niedziela, 9 września 2012

Breaking News_31

"Ryś w domu Elizabeth Taylor! Oryginalny prezent od Michaela Jacksona! Czy nie zbyt oryginalny?" grzmiał nagłówek na pierwszej stronie plotkarskiego piśmidła. Ryś? Skąd do lich ciężkiego Michael Jackson wytrzasnął rysia?! No tak... z zoo. Może to ten sam, którego znaleźli kilka dni temu? Trudno jej było to sobie wyobrazić. Przez moment miała chęć pokazać artykuł Carmen, lecz wspominając jej ostatnią reakcję przy poruszaniu tematu Króla Popu, postanowiła zachować tę nowinkę dla siebie. Ułożyła gazetę na dnie walizki i rozpoczęła pakowanie. Wrzucała do niej kolejno: koszulki, spodnie, sukienki, bieliznę, buty, ręczniki i pidżamę. Na wierzchu, na honorowym miejscu, spoczęła "Ania z Zielonego Wzgórza", podpisana przez jej idola. Teraz wystarczyło tylko jakoś upchnąć kosmetyki i była gotowa. Za piętnaście minut miał przyjechać kierowca, żeby zawieźć je na lotnisko. Dlaczego wszystko zostawiała na ostatnią chwilę? Słowa takie jak: "zaraz", "później", "jutro", czy "innym razem" funkcjonowały w jej codziennej mowie stanowczo zbyt często. Próbowała się zmienić,choć, jak widać, na razie bezskutecznie...
- Jesteś gotowa? - krzyknęła z salonu Carmen, trochę poddenerwowanym głosem.
- Już prawie...
Wrzuciła do walizki ostatnie drobiazgi i wzięła się za jej za jej domykanie.  Dopiero po dłuższym szarpaniu się z zamkiem, udało jej się go zasunąć. Wytaskała bagaż na korytarz, ku uciesze zniecierpliwionej Car.
- Nie mogłaś tego zrobić wcześniej?!
- Och, no przepraszam... Wiem, jestem najbardziej leniwą i najmniej zorganizowaną osobą jaką znasz...
- Ale jednocześnie najukochańszą istotą - objęła ją troskliwie ramieniem.
- Dziękuję... To co? Wychodzimy?
- Kierowca pewnie już na nas czeka. - sięgnęła do uchwytu swojej walizki, a Mia spojrzała na nią z wyrzutem.
- Co ty wyrabiasz?  Tobie nie wolno dźwigać.
- Nie przesadzaj... To tylko walizka...
- Nie ma mowy! Nie będziesz jej nosić.
Tę wymianę zdań przerwał dzwonek do drzwi. Carmen, uśmiechnąwszy się do przyjaciółki, podeszła, aby otworzyć.
- Witam. Czy pani to Carmen Russo?
- Dzień dobry. Zgadza się. A pan w jakiej sprawie?
- Nazywam się Tom. Jestem kierowcą i mam zawieźć panią oraz panią Mię Wandorf na lotnisko.
- Ach, to pan... Miło mi pana poznać - podała mu rękę. - A to jest Mia.
Wskazała na zarumienioną dziewczynę siedzącą na jednej z walizek.
- Mnie również miło panie poznać. Pozwolą panie, że zaniosę bagaże do auta...
*
Podróż limuzyną mijała niewiarygodnie szybko, a to dzięki przesympatycznej rozmowie z Tomem. Nim zdążyły się wygodnie usadowić na tylnym, skórzanym siedzeniu luksusowego auta, dotarli już na lotnisko. Carmen wyjrzała przez szybkę na płytę, na której stało kilka małych samolotów. Żaden z nich nie wyglądał na samolot państwowych linii lotniczych. Czyżby to było prywatne lotnisko? Nie... Przecież Will nie byłby aż tak bogaty... Zerknęła do koperty, w której miały znajdować się bilety, ale zamiast nich zobaczyła ulotkę hotelu, w którym prawdopodobnie miały zostać zakwaterowane oraz krótki liścik:

"Mam nadzieję, że spodoba Wam się lot i bezpiecznie dotrzecie na miejsce. Będę tam na Was czekał. Miłej podróży.
    Will   "    

Dziewczyna spojrzała pytająco na przyjaciółkę. Nie była pewna, czy przypadkiem Mia nie miała z tą niespodzianką czegoś wspólnego, jednak po jej równie zaskoczonej minie, wiedziała, że to była własna inwencja Will'a. Nie wiedziała, czy ma się złościć, czy też cieszyć. Miała żal do przyjaciela, że nie uprzedził ich o warunkach w jakich miały odbyć podróż... Jednak ekscytacja zatriumfowała. Pociągnęła Mię za rękę i obie wysiadły z luksusowego auta. Tom pomógł dostarczyć bagaże do właściwego samolotu, a gdy upewnił się, że dziewczyny są już w fotelach, zatelefonował do swojego szefa.
- Panie Jackson, obie panie już siedzą w samolocie. Za parę minut pilot wystartuje. 
- Dziękuję Tom. 
- Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić?
- Nie trzeba. Zrób sobie wolne na czas mojej nieobecności. Zasłużyłeś na urlop.
- Dziękuję panie Jackson.
- Proszę bardzo.
Rozłączył się i spojrzał na czerwono-srebrną maszynę. Pilot już siedział w kokpicie i przygotowywał się do startu. Odpalił silnik, przez co dał się słyszeć charakterystyczny warkot. Dostrzegł w małym, prostokątnym okienku dwie dziewczyny machające do niego radośnie. Odmachał im i ruszył w kierunku parkingu. Musiał jeszcze tylko odstawić limuzynę do Neverlandu i mógł sobie odpocząć. Po siedmiu latach ciężkiej pracy uda się na zasłużony urlop. Musi jednak przyznać, że te lata spędzone u boku Michaela Jacksona, były najlepszymi w jego życiu. Usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz