- Proszę teraz nie przeszkadzać. Musimy zająć się pacjentką.
Zniknął za zamkniętymi drzwiami. Z wewnątrz dochodziły niepokojące dźwięki działającej intensywnie aparatury, a żaden z czterech obecnych w środku lekarzy nie wychodził. Michael stał na korytarzu nie mogąc opanować ogromnych emocji, jakie targały nim w tym momencie. Co się do cholery mogło stać?! Nie było go przy niej zaledwie pięć minut. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co mogłoby zdarzyć się przez tak krótką chwilę. Może gdyby z nią został, wszystko byłoby w porządku? Przechodząca obok pielęgniarka spojrzała na niego z politowaniem, po czym otworzyła drzwi do sali, by za moment zniknąć w środku. Przez ten ułamek sekundy mężczyzna dostrzegł swoją ukochaną leżącą na szpitalnym łóżku bez cienia życia w jej wątłym ciele. Lekarze próbowali, za pomocą defibrylatora, przywrócić pracę serca, jednak ich mozolne działania okazywały się bezskuteczne. Podczas, gdy tam trwała walka o życie jego kobiety, on stał zabijany przez poczucie całkowitej bezsilności. Minuta za minutą coraz bardziej oddalały go od otaczającej go rzeczywistości, gdyż jego myśli krążyły tylko wokół tej bladej buzi ze szmaragdowymi oczyma, lśniących, złotawych włosów, delikatnych dłoni... Wtedy właśnie z sali wyłonił się jeden z najstarszych, najbardziej doświadczonych lekarzy. Jak na zawołanie, Michael ocknął się z transu łapczywie wpatrując się w doktora, w oczekiwaniu na wiadomości. Lecz jedynym, co usłyszał było:
- Bardzo mi przykro...
*
W jednej chwili cały jego świat legł w gruzach. Przecież to nie mogło być prawdą! Dopiero co stracili ich wspólne dziecko, a teraz miał stracić swoją miłość? Co z tego, że biologicznym ojcem był Steven? Madeline wybrała jego, jako swojego partnera, a tym samym na ojca dla swoich dzieci. Lecz jakie to teraz miało znaczenie? Wszystko zostało przerwane jednym, krótkim dźwiękiem martwego serca. Mimo sprzeciwu pielęgniarek wtargnął na salę i uklęknął przy jej łóżku. Już odłączano aparaturę, a on patrzył na jej zamknięte, ukojone w wiecznym śnie oczy. Wyglądała, jakby spała. Był pewien, że gdy wypowie jej imię... gdy dotknie ustami jej czoła, że... obudzi się i uśmiechnie, dając mu powód do życia. Dotknął jej ciepłej jeszcze dłoni i zaczął składać na niej pełne miłości pocałunki, jak gdyby chciał tchnąć w nią życie. Jednak było już za późno. Na wołane tak błagalnie imię odpowiadała tylko głucha, przejmująca smutkiem cisza. Nie starał się powstrzymywać łez. Wszystko o czym marzył, co kochał i w czym pokładał nadzieje odeszło razem z tą ukochaną duszą zostawiając go samego na padole łez. Złożył na jej czole ostatni pocałunek i znów, wciąż trzymając jej dłoń, legł na podłodze. Pielęgniarki, które przed kilkoma minutami opuściły miejsce pożegnania pary zakochanych, wróciły, by zająć się zmarłą. Nie miały serca odciągać od niej Michaela, jednak musiały rzetelnie spełniać swoje obowiązki. Mężczyzna proszony usilnie przez jedną z najmłodszych kobiet, szczerze mu współczującą, wyszedł na korytarz. Powinien zadzwonić do Stevena i poinformować go o tym, co się stało, jednak teraz jedynym, co miał ochotę zrobić, to rzucić się pod rozpędzony pociąg, by ulżyć trochę cierpieniu. Jego serce zostało rozdarte na miliony kawałków, których prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie skleić. Cząstka jego duszy odeszła z Madeline, pozostawiając zimną pustkę i poczucie osamotnienia. Już nigdy nic nie będzie takie samo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz