Chodziła po korytarzu w tę, i z powrotem. Zdawała się być całkowicie nieobecna. Jej wzrok błądził nieprzytomnie po pokoju szukając miejsca, na którym mógłby się zatrzymać. Usiadła na krześle... Jednak po chwili energicznie się podniosła, aby kontynuować swój nerwowy marsz. Z kuchni dobiegł ją głos współlokatorki.
- Carmen, wszystko w porządku? Dlaczego jesteś taka zdenerwowana?
Jednak dziewczyna, zajęta swoimi sprawami, nie kwapiła się, by dać odpowiedź. W końcu Mia nie wytrzymała. Z buzią pełną płatków czekoladowych podeszła do przyjaciółki.
- Car! Co się dzieje? - wybełkotała.
- Och...Co? Nie.. nic... - powiedziała, nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego.
- Przestań. Przecież widzę, że coś cię gryzie.
- Hmm...
- No dobra, jak nie chcesz, to nie mów. Ale pamiętaj, że jakby co, to zawsze możesz na mnie liczyć.
- Ach... ok. Dzięki...
I znów zatopiła się w swoich myślach. Bezradna Mia, nie wiedząc jak pomóc przyjaciółce, wróciła do śniadania. Carmen zachowywała się jak zombie. Od kilku dni nie chciała jeść, mało spała i nie wychodziła z domu. Niestety, ona nie wiedziała, co było tego przyczyną. Może tak denerwowała się tym wywiadem z Michaelem? Bo przecież nie rozpaczałaby tak po rozstaniu z tym frajerem David'em... To było już dawno temu. Cokolwiek teraz przeżywała, nie wpływało na nią korzystnie. Trzeba było coś zrobić... Ale co?
- Mia, wychodzę na spacer.
- Ok - ucieszyła się, że wreszcie postanowiła wyjść na powietrze. - Dokąd idziesz? Może pójdę z tobą?
- Nie, dzięki. Pójdę sama.
- To powiedz chociaż, kiedy wrócisz?
- Nie wiem jeszcze... Dam ci znać.
Zabrała swoje palto w kolorze toffie i wyszła.
*
Kiedy tak szła przez ruchliwe ulice pełne ludzi, których twarze przypominały nieme maski, zastanawiała się, dokąd oni idą? Może któryś z tych mężczyzn pędzi do domu, żeby pobyć ze swoją rodziną? Albo któraś z tych kobiet spieszy się, aby ugotować obiad głodnemu mężowi, który zaraz wróci z pracy? A te dzieci biegiem wracające do domów? Co z nimi? Czy zamiast beztrosko bawić się w parku, zaczynają upodabniać się do poważnych dorosłych? Jeśli tak, to dlaczego za wszelką cenę chcą zatracić swoją niewinność na rzecz pogoni za chorymi ambicjami? Teraz mijała kochającą się parę , prowadzącą wózek z niemowlęciem zawiniętym w niebieski kocyk. Pewnie byli razem bardzo szczęśliwi... Ciekawe, czy byłoby tak samo, gdyby nie doczekali się tego maleństwa? Czy dziecko potęguje miłość dwojga ludzi? Czy umacnia ją i zbliża ich do siebie? Jeśli tak, to co z samotnymi matkami i ojcami? Kogo oni, prócz swoich pociech, mogą kochać? Wiadomo, może kiedyś znajdą kogoś, kto ich miłość przyjmie, ale jak sobie radzą do tego czasu...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz