niedziela, 8 marca 2015

This Is Not It_29


W zemście i w miłości kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna. 


- Fryderyk Nietzsche

- Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci lot publicznymi liniami? - zapytał, opuszczając nieco niżej przeciwsłoneczne okulary tak, aby mogła zobaczyć jego oczy.
- Nie... Jasne, że nie.
Co mogła powiedzieć? Że nigdy w życiu nie leciała ani liniami publicznymi, ani prywatnym samolotem? Wyśmiałby ją, a nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji. Szybkim krokiem, niczym piesek za swoim panem, dreptała, kurczowo mnąc w dłoniach rąbek swojego płaszcza. W tym miejscu wypadałoby wspomnieć, iż w słowniku Michaela Jacksona linie publiczne, oznaczały najdroższe miejsca w klasie biznesowej. Skoro było go stać na kupno tak drogich biletów, dlaczego właściwie nie szarpnął się na lot prywatnym odrzutowcem? Jak sam powiedział, bardzo chciał poobserwować ludzi podczas odprawy na lotnisku. Czasami wydawało jej się, że mogłaby go zrozumieć w stu procentach, ale po chwili za pomocą jakiegoś stwierdzenia, bądź bliżej nieokreślonego działania sprawiał, że ponownie uznawała swoją klęskę i godziła się z faktem, iż chyba nigdy w pełni nie pojmie złożoności jego charakteru. Mimo wszystko czas spędzany w jego towarzystwie nie tylko biegł szybko, ale też produktywnie. Ich dyskusje, choć niekiedy pełne uszczypliwości i złośliwych komentarzy, nigdy nie były jałowe. Szczególnie przepadała za tymi momentami ciszy, które zapadały po zabawnym zdaniu wypowiadanym przez jedno z nich, kiedy to po prostu patrzyli na siebie, starając się powstrzymać wzbierający w nich śmiech. W końcu któreś z nich pękało i pokój rozbrzmiewałchichotem obojga.
- Sarah... - poczuła lekkie klepnięcie w ramię. - Twoja kolej.
Co..? Jak długo pozostawała w krainie swoich myśli? Wyglądało na to, że wystarczająco długo, aby przeoczyć przekroczenie bramki przez kilkanaście osób. Pospiesznie wręczyła bilet elegancko ubranej pracownicy lotniska i oglądając się przez ramię na przyjaciela, przekroczyła przejście mające skierować ją na pokład samolotu. Szybki trucht po rozłożonych schodach, uprzemy uśmiech stewardessy i gest dłoni, którą, ubrana w elegancki uniform kobieta, wskazała jej biznes klasę. Jak mogła być na tyle głupia, żeby zakładać te cholerne szpilki?! Obcasy sprawiały, że chwiała się niesamowicie, przypominając raczej cyrkowca na szczudłach. Kiedy był obok niej Michael, niby przypadkiem, prawie niezauważalnie przytrzymywała się go, by utrzymać równowagę, ale teraz musiała radzić sobie sama. Zatrzymała się na wysokości niewielkiego okienka i przyjrzała się sobie dokładniej. Płaszcz w kolorze żurawiny współgrał z czarną spódnicą i prostą koszulą w tym samym kolorze. Kręconym włosom pozwoliła swobodnie opadać na plecy, w duchu modląc się, by nie doszło do załamania pogody. Dopiero teraz pojęła, że niepotrzebnie aż tak się wystroiła. Nie chciała, aby ktokolwiek (a w szczególności Michael) pomyślał, że na czymś zależy jej bardziej, niż powinno. Przynajmniej odpuściła sobie prostowanie włosów... Ponownie obejrzała się za siebie, z nadzieją wyczekując pojawienia się znajomej twarzy w głębi korytarza. Pośród kilku mężczyzn w garniturach o najróżniejszych odcieniach szarości dostrzegła wyraźnie górującego nad nimi Billa rozglądającego się nerwowo. Już zamierzała podnieść rękę, by ułatwić sprawę nieco spanikowanemu ochroniarzowi, jednak tuż przed nią, niczym spod ziemi wyrósł ktoś, kogo tak długo wyczekiwała.
- Mike?
- Tak szybko pokonałaś dystans od bramki do samolotu, że nie zdołaliśmy wcześniej cię dogonić - powiedział, nie kryjąc rozbawienia.
- W takim razie, jeżeli ty mnie znalazłeś, Bill nie może mnie szukać.
- Wychodzi na to, że chyba to mnie stracił z oczu - nie wyglądał na zmartwionego bezradnością przyjaciela. - Bill! Billy!
Musiała być szczera: darł się jak dzieciak. Najwidoczniej jednak wieloletni ochroniarz i przyjaciel Jacksona nie był zaskoczony takim zachowaniem swojego podopiecznego, bo przeprosił kilka białych kołnierzyków i jakimś cudem dopchnął się do Sarah i Michaela. Nareszcie byli już razem i mogli spokojnie zająć zabukowane przez pomocników miejsca.
- Wolisz siedzieć przy oknie? - zapytał, dostrzegając wyraźną bladość jej skóry. - Czy może z brzegu?
- Przy oknie.
Bill usiadł już, dwa rzędy za nimi, zdążywszy zagłębić się w lekturze czasopisma motoryzacyjnego, podczas gdy Sarah bez sił opadła na siedzenie, a jej towarzysz ulokował się tuż obok. Czuła, że kropelki lodowatego potu wstępują jej na czoło, gdy tylko stewardessy rozpoczęły procedurę instruktażową na wypadek sytuacji awaryjnej. Starała się za wszelką cenę wyrównać swój oddech, kiedy silniki zostały uruchomione, a samolot rozpoczął łagodny ślizg po pasie startowym. Zupełnie nieświadomie, zacisnęła rękę na dłoni niczego niepodejrzewającego sąsiada, podczas gdy koła oderwały się od ziemi. Leciała... To niewiarygodne, ale rzeczywiście wznosiła się prosto ku niebu. Co powinno się czuć w takiej sytuacji? Wolność, niezależność, siłę, spokój... Cóż, jednego mogła być pewna. Żadne z tych uczuć nie ogarnęło jej ani na chwilę. Całą siłą woli powstrzymywała dygotanie, lecz nie potrafiła zapanować nad siłą uścisku, w którym wciąż, cierpliwie, tkwiła ręka Michaela.
- Hej! Jeszcze chwila i będzie trzeba amputować mi palce.
- Oj, przepraszam.
- Nic się nie stało - zachichotał, rozcierając zdrętwiałą rękę, którą kobieta nareszcie wypuściła. Od kiedy zdjął ciemny płaszcz i pozostał w błękitnej koszuli, niezapiętej na ostatni guzik, wydawał się bardziej świeży. Srebrny zegarek (nie wyglądający na tani) lśnił na lewym przegubie, a wokół szyi męsko wił się prosty łańcuszek. Gdy tak jej się przyglądał, nie zapomniał obdarzyć jej swoim firmowym, Jacksonowskim uśmiechem, podczas którego w obu policzkach pojawiały się ledwie zauważalne dołeczki. Przymrużył oczy, długimi rzęsami prawie całkowicie przysłaniając ich intensywnie czekoladową barwę.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że się boisz.
- Ja?! Chyba żartujesz! - w jej głowie to zdanie nie zabrzmiało aż tak zaczepnie.
- Spokojnie. Tylko zapytałem... Po prostu nie wyglądasz najlepiej.
- I teraz jeszcze będziesz krytykował mój wygląd? Nie wierzę, że zgodziłam się na ten wyjazd!
- Zlituj się - uśmiechnął się pobłażliwie. - Wyglądasz cudownie, zresztą jak zawsze. Chodziło mi o to, że bardzo zbladłaś. Przyznaj się, to twój pierwszy lot, prawda?
- Nawet jeśli, to co z tego? - odburknęła, skupiając wzrok na pierzastych chmurach, które otoczyły samolot ze wszystkich stron.
Teraz już wszystko jasne... - pomyślał i ponownie uśmiechnął się do siebie. Od tamtej pory zapanowała między nimi powojenna cisza, nie przerwana choćby przez jedno zdanie. Mijały minuty, które przeradzały się w godziny, a każde z nich pozostawało nieuchwytne, zatopione we własnych myślach. Sarah, znużonej strachem, nareszcie udało się zapaść w półsen, z głową opartą o zaciągniętą zasłonkę w kolorze butelkowej zieleni. Jej oddech w końcu się wyrównał, a na twarzy pojawił się senny wyraz zadowolenia, najwyraźniej w wyniku dość przyjemnego snu (jak zdążył zauważyć sam Michael). On natomiast, z notatnikiem po przejściach i dobrze zatemperowanym ołówkiem starał się dopisać tekst do melodii, która od poprzedniego dnia nie chciała wyjść z jego głowy. Grafit zostawiał zamaszyste, pochylone i dla wielu ludzi pewnie trudne do rozczytania litery do chwili, gdy jego siedzenie lekko nie drgnęło. Natychmiast podniósł wzrok, by popatrzeć na stewardessy i przekonać się, o co chodzi. Onieśmielająco perfekcyjne kobiety nie pozwalały sobie nawet na minimum nieprofesjonalizmu, dodając otuchy pasażerom swoimi przyklejonymi do ust uśmiechami. Skoro one nie zachowywały się podejrzanie, znakiem tego wszystko było w najlepszym porządku. Mężczyzna jeszcze raz zerknął na pogrążoną we śnie przyjaciółkę, którą wcześniej zdążył przezornie okryć swoim paltem i ponownie przeniósł wzrok na połowicznie zapisany papier. Udało mu się nakreślić kilka kulfoniastych liter, gdy samolot ponownie zadrżał, tym razem gwałtowniej i z podwójną siłą, rozbudzając nawet Sarah. Błędnym spojrzeniem ogarnęła członków załogi, poruszających się po pokładzie nieco szybciej niż zazwyczaj, a w oczach miała jeden wielki znak zapytania.
- Spokojnie. To tylko małe turbulencje. Nic nadzw...
Zdanie przerwał kolejny silny wstrząs. Szklanki na stolikach białych kołnierzyków brzdęknęły złowrogo, a stewardessy rozpoczęły rozdawanie maseczek tlenowych i poleciły zapiąć pasy bezpieczeństwa. Towarzyszka Michaela natychmiast przytknęła maseczkę do ust i rozpoczęła serię głębokich wdechów, starając się zachować spokój. Teraz nawet on odrobinę się denerwował... Było inaczej niż podczas innych tego typu sytuacji. Załoga wydawała się nie do końca panować nad tym, co działo się w samolocie i na zewnątrz. Kolejny wstrząs zrzucił podręczne bagaże z górnych półek. Jedna ze stewardess leżała na podłodze, cucona przez pozostałe koleżanki. Drżenie pokładu ścięło ją z nóg, a podczas upadku uderzyła głową w poręcz jednego z foteli. To koniec. Teraz już wszystko wymknęło się spod kontroli. Oczy Sarah i Jacksona, naturalnie duże, jeszcze powiększyły się ze strachu.
- Boję się, Michael... - wyszeptała kobieta, między jednym wdechem, a drugim.
- Wszystko będzie w porządku.
Objął ją i przycisnął do siebie ramieniem, wiedząc, że nic więcej nie może teraz zrobić. W myślach gorąco modlił się do Boga o to,  by udało im się cało wyjść z tej opresji: Panie, skoro już raz wyrwałeś mnie śmierci, widocznie masz dla mnie kolejną misję. Pozwól mi ją zrealizować... Pozwól nam wrócić do dzieci... Wolną ręką gładził skroń drżącej na całym ciele przyjaciółki, w oczekiwaniu na ciąg dalszy turbulencji. Każde z nich w głębi duszy przeprowadzało teraz rachunek sumienia. Ale przecież to nie mogło się tak skończyć. Jeszcze nie teraz! Wstrząs. Sarah, nie zastanawiając się dłużej, zimnymi ustami przylgnęła do warg Michaela, z których również odpłynęła cała krew. Pocałunek był intensywny, krótki i zawierał wszystko, czego nie dałoby się zawrzeć w słowach. Przez ten ułamek sekundy obraz otoczenia stał się kompletnie niewyraźny. Jednak, choć dobiegł on końca, wciąż tkwili, złączeni lekko, spodziewając się kolejnego, decydującego drżenia...
Mijały sekundy przeradzające się w minuty, a samolot trwał w dziwnym, pozornym spokoju. Stewardessy zabrały się do uprzątania korytarza pomiędzy siedzeniami, a Anderson odskoczyła od wciąż obezwładnionego pocałunkiem mężczyzny, zatrzymując się dopiero, gdy plecami dotknęła zimnego okna. Z głośników usłyszeli komunikat.
- Proszę Państwa, nie ma powodów do niepokoju. Mamy za sobą niegroźne turbulencje, jednak nic nam już nie grozi. Przepraszamy za niedogodności.
- Przepraszam cię... Ja...
- Nie masz za co przepraszać... - powiedział, starając się zakryć dłonią półuśmiech i lekki rumieniec oblewający jego policzki. - To było całkiem miłe.
- Nie. Zapomnij o tym! To się nigdy nie wydarzyło! - wyrzucała z siebie słowa, jak pociski trafiające prosto w jego serce.
- Ale Sarah...
- Nigdy!
Kobieta, kurczowo trzymając w dłoni złotą obrączkę ponownie odwróciła się do okna, odgradzając się od Michaela barierą gęstej ciszy i muru zbudowanego z prostego zapomnij.

1 komentarz:

  1. Rany! Jak mi serce teraz wali. Czytając, myślałam że na prawdę będzie jakaś katastrofa, z której oni wyjdą cało. Dzięki Bogu, myliłam się...
    Pocałunek, tak nagły i niespodziewany.
    No, ciekawe, czy jednak Sarah przekona się do Michaela, a między nimi zrodzi się uczucie miłości.
    Teraz to tylko czekać na następną część, która jak zwykle będzie wspaniała.
    Pozdrawiam i życze weny.
    Susie,

    OdpowiedzUsuń