- Dzień dobry... Jest Maddie?
- Jest, ale nie ma ochoty z nikim rozmawiać - zmierzyła go surowym wzrokiem matka przyjaciółki.
- Bardzo panią proszę... Muszę z nią porozmawiać...
- Nie ma mowy.
- Błagam panią - już przygotowywał się do klęknięcia u progu.
Sarah, jak to typowa kobieta, zmiękła, rozczulona postawą chłopca. Cicho otworzyła drzwi i wpuściła młodzieńca do środka. Rozejrzał się po przytulnym salonie, w którym widać było kobiecą rękę. Miękkie kanapy, samym wyglądem, zachęcały do wylegiwania się na nich całymi popołudniami. Poprowadziła gościa do schodów i gestem wskazała pokój na poddaszu. Cicho wdrapał się na górę i zapukał.
- Dajcie mi spokój!
- Maddie... To ja... Michael...
- Zostaw mnie! Nie mam ochoty z nikim rozmawiać!
Nie chcąc jeszcze bardziej jej denerwować, usiadł pod drzwiami. Spędził tam może dziesięć minut, gdy uznał, że nie ma to najmniejszego sensu. Zszedł na dół i poinformował panią Robin o tym, co za chwilę zamierzał zrobić. Nie napotykając większego sprzeciwu, wrócił do domu. Zajrzał do garażu, w którym znajdowała się dość wysoka drabina. Wziął ją ze sobą, po czym podstawił pod okno przyjaciółki. Kiedy już wszedł na samą górę, delikatnie zapukał w szybkę. Rolety powoli zaczęły unosić się, dzięki czemu ujrzał śliczną, zapłakaną twarz Maddie.
- Co ty tu robisz? Zwariowałeś?!
- Przepraszam... Nie dałaś mi wyboru... Mógłbym wejść? - uśmiechnął się nieśmiało.
- Właź...
Westchnęła i uchyliła szerzej, przymknięte, okiennice. Chłopak zręcznie wskoczył do pokoju, po czy, przestraszony stanął pod ścianą.
- Co...co...co...on tu ro...robi? - wyjąkał.
- To tylko mój pies, Bobby. Nie bój się, jest bardzo przyjazny.
Powiedziała, wydmuchując nos w chusteczkę. Złoty lablador przysunął się do Michaela, łasząc się jak szczeniak. Lizał go po rękach i twarzy.
- Więc czego chciałeś? - zapytała, siadając na łóżku i wpatrując się w niego zaczerwienionymi od płaczu, szmaragdowymi oczyma.
- Chciałem przeprosić cię za mojego brata i za siebie...
- Po pierwsze, ty nie masz mnie za co przepraszać. Po drugie, to Jermaine powinien to zrobić osobiście.
- Ale wiesz jaki on jest... Myśli, że wie wszystko najlepiej i nie odpuści tak po prostu. A ja powinienem był stanąć w twojej obronie...
- Nic się nie stało, tylko wiesz... On mówi o mnie, choć tak naprawdę wcale mnie nie zna...
- Rozumiem... sam znam to uczucie nazbyt dobrze... - przysunął się do niej i czule objął ramieniem.
- Bo ja... dość niedawno zakończyłam toksyczną znajomość...
- Co on ci zrobił?
- Powiedzmy, że nie był najmilszym gościem, ale to już przeszłość. Nie chcę do tego wracać...
Wtuliła się w niego mocniej, żeby ukryć, ponownie wzbierające się w jej oczach, łzy. On musnął wargami jej czoło, by trochę ją uspokoić. Mógł się tylko domyślać, jak wielki ból teraz odczuwała... Z całych sił pragnął go jej odebrać i wziąć na swoje ramiona, by ukoić jej rozpacz. Chciał, żeby była szczęśliwa. Kiedy dziewczyna uspokoiła już swój oddech, miał czas, aby rozejrzeć się po jej sypialni. Ściany miały błękitny kolor i idealnie komponowały się z białymi meblami. Tuż obok biurka dostrzegł plakat The Jackson 5.
- Ej! Co to jest?
- Jak to co? Wasz plakat - uśmiechnęła się promiennie.
- Wyglądam tu... jak jakieś małe nie wiadomo co!
- Nie prawda! Wyszedłeś słodko... Nie to, co teraz...
Zaczął ją łaskotać i nie przestawał, dopóki nie odwołała swoich słów.
- Ahahhaha... dobrze już, dobrze! Tylko błagam, przestań... Jesteś teraz równie uroczy...
- I to mi się podoba - podsumował dumny jak paw.
- Napijesz się kakao?
- Czytasz mi w myślach...
Wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jego nieposkromiona dotąd natura, znów się odezwała. Nasłuchując, czy przyjaciółka nie wraca, zaczął wertować wszystkie możliwe półki i szafki. W jednej z nich, położonej najniżej, znalazł zielony zeszyt. Powoli otworzył go, nie mając pojęcia, że to co zobaczy, tak go zadziwi. Jego oczom objawiły się przepiękne szkice rysowane wprawną ręką właścicielki. Przerzucił kilka stron, a to, co zobaczył, wprawiło go w nie lada zakłopotanie. Był to idealny portret... Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie okazało się, że przedstawia właśnie jego. Zaskoczony, patrzył dalej. Kolejne kartki również zapełnione były jego podobiznami. Kiedy minął pierwszy szok, zwrócił większą uwagę na jeden z rysunków. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego, ale on spodobał mu się najbardziej, mimo iż wszystkie prace były genialne. Niewiele myśląc, wyrwał ulubiony szkic i schował do wewnętrznej kieszeni koszuli. Prawie w tym samym momencie klamka powoli drgnęła. Chłopak szybko odłożył zeszyt na miejsce i usiadł na łóżku, udając, że nie zmienił pozycji przez cały czas jej nieobecności.
- Nie nudziło ci się? - zapytała, podając mu czerwony kubek, wypełniony gorącym kakao.
- Bez ciebie? Zawsze... Dziękuję.
- To co masz mi do powiedzenia?
- W jakim sensie?
- Co zamierzasz zrobić w sprawie... Vicky? - z trudem przełknęła to imię.
- Nie mam pojęcia... Bardzo chciałbym z nią pogadać, ale boję się, że weźmie mnie za kretyna. Jestem dla niej za słaby.
- Żartujesz?! Jesteś świetnym chłopakiem! Gdybyś tylko chciał, mógłbyś mieć każdą! Jesteś troskliwy, zabawny, uroczy i przystojny. Prędzej to ona nie zasługuje na ciebie.
- Kocham cię, wiesz? - powiedział, przytulając się do niej.
- Wiem... Więc co zamierzasz zrobić?
- Jakoś do niej zagadam... coś wymyślę...
- Pomogę ci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz