niedziela, 9 września 2012

Breaking News_19

-Car, ja już muszę lecieć do kanapkarni. Idziesz dziś do pracy?
- Kiepsko się czuję, chyba dziś zostanę w domu... - krzyknęła, leżąc w łóżku.
- Ok. Ale to coś z małym? Może zostać z tobą?
- Ej! Jeszcze nie wiadomo czy to chłopiec! Nie, dziękuję. Idź. Przecież ktoś musi na nas zarabiać.
- Ty to wiesz jak się ustawić w życiu - zaśmiała się i wyszła.
- Gdyby to było takie proste... - powiedziała sama do siebie.
Teoretycznie, wcale nie musiała ruszać się z miejsca. No właśnie... W praktyce czekało na nią parę prac domowych, które, pomimo złego samopoczucia, postanowiła wykonać, aby odciążyć trochę przyjaciółkę. Wygrzebała się spod kołdry i powędrowała do łazienki. Korzystając z nieobecności współlokatorki, napuściła do wanny gorącej wody z dodatkiem płynu o zapachu konwalii. Po gorącej kąpieli przyszedł czas na śniadanie. Trzeba przyznać, że już teraz jadła za dwoje. Zajrzała do lodówki. Znalazła 3 jajka, pomidora i karton mleka. Sięgnęła do szafki po patelnię, wcześniej upewniając się, że nie ma w niej Normana. Zabrała się do przygotowania jajecznicy, tymczasem na gazie już gotowało się mleko. Usiadła przy stosunkowo małym stole i wyglądała przez okno. Miała przepiękny widok na park. Widziała dzieci grające w piłkę, matki spacerujące z wózkami i ludzi kręcących się w pobliżu jeziorka. Był tam teraz gruby facet w czerwonym wdzianku i okularach przeciwsłonecznych, jakaś drobna kobietka w niebieskiej garsonce i chudy chłopak o długich blond włosach. Zaraz, zaraz... Czy to... Will? Tak, to chyba on. Siedział przy brzegu i zaczytywał się w jakiejś powieści. Pośpiesznie dokończyła śniadanie i duszkiem wypiła gorące mleko. Szybko się ubrała i wyszła do parku.
*
Siedział po turecku, trzymając w dłoniach "Robin Hood'a" w zielonej okładce. Zdawał się nie zwracać uwagi na powszechny tam hałas. Chyba nic nie było w stanie oderwać go teraz od lektury. Nagle, z krainy wyobraźni, wyrwał go kobiecy głos.
- Will, to ty?
- Carmen... Jak miło cię widzieć.
- Mi ciebie też. Co ty tu robisz?
- Czytam... - uśmiechnął się łagodnie.
- Szczere... - nie mogła powstrzymać śmiechu. - Mogę zapytać, co czytasz?
- No jasne. Aktualnie jest to "Robin Hood". Bardzo lubię tę książkę...
- A która z postaci jest twoją ulubioną?
- Chyba tytułowy bohater... chciałbym móc się z nim utożsamiać. Być dobrym, pomagać biednym...
- Każdy z na może taki być. Ale Robin to nie tylko zabieranie bogatym i rozdawanie ubogim. On ma też damę swojego serca.
- Uhm... tak...
- A kim jest twoja Marion? - wypaliła bez zastanowienia.
Spojrzał na nią tymi białymi oczami. Ona natomiast spuściła wzrok i ukryła twarz w dłoniach.
- Przepraszam, to nie moja sprawa... - wyszeptała zawstydzona.
- Nic się nie stało. Jestem sam. Nigdy nie miałem swojej Marion...
- Nigdy, nigdy?
- Nie. Jeszcze nigdy nie byłem z kimś na stałe.
- Ale byłeś kiedyś zakochany?
- Raz.
- Jak miała na imię?
- Tatiana. Była zjawiskowa. Piękna, zabawna, świetnie się rozumieliśmy...
- Dlaczego nie byliście razem?
- Powiedzmy, że wtrąciły się osoby trzecie. Zresztą, chyba nie odważyłbym się wyznać jej, co czuję...
- Nawet, jeżeli wiedziałbyś, że ty też nie jesteś jej obojętny?
- Nie wiem... Być może zdobyłbym się na ten krok, ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia... Ona zerwała ze mną kontakt...
- Przykro mi...
- Niepotrzebnie, co się stało, to się nie odstanie. A ty jak się czujesz?
- Teraz już lepiej, dziękuję. Dziękuję też za tamtą rozmowę...
- Nie masz za co. Powiedziałem to, co myślałem.
- Jednak to bardzo mi pomogło... Może chciałbyś mnie kiedyś odwiedzić? Na przykład teraz. Jesteś zajęty?
- Niestety muszę już wracać do pracy... Bardzo mi przykro...
- Nic się nie stało... Rozumiem.
- Ale może chciałabyś mi podać swój adres? Wpadłbym przy najbliższej możliwej okazji.
Wyjęła małą karteczkę i granatowy długopis. Energicznie naskrobała coś na papierze i podała go Will'owi.
- Liczę na odwiedziny.
- Z całą pewnością - uśmiechnął się. - Teraz muszę już wracać. Do zobaczenia.
Objął ją przyjacielsko, po czym, z książką pod pachą, ruszył w stronę bramy. Ona stała nieruchomo, nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia, jakie pozostawiło na niej pożegnanie z Will'em i zapach jego perfum.
*
Oddalił się od parku, aby nie zobaczyła samochodu, którym wracał do domu. W ciemny zaułek wjechało czarne auto z przyciemnianymi szybami. Wślizgnął się do środka i przywitał z kierowcą.
- Dzień dobry Tom. Jak samopoczucie?
- Bardzo dobrze, dziękuję. A pan jak się miewa?
- Całkiem nieźle... Ałć! - pisnął odklejając ciemny wąsik.
Zdjął też soczewki i perukę. Przeczesał palcami gęste, czarne loki. Przeciągnął palcem wzdłuż policzka. Została na nim dość gruba warstwa jasnego podkładu.
- Proszę - Tom podał mu paczkę chusteczek.
- Dziękuję.
Kontynuował demakijaż. Kierowca wysiadł, ale po chwili wrócił z pokrowcem na ubrania.
- Czy ty nigdy o niczym nie zapominasz? - uśmiechnął się życzliwie i wziął od niego wieszak z ubraniami.
- Staram się nigdy tego nie robić.
Zaczął się przebierać. Zwykłe, czarne spodnie zastąpił eleganckimi spodniami od garnituru. Na opaloną klatkę wciągnął luźną, bawełnianą koszulę. Nie zapomniał również o białej, skóropodobnej rękawicy na przedramię. Hebanowe włosy związał niestarannie w kucyk.
- Możemy ruszać - oznajmił, chowając niepotrzebne rzeczy do pokrowca.
Tom przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Najpierw do pani Taylor?
- Tak.
Samochód wyjechał z bocznej uliczki i pomknął w zachodnią część miasta.

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz