niedziela, 9 września 2012

Breaking News_35

- Ekhem... Will... musimy pogadać... - szepnęła cicho Mia w kierunku uchylonych drzwi pokoju 228.
Słychać było energiczne kroki i lekkie trzaskanie zamykanych szuflad.
- Proszę, wejdź.
Pchnęła lekko drzwi. W rogu pokoju stał duży, kolorowy telewizor, po drugiej stronie znajdował się regał z mnóstwem książek, a przy nim fotel oraz stolik, na którym stał wazon ze świeżym bukietem polnych kwiatów. Pod wysokim oknem, lekko zasłoniętym zielonymi firankami stało dwuosobowe łóżko, na którym siedział Will z książką w dłoniach.
- Siadaj, proszę. Napijesz się czegoś? Może herbaty?
- Jeśli mogłabym prosić. Wyjaśnisz mi dlaczego czytasz do góry nogami...?
-Och... - szybko odłożył książkę na bok, próbując nie okazać zawstydzenia.
- Przepraszam, że niepokoję cię o tak późnej porze...
- Nic się nie stało.
Zniknął na chwilę w innym pokoju, by za moment wrócić z dwiema filiżankami gorącego napoju.  Podał jedną Mii siedzącej na jego łóżku, a sam spoczął naprzeciw niej.
- A więc, o czym chciałaś porozmawiać? 
- Hmm... Nie wiem od czego zacząć... - była wyraźnie zakłopotana. - Wiesz, że bardzo cię lubię i jesteś moim przyjacielem...
- Tak...? - serce podeszło mu do gardła.
- Chciałabym mieć pewność, że znam cię na wylot...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Wiem już, że jesteś zabawny, szarmancki, kulturalny, uwielbiasz wesołe miasteczka, kochasz tańczyć i jesteś w tym naprawdę dobry. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem... Ale nie wiem, kim jesteś...
- Jak to? - zapytał przestraszonym głosem, jednocześnie błądząc wzrokiem po podłodze.
- Proszę cię, spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że naprawdę nazywasz się William Daniels.
Nastała niezręczna cisza, podczas której Will siedział nieruchomo, niczym zaklęty. Nie podniósł wzroku, nie wykonał żadnego ruchu. Pojedyncza łza skapnęła wprost na białą kołdrę. 
- ... Powiedz mi... - jej głos drżał. - Ty naprawdę jesteś Michaelem Jacksonem...
- Kolejne łzy płynęły po jego policzkach zmywając grubą warstwę podkładu, spod którego ukazywała się ciemna, kawowa skóra. Odstawiła filiżankę z herbatą na drewniany stolik i czule objęła płaczącego przyjaciela. Kiedy już trochę się uspokoił, otarł mokrą twarz i podszedł do lustra. Zdjął blond perukę i bladoniebieskie soczewki. Oczyścił się z resztek jasnego podkładu i znów usiadł naprzeciw dziewczyny.
- Skąd wiedziałaś...?
- Hmm... no wiesz, może bym się nie domyśliła, bo kostium był genialny, a ty świetnie modulowałeś głosem. Ale był jeden haczyk: te ruchy rozpoznam wszędzie. Nikt, kto cię naśladuje, nie jest aż tak dobry. Poza tym ten ryś w prezencie dla pani Taylor... Zbyt duży zbieg okoliczności - uśmiechnęła się do niego.
- Jesteś niesamowita... A Carmen też już wie, że ja...
- Nie. Nic jej nie mówiłam o moich podejrzeniach. Wolałam się najpierw upewnić.
- Całe szczęście. Uwierz mi, chciałem wam powiedzieć, ale bałem się waszej reakcji... szczególnie twojej...
- Mojej? Dlaczego?
- Car powiedziała mi, że jesteś fanką Michaela. Bałem się, że zmieni twoje zachowanie względem mnie... Że zachowasz się jak kolejna, zwariowana wielbicielka...
- Ja? Nie... To nie w moim stylu... Chociaż może... - zawahała się, wspominając pierwsze spotkanie ze swoim idolem podczas przeprowadzania wywiadu.
- No właśnie. Poza tym, powiedziała mi, że jesteś we mnie zakochana...
- Co?! Kto ci naopowiadał tych bzdur?! Czyżby Carmen?! Już ja jej dam!
- Spokojnie... Gniewasz się na mnie?
- Nie, o ile zdradzisz Car twoją małą tajemnicę.
- Nie... Nie, błagam... Proszę, tylko nie to... Ona nie może się na razie dowiedzieć...
- To jest kłamstwo, a ja nie lubię kłamać. Skoro ty nie chcesz jej powiedzieć, to ja to zrobię.
- Proszę cię Mia... Błagam... Sam jej to powiem, dobrze? Ale jeszcze nie teraz...
- A kiedy?
- ... Po wywiadzie. Powiem jej przed powrotem do LA.
- Obiecujesz?
- Obiecuję...
Uścisnęła go mocno, aby pokazać, że mu ufa. Wtulił się w nią, marząc, by ta chwila trwała jak najdłużej. Ten słodki zapach jej perfum... Truskawka... Raczej truskawkowa oranżada. Pachniała jak szampan dla dzieci. Pachniała młodością. On, mimo tego, że był od niej tylko kilka lat starszy, czuł się jak 60 letni mężczyzna, który przeżył już wiele. Potrzebował przy sobie takiej istoty, aby była jego podporą i siłą w wypełnianiu swojego przeznaczenia. Usłyszał ciche krząknięcie...
- Ekhem... Michael...
- Przepraszam...
Wypuścił ją ze swych objęć, rumieniąc się przy tym niesamowicie. Wbił wzrok w podłogę, licząc na jej wyrozumiałość. 
- To ja... ten... Lepiej już pójdę... Dobrej nocy... Michael.
- Dobrej nocy...
 Wyszła z pokoju, mimowolnie kołysząc przy tym biodrami. Chłopak, gdy już otrząsnął się z wrażenia, jakie pozostawiła na nim jej obecność, sięgnął po wcześniej rozpoczętą książkę. Musiał zająć swoje myśli czymś innym...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz