- Ałć! Co ty robisz?! - zapytała zdenerwowana, rozcierając bolące miejsce.
- Przepraszam... musimy pogadać.
- To dlaczego mówisz szeptem?
- Cii... Nie chcę, żeby pilot nas usłyszał...
- A daj spokój. Przez te słuchawki nie ma szans, żeby cokolwiek usłyszał. Więc, o czym chcesz porozmawiać?
- A daj spokój. Przez te słuchawki nie ma szans, żeby cokolwiek usłyszał. Więc, o czym chcesz porozmawiać?
- Skoro tak twierdzisz... Chciałam pogadać o Willu...
- Co z nim nie tak?
- Wiesz, mam wrażenie, że nie do końca jest sobą...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Myślę, że udaje kogoś, kim do końca nie jest...
- Wydaje ci się... To, że ma jakieś tajemnice, nie oznacza od razu, że nas okłamuje. Każdy ma jakieś swoje "mroczne sekrety" - zażartowała.
- Skoro tak sądzisz...
Zakończyła rozmowę, choć nie była przekonana co do prawdziwości słów Carmen. Wiedziała, że Will to dobry, uczciwy i kochany człowiek, ale czy tajemnice, które miał przed nimi, nie powinny dać im do myślenia? Założyła słuchawki i odpłynęła w krainę marzeń... Była w jakimś ogrodzie, pełnym kwiatów. Czuć było woń konwalii, lawendy i świeżo skoszonej trawy. Usiadła na mahoniowej ławeczce, naprzeciw małej, granitowej fontanny, która była w tej chwili miejscem spotkania pary wróbli. Słuchała z zachwytem ich zalotnych poćwierkiwań, uśmiechając się do siebie. Cichy szmer wody działał tak kojąco, niczym najpiękniejsza muzyka. Wiatr delikatnie przeczesywał jej rude włosy swoim chłodnym powiewem. Przymknęła powieki, by poczuć wyjątkowość chwili. Poczuła ciepło czyjegoś oddechu na swoim karku i dotyk miękkiej dłoni na swojej talii. Otworzyła powoli oczy, jakby budząc się z długiego snu. Stał przed nią chłopak o ciemnej karnacji i czarnych jak węgiel lokach związanych w luźną kitkę. Jego czekoladowe oczy patrzyły na nią błyszcząc niczym poranna rosa, a kąciki ust, podniósłszy się, tworzyły delikatny uśmiech. W dłoni trzymał pudrowo-różowy tulipan zerwany widocznie przed chwilą. Wysunął rękę do niej i podarował kwiat. Uśmiechnęła się łagodnie, zerkając nieśmiało spod firanek długich rzęs. Dostrzegł jej wahanie i wskazał palcem na swój zarumieniony lekko policzek, dając do zrozumienia, że czeka na buziaka. Zachęcona jego postawą, podeszła i zamierzała cmoknąć jego policzek. Kiedy jej usta były już bardzo blisko, on, niespodziewanie, odwrócił swoją twarz tak, że połączyli się czułym i subtelnym pocałunku...
- Mia... Mia... Obudź się...
Otworzyła oczy. W tym pomieszczeniu, gdziekolwiek się teraz znajdowała, było stanowczo zbyt jasno. Spojrzała, nieprzytomnym jeszcze wzrokiem, na Carmen, której głos przed chwilą sprowadził ją na ziemię.
- Powiesz mi, dlaczego robisz minę dziecka ssającego smoczek?
- Co? Jaką znowu minę? - zapytała zaspanym głosem.
Car zademonstrowała wyraz twarzy Mii sprzed kilku minut, tworząc z ust kaczy "dzióbek". Później wymownie spojrzała na przyjaciółkę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- To z kim się tak namiętnie obściskiwałaś?
- Z nikim... To wcale nie jest śmieszne...
- Och, ni powiedz, co ci się śniło? Bo zapowiada się fantastyczna historia...
- Nic ci nie powiem, bo tylko będziesz się śmiać...
- Obiecuję, że nie będę. Chyba, że chodzi o upojną noc z Jacksonem, to padnę - zaśmiała się.
Nastała niezręczna chwila ciszy, podczas której zaczerwieniona Mia nawet na moment nie oderwała wzroku od podłogi.
- No nie mów... Serio śniła ci się dzika randka z Michaelem Jacksonem?!
- Żadna "dzika randka"...
- A więc jednak, to o niego chodzi... Ha! Wiedziałam! I co on tam robił?
- Jejku, no nic takiego. Zresztą to tylko głupi sen...
- Więc tym bardziej możesz mi opowiedzieć, o czym on był. Przecież nikomu nie powiem...
- Możemy zmienić temat?
- Ale dlaczego?
- Za chwilę będziemy lądować. Proszę zapiąć pasy - dobiegł je z głośników głos pilota.
Mia, odetchnąwszy z ulgą, posłusznie spełniła polecenie kapitana. Starając się nie nawiązywać z Carmen kontaktu wzrokowego, nerwowo przewracała w palcach monetę znalezioną chwilę wcześniej w kieszeni. Car, nie chcąc jej zawstydzać jeszcze bardziej, odwróciła się twarzą do okna. Byli jakieś kilkadziesiąt metrów nad ziemią... Jeszcze tylko chwila i zobaczą się z Willem. Ciekawe, co zaplanował na ich powitanie? A zresztą... Nie ważne, co... Ważne, że spędzą razem calutki tydzień w mieście miłości. Nie... to niemożliwe... Nie pomyślała "mieście miłości", prawda? Paryż... Miejsce, jak każde inne... Nie ma w nim nic romantycznego. Tak, stanowczo powinna trzymać się tej wersji. Koła łagodnie dotknęły gładkiego pasa do lądowania. Maszyna stopniowo traciła swoją prędkość, aby wreszcie zatrzymać się w wyznaczonym miejscu. Podziękowały pilotowi i opuściły wnętrze ekskluzywnego samolotu. Rozejrzały się po płycie lotniska, z nadzieją ujrzenia tego dobrze znanego im chłopaka o blond włosach i błękitnych oczach. Stały tak dłuższą chwilę nie mogąc odnaleźć, wśród nieznajomych, sylwetki przyjaciela. Zdały sobie sprawę, że w ich kierunku zmierza młody, wysoki i wysportowany mężczyzna w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych.
- Witam. Panie to pewnie pani Russo i pani Wandorf? - zapytał przystojniak.
- Tak, ale może mi pan mówić Mia - uśmiechnęła się czarująco.
- A pan kim jest?
- Przysłał mnie pan... Daniels. Niestety nie mógł przybyć, by towarzyszyć paniom w drodze do hotelu. Wypadło mu pilne spotkanie służbowe.
- Ach... rozumiem.
- Poprosił mnie, abym eskortował panie bezpiecznie do miejsca ich zakwaterowania. Gdzie panie mają swoje bagaże?
- Są tutaj.
Wskazała a dwie, dość sporych rozmiarów, walizki. Mężczyzna wziął je z łatwością i umieścił w bagażniku eleganckiej, czarnej limuzyny. Potem otworzył lśniące drzwi i pomógł wsiąść młodym kobietom. Sam zajął miejsce za kierownicą drogiego auta i odpalił silnik. Ruszyli w drogę do hotelu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz