- M. Kundera Nieznośna lekkość bytu
Gwar w autobusie wypełnionym młodzieżą szkolną i dziećmi stanowczo przekraczał dopuszczalny poziom głośności. Dochodziła godzina wyjazdu, a nikt jeszcze nie siedział na swoim miejscu. Połowa młodych podróżników wciąż tkwiła na zewnątrz, czekając, aż ich nazwisko zostanie wyczytane przez starszą opiekunkę - pannę Glorię Humble, kobietę po czterdziestce, o brązowych włosach przeplatanych siwymi pasemkami, których zdawała się nie zauważać. Nazwisko Anderson wymienione zostało na samym początku, dlatego też Leah, zaopatrzona w torbę podróżną wypełnioną smakołykami przygotowanymi przez matkę, już szukała sobie wygodnego miejsca. Troje Jacksonów stało ciągle na zewnątrz, słuchając niekrótkiej pogawędki wychowawczej ojca. Sarah zdążyła przeprowadzić już taką rozmowę z młodszą córką poprzedniego wieczora... Sami wiecie, z tych, podczas których padają zdania: Nie rozmawiaj z obcymi. Pilnuj się grupy. Nie kładź się zbyt późno. Miej swój rozum i nie zgadzaj się na wszystko, co wymyślą koledzy. Żadne z dzieci nie lubiło tych kazań, jednak wliczało je w koszty, jakie musiały zostać przez nie poniesione, by mogły wreszcie wyrwać się na całe trzy tygodnie spod opiekuńczych skrzydeł rodziców. Szesnastolatka, starając się zejść z drogi rozszalałym bliźniakom, którzy bardziej przypominali małpy w zoo, niż dwóch, dziewięcioletnich chłopców, usiadła na jednym z foteli. Nagle, fotel przemówił dość niskim, całkiem przyjemnym głosem niosącym nie całkiem przyjemne przesłanie:
- Hej! Uważaj, jak chodzisz!
- Sorry, ale chyba widzisz, co tu się dzieje.
Zupełnie niespeszona, wstała z kolan nieznajomego i z czułością podniosła książkę, która wcześniej wypadła jej z ręki. Zanim zdążyła się nią nacieszyć, rozparty w fotelu chłopak wyrwał ją z dłoni Leah i uważnie przyjrzał się okładce.
- Oddawaj! - krzyknęła, jednak jej głos rozpłynął się w wszechobecnym rozgardiaszu.
- No no... The Perks of Being a Wallflower. To najgłupsza książka, jaką czytałem, ale ma w sobie coś takiego, że nie można się oderwać, a potem chodzi się, jak struty przez kilka dni. Może chcesz, żebym to ja ci poczytał, co?
- Spieprzaj.
- Nie tak ostro, bo trzeba ci będzie wymyć mydłem te różowe usteczka. Jestem Jamie David Witcher, a ty jak się nazywasz? - zapytał, nonszalancko opierając brodę na zaciśniętej pięści.
- A co to, przesłuchanie? Oddawaj mi książkę.
- Grzeczniej, młoda damo, bo będę musiał być dla ciebie mniej wyrozumiały. Więc jak się nazywasz?
- Leah.
- Nie, nie, skarbie. Poproszę o pełną listę.
- Leah Hope Anderson. A teraz oddasz mi tę książkę?!
- I po co się tak wściekać, panno Leah Hope? Nie wiesz, że złość piękności szkodzi? Łap i znikaj.
Rzucił jej kilkusetstronicową powieść i wyciągnął iPada z plecaka obczepionego przypinkami z miniaturowymi zdjęciami rockowych kapel. Nastolatka rzuciła mu ostatnie, pogardliwe spojrzenie i wróciła na początek autokaru, gdzie jakimś przedziwnym zrządzeniem losu pozostało już tylko jedno wolne miejsce. Nerwowo rozglądała się w poszukiwaniu rodzeństwa Jacksonów, licząc na to, że spędzi podróż w gronie znajomych. Gdzieś na tyle autokaru dostrzegła uniesioną rękę Paris z charakterystyczną, zielono-żółto-czerwoną bransoletką na przegubie. Domyśliła się, że pewnie obok niej znajduje się Michaela, Prince i Blanket ze swoim przyjacielem - Tobym. Nie miała tam czego szukać. Zrezygnowana, opadła na siedzenie obok chłopaka mniej więcej w jej wieku, któremu blond włosy, dodatkowo rozjaśnione słońcem, opadały na twarz, gdy w pełnym skupieniu oddawał się lekturze, nie zauważywszy nawet przybycia nowej towarzyszki podróży. Tak diametralnie różnił się od tamtego okolczykowanego buraka... Dziewczyna, korzystając błogiej nieświadomości nieznajomego, zaczęła mu się przyglądać zza rozłożonej książki. Okulary w czarnych, niezbyt grubych oprawkach, zasłaniały oczy (chyba niebieskie, choć nie była pewna). Drobne, pomarańczowe punkciki rozsypane na policzkach i małym, lekko zadartym nosie, przypominały pyłek wróżki. Długie, smukłe palce przytrzymywały pożółkłe strony zapisane od góry do dołu drobnym, niezbyt wygodnym do czytania, drukiem. Zdawał się nie zauważać odpadających kartek, prowizorycznie przytwierdzonych do całości taśmą klejącą prawdopodobnie przez poprzedniego właściciela. Nastolatka wytężała wzrok, by rozczytać choć fragment, jednak zanim zdążyła rozszyfrować niemal kaligraficzną czcionkę, chłopak podniósł wzrok znad lektury.
- Die Traumdeutung. - odparł z uśmiechem ujarzmionym drutem ortodontycznym.
- Przepraszam?
- Książka - zwrócił się jak do przybysza z innej planety. - Die Traumdeutung, czyli Objaśnienie marzeń sennych Sigmunda Freuda. To już antyk.
- Czytasz Freuda?
- Lubię sobie czasem poanalizować - odpowiedział, jakby analizowanie było zajęciem całkowicie powszechnym wśród ogółu nastolatków. - A ty co tam masz?
- The Perks of Being a Wallflower.
- Aha! Dałaś się złapać na promocję i dziki bum na tę książkę. Stary dobry Charlie i nieśmiertelne być albo nie być. Książka jest niebywale męcząca i nie wnosi do życia nic, oprócz trzydniowego otępienia i dziwnego smutku. Zdecydowanie nie polecam. Ale jeśli chcesz, mogę pożyczyć ci coś swojego..?
Dziewczyna przyglądała mu się z pewną dozą nieufności pomieszanej z upartą ciekawością. Jak łatwo można się było domyślić, drugie z uczuć zwyciężyło.
- Czemu nie... Tak w ogóle, jestem Leah.
- A ja Cory. Miło mi cię poznać, Leah - krótko uścisnął jej dłoń i zanurkował w głębi swojego plecaka. - Co by tu... Jest! Co powiesz na Portet Doriana Graya ? Trochę ciężko się czyta, ale nie jest pusta, jak większość dzisiejszych tak zwanych dzieł literackich.
- Przeczytam z przyjemnością. Dziękuję.
Posłała nowemu znajomemu uśmiech, który świat mógł obejrzeć po raz pierwszy. Był to uśmiech kogoś, kto właśnie znalazł pokrewną duszę, a kto jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Otworzyła niegrubą książkę na stronie tytułowej i, zanim autokar ruszył, spojrzała na niepozornego nastolatka. Zupełnie inny... Jej myśli rozpłynęły się w ułamku sekundy, gdy usłyszała dźwięk przychodzącego SMSa. Najpierw pojedynczego... Potem kolejnego... A na koniec jeszcze jednego... Jak się szybko okazało, pierwszy był od Paris:
- Hej! Uważaj, jak chodzisz!
- Sorry, ale chyba widzisz, co tu się dzieje.
Zupełnie niespeszona, wstała z kolan nieznajomego i z czułością podniosła książkę, która wcześniej wypadła jej z ręki. Zanim zdążyła się nią nacieszyć, rozparty w fotelu chłopak wyrwał ją z dłoni Leah i uważnie przyjrzał się okładce.
- Oddawaj! - krzyknęła, jednak jej głos rozpłynął się w wszechobecnym rozgardiaszu.
- No no... The Perks of Being a Wallflower. To najgłupsza książka, jaką czytałem, ale ma w sobie coś takiego, że nie można się oderwać, a potem chodzi się, jak struty przez kilka dni. Może chcesz, żebym to ja ci poczytał, co?
- Spieprzaj.
- Nie tak ostro, bo trzeba ci będzie wymyć mydłem te różowe usteczka. Jestem Jamie David Witcher, a ty jak się nazywasz? - zapytał, nonszalancko opierając brodę na zaciśniętej pięści.
- A co to, przesłuchanie? Oddawaj mi książkę.
- Grzeczniej, młoda damo, bo będę musiał być dla ciebie mniej wyrozumiały. Więc jak się nazywasz?
- Leah.
- Nie, nie, skarbie. Poproszę o pełną listę.
- Leah Hope Anderson. A teraz oddasz mi tę książkę?!
- I po co się tak wściekać, panno Leah Hope? Nie wiesz, że złość piękności szkodzi? Łap i znikaj.
Rzucił jej kilkusetstronicową powieść i wyciągnął iPada z plecaka obczepionego przypinkami z miniaturowymi zdjęciami rockowych kapel. Nastolatka rzuciła mu ostatnie, pogardliwe spojrzenie i wróciła na początek autokaru, gdzie jakimś przedziwnym zrządzeniem losu pozostało już tylko jedno wolne miejsce. Nerwowo rozglądała się w poszukiwaniu rodzeństwa Jacksonów, licząc na to, że spędzi podróż w gronie znajomych. Gdzieś na tyle autokaru dostrzegła uniesioną rękę Paris z charakterystyczną, zielono-żółto-czerwoną bransoletką na przegubie. Domyśliła się, że pewnie obok niej znajduje się Michaela, Prince i Blanket ze swoim przyjacielem - Tobym. Nie miała tam czego szukać. Zrezygnowana, opadła na siedzenie obok chłopaka mniej więcej w jej wieku, któremu blond włosy, dodatkowo rozjaśnione słońcem, opadały na twarz, gdy w pełnym skupieniu oddawał się lekturze, nie zauważywszy nawet przybycia nowej towarzyszki podróży. Tak diametralnie różnił się od tamtego okolczykowanego buraka... Dziewczyna, korzystając błogiej nieświadomości nieznajomego, zaczęła mu się przyglądać zza rozłożonej książki. Okulary w czarnych, niezbyt grubych oprawkach, zasłaniały oczy (chyba niebieskie, choć nie była pewna). Drobne, pomarańczowe punkciki rozsypane na policzkach i małym, lekko zadartym nosie, przypominały pyłek wróżki. Długie, smukłe palce przytrzymywały pożółkłe strony zapisane od góry do dołu drobnym, niezbyt wygodnym do czytania, drukiem. Zdawał się nie zauważać odpadających kartek, prowizorycznie przytwierdzonych do całości taśmą klejącą prawdopodobnie przez poprzedniego właściciela. Nastolatka wytężała wzrok, by rozczytać choć fragment, jednak zanim zdążyła rozszyfrować niemal kaligraficzną czcionkę, chłopak podniósł wzrok znad lektury.
- Die Traumdeutung. - odparł z uśmiechem ujarzmionym drutem ortodontycznym.
- Przepraszam?
- Książka - zwrócił się jak do przybysza z innej planety. - Die Traumdeutung, czyli Objaśnienie marzeń sennych Sigmunda Freuda. To już antyk.
- Czytasz Freuda?
- Lubię sobie czasem poanalizować - odpowiedział, jakby analizowanie było zajęciem całkowicie powszechnym wśród ogółu nastolatków. - A ty co tam masz?
- The Perks of Being a Wallflower.
- Aha! Dałaś się złapać na promocję i dziki bum na tę książkę. Stary dobry Charlie i nieśmiertelne być albo nie być. Książka jest niebywale męcząca i nie wnosi do życia nic, oprócz trzydniowego otępienia i dziwnego smutku. Zdecydowanie nie polecam. Ale jeśli chcesz, mogę pożyczyć ci coś swojego..?
Dziewczyna przyglądała mu się z pewną dozą nieufności pomieszanej z upartą ciekawością. Jak łatwo można się było domyślić, drugie z uczuć zwyciężyło.
- Czemu nie... Tak w ogóle, jestem Leah.
- A ja Cory. Miło mi cię poznać, Leah - krótko uścisnął jej dłoń i zanurkował w głębi swojego plecaka. - Co by tu... Jest! Co powiesz na Portet Doriana Graya ? Trochę ciężko się czyta, ale nie jest pusta, jak większość dzisiejszych tak zwanych dzieł literackich.
- Przeczytam z przyjemnością. Dziękuję.
Posłała nowemu znajomemu uśmiech, który świat mógł obejrzeć po raz pierwszy. Był to uśmiech kogoś, kto właśnie znalazł pokrewną duszę, a kto jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Otworzyła niegrubą książkę na stronie tytułowej i, zanim autokar ruszył, spojrzała na niepozornego nastolatka. Zupełnie inny... Jej myśli rozpłynęły się w ułamku sekundy, gdy usłyszała dźwięk przychodzącego SMSa. Najpierw pojedynczego... Potem kolejnego... A na koniec jeszcze jednego... Jak się szybko okazało, pierwszy był od Paris:
Powiedz, że mi się przywidziało! O__o Czy ty przed chwilą gadałaś z TYM WITCHER'EM?!?! Koniecznie musisz opowiedzieć mi wszystko na postoju! xoxo
P.
Pff... Serio? Paris naprawdę podobał się ten zadufany w sobie gnojek? Zresztą, jej sprawa. Od kogo był kolejny SMS? Nacisnęła małą kopertkę wyświetlającą się w prawym dolnym rogu.
Skarbie, uważaj na siebie. Kocham cię.
Mama
Leah uśmiechnęła się do dotykowego ekranu swojego telefonu i odpisała rodzicielce wiadomość o podobnej treści. Kiedy przyszedł czas na otwarcie ostatniej, była prawie pewna, że to ponownie młoda Jackson pisze do niej w sprawie Jamie'ego Witchera. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła ten krótki tekst:
Życzę Ci dobrej zabawy. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, nie bój się zadzwonić. Niech Bóg Ci błogosławi. Kocham Cię
Doo Doo
Tym razem nie zdołała powstrzymać wzruszenia. Doo Doo... Zwracała się do niego w ten sposób tylko wtedy, gdy zostawali sami, a on opowiadał jej o książkach, podróżach i życiu. Nie wierzyła, że pamiętał także o niej. Pojedyncze łzy potoczyły się po obu jej policzkach, lecz szybko otarła je wierzchem dłoni. Uff... Na szczęście Cory niczego nie zauważył. Jeszcze tego brakowało, by od razu pomyślał, że maże się z byle powodu. Wzięła kilka głębszych oddechów i wróciła do przeczytanej wiadomości. Postanowiła odpisać jedynie krótkie dziękuję. Dlaczego tylko tyle? Czasami tyle wystarczy i była pewna, że Michael zrozumie jak bardzo jest mu wdzięczna. Nie tylko za tego SMSa, ale za wszystko, co ostatnimi czasy wydarzyło się w jej życiu.
Jestem pod ogromnym wrażeniem.
OdpowiedzUsuńTe opisy są wspaniałe!
Pod koniec... się tak rozmarzyłam, że nie wiem.
To cudowne, że umiesz tak wyrwać emocje na czytelniku.
( Tak wiem, powtarzam się pewnie, ale muszę to powtórzyć, bo to prawda :) )
Pozdrawiam i życzę weny.
Susie.
Witaj!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam Cię, że nic nie komentowałam, ale miałam ze sobą wielki kryzys! tak jak pewnie widziałaś, na moim blogu także nic się nie pojawiało. Aczkolwiek w ten weekend wszystko nadrobiłam i… jestem! :)
Co do rozdziału - chyba nie muszę mówić/pisać, że co do opisów - nie ma lepszej od Ciebie. Przenosisz mnie w swój świat, a to najbardziej cenię w każdej pracy!
Pozdrawiam, z niecierpliwością czekam na następny wpis i zapraszam do siebie,
Paulina
ŁAŁ cudo naprawdę te opisy mega :))) naprawde czekam z niecierpliwością na nexta i zapraszam do siebie :) do komentowania i czytania
OdpowiedzUsuń:)
http://miloscjestzawszesilna.blogspot.com/
Weny życzę