- Prince, Paris, pożegnajcie się.
Pociechy grzecznie spełniły prośbę ojca. Już mieli wychodzić, Michael zakładał Julii płaszcz gdy ta nagle odeszła od niego i stanęła na przeciwko Katherine.
- Przepraszam... On musi to wszystko na spokojnie przemyśleć...
- Już nie mówmy o tym. Dziękuję za wszystko - powiedziała dziewczyna i pocałowała matkę swojego narzeczonego w policzek.
Wyszli, zostawiając przestraszoną rodzinę. Wracali do Neverlandu. Do swojego domu...
*
- Michael, czy wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
- Nie Królewno. Wszystko ok.
- Zaczekaj... Przemyję ci to.
Poszła na chwilę do łazienki. Wróciła z buteleczką wody utlenionej i wacikiem kosmetycznym.
- Pokaż... - nachyliła się nad nim i polała ranę środkiem odkażającym.
- Ałł... To szczypie!
- Nie przesadzaj mój rycerzu... Poszczypie i przestanie.
- Liczę na jakąś rekompensatę za taki ból...
Pocałowała go krótko lecz intensywnie. Kiedy się od niego odsuwała, popatrzyła mu w oczy. Były takie... dzikie. Przepełnione pożądaniem przeplatającym się z miłością.
- Tak krótko? Wiesz... liczyłem na trochę więcej...- przygryzł dolną wargę.
Starała się mu oprzeć, choć wiedziała, że nie ma żadnych szans. Już prawie na powrót zetknęli się ustami, kiedy do pokoju wbiegły dzieci.
- Tatusiu, nic ci nie jest? - zapytała zmartwiona Paris.
- Nic kwiatuszku.
- Co ci się stało tato? - odezwał się równie smutno Prince.
- Przewróciłem się...
Patrzyła na to jak mówił i widziała w jego oczach niesamowity ból. Jednak na jego twarzy gościł słaby uśmiech. Podziwiała go. Nawet po tym co wydarzyło się zaledwie wczoraj był w stanie bawić się z dziećmi, żartować... Mimo że wcale nie musiał. Nie pokazywał jakie niesamowite emocje targały nim w środku. Był oazą spokoju.
- Michael, podać ci coś do picia?
- Nie przesadzaj Królewno, to tylko mała ranka. Naprawdę mogę pójść po sok do kuchni - uśmiechnął się do niej dobrotliwie.
Wstał i poszedł do lodówki po napój. Za moment wrócił z czterema szklankami soku pomarańczowego.
- To ja powinienem ci usługiwać, a nie odwrotnie moja piękna...
Miał rację. W ciąży wyglądała kwitnąco. Widoczny już brzuszek dodawał jej uroku. Zaokrągliła się troszkę na buzi, a jej oczy zyskały nowego blasku. Wyglądała jak boginka, która tylko na chwilę zawała się zejść na Ziemię z wysokiego Olimpu. Ale nie była żadnym bóstwem... No chyba że dla niego. Cieszył się, że to on dostał ten ogromny dar od Boga... Może ją wspierać, pocieszać, po prostu być przy niej. Była tylko jego. I nic już tego nie zmieni...
- Na kiedy planujemy ślub? - wypalił znienacka.
- Ale... Sama nie wiem...
- Może być za dwa tygodnie?
- Żartujesz?! Tak szybko?!
- A co? Już nie chcesz być moją żoną? - posmutniał.
- No coś ty głuptasie. Oczywiście, że chcę. O niczym innym nie marzę odkąd cię poznałam... - chyba powiedziała zbyt wiele. Spłonęła rumieńcem.
- Wiesz... ten nieodparty urok osobisty działa na wszystkie... - kokieteryjnie poruszał brwiami.
- To było ich aż tak wiele - natychmiast róż zniknął z jej policzków. Zamiast niego pojawiła się głęboka bladość.
- No jasne! A czego się spodziewałaś? Przecież jestem Michaelem Jacksonem!
- To może, skoro jesteś sławnym Michaelem Jacksonem, poszukasz sobie jakiejś innej żony... - prychnęła i odeszła obrażona. Odwróciła się do niego plecami i założyła ręce na piersi.
- Ale ja nie chcę innej... Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham. Przepraszam Królewno...
Gdy się odwróciła, zobaczyła go klęczącego przed nią.
- Wybacz mi moja pani...
- Wstawaj Mike... nie wygłupiaj się - powiedziała nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Dopiero kiedy mi przebaczysz - mówił jak najbardziej poważnie.
- Dostajesz rozgrzeszenie łobuzie - cmoknęła go subtelnie.
- Och... czy ja zawsze sam muszę brać to czego chcę? - powiedział, po czym przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
Dzieci niezauważone przez nikogo czmychnęły na górę. Gdy tylko odkleili się od siebie Michael zapytał.
- Czy te argumenty dostatecznie Panią przekonały?
- Może... - chciała go sprowokować do jeszcze jednego buziaka. Udało jej się.
- A teraz?
- Zgadzam się - uśmiechnęła się promiennie.
- Dzwonię do Molly. Ona jest mistrzynią w organizowaniu takich przyjęć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz