Mężczyzna uśmiechnął się naturalnie widząc zawstydzonego chłopca. Mały, utwierdzony w swoich przekonaniach, patrzył na swojego idola wielkimi, brązowymi oczyma. Dopiero po dłuższym milczeniu zdecydował się odpowiedzieć na zadane pytanie.
- Mam na imię David.
- Bardzo miło mi cię poznać - uścisnął dłoń chłopca. - Kim chciałbyś być w przyszłości?
- Hmm... Chciałbym być taki jak ty...
- Posłuchaj, - był rozczulony słowami chłopca - nie możesz być taki jak ja. Możesz być o wiele lepszy. Wiąże się to z ciężką pracą, ale poradzisz sobie. Po prostu staraj się robić wszystko, jak najlepiej potrafisz... Obiecasz mi, że będziesz się starał?
- Obiecuję... Czy mógłbym ci coś dać?
Dziecko, choć jeszcze niepewne, poczuło się już lepiej. Kiedy Michael skinął głową twierdząco, wyciągnął do niego rękę, w której trzymał lalkę w czerwonej kurtce i spodniach.
- To jest moja ulubiona zabawka... Weź ją, proszę.
- Jeśli jest to twoja ulubiona zabawka, to nie mogę jej przyjąć. Ale wiesz co, David? Mam pomysł...
Dłonią pogładził się po karku próbując zlokalizować srebrny łańcuszek. Gdy wreszcie go znalazł, odpiął zręcznie i założył chłopcu na szyję.
- Ten krzyżyk dostałem od mojej przyjaciółki, kiedy zaczynałem śpiewać. Przyniósł mi wiele szczęścia, teraz czas, by pomagał tobie.
- Dziękuję...
Malec objął go swoimi rękami, pokazując jak wiele dla niego znaczy. Michael przytulił go także. Wiedział, że nie ma nic piękniejszego niż uczucia okazywane przez dzieci.Tylko co do ich prawdziwości mógł być pewien. Inni kłamali, by go wykorzystać, wycisnąć z niego jak najwięcej pieniędzy. Dlatego najlepiej czuł się w otoczeniu najmłodszych. Kiedy uścisk trochę zelżał, przyłożył palec do ust:
- Ciii... Niech to spotkanie będzie naszą małą tajemnicą, w porządku?
- Dobrze.
Chłopiec uśmiechnął się, a obaj przypieczętowali swój pakt uściskiem serdecznego palca.
- Proszę pana... - recepcjonistka wychyliła się zza swojego biurka.
Michael pomachał nowemu przyjacielowi, i oddalił się we wskazane przez kobietę miejsce.
*
Szedł długim, szarym korytarzem. Widok kolejnych sal z łóżkami, w których leżeli chorzy na najrozmaitsze przypadłości napawał go głębokim smutkiem. Dlaczego ci wszyscy ludzie muszą tak bardzo cierpieć? Jednak najbardziej żal było mu dzieci... Przecież one w niczym nie zawiniły. Do tego to miejsce, w którym musiały przebywać. Oddział dziecięcy , przez który teraz przechodził, emanował przygnębiającą energią, a brudnobiałe ściany sprawiały, że cała radość życia momentalnie umykała. Obiecał sobie, że zafunduje remont tej części szpitala, by mali pacjenci mogli szybciej dojść do zdrowia. Kiedy dochodził już prawie do końca, zobaczył drzwi pokoju numer 115. Zapukał cicho, oczekując na ukochany głos...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz