Smile, though your heart is aching
Smile, even though it's breaking
When there are clouds in the sky, you'll get by
Light up your face with gladness
Hide every trace of sadness
Although a tear may be ever so near...
Smile, even though it's breaking
When there are clouds in the sky, you'll get by
Light up your face with gladness
Hide every trace of sadness
Although a tear may be ever so near...
Nucił cicho piosenkę swojego idola - Charliego Chaplina, spacerując po zielonej równinie, tak bardzo oddalonej od całego zgiełku tego miasta. Cieszył się, że Neverland był tak przestronny i w pełni niezagospodarowany. Słuszną decyzją było pozostawienie sporej części terenu nietkniętego nowoczesną infrastrukturą. Dzięki takiemu posunięciu zyskał przestrzeń, w której nie rozpraszały go nienaturalne kolory, czy kształty, a otoczony był jedynie stworzonym przez Boga, harmonijnym krajobrazem. Wziął głęboki wdech i lekko opadł na, wciąż mokrą od porannej rosy, ziemię. Zamknął oczy, by jeszcze pełniej rozkoszować się chwilą oddechu i ostatnim momentem wolności przed zbliżającą się nieuchronnie trasą koncertową. W żadnym wypadku nie chciał rozstawać się ze swoim domem i przyjaciółmi, tym bardziej na tak długo. Od najwcześniejszych lat swojego dzieciństwa żył na walizkach, za dnia odliczał godziny do wyjścia ze szkoły, nocą występował w klubach o najczęściej niepochlebnych opiniach. W żadnym z miejsc nie przebywał dłużej, niż to było konieczne, a przez te wszystkie lata jego jedynymi kompanami byli bracia. Do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w każdej minucie jego serce tęskniło za czymś, czego doświadczał w ostatnich czasach tak rzadko - ciepła domowego ogniska. Pragnął wiedzieć, że ma miejsce, do którego może wrócić oraz w którym czekać na niego będzie ukochana osoba. Owładnęło nim fascynujące uczucie, motyle w brzuchu zwiastujące coś niezwykłego... To właśnie poczuł, gdy pomyślał o drogiej Brooke. To w niej upatrywał kobietę swych marzeń, partnerkę, przyjaciółkę, kogoś, z kim chciałby się zestarzeć. Ich przyjaźń rozkwitała przez lata niczym delikatny pączek róży, pielęgnowany przez Małego Księcia w utworze Antoine'a de Saint-Exupery'ego. Ich ulubionym fragmentem tej książki były słowa chłopca: "Oczy są ślepe. Musisz patrzeć sercem. To, co jest najważniejsze, jest niewidoczne.", które tak idealnie oddawały ich sytuację. Mimo wielu głosów krytyki, że stanowią "dziwną" i "nietypową" parę, dogadywali się świetnie, a przede wszystkim czuli się ze sobą komfortowo. Ciągłe wygłupy, opowiadane historie, śmiechy zawsze towarzyszyły ich spotkaniom. To właśnie dzięki Brookie mógł oderwać się od przytłaczającej rzeczywistości i być w pełni sobą. Chcąc lepiej przyjrzeć się wątłym, białym kwiatuszkom, które, jak okiem sięgnąć, upstrzyły trawę na Ranczu, Michael położył się na brzuchu, podparłszy głowę na dłoniach. Wdychał wprost do płuc ich ulotną, delikatną jak kropla rosy, woń, mając w głowie obraz uśmiechającej się do niego przyjaciółki. Już niedługo zada jej to ważne pytanie, zresztą nie po raz pierwszy. Z tą jednak różnicą, iż wreszcie usłyszy z jej słodkich ust to upragnione "tak". Być może nie powinien być tego tak pewien, ale lubił wyobrażać sobie tę scenę, tuż przed zaśnięciem, czyli w czasie, który przeznaczony był na na kreowanie w głowie sytuacji, które prawdopodobnie nigdy się nie wydarzą. Jednak większość jego pragnień się ziściła, więc nie rozumiał, dlaczego to jedno miałoby tego nie zrobić.
- Jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz także tego dokonać - zacytował na głos Walta Disneya i powoli wstał. - Najwyższy czas już wracać...
Otrzepał ubranie z drobinek piasku i nieśpiesznie ruszył w kierunku domu. Zbliżając się do rezydencji, sercem wciąż był przy swojej ukochanej, kiedy z zamyślenia wyrwał go głos George'a, sześćdziesięcioletniego ogrodnika, nieocenionego kompana filozoficznych pogawędek podczas letnich wieczorów ze świetną ręką do kwiatów.
- Panie Jackson, mam tu coś dla pana!
Starszy mężczyzna, którego skóra była czekoladowa, od wielu godzin spędzanych na słońcu, uśmiechnął się i wręczył pracodawcy sporą grudkę ziemi.
- A cóż to takiego? - zapytał zaskoczony Michael, nie bardzo wiedząc, jak powinien zareagować na tak nietypowy prezent.
- Pamięta pan, jak mówił pan, że chciałby mieć w swoim ogrodzie także orchidee? Te kwiaty są bardzo wymagające i rzadko kiedy udaje się je hodować na zewnątrz. Ale ta sadzonka, to nie zwykły kwiat. To szczęśliwa zielona orchidea. Pomyślałem, że przyda się panu, przed wyruszeniem w trasę.
- Bardzo ci dziękuję, George... To naprawdę miłe z twojej strony. Czy mógłbym prosić cię o jakąś doniczkę? Wtedy będę mógł zabrać to cudo natury do domu.
- Oczywiście, ale musi pan sam ją zasadzić. Wtedy tylko jej siła zacznie działać.
Kiedy już ogrodnik pomógł mu zająć się kwiatem, Michael dumnie pomaszerował do willi, z białą donicą w dłoniach. Przekroczywszy próg, zdjął buty i wciągnął na nogi wygodne kapcie, po czym zawołał do swojej kucharki:
- Kai! Widziałaś co podarował mi...
Zamilknął, gdy zobaczył siedzącą przy stole, w jadalni, dziewczynę. Przez moment nie mógł w to uwierzyć, jednak już po chwili, z uśmiechem na ustach, zapytał:
- A co ty tutaj robisz, Eleno?
Była ubrana w śliczną sukienkę, a jej zwykle rozpuszczone włosy poskramiał koczek przytrzymywany cienką opaską. Kąciki jej ust lekko się unosiły, ale tak, jakby sprawiało jej to wielką trudność. Oczy szkliły się nadzwyczajnie, a dłońmi obejmowała filiżankę wypełnioną gorącą herbatą. Przeczuwał, że stało się coś złego...
- Jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz także tego dokonać - zacytował na głos Walta Disneya i powoli wstał. - Najwyższy czas już wracać...
Otrzepał ubranie z drobinek piasku i nieśpiesznie ruszył w kierunku domu. Zbliżając się do rezydencji, sercem wciąż był przy swojej ukochanej, kiedy z zamyślenia wyrwał go głos George'a, sześćdziesięcioletniego ogrodnika, nieocenionego kompana filozoficznych pogawędek podczas letnich wieczorów ze świetną ręką do kwiatów.
- Panie Jackson, mam tu coś dla pana!
Starszy mężczyzna, którego skóra była czekoladowa, od wielu godzin spędzanych na słońcu, uśmiechnął się i wręczył pracodawcy sporą grudkę ziemi.
- A cóż to takiego? - zapytał zaskoczony Michael, nie bardzo wiedząc, jak powinien zareagować na tak nietypowy prezent.
- Pamięta pan, jak mówił pan, że chciałby mieć w swoim ogrodzie także orchidee? Te kwiaty są bardzo wymagające i rzadko kiedy udaje się je hodować na zewnątrz. Ale ta sadzonka, to nie zwykły kwiat. To szczęśliwa zielona orchidea. Pomyślałem, że przyda się panu, przed wyruszeniem w trasę.
- Bardzo ci dziękuję, George... To naprawdę miłe z twojej strony. Czy mógłbym prosić cię o jakąś doniczkę? Wtedy będę mógł zabrać to cudo natury do domu.
- Oczywiście, ale musi pan sam ją zasadzić. Wtedy tylko jej siła zacznie działać.
Kiedy już ogrodnik pomógł mu zająć się kwiatem, Michael dumnie pomaszerował do willi, z białą donicą w dłoniach. Przekroczywszy próg, zdjął buty i wciągnął na nogi wygodne kapcie, po czym zawołał do swojej kucharki:
- Kai! Widziałaś co podarował mi...
Zamilknął, gdy zobaczył siedzącą przy stole, w jadalni, dziewczynę. Przez moment nie mógł w to uwierzyć, jednak już po chwili, z uśmiechem na ustach, zapytał:
- A co ty tutaj robisz, Eleno?
Była ubrana w śliczną sukienkę, a jej zwykle rozpuszczone włosy poskramiał koczek przytrzymywany cienką opaską. Kąciki jej ust lekko się unosiły, ale tak, jakby sprawiało jej to wielką trudność. Oczy szkliły się nadzwyczajnie, a dłońmi obejmowała filiżankę wypełnioną gorącą herbatą. Przeczuwał, że stało się coś złego...
O TAK, ELENA ZNOWU SAM NA SAM Z MIKIEM <3 Jakoś od początku ten Scott wydawał mi się taki jakiś... hmm dziwny.
OdpowiedzUsuńPS Bardzo ładny nowy wygląd! Taki... nastrojowy.