piątek, 13 lutego 2015

This Is Not It_26

- Przepraszam - wymamrotał Harry.
Dumbledore pokręcił głową.
- Ciekawość to nie grzech. Ale z ciekawością trzeba uważać... oj, tak...

- Joanne K. Rowling Harry Potter i Czara Ognia

Noc spowiła już cały śpiący świat swoim czarnym całunem, pozwalając tylko pojedynczym gwiazdom przeniknąć ciemność. Wiatr ze wschodu targał skulonymi ze strachu drzewami, nie pozostawiwszy im nawet chwili wytchnienia. Świerszcze przerwały swój koncert pośród równo skoszonej trawy. Nawet ćmy i świetliki pochowały się, drżąc przed siłą żywiołu. Mimo tej wichury, ani jeden błysk nie rozświetlał pochmurnego nieba, by zwiastować burzę. Mężczyzna, w narzuconym na zieloną piżamę, białym szlafroku, przyglądał się zawierusze przez duże okno w salonie. Był środek nocy, blisko godziny trzeciej, a on przyszedł tu z nadzieją spędzenia kolejnej bezsennej nocy w swojej tarasowej kryjówce, jednak tym razem pogoda postanowiła najzwyczajniej sobie z niego zadrwić. Bezsilny, oparł czoło i koniuszek nosa o szybę, na której już po chwili pojawiła mleczna para. Niewiele myśląc, palcem wskazującym wypisał imię, które dziwnym trafem, jako pierwsze przyszło mu do głowy. Annie. Obok imienia zaraz pojawiło się serduszko. Zatrzymał dłoń, chcąc lepiej przyjrzeć się swojemu dziełu. Gdyby pozostawił je w takim stanie, wyglądałoby niedorzecznie i co najmniej śmiesznie. Szybko dopisał pozostałą część, która miała się tam znaleźć od początku. Omer. Tak, teraz wyglądało to zdecydowanie lepiej. Bez porównania. Nagle jego wyczulony, muzyczny słuch ostrzegł go przed dźwiękiem zbliżających się do salonu kroków. Szybko starł miłosne równanie i bezmyślnie utkwił wzrok w bezmiernej dali, starając się pozostać niezauważonym. Do pokoju, z latarką oświetlającą najbliższe półtora metra, niczym gejsza ze skrępowanymi stopami, małymi kroczkami dreptała zawinięta z kołdrę Sarah. Otwarte szeroko oczy błyszczały jak w gorączce, spierzchnięte usta drżały, z zimna lub pragnienia, a niezdrowe rumieńce rozogniły jej policzki. Przypomniał sobie jak po południu podsłuchał jej rozmowę z Erin (tak,tak... wiedział, że to niezbyt grzeczne, jednak nie mógł się powstrzymać), podczas której zawzięcie upierała się, że czuje się świetnie. Jak widać było na załączonym obrazku, mocno minęła się z prawdą. Nie zwracając uwagi, bądź po prostu przeoczywszy obserwującego ją Michaela, podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej małą, półlitrową butelkę mleka. Minęła chwila. Dźwięk tłuczonego szkła spowodował, że podskoczył ze strachu w swojej kryjówce. Mężczyzna, jednocześnie przerażony tym, że mogłaby się pokaleczyć i wzruszony jej nieporadnością, postanowił wyjść z ukrycia. Zapalił światło, przysporzywszy i jej małego zawału serca, zmusił ją do przymrużenia oczu przed natrętną jasnością. Wprawnym okiem szybko ocenił sytuację: butelka, w jednym kawałku, wciąż tkwiła w jej delikatnej dłoni, a po podłodze nie walały się żadne odłamki.
- Obudziłam cię? Przepraszam... - usłyszał jej zachrypnięty głos.
- Nic się nie stało - mało brakowało, by się roześmiał, czując jednocześnie niewysłowioną ulgę. - Usiądź, pomogę ci.
Odsunął jej krzesło i pozwolił, by, wciąż opatulona kołdrą kobieta, zajęła miejsce przy stole. Zręcznie wyciągnął z górnej szafki niewielki rondelek i wlał do niego całą zawartość cudem ocalałej butelki. Z lodówki wyciągnął kremowe masło i nabrawszy niewielką bryłkę na łyżkę, wrzucił ją do garnka. Wolną od mieszania ręką, sięgnął do szafki, tym razem ulokowanej na dole i spośród wielu różnobarwnych opakowań wybrał to czerwone, zawierające w sobie kilka saszetek ze środkiem przeciw przeziębieniowym i przeciwgorączkowym do rozpuszczenia w ciepłej wodzie. Zmniejszył gaz pod lekko parującym wywarem i zajął się krojeniem dwóch ząbków czosnku w drobną kosteczkę. Zerknąwszy przez ramię na siedzącą nieruchomo Sarah, zobaczył jej bladą rękę wyłaniającą się spod kołdry w poszukiwaniu chusteczek leżących po drugiej strony blatu. Zza pleców dobiegło go ciche pociąganie nosem, a po chwili także przeciągły świst czajnika. Nalał wrzątku do połowy wysokości glinianego kubka, drugą połowę wypełniając zimną wodą. Rozpuścił pachnący cytryną proszek i podał jej kubek. Skrzywiła się niczym mała dziewczynka, niemo wzbraniając się przed zażyciem niezbyt smacznego leku.
- Wypij to. Zbije gorączkę - powiedział Michael autorytatywnym tonem, wciąż z trudem powstrzymując uśmiech.
Wrócił, do przygotowywania cudownej mikstury mającej postawić na nogi jego przyjaciółkę. Przyjaciółkę. Tak właśnie... To co ich łączyło można by chyba nazwać przyjaźnią. Może dopiero co kiełkującą, a jednak... Szczery uśmiech rozjaśnił jego zmęczoną, pięćdziesięcioczteroletnią twarz, która jednak nie zdradzała jeszcze cech charakterystycznych dla tego wieku. Dosypał posiekany czosnek do przyjemnie bulgoczącego wywaru,a po chwili dodał do niego także łyżeczkę zupełnie białego, rzepakowego miodu. Gdy wyglądało na to, że mikstura była gotowa, zdjął rondelek z ognia i przelał jego zawartość do kolejnego, większego niż poprzedni, kubka. Wyłączył kuchenkę indukcyjną, by zająć miejsce vis a vis kobiety, która wciąż odczuwała na języku nieprzyjemny posmak lekarstwa, dając upust swemu niezadowoleniu poprzez ciągłe przygryzanie ust. Mężczyzna zapalił świecę o zapachu jaśminu stojącą na stole i podsunął Sarah kolejny kubek.
- Co to jest? - wycharczała bardziej, niż powiedziała, obrzucając go nieufnym spojrzeniem rozgorączkowanych, lśniących oczu.
- Domowy sposób na walkę z grypą. Do dna!
Jego 'okrzyk' zabrzmiał dość zabawnie, zwłaszcza kiedy został wypowiedziany raczej szeptem. Sarah, szczęśliwa, że przynajmniej zatykanie nosa (z powodu okropnego kataru) mogła sobie odpuścić, zamoczyła wargi w parującym płynie.
- Ałć! Gorące!
- Tylko takie będzie w stanie coś zdziałać. Pij i nie marudź... Gdzieś ty się tak urządziła, co? Pewnie na lotnisku?
- To było trzy dni temu - powiedziała, po czym postanowiła szybko zmienić temat. - Skąd u ciebie takie zdolności kulinarne? Myślałam, że... - jej wywód przerwał nagły napad kaszlu. Gdy tylko się skończył, kontynuowała - że ograniczasz się do naleśników.
- Miałem kiedyś gosposię , która z pochodzenia była Czeszką. Przezabawna kobieta! Katowała nas tym napojem przy okazji każdej grypy i to nie tylko chorych. Wszyscy musieli pić to świństwo"profilaktycznie", jak mówiła. Niby nie brzmi strasznie, ale dzieci były wtedy w takim wieku, że łapały dosłownie wszystko. Przez pół roku nie piłem chyba nic innego. Ale, co by nie mówić, pomagało, chociaż było niezłym wyczynem namówić dzieci, szczególnie Prince'a, na wypicie takiego wywaru.
- Wyobrażam to sobie. Annie też nie lubiła tego typu wynalazków, a chorowała prawie ciągle do jedenastego roku życia. Od tamtego momentu nigdy więcej nie odwiedzałyśmy lekarza, chyba że z powodu szczepień obowiązkowych.
- U nas, kiedy Prince miał siedem, Paris sześć, a Blanket dwa latka, musiałem sprowadzić lekarza na stałe do domu. Jeździł z nami wszędzie, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy jego pomoc okaże się niezbędna.
Popatrzył na swoją towarzyszkę. Jej ciemnobrązowe oczy zmatowiały, dając wyraźny sygnał, że gorączka zaczęła spadać. Przestały targać nią niekontrolowane dreszcze. Cudowny napój Pani Miromily i tym razem okazał się niezawodny.
- Myślisz, że Annie dotarła już na miejsce? - zapytała, powtórnie zmieniając temat.
- Pewnie tak... Chociaż Omer miał zaplanowany przylot na wczorajszy wieczór, a wciąż nie dał znaku życia.
- Przedwczorajszy wieczór - poprawiła go już znacznie pewniejszym głosem. - Jest prawie czwarta nad ranem.
- Faktycznie... Wiesz, może powinienem się o niego martwić, ale mam jakieś dziwne przeczucie, że ostatecznie wcale nie zamierzał wylądować w Argentynie.
- Gdzie w takim razie, twoim zdaniem, się teraz znajduje?
- Niezmiennie, obok twojej córki, w samolocie kierującym się prosto do Afryki.
- Widzę, że nie jestem osamotniona w tym przeczuciu... Myślisz, że oni wiedzą, że my wiemy?
Michael zmarszczył czoło, gorączkowo przetwarzając w głowie jej pytanie. W końcu był środek nocy. Gdy wreszcie zrozumiał, co miała na myśli, jego oblicze ponownie się rozpromieniło.
- Sądząc po tym, jak nieźle się kamuflują, mają chyba nadzieję, że ciągle niczego się nie domyślamy. Kiedy na to wpadłaś?
- Tak naprawdę pewność zyskałam dopiero po wczorajszym telefonie Seana. Chłopak nie brzmiał najlepiej, pytając, czy mógłby podrzucić mi dziś do pracy rzeczy Annie, które u niego zostawiła. Zgodziłam się, bo nie chciałam, żeby przyjeżdżał tutaj i cię niepokoił. Do tej pory głowię się, co też tej mojej pierworodnej odbiło. Przecież Sean to taki fajny chłopak...
- Hej! Omer to też świetny, młody mężczyzna. Nie wiem, o co ci chodzi.
- Przepraszam, źle to zabrzmiało. Miałam na myśli to, że miedzy nimi jest taka duża różnica wieku.
- Kiedy ja brałem ślub z moją pierwszą żoną, było miedzy nami dziesięć lat różnicy. Poza tym, między nami jest osiem lat, a ja i tak uważam, że stanowimy całkiem niezłą parę - nie mógł powstrzymać się od puszczenia jej oczka.
- Panie szefie... Niech pan się tak nie rozpędza.
- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Choroba tylko dodaje ci uroku.
- Dobra, dobra... Jak to się mówi? - podrapała się po głowie. - Aha! Bujać to my, ale nie nas.
Nie mogli powstrzymać śmiechu, który poniósł się echem po całym domu. Gdy tylko zdali sobie z tego sprawę, natychmiast zakryli dłońmi usta i chichotali jak dzieci przyłapane na gorącym uczynku.
- Więc twoim zdaniem to dobrze, że coś jest między nimi?
- Tak sądzę. Sama pomyśl - zwrócił się do niej z dobrotliwym uśmiechem na ustach. - Czy Annie nie była szczęśliwsza, odkąd udawali, że nic ich nie łączy?
- Niby tak, ale...
- Ja mogę z czystym sumieniem przyznać, że dawno nie widziałem Omera tak radosnego. Momentami wydawało mi się, że unosi się tuż nad podłogą, zamiast normalnie chodzić. Kiedy trenowaliśmy, był kompletnie rozkojarzony. Myślę, że wpadł jak śliwka w kompot.
- Jakoś nie wydaje mi się, żeby taka gwałtowna miłość mogła zakończyć się dobrze.
- Bredzisz! - podsumował, choć szybko się zreflektował, widząc jej obruszenie. - To znaczy... Nie uwierzę, że twój mąż nie zwariował na twoim punkcie w mniej niż dziesięć sekund od kiedy cię zobaczył.
- No to chyba jednak będziesz musiał... George i ja to zupełnie inna sprawa. Ale to nie czas na takie historie. Lepiej już się położę. Dziękuję, że się mną zająłeś i za tę rozmowę.
- Sarah, przepraszam, jeśli cię zasmuciłem wspominając o twoim mężu. Naprawdę nie...
- To nic takiego. Po prostu nie chcę o tym rozmawiać. Dobrej nocy.
Wyszła, wciąż owinięta w koc, z oczami szklącymi się nie od gorączki, ale od gorzkich łez.

3 komentarze:

  1. Ojej... Historia robi się coraz ciekawsza :D
    Notka cudowna <3
    Tylko troszkę smutno się skończyła, kiedy Michael zaczął wspominać o mężu Sarah.
    Hmm... ciekawi mnie tylko, czy Sarah przekona się do swojego "szefa" XD
    Sam dobrze powiedział, że mimo różnicy wieku, stanowią niezłą parę.
    Zostaje nam jedynie czekać, jak się to rozwinie.
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Susie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno nie komentowałam, ale wynika to tylko z tego, że nie mam na to nastroju i wiem, że jeśli napiszę to nie będzie to nic pozytywnego. Potem czułabym się źle, myśląc o takim komentarzu. W takiej sytuacji wolę milczeć. (Tak samo jest u mnie z pisaniem opowiadań :( ).
    Tak więc komentując rozdział 26 (piękna liczba) chciałabym powiedzieć, że bardzo lubię Twój styl i tempo akcji, ale bardzo nie lubię długości twoich rozdziałów... Przepraszam, ale jestem w grupie "woli czekać pół roku i dostać rozdział długości książkowej" i takie blogi w większości śledzę i czytam, lecz twój przyciąga pomimo tej wady, ale także zalety :P Zależy co kto lubi.
    Akcja jak najbardziej się rozkręca i pozwala mi odkrywać charaktery i charakterki bohaterów, urozmaicone to wszystko pięknymi opisami i nutką tajemniczości... W dodatku (na szczęście!) nie jest kolorowo (Sarah) chociaż miłość kwitnie (Omer i Annie), a Michael jest tutaj tą dobrą duszyczką... A przynajmniej ja tak to widzę. :D Reszta bohaterów teraz nie przypomina o sobie za bardzo...
    Oczekuję więc na rozdział następny, mając nadzieję, że mój komentarz nie jest zbytnio... deprymujący. Nie wiem.
    Pozdrawiam z nadzieją na dłuższy rozdział (mogę czekać i do roku 2016 :P ).
    Klaudia

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja chyba jestem dzisiaj zdolna tylko do tego, aby napisać, że czytam, że wspaniale, że uwielbiam to opowiadanie, bloga, całego.
    Przepraszam, Liberian_Girl, obiecuję, że zobaczymy się przy następnym rozdziale z dłuższym komentarzem ode mnie.

    OdpowiedzUsuń