Liberian_Girl
pozwalała jej się wyciszyć i przygotować na kolejny ciężki dzień. Słońce przysłonięte było gęstymi chmurami, tak, że nawet pojedyncze promienie nie zdołały się przez nie przebić. Idąc, widziała szarość mokrego chodnika i czubki swoich poprzecieranych trampek. Kaptur dawał jej anonimowość, a obojętność ludzi pozwalała pozostawać w cieniu. Z zatłoczonego metra wylała się niezgrabna masa spieszącego dokądś tłumu, która nawet nie zauważyła jej obecności. Na chwilę przed ostatnim sygnałem zwiastującym zamknięcie drzwi, wślizgnęła się do środka i zajęła miejsce stojące tuż przy bocznej szybie. Jak co rano wagony to napełniały się, to pustoszały, tak, że przy stacji końcowej wysiadał z nią wyłącznie starszy mężczyzna z psem mieszańcem. Szli obok siebie, a jednak osobno, przez kilka przecznic, by w końcu rozstać się bez słowa przy szkole, do której uczęszczała. Szkoła Buckley nie była spełnieniem jej marzeń, lecz babka stanowczo nalegała, by jej jedyna wnuczka znalazła się w gronie uczniów tak cenionej placówki, a matka, jako osoba stosunkowo uległa, w tej kwestii nie była w stanie przeciwstawić się zaborczej teściowej. Już sam fakt obowiązku noszenia przez uczniów jednolitych mundurków każdego dnia w godzinach lekcyjnych nie przypadł dziewczynie do gustu. Jej zdaniem był to pierwszy stopień do ograniczenia indywidualności i stworzenia bezmyślnej armii uczniaków podporządkowanej despotycznej dyrekcji. Chociaż minął już miesiąc, odkąd rozpoczęła naukę w Buckley, wciąż codziennie rano odczuwała mdłości, zakładając czerwoną koszulkę polo z logo szkoły na piersi. Jedynym, co pozwalało jej, w murach tego więzienia, pozostać sobą, były różnobarwne bransoletki, które dawniej dostawała od Brooklyn. Jej przyjaciółka, ze względu na wysoki status społeczny jej ojca, podróżowała po najróżniejszych zakątkach świata, a mimo to zawsze pamiętała o drobnym upominku dla pozostającej w LA dziewczyny. Pamiątki z wycieczek tkwiły na przegubie nastolatki, tymczasem Brooke... Zacisnęła zęby, nie chcąc za żadną cenę uronić choćby jednej łzy. Nie mogła przekroczyć bramy z zapłakaną twarzą. Tym razem nie zamierzała dać tym hienom powodów do wyśmiewania jej. Głęboki wdech. Wystarczy policzyć do dziesięciu i znów poczuje się spokojna. Jeden, dwa... Grupka kujonów z okularami sklejanymi białą taśmą przechodzi przez dziedziniec, kierując się w stronę sal matematycznych. Trzy, cztery... Grupka umięśnionych koszykarzy wraca właśnie z porannego treningu i lada moment zniknie w podziemiach męskich szatni. Pięć, sześć... Wyfiokowane, przykładnie przez naturę zbudowane cheerleaderki mkną za nimi sarnimi podskokami, ściągając na siebie pożądliwy wzrok męskiej części społeczności uczniowskiej i zazdrosne, a jednocześnie pełne podziwu spojrzenia większości dziewcząt. Siedem, osiem... Przez zielony skwer, nie spiesząc się zbytnio, idzie grupka outsiderów, składająca się z trójki muszkieterów oraz kilku dziewczyn, które rzadziej lub częściej im towarzyszyły. Shak szedł po prawej, Michaela po lewej stronie najważniejszej osobistości w paczce. Dziewięć... Nie będzie patrzyła na tę rozpieszczoną dziewuchę ani sekundy dłużej. Dziesięć. Kolejny głęboki wdech i już nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Nic z wyjątkiem zaciętego zamka w miniaturowej szafce. Uderzyła pięścią w czerwone drzwiczki i w pełnym nienawiści dla całego świata milczeniu, skierowała się w stronę pracowni chemicznej.
Napiszę Ci to samo co zwykle:
OdpowiedzUsuńJESTEŚ BOSKA DZIEWCZYNO!!!
Coś czuję, że to opowiadanie stanie się jednym z moich ulubionych ;) Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy ;)
Jak zwykle idealne w każdym calu :)
OdpowiedzUsuńCiekawe kiedy i w jakiej roli pojawi się Michael :D
OdpowiedzUsuń