Tej nocy spał niespokojnie. Przewracając się z boku na bok, nie potrafił przestać myśleć, o utraconej na zawsze szansie stworzenia szczęśliwej rodziny. Zaprzepaścił wszystko przez własne niezdecydowanie i uległość. Czy mogło być gorzej? Słowa same układały się w jego głowie w spójną całość. Tylko tak mógł choć na chwilę ukoić ból po stracie Lisy…
Don’t
walk away
See
I just can’t find the right thing to say
I
tried but All my pain gets in the way
Tell
me what I have to do so You’ll stay
Should
I get down on my knees and pray?
Łzy moczyły kartkę, na której pisał i rozmazywały
pojedyncze słowa. Może rzeczywiście jedynym, co mu pozostało, była modlitwa…
Pozbierał zapisane kartki i odłożył je na szafkę nocną. W sypialni panował
głęboki mrok, tylko światło białej świecy odcinało jasność od ciemności złotym
okręgiem. Padł na kolana i ze złożonymi rękami, pytał Boga „dlaczego?”. Jego
cierpienie zdawało się nie mieć końca, a krzyż, który dźwigał, przeciążał go
coraz bardziej. Upadał już wiele razy, ale czy teraz zdoła się podnieść? Oparł
czołem o materac łóżka i, wciąż na klęczkach, łkał cicho. Wreszcie, wyczerpany
bólem i smutkiem, zasnął, wciąż prosząc Pana o wybaczenie grzechów, których nie
popełnił…
*
Nigdy
nie czuła się mniej pewnie, niż w tej chwili. Cicho stąpając po korytarzach
rezydencji, wyglądała jak błąkający się duch. Bladość jej skóry jaśniała wśród
ciemności, a szkliste od łez oczy, błyszczały nienaturalnie. Nie wiedziała, czy
podejmuje właściwą decyzję, lecz była pewna, że nie zamierza jej żałować. Nie
bez trudu odnalazła dwuskrzydłowe drzwi ze złotymi klamkami, za którymi kryła
się odpowiedź na dręczące ją pytania. Przed naciśnięciem jednej z nich zawahała
się i być może odeszłaby bez słowa, gdyby nie usłyszała łkania dobiegającego zza
zamkniętych wrót. Nie pragnęła już więcej torturować ani jego, ani siebie.
Wzięła głęboki oddech i bezszelestnie weszła do sypialni. Jej oczy powoli
przyzwyczajały się do ciemności, a ona nie odważyła się zrobić choćby kroku.
Pod ścianą zauważyła zarys wypalonej świeczki, pokój wciąż wypełniała przyjemna
woń konwalii, jakby jego właściciel dopiero co przyniósł bukiet tych kwiatów ze
swojego ogrodu. Zamarła przerażona, gdy
dostrzegła kontur klęczącej przy łóżku postaci. Dopiero po dłuższej chwili
rozpoznała w niej Michaela pogrążonego w półśnie, bez wytchnienia targanego
napadami ściskającego serce szlochu. Jego długie, czarne loki opadały na plecy
i policzki, a twarz ukryta była w materacu. Patrzyła na ukochanego mężczyznę, a
jej serce pękało na maleńkie kawałeczki. Jak mogła przydać mu tyle cierpienia?
Odważyła się podejść bliżej i opadła na podłogę tuż obok niego. Nie obudził
się. Drgnął jedynie niespokojnie, a wtedy ona wzięła jego dłoń i zaczęła
gładzić, by odpędzić jego strach. Już więcej
go nie opuści…
Poczuła,
że się budzi, a jego ręka mocniej ściska jej dłoń. Z wysiłkiem uniósł głowę i
spojrzał na nią przekrwionymi oczami.
-
Przepraszam … - wykrztusiła, a jej policzki zalały się łzami.
-
Cii… To ja przepraszam…
Pogładzi
jej miodowe włosy. Patrzyli sobie prosto w oczy, jak gdyby próbowali czytać w
myślach. Ona wtuliła się w jego pierś, czując jak silne ramiona otaczają ją,
jakby chciały ochronić przed złem tego świata. Teraz już nikt jej nie skrzywdzi…
-
Kocham Cię, Michael.
-
Kocham Cię, Lise.
Podniósł
ją i położył na łóżku, a ona gotowa była ponownie przyjąć go w sobie. Michael
tylko ucałował jej czoło i ułożył się obok, przez całą noc nie wypuszczając z
objęć swojego największego skarbu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz