piątek, 14 czerwca 2013

Until Death Do Us Part..._9

Po ostatnim incydencie nie śmiałaby nawet marzyć o powrocie do tego bajecznego miejsca. A jednak stoi na tej samej kamienistej alejce rancza Neverland i wsłuchuje się w śpiew jednego z wielu mieszkających tu ptaków. Słońce bezlitośnie ogrzewa Ziemię, jednakże chłodny wiaterek znad morza daje choć odrobinę wytchnienia. Miała na sobie białe spodnie do kolan, przylegającą, beżową koszulkę na ramiączka, a na nogach zupełnie nic. Ktoś przed chwilą wpiął w jej włosy jedną z białych róż rosnących w tym rajskim ogrodzie. Ten ktoś właśnie, niczym dziecko, biegał po trawiastych pagórkach grając w berka z wiatrem. Roześmiała się szczerze na ten widok, po części nie wierząc własnym oczom. Niespełna czterdziestoletni mężczyzna zachowujący się w ten sposób nie mógł być normalny. Było to całkiem oczywiste... Michael Jackson był człowiekiem wyjątkowym. Może czasami dziwacznym w swoich przyzwyczajeniach, ale niewątpliwie godnym zaufania i kochanym do szaleństwa. Potrafił doskonale zagrać zbitego szczeniaka, aby dostać to, czego chciał. Bez wątpienia jednak każdy sukces zawodowy zawdzięczał swojej ciężkiej pracy. Czyżby właśnie dlatego w wolnym czasie wracał do dziecięcych zabaw, by wrócić sobie na zawsze utracone chwile dzieciństwa? Niewątpliwie ją intrygował... Bardzo chciała dowiedzieć się, co tak naprawdę skrywał na dnie serca, które tak ufnie ofiarowywał każdemu człowiekowi.
- Liso, może chciałabyś się czegoś napić? - zapytał zdyszany.
- Jasne, tylko może lepiej nie wina.
Odwzajemnił zmieszany uśmiech, którym go obdarowała. Potem chwycił ją za rękę i puścił się biegiem w kierunku białej altany.
***

Spojrzał na nią oczyma pełnymi radości. Nigdy wcześniej nie czuł się bardziej wolny, niż właśnie w tej chwili. Mógł beztrosko pić zimną lemoniadę i śmiać się z rzeczy, które dorośli nazywają po prostu "głupotami". Mógł siedzieć na trawie i słuchać brzęczącego na kwiecie trzmiela. Spojrzał na, pochłoniętą opowiadaniem historii bohaterki przeczytanej ostatnio książki, Lisę. Jej miodowe, lekko falowane włosy łagodnie opadały na smukłe ramiona, zasłaniając przy tym zaznaczające się lekko obojczyki, na których spoczywał łańcuszek z diamentową łezką. 
- Kim jest twój mąż? - przerwał jej nagle, jakby zapominając na moment o dobrych manierach.
- To Danny Keough... Jest aktorem. Zdarza mu się grywać w teatrze, ale nie jest sławny...
- A co z dziećmi? Macie dzieci?
- Tak... Dwójkę. Danielle i Benjamina. 
Zamilkł na chwilę. Jego wzrok skierował się na ziemię, pokazując wyraźnie jego zawstydzenie. Lisa zauważyła to od razu i postanowiła zrobić coś, by przełamać tę niezręczną ciszę. 
- Michael...
- Tak?
Podniósł głowę, by mogła dostrzec jego rumieńce. Jego oczy były niesamowite. Czekoladowy kolor sprawił, że zatonęła w nich... Samotny kosmyk kruczoczarnych loków opadł bezładnie na jego delikatnie zarysowaną twarz. Przybliżyła dłoń i odsunęła go z policzka mężczyzny. Zadrżał pod jej dotykiem, jakby nie wierząc w to, co się działo. Znów żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. 
- Może... ekhm... dolać ci jeszcze lemoniady?
Nie odpowiedział od razu. Był zbytnio zahipnotyzowany tym, co przed chwilą się wydarzyło. Postanowiła nie czekać na odpowiedź. Wstała i zniknęła w domu Michaela, by napełnić dzbanek zimnym napojem. On, wciąż znieruchomiały, zastanawiał się, co to miało znaczyć...



3 komentarze: