niedziela, 15 czerwca 2014

Just Good Friends_41

Jak to się mogło wydarzyć? Wiedział, że nie powinien był do niej dzwonić, ale naprawdę nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Odkąd Lisa odeszła i zabrała ze sobą dzieci, czuł, że stopniowo rozpada się na kawałki. Jednak zamiast usłyszeć w słuchawce głos Eleny, telefon odebrała jej przyjaciółka, przekazując mu, że dziewczyna przebywa teraz w szpitalu. W tamtej chwili nie liczyło się nic więcej, niż to, żeby dotrzeć do niej jak najszybciej. Przebrał się, aby nie dać się rozpoznać i bez powiadomienia kogokolwiek udał się do kliniki, której adres podała mu Carrie Mendley. Jakoś udało mu się ominąć korki, za co w duchu dziękował Bogu, gdy wreszcie znalazł się w wyznaczonym miejscu. Puścił się biegiem, pozostawiając niezamknięty samochód i zatrzymał się dopiero przy recepcji, w której nie znalazł nikogo. Zaczepił przechodzącego obok sanitariusza, dysząc ciężko po morderczym biegu:
- Przepraszam, muszę wiedzieć, na której sali leży Elena Castellano.
- Nie mam pojęcia, musi pan zapytać w recepcji.
- Ale tu nikogo nie ma!
- W takim razie proszę poczekać. Niedługo ktoś powinien przyjść...
Mężczyzna odszedł, pospieszany przez jednego z pacjentów, pozostawiając Michaela sam na sam z myślami. Co miał dalej robić? Nie obejdzie przecież wszystkich sal, bo zajmie mu to całe wieki, tymczasem z dziewczyną mogło nie być dobrze. Serce zabiło mu żywiej, kiedy wśród kilku oczekujących na korytarzu ludzi dostrzegł jasne blond włosy. Podbiegł do młodej kobiety i położył jej dłoń na ramieniu.
- Przepraszam, ty jesteś Carrie?
- Tak, a o co chodzi? Kim pan jest?
- Jestem Mich... - w samą porę powstrzymał swój długi język. - ... przyjacielem Eleny. Dzwoniłem do niej, kiedy odebrałaś.
- Rzeczywiście, pamiętam.
- Jak ona się czuje?
- Jej stan jest stabilny, tak powiedział lekarz. Pobędzie tu jeszcze kilka dni, a później dostanie skierowanie do psychologa...
- Do psychologa? Własciwie, to co się wydarzyło?
- Elena próbowała popełnić samobójstwo. Znalazłam ją w jej mieszkaniu z pociętymi przedramionami.
- Mój Boże... dlaczego ona to zrobiła..? Mogłabyś zapytać, czy mogę ją odwiedzić?
- Jasne, chociaż nie wiem, czy będzie miała na to ochotę. Pana nazwisko?
- Applehead.
Dziewczyna zniknęła w niewielkiej sali, zastanawiając się, jakie jeszcze głupie nazwiska isnieją na tym świecie. Nie ważne, nie jej to oceniać. Spojrzała na przyjaciółkę, która podłączona do kolejnej kroplówki, leżała pod szpitalną pościelą prawie zlewając się z jej białym kolorem. Taka krucha, delikatna... Kto Cię tak skrzywdził? Nie miała pojęcia, że powód nieszczęścia stał teraz na zewnątrz, oczekując na spotkanie.
- Elen, skarbie... Jak się czujesz? - zapytała, gładząc jej zmatowiałe blond włosy.
- Chyba dobrze.
- Wiesz, masz gościa. Tylko nie jestem pewna, czy jesteś już wystarczająco...
- Kto to jest? - w jej głosie nie znać było choćby odrobiny życia.
- Mówi, że nazywa się Applehead, ale jak dla mnie, to on jest jakiś dziwny. Mam mu powiedzieć, żeby spadał?
- Nie. Niech wejdzie.
W tej jednej krótkiej chwili Carrie dostrzegła niepokojący błysk w pustych dotąd oczach przyjaciółki, jednak nie protestowała. Wyszła na korytarz i zaprosiła nietypowego gościa do środka, a sama została pod drzwiami. Tak na wszelki wypadek...
*
- Michael? Co ty tu robisz?
Mimo że nie czuła się najlepiej, jego przebranie okazało się niewystarczająco wymyślne, by móc ją zmylić. Minęło sporo czasu, od kiedy widział ją po raz ostatni, a jednak dokładnie pamiętał każdy detal jej twarzy. To, co działo się w jego sercu, było niesamowite, a jednocześnie tak przerażające, iż bał się choćby spróbować to opisać. Dlatego milczał. Nieznośne milczenie narastało, powodując niezręczność u byłych kochanków. Wreszcie mężczyzna zdecydował się je przerwać.
- Co się stało, Eleno..? Dlaczego..?
- To nieistotne. Po co przyszedłeś?
- Martwiłem się o ciebie. Dzwoniłem kilka razy i wreszcie odebrała twoja przyjaciółka. Kiedy powiedziała mi, że jesteś w szpitalu, wiedziałem, że muszę przyjechać. Nie mógłbym cię tak zostawić...
- Radzę sobie, a ciebie nie powinno to obchodzić.
- Elen, wiem, że cię zraniłem i jest mi z tego powodu ogromnie przykro. Wiesz przecież, że nie miałem wyboru. Wszystko wyjaśniłem ci w liście...
- Jakim liście? - patrzyła na niego z wyraźnym niedowierzaniem.
- Tym, który wysłałem ci kilka dni po powrocie Lisy... Nie mogłaś go nie dostać. Bill mówił, że osobiście dostarczył ci go do skrzynki.
- Wyciągałam z niej pocztę nie dalej niż przed dwoma dniami, ale nie było tam nic z wyjątkiem rachunków. W takim razie, może raczysz oświecić mnie, co było w tym liście?
- Pisałem, że... Lisa zaszła w ciążę. Wszystko w jednym momencie tak bardzo się skomplikowało.
- Gratuluję. Życzę wam szczęścia na nowej drodze życia - powiedziała z gorzkim uśmiechem.
- Nic nie rozumiesz, Elen. Ona... poroniła. Straciła nasze dziecko. Potem jeszcze raz spróbowaliśmy ułożyć sobie życie, jednak uczucie już dawno wygasło... Nie potrafiła wybaczyć mi zdrady.
- Lisa wiedziała o tym, że u ciebie byłam?
- Znalazła flakonik twoich perfum w mojej łazience... Następnego dnia, na gali VMA nie odezwała się do mnie nawet słowem... Już wtedy wiedziała o wszystkim.
- Michael, ja naprawdę ci ufałam... Czekałam, jak głupia, aż zadzwonisz i powiesz, że nareszcie możemy się spotykać. Wierzyłam, że chcesz tego tak bardzo, jak ja. Szkoda, że byłam na tyle naiwna.
- Nie mogłem jej przecież zostawić. Poza tym nosiła pod sercem moje dziecko... Od zawsze marzyłem o potomku, a ona miała spełnić to marzenie... Byłem tak niesamowicie szczęśliwy.
- W takim razie wracaj do niej! Co tu jeszcze robisz? Przecież wiesz, że ja nigdy nie dam ci dziecka. Mam HIV. 
- Przestań, Elen... Ona już mi nie przebaczy. To już naprawdę koniec.
- I właśnie dlatego przyszedłeś do mnie? Miło mi, że jestem dla ciebie opcją zapasową. Wiesz co? Lepiej już się nie pogrążaj i wynoś się stąd. Nie chcę na ciebie patrzeć.
- Ale...
- Dosyć już! Wyjdź!
- Eleno, coś się stało? - zapytała zaniepokojona krzykami Carrie.
- Wszystko w porządku. Ten pan już wychodzi...
- Przepraszam...
Nie mógł dłużej się opierać. Z opuszczoną głową, poległy w bitwie o przyszłość opuszczał szpital, nie pozostawiając miejsca dla nadziei w swoim sercu. Każda historia miała swój początek i koniec, lecz jego życie nie toczyło się na kartach ulubionej baśni braci Grimm. Nie każda z nich miała skończyć się szczęśliwie. 




3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec i bohaterowie zdołają jeszcze jakoś ułożyć wspólne życie? :( Proszę, powiedz, że tak... Świetny rozdział, pozdrawiam i życzę weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. CZEMU?
    Nie no, jednak sama też bym mu nie wybaczyła, ale...
    Dobra, nie ma żadnego ale.
    To już jest chamstwo (wybacz Mike) Lise go rzuciła to przeszedł do niej.
    Świetny rozdział.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z poprzednim komentarzem i w pełni rozumiem Elenę, ale i tak mi żal Michaela :( On chyba mógłby się domyślić czemu chciała popełnić samobójstwo.
    To wszystko jest bardzo skomplikowane...
    Biedna Elen...

    OdpowiedzUsuń