czwartek, 27 lutego 2014

Just Good Friends_11

Kochani!
Jeszcze raz zachęcam Was do odwiedzenia strony mojego bloga na facebooku. Znajdziecie tam bonusy do opowiadań, których nie zamieszczam na blogu. Jeśli macie ochotę, tam także możecie ze mną porozmawiać. Jestem do Waszej dyspozycji. Tymczasem życzę miłej lektury :)


Love You More
Liberian_Girl
*

Ten dzień zapowiadał się naprawdę świetnie. Było słoneczne, bardzo przyjemne przedpołudnie, a on siedział w samochodzie z opuszczoną szybą i cieszył się ze świadomości, że już za kilkanaście minut wreszcie obejmie swoją ukochaną. Te pięć dni rozłąki tylko utwierdziło go w przekonaniu, iż kocha tę dziewczynę najbardziej na świecie i życie bez niej byłoby pozbawione jakiegokolwiek sensu. Na całe szczęście był pewien, że zostawił ją pod dobrą opieką. Michael okazał się być prawdziwym przyjacielem, gotowym na poświęcenia, a także obecnym zawsze, gdy tylko go potrzebowali. Sam jeszcze nie do końca wierzył, jak wielkie błogosławieństwo ich spotkało, jednak starał się dziękować za nie Bogu każdego dnia. I chciało mu się śmiać, kiedy sobie, że poznali się za sprawą feralnego wypadku. Gdyby tamtego dnia nie było tak gęstej mgły, Bill być może nie rozbiłby auta Jacksona, a ten nie szukałby pomocy. A gdyby oni nie przerwali... uhm... nie przerwali tego, co robili i nie otworzyliby mu, nigdy nie poznaliby tak wspaniałego człowieka. Zastanawiał się, jak wielką rolę w życiu człowieka odgrywa przypadek. Jednak, jako że był chrześcijaninem, natychmiast przywołał się do porządku. Przecież wszystko zostało już dawno zaplanowane... Serce drgnęło mu mocniej, gdy zobaczył znajome uliczki oddalone zaledwie o kilka chwil od jego ukochanego domu. Pokonywał je z włosami rozwiewanymi przez pędzący szaleńczo wiatr i z promiennym uśmiechem na ustach. Nagle, coś dziwnego zmusiło go do gwałtownego hamowania. Pisk opon rozdarł powietrze i sprawił, że oczy stojącego tłumu spoczęły dokładnie na nim. 
- Co do...
Dookoła ich niewielkiej działki, tuż za wysokim ogrodzeniem koczowało kilkudziesięciu ludzi z aparatami i kamerami, a klika wozów najpopularniejszych stacji telewizyjnych zaparkowało wzdłuż ulicy, przy której znajdował się ich dom. Wciąż przecierał oczy ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Niemal natychmiast wyciągnął z kieszeni jeansowych spodni swój telefon i wybrał numer narzeczonej.
- Halo? Elena? 
- Tak, Scottie? Czy coś się stało? - zapytała troskliwie, a w jej głosie dało się słyszeć poddenerwowanie. 
- Możesz wyjaśnić mi, co pod naszym domem robi ta horda paparazzich?
- Jesteś w Stanach?! Dlaczego nie powiedziałeś, że już wracasz? Zresztą, nie ważne. Gdzie konkretnie teraz jesteś?
- Stoję w samochodzie ulicę dalej. Nie jestem w stanie podjechać bliżej. Oni zastawili cały przejazd. 
- Nie ruszaj się stamtąd, dobrze? Bill już jedzie. Kiedy się zjawi, pomoże ci się tutaj przedostać. Te hieny w jakiś sposób dowiedziały się, że Michael jest u nas. 
- Szczerze powiedziawszy, to szczęście i tak długo nam dopisywało. Kwestią czasu było, iż prędzej czy później zwęszą temat. 
- Przepraszam, muszę już kończyć. W każdej chwili może dzwonić Bill i nie chcę blokować linii. Do zobaczenia niedługo, kochany.
- Na razie, słonko.
Włożył telefon z powrotem do kieszeni i energicznie zasunął boczną szybę. Dla zapewnienia sobie jeszcze większej ochrony ukrył się za okularami przeciwsłonecznymi i cierpliwie czekał na rozwój sytuacji...


*

- Kochanie, nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że mogę cię wreszcie przytulić! Tak się za tobą stęskniłem... - powiedział, tuląc ją do siebie już od dobrej minuty.
- Ja za tobą też, Scottie. Dzięki Bogu, udało się wam bezpiecznie przedrzeć przez ten dziki tłum pod domem.
- Nie było łatwo - podsumował Bill ocierający z czoła kropelki potu. - Oni zachowują się gorzej niż zwierzęta. Na szczęście moja mamusia nie żałowała mi jedzenia, kiedy byłem dzieckiem, bo wzrost w takich chwilach to naprawdę przydatna cecha.
- Strasznie was przepraszam, za to zamieszanie. To wszystko moja wina...
- Nawet tak nie myśl, Michael. Przecież nie miałeś pojęcia, że dowiedzą się o twoim pobycie tutaj. Zastanawiam się tylko, kto dał im cynk.
- Właśnie, że jestem winien. Naraziłem was na niebezpieczeństwo i brak prywatności. Dużo czasu będzie musiało upłynąć, zanim zostawią was w spokoju. Może lepiej będzie, jeśli nie będę się z wami zadawał...
- Zwariowałeś? - głos tym razem zabrała Elena. Podeszła do przyjaciela i pogładziła jego dłoń. - Nasza przyjaźń jest dla ciebie warta mniej, niż tych kilku śmiesznych ludzi z kamerami? Aż tak niewiele dla ciebie znaczymy?
- Przecież wiesz, że ty i Scott jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi, ale nie chcę was skazywać na takie życie, jakie ja muszę wieść. Nie masz pojęcia, jak irytujący i wszędobylscy potrafią być paparazzi. Poza tym wszystkie te plotki wyssane z palca... Nie pozwolę, by ranili was z mojego powodu.
- Hej... Wolę takie życie z tobą, niż normalne bez ciebie, Mike. Sądzę, że Scottie podziela moje zdanie.
- Oczywiście. Zawsze możesz na nas liczyć, Michael. Nie zostawimy cię tylko dlatego, że pojawiły się pierwsze trudności. Tym razem trafili na twardych zawodników.
- Nawet nie wiem, jak mam wam dziękować... Ale obiecajcie mi, że jeżeli tylko będziecie mieli tego dosyć, powiecie mi o tym. W porządku?
- Zapomnijmy na razie o całym tym bałaganie. Woda właśnie się zagotowała. Pójdę zrobić nam coś do picia. Komu kawy, a komu herbaty?
- Byłbym wdzięczny za mocną kawę, kochanie...
- Ok, a ty Bill?
- Dla mnie niech będzie to samo, szefowo.
- Ja poproszę...
- ... sok pomarańczowy. Już się robi - puściła do niego oczko, by choć trochę go rozchmurzyć i zniknęła w kuchni.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz