dziękuję, że pytasz. Dzwonię, bo chciałam cię bardzo przeprosić... Nie odzywałam się tak długo po części nie z mojej winy, ale nie zamierzam się teraz usprawiedliwiać. Przepraszam...
- Nic się nie stało - starał się przekonać ją do tego tonem swojego głosu. - Najważniejsze, że nic złego się nie dzieje. Pamiętam, że chciałaś o czymś ze mną porozmawiać... Może zechciałabyś odwiedzić mnie w Neverlandzie?
- Wiesz....
Jej głos brzmiał dość niepewnie. Bał się, że odrzuci jego propozycję, bo nie wiedziałby, jak należy się wtedy zachować. Czy dalej ją przekonywać, czy też odpuścić?
- W sumie... to czemu nie.
- Wspaniale! Pasuje ci jutrzejsze popołudnie?
- Jasne, będę o 16, dobrze?
- Będę na ciebie czekał. Więc do zobaczenia. Niech Bóg ci błogosławi.
- Do zobaczenia.
Sam nie wierzył, w to co miało się jutro wydarzyć. Córka Elvisa Presleya miała pojawić się w jego posiadłości, w dodatku miała do niego jakąś sprawę. Wydawało się to być niewiarygodne.Kiedy tak rozkoszował się wyjątkowością chwili, w bibliotece ponownie pojawiła się gosposia. Widząc swojego pracodawcę promiennego i uśmiechniętego, postanowiła nie zadawać więcej pytań. Zabrała telefon i szelmowskim uśmiechem zniknęła w kuchni, pozostawiając zamyślonego Michaela sam na sam z jego planami...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz