- Jak to "wyjeżdżam"? - zapytał zdezorientowany. - Ale niedługo wrócisz, tak?
Spojrzała na niego zamglonymi oczyma. Wyglądał jak dziecko, które mama chciała zostawić na chwilę w sklepie, by załatwić ważną sprawę. Nie bardzo wiedział, o co takiego konkretnie chodzi. Uśmiechnął się delikatnie, wyczekując odpowiedzi na zadane pytanie. I co miała mu powiedzieć? Że to już koniec? Tak po prostu, bez uprzedzenia i wyjaśnień? Czuła się tak źle, jak jeszcze nigdy przedtem. Mimo iż jeszcze się nie żegnała, wiedziała, że ten moment to przedsmak tego, co ją wkrótce czeka. Wzięła głęboki oddech.
- Nie Michael... Ja już nie wrócę...
- Co?
- Wyprowadzamy się stąd...
Patrzył na nią tymi ogromnymi, czekoladowymi oczami, które emanowały bezradnością i niewymierzonym smutkiem. Przypominał zganionego psiaka, który prosi o drobną pieszczotę.
- Proszę... Nie patrz tak na mnie... Uwierz, mnie też to boli...
- Dokąd się wyprowadzacie?
- Do Nowego Jorku.
- Ile jeszcze zostało nam czasu?
- Wyjeżdżamy po Wigilii...
Zapanowała głucha, niepokojąca cisza, nieprzerwana nawet najcichszym westchnieniem. W obojgu kłębiły się teraz tysiące myśli... Wigilia już za dwa dni... Zostało tak mało czasu, by się sobą nacieszyć... Być blisko...
Prawie sie popłakałam. To takie smutne..
OdpowiedzUsuń