środa, 31 października 2012

Destiny_17

- Bardzo cię za niego przepraszam... Nie spodziewałam się, że jest zdolny do czegoś takiego...
- Nic się nie stało...
Siedzieli w jej pokoju. Rolety na oknie od strony ogrodu były zasłonięte, dlatego panował nastrojowy półmrok. Leżał na jej łóżku, uśmiechając się uwodzicielsko. Ona, udając, że czegoś szuka, kątem oka obserwowała go uważnie. Wyglądał niesamowicie pociągająco...
- A to czasami nie dziś ten twój Jackson ma występ? - zapytał po chwili.
- Po pierwsze, to nie żaden "mój Jackson", po drugie, średnio mnie to obchodzi. Nie rozmawiam z nim.
- I dobrze... jest jakiś dziwny...
- Uhm...
Usiadła po drugiej stronie łóżka, pozostając w bezpiecznej odległości.
- Twoich rodziców nie ma?
- Pojechali na weekend do dziadków razem z Kevinem...
Przysunął się trochę bliżej.
- Więc jesteśmy sami, tak? - uniósł lekko brwi.
- No tak...
Znów przybliżył się o kilka centymetrów. Jego dłoń powędrowała na talię siedzącej jak na szpilkach Maddie. Powoli zbliżała się do jej płaskiego brzucha, łaskocząc go delikatnie. Jej ciało przeszył dreszcz. Lucas dotarł trochę wyżej...
- Co ty robisz?
- Nie podoba ci się? - zapytał, nie przestając.
- Uhm... muszę iść na chwilę na dół.
Energicznie wstała i obciągnęła podwiniętą bluzkę. Szybko opuściła pokój, po czym ukryła się w łazience. I co miała teraz zrobić? Lucas był trochę zbyt odważny i pewny siebie. Bała się tam wrócić. Nagle, usłyszawszy dźwięk dzwonka, zbiegła na dół, by otworzyć niespodziewanemu gościowi.
- La Toya? Co ty tu robisz?
- Przyszłam zabrać cię na występ Mike'a - poinformowała ją osiemnastolatka.
- Ale ja nigdzie nie zamierzam iść. Nie rozmawiam z Michaelem.
- Proszę cię... dla niego to bardzo ważne...
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Skoro nie chcesz zrobić tego dla niego, w takim razie zrób to dla mnie.
- A niech cię.... Daj mi 10 minut.
Pobiegła na górę, gdzie zobaczyła nagiego, od pasa w górę, Lucasa. Jego umięśniony tors sprawił, że zaniemówiła.
- Dlaczego tak długo cię nie było? - zapytał, powoli zbliżając się do niej.
- Bo... uhm... przyszła La Toya... i...
- Czego chce?
- Chciała żebym... Zaprosiła mnie na występ Michaela... - wydukała.
- Tylko mi nie mów, że się zgodziłaś.
- Tak, ja tylko...
- Ok. To ja już pójdę - wciągnął na siebie obcisły, czerwony T-shirt i zabrał skórzaną kurtkę.
- Zaczekaj... Może wpadniesz jutro?
- Jutro nie mam czasu.
- A w tygodniu? - zapytała z nadzieją.
- Zobaczę. Cześć.
Wyszedł, zostawiając ją sam na sam z mętlikiem w głowie. Nie trwało to jednak długo. Z pomocą przyszła jej rozchichotana jak zawsze La Toya.
- W co się ubierzesz? - nie mogła pohamować podekscytowania.
- Zamierzałam iść tak, jak teraz. To źle?
- Oczywiście, że tak! Musisz zrobić wrażenie na...
- Na kim?
- Tam będzie mnóstwo przystojniaków... - odparła wymijająco. - Pomogę ci coś wybrać.
Po ekspresowym przejrzeniu zawartości szafy Madeline, ostatecznie zdecydowały się na biały, zwiewny top i obcisłe spodnie. Do tego buty na obcasie "pożyczone" od mamy i była prawie gotowa do wyjścia.
- Już?
- Prawie. Odwróć się.
Kiedy spełniła prośbę sąsiadki, tamta zebrała pasma jej włosów znad skroni i zaplotła je w małą kitkę.
- Teraz jesteś gotowa - powiedziała, po czym dodała szeptem - Mike padnie z wrażenia...
- Mówiłaś coś?
- Och tak, lepiej już chodźmy, bo się spóźnimy...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz