niedziela, 9 września 2012

Breaking News_29

Uchylił nieznacznie powieki i spojrzał na zegarek stojący na szafce nocnej. Było dziesięć po czwartej. Diana miała wstać za godzinę. Nie miał co tu dłużej robić. Wstał i prawie bezgłośnie założył kraciastą koszulę i dopasowane, czarne spodnie. Na twarz nałożył grubą warstwę jasnego podkładu, chwilę później rozprowadził go również po szyi i torsie. Założył bladoniebieskie soczewki i blond perukę. Spakował swoje rzeczy w małą, podróżną torbę i, najciszej jak tylko mógł, wyślizgnął się z mieszkania. Zastanawiał ię, dokąd pójść. Do głowy przychodziło mu tylko jedno miejsce. Obudził śpiącego taksówkarza i poprosił o zawiezienie do parku. Kierowca, jeszcze lekko zaspany, odpalił silnik i spełnił życzenie klienta. W niespełna piętnaście minut dotarli na miejsce. Po zapłaceniu należności, opuścił ciepłe wnętrze samochodu. Gdy wysiadł, otulił go zapach rosy błyszczącej na śpiących jeszcze kwiatach i powiew świeżego wiatru. Mimowolnie skierował się w stronę małego stawu znajdującego się w otoczeniu kilku niewielkich jeszcze brzózek. Usiadł na mokrej trawie i wsłuchiwał się w poranny śpiew skowronka, który był ukryty gdzieś w zaroślach. To wszystko było bez sensu. Dlaczego tak beznadziejnie zachował się w stosunku do Diany? Ona wiedziała o jego uczuciu... Musiała to wiedzieć. Więc dlaczego pozwoliła mu zajść tak daleko i nagle się wycofała, udając, że nic się nie wydarzyło? Nie miał jej tego za złe. Był wściekły na siebie. Po co znów rozgrzebywał stare rany, kiedy poczuł coś do Mii? Chciał działać na dwa fronty? Wtedy byłby już skończonym idiotą. Powinien raz na zawsze zapomnieć o Dianie. Zajmie się Mią, spróbuje ją lepiej poznać. Może będą do siebie pasować? Bo, jak na razie, to nie mógł wyrzucić z pamięci obrazu, kiedy stała w przymierzalni w samym bikini. Czyżby jednak był taki, jak wszyscy faceci i nie myślał sercem, ale ... inną częścią ciała? Zawsze się przed tym bronił. Chciał być jednym, z tych niewielu facetów, którzy zakochują się w kobiecie dopiero, gdy ją dobrze poznają. Jednak on już trochę znał Mię, przyjaźnili się już jakiś czas... Czy ona nie zwariuje, kiedy dowie się, że tak naprawdę jest Michaelem Jacksonem? Przecież jest jego fanką... Nie... To nie mogłoby się dobrze skończyć... Musi ją sobie odpuścić, skupić się na pielęgnowaniu ich przyjaźni. Usłyszał za sobą cichy szelest. Odwrócił się, aby rozpoznać źródło dźwięku.
- Cześć Will - usłyszał jej nieśmiały głos. 
- Cześć Car. Co ty tu robisz tak wcześnie?
- Lubię tu czasem przyjść i popatrzeć na wschód słońca.
- To siadaj, bo za moment wzejdzie.
Ściągnął z ramion ortalionową kurtkę i położył ją na trawie. Carmen usiadła na niej i objęła rękoma swoje kolana. Przez dłuższy czas, w milczeniu, wpatrywali się we wschodzące słońce, o czerwono-złotej barwie, na tle chabrowego nieba, bezchmurnego nieba. W parku nie było nikogo, nie licząc paru wiewiórek skaczących po drzewach, kilku śpiewających ptaków i jednego małego rysia, ukrytego za okazałym krzakiem bzu. Maluch popiskiwał cicho...
- Co to? - zapytała, jakby wyrwana  transu.
- Nie mam pojęci, ale dobiega zza tamtego krzewu. Sprawdzę co to.
Powoli zbliżył się do źródła popiskiwania. Carmen z niepokojem patrzyła na przyjaciela i próbowała odgadnąć, kto lub co może wydawać takie dźwięki. Nie dowierzała własnym oczom. Will szedł w jej kierunku, trzymając na rękach lekko wyziębionego zwierzaka. 
- Co on tutaj robi sam?
- Nie wiem... Nie wygląda na domowego pupilka... Może uciekł z Zoo?
- Chyba ma coś z tylną łapą... Pewnie potrącił go samochód. Jest nieźle wyziębiony. Poza tym źle wygląda prawe oko... Zabierzmy go do weterynarza.
- Jeszcze żadna lecznica nie jest otwarta. Dopiero za kwadrans szósta...
- Zabierzmy go na razie do mnie. Ogrzeje się i zje coś ciepłego... A potem zobaczymy.
- Ok.
Okryła rysia kurtką przyjaciela i ruszyli w kierunku jej mieszkania.
*
- Co wy tutaj robicie o tej porze? I dlaczego ty trzymasz na rękach tego rysia? - zapytała zaspana Mia, która otworzyła im drzwi.
- Proszę, naszykuj ten stary koc, który leży w szafie i krople do oczu. 
Will spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- Przecież to, że są dla ludzi, nie oznacza, żę zaszkodzą zwierzęciu. Spokojnie... Potrzebny mi też podłużny kawałek jakiegoś sztywnego kartonu albo deseczki. No i jakiś bandaż.
Wzięła kociaka na ręce i delikatnie ułożyła na kocu. Obejrzała dokładnie kiesko wyglądającą łapę i sięgnęła po deseczkę, którą, jakimś cudem, znalazł Will. Przyłożyła do najprawdopodobniej złamanej kończyny i obwiązała bandażem. Ryś nie wydał z siebie nawet jednego piśnięcia. Leżał potulnie, jak baranek. Bacznie obserwował każdy ruch wykonywany przez Carmen. Już powoli przestawał drżeć z zimna i strachu.
- Zrobiłam wszystkim herbaty, a tutaj masz te krople, o które prosiłaś. Dać mu coś do jedzenia?
- Nie trzeb, teraz jest w szoku i tak nic nie tknie.
Ostrożnie przepłukała skaleczone oko, ciągle sprawdzając reakcję pacjenta. Był bardzo spokojny. Kiedy wykonała już niezbędne czynności, głaszcząc kociaka, piła herbatę.
- I co z nim teraz zrobimy?
- Za dwie godziny otwierają lecznicę, na rogu ulicy. Zaniesiemy go tam i zobaczymy co powiedzą.
- Zatrzymamy go? - zapytała z nadzieją w głosie Mia.
- Żartujesz? To zwierzę z Zoo. Poza tym masz Normana,
Nastała cisza, od czasu do czasu, przerywana tylko mruknięciem rysia. Każdy rozmyślając, sączył swoją herbatę...

      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz