Patrzyła na świetlistą postać, po której policzku płynęła przezroczysta, niedotykalna łza. Historia opowiedziana przez wyjątkowego gościa wstrząsnęła nią do głębi, pozostawiając w niezręcznym zdumieniu. Tak bardzo nieprawdopodobnym wydawało jej się, że aniołem stróżem zesłanym przez Boga do ochrony nad nią mógł okazać się duch samego Michaela Jacksona. Przecież to było zupełnie pozbawione sensu. Jeśli to faktycznie on miał sprawować nad nią pieczę, to kto robił to, zanim on umarł? Od śmierci piosenkarza minęły przecież zaledwie cztery lata, a ona wchodziła powoli w szesnasty rok swojego życia. Pozostawało dwanaście niezapisanych niebiańskim piórem lat. Spojrzała w szkliste oczy ducha, o wciąż intensywnie czekoladowej barwie i zapytała z drżeniem w głosie:
- Jeśli... Jeśli teraz ty jesteś moim aniołem, to kto był nim przed tobą?
- Z tego, co zostało mi objawione, Emmo, twój opiekun zginął w walkach toczonych z czarnymi orszakami piekieł, kiedy ty byłaś jeszcze całkiem mała. Przez cały czas, aż do mojego odejścia z Ziemi, Pan nie znalazł odpowiedniego zastępcy. Dlatego też tak wiele krzywd spotkało cię w życiu...
- Dlatego to wszystko wyglądało tak, a nie inaczej? Mimo tego, od kiedy się pojawiłeś, niewiele się zmieniło.
- Za co bardzo cię przepraszam. Wiem, nie byłem najlepszym stróżem, jednak naprawdę starałem się ci pomagać. Widocznie nie dość mocno...
Teraz to dziewczynie zaszkliły się łzy w podkrążonych oczach. Żal było jej człowieka, który umarł, zanim zdążył w pełni nacieszyć się życiem, a także niedoświadczonego anioła, pragnącego za wszelką cenę pozyskać wymarzone skrzydła. Było w nim coś, czego nie potrafiła nazwać, co sprawiało, że miała ochotę objąć go i pocieszyć. Tak zwyczajnie, po ludzku skłamać, że wszystko będzie w porządku. Zresztą, sama tego potrzebowała. Wyciągnęła słabą dłoń w kierunku zjawy, lecz zamiast ciepła żyjącego ciała, poczuła jedynie chłód przeszywający ją od czubków palców.
- Nie rozumiem za co mnie przepraszasz... - wydukała, powstrzymując płacz resztkami sił. - Opiekowałeś się mną przez cały ten czas, a ja zawsze, chociaż może nieświadomie, robiłam ci na przekór. Byłam strasznie głupia...
- To co było, jest już nie ważne, Emmo. Najważniejsze, że nic poważnego ci się nie stało. Ja poradzę sobie bez skrzydeł. Może jeszcze kiedyś na nie zasłużę...
- Właściwie, to po co ci one? - zapytała, wycierając mokre od słonych kropel policzki. - Przecież potrafisz przemieszczać się bez nich.
- Widzisz, mają one niezwykłą moc. Nie tylko pozwalają danemu aniołowi znajdować się dużo szybciej w dowolnym miejscu, ale także umożliwiają sporadyczny kontakt z tymi, których zostawił na Ziemi, odchodząc do Królestwa Pana.
Patrzyła, jak tęsknym wzrokiem spogląda w kierunku łóżka, oddalonego od nich może o kilka metrów. Dopiero wtedy tak naprawdę zrozumiała, o co w tym wszystkim chodziło. Przecież to właśnie w tym szpitalnym łóżku leżała jego córka, Paris. Z tego co pamiętała, obok niej czuwali także dwaj bracia - Prince i Blanket, a starsza kobieta oddychająca miarowo w półśnie najwyraźniej była ich babką, czyli matką Michaela. Miał swoją rodzinę na wyciągnięcie dłoni, a jednak oni zupełnie nie wiedzieli o jego obecności. Nagle, wszystkie jej uprzedzenia względem niego, a także znienawidzonej wcześniej dziewczyny zniknęły. Ich miejsce zastąpiła litość i ból, który odczuwała jedynie w niewielkiej części, w porównaniu do katuszy, które znosił jej anioł. Tak bardzo chciała mu pomóc. Gdyby jeszcze tylko wiedziała jak...
- Co mogłabym zrobić, abyś mógł dostać skrzydła?
- Otrzymam je dopiero, kiedy dobrze wywiążę się ze spoczywającego na mnie obowiązku... Muszę sprawić, byś nauczyła się kochać i żyć. A to nie będzie proste.
- Uda nam się! Zobaczysz...
Ponownie wyciągnęła rękę w kierunku uśmiechającego się Michaela, a ten po chwili powtórzył jej gest. Ich dłonie spotkały się, lecz tym razem, zamiast przejmującego zimna, Emma poczuła mrowiące ciepło i miłość, która rozgrzała jej serce.
Nie wiem nawet co mam napisać... Piękny rozdział, mam nadzieję, że Michaelowi uda się zdobyć skrzydła, może chociaż w Niebie będzie szczęśliwy, jeśli nie dane Mu było poznać tego uczucia przez większość Jego życia ziemskiego...
OdpowiedzUsuńOjeeej...jakie to cudowne. Całkowicie nie wiem co napisać...mam nadzieję że wszystko będzie dobrze, że Mike dostanie te skrzydła.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną notkę ;)
Pozdrawiam