- Przepraszam panią... Dzieńdobry, czy jest tutaj może pani Madeline Rob... ugh, Rilley?
Blondynka po trzydziestce, nie oderwawszy wzroku od monitora, odpowiedziała bezbarwnym głosem:
- Proszę chwilę poczekać, muszę sprawdzić...
Więc nie pozostało mu nic innego, jak stać i czekać. Oparł się lekko o blat recepcji i patrzył na zgrabne palce owej recepcjonistki wystukujące niezbędne dane. Na serdecznym połyskiwał srebrny pierścionek z niewielkim diamentem. Był sobie w stanie wyobrazić, jak wygląda jej narzeczony. Postawny brunet z szarymi, przenikliwymi oczami. Nawet jeśli to nie była prawda (a istniało wielkie tego prawdopodobieństwo) to lubił sobie wyobrażać różne rzeczy... Gdy tak rozmyślał o tym, co mógłby sobie jeszcze wyobrazić, poczuł, że ktoś bardzo uważnie mu się przygląda. W tej chwili przyszła mu do głowy pewna myśl... Szlag by to! Wciąż wyglądał jak Michael Jackson! Nie, żeby było w tym coś dziwnego, bo przecież w istocie nim był... Ale stanowiło to ogromne zagrożenie. Jedynym, co go w tej chwili chroniło, była obecność maski na twarzy i brak czarnej fedory na głowie, która była jego znakiem rozpoznawczym. Starał się nie wzbudzać podejrzeń i zachowywać jak zwykły człowiek pragnący odwiedzić chorego bliskiego. Mimo to, nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś już go rozszyfrował. Jak tylko mógł najspokojniej, odwrócił głowę i spojrzał za siebie. Obok gabinetu nr 119, na krześle siedziała niska, krępa kobieta koło czterdziestki, z twarzą przypominającą klauna. Nie obrażajcie się za to porównanie. Po prostu ilość makijażu, jaki miała na sobie wykraczała daleko poza jakiekolwiek normy. I musicie uwierzyć, że włosy ułożone za pomocą niewyobrażalnej ilości lakieru, nie dodawały jej choćby odrobiny uroku. Obok niej siedział natomiast chłopiec ubrany w zieloną koszulkę polo i niebieskie jeansy. Wyglądał na około siedmioletniego urwisa, choć w tym momencie zachowywał się nienagannie. To jego brązowe oczy utkwione były w postaci Michaela. Mężczyzna dopiero teraz zobaczył, co chłopiec trzymał w ręku. Była to identyczna, jak ta stojąca w mieszkaniu La Toyi, lalka z Thrillera. Mike już wiedział, że nie było szans na to, aby mały go nie poznał. Był jego małym fanem... Kobieta, z którą przyszedł, zapewne jego babcia, pouczywszy malca o odpowiednim zachowaniu, wyszła na zewnątrz, by zapalić papierosa. Chłopiec wstał i, jakby walcząc z nieśmiałością, wykonał jeden krok. Michael poruszony tym, że do grona jego fanów należy nawet tak młody człowiek, postanowił się z nim przywitać. Podszedł i ukucnął, by ich oczy znalazły się na równej wysokości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz