Był 27 czerwca, rok 1992. Tysiące ludzi skandujących jedno imię. Tysiące ludzi wzywających swojego idola do opuszczenia backstage'u. Łagodny wiaterek, ochładzający twarze wiernych fanów oczekujących na pojawienie się Króla przynosił ulgę, mimo iż temperatura nie przekraczała 20 stopni. Ochroniarze, którzy wmieszali się w tłum, pomagali przenieść mdlejących do namiotów lekarskich. Poza zasięgiem wzroku zabranych na stadionie, za zasłoną żelaznej konstrukcji, panowało prawdziwe poruszenie. Koncert otwierający światową trasę Dangerous musiał być perfekcyjny w każdym calu. Cała ekipa, w pełni zmobilizowana, uwijała się jak w ukropie, by spełnić wymagania szefa. Show miało rozpocząć się za piętnaście minut.
- Jesteś gotowy na swoje wielkie wejście, Jackson?
- Nigdy nie byłem bardziej gotowy. Mam przeczucie, że ta trasa będzie jedyna w swoim rodzaju.
- A sądzisz tak, ponieważ... - spytała, przerzucając strony kolorowego magazynu, który znalazła w garderobie. Najwyraźniej musiała zgubić go jedna z wizażystek.
- ... ponieważ ty jesteś tutaj, Castellano. Jesteś moją szczęśliwą maskotą, prawda?
- Mogę być, ale jeśli twoi ludzie coś spieprzą, nie zwalaj tego na mnie.
- Michael, wchodzisz za pięć minut! - dobiegł ich głos z zewnątrz.
- Muszę już iść, ale jeśli masz ochotę, możesz obejrzeć występ z bliska...
- Nie, dzięki. Wolę patrzeć na twoją twarz na tym ekranie, niż na tyłek zza sceny, mi amigo.
Michael zapiął suwak militarnej marynarki z pobłażaniem przyglądając się przyjaciółce. Jeszcze tylko chwycił przeciwsłoneczne aviatory i rzucił na pożegnanie:
- Trzymaj się, Elen.
- Powodzenia.
Czytając magazyn, myślami była daleko od plotek dotyczących najpopularniejszych gwiazd. Kiedy weszła tu po raz pierwszy, poczuła się naprawdę wyjątkowa. Z zachwytem przeglądała wszystkie ubrania, kosmetyki, dodatki, jakby nie widziała ich nigdy przedtem. W końcu garderoba samego Michaela Jacksona to coś niesamowitego, nieprawdaż? Ale zaraz po wyjściu przyjaciela pomieszczenie wydało jej się puste i bez wyrazu. Zupełnie jakby ktoś zdmuchnął czarodziejski pył i z baśniowej krainy zmusił ją do powrotu na ziemię. Straciła ochotę na czytanie, dlatego postanowiła włączyć mały monitor, w którym mogłaby oglądać Mike'a podczas show. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ma możliwość zobaczenia go w trakcie występu, dodatkowo w miejscu, do którego większość fanów nigdy nawet się nie zbliży. Zajrzała do małej, przenośnej lodówki szukając czegoś do picia. Tak, jak się spodziewała, znalazła jedynie sok pomarańczowy, mimo wszystko, zbytnio jej to nie przeszkadzało. Usiadła na jednym z krzeseł, wcześniej uprzątając leżące na nim ubrania i pozwoliła sobie na odpłynięcie do świata wykreowanego przez Króla Muzyki Pop.
*
W przerwie Michael wpadł tylko na moment. Wziął prysznic, rzucił parę żartów, wypił trochę soku z kartonika ze słomką i już go nie było. Ponownie została sam na sam z niezagospodarowanym czasem. Jeden za drugim przeżuwała listki gumy "Wrigley Big Red" znalezionej w torbie przyjaciela. Nie żeby grzebała w jego rzeczach... Po prostu kiedy poprosił ją o podanie kropli do oczu, przy okazji znalazła opakowanie tego ostro-cynamonowego cuda. Ze średnim zainteresowaniem przyglądała się grze muzyków towarzyszącym Jacksonowi w tym show, aż usłyszała ciche pukanie do drzwi garderoby. Spodziewałaby się w tym miejscu chyba każdego oprócz niej...
- Uhm... Przepraszam. Myślałam, że nie zastanę tutaj nikogo...
Do środka weszła kobieta ubrana w obcisłą, czarną sukienkę koktajlową z niezręcznym uśmiechem na twarzy. Nie wyglądała, jakby trafiła tu przypadkowo. W zasadzie, sprawiała wrażenie, jakby doskonale wiedziała na czym jej zależy i nie zamierzała bez tego wychodzić. Poruszając biodrami, na wysokich obcasach , podeszła do najbliższej kanapy i zajęła na niej miejsce.
- Mogłabyś powiedzieć kim jesteś i co tutaj robisz? Tutaj nie mają wstępu obcy ludzie.
- Złotko, jestem przyjaciółką Michaela i przyszłam tu, żeby go odwiedzić. A ty, jak mniemam jesteś jego nową asystentką? Całe szczęście, bo Maggie nie była stworzona do tej pracy, jeśli wiesz, co mam na myśli...
- Nie mam pojęcia, ani co masz na myśli, ani o jakiej Maggie mówisz, ale wiem, że chyba powinnaś stąd wyjść. Jak widzisz, Mike'a tutaj nie ma i nie wiem, czy będzie miał ochotę widzieć się z kimkolwiek.
- Jesteś przeurocza, skarbie, że tak się o niego troszczysz. Ale czy to, co powiedziałaś nie oznacza, że nie będzie chciał widzieć się także z tobą? A jednak dalej tu jesteś.
- To nie twoja sprawa.
- Och, ktoś tu się chyba obraził, prawda? Wiesz co, nawet cię lubię, Bambi. Nie chciałabyś może w międzyczasie zrobić nam jakiejś kawy? Z tego co widzę, to show może jeszcze trochę potrwać... - powiedziała, zerkając na włączony ekran. - Ach, ten Mike... Przez pięć lat ani trochę się nie zmienił. To jak będzie z tą kawą? Proszę bez cukru.
- Nie zamierzam robić ci żadnej cholernej kawy! I nie zamierzam też dłużej cię znosić. Albo stąd wyjdziesz, albo zawołam ochronę.
- Taka młoda i taka naiwna...Ach Bambi, ochroniarze sami mnie tu wpuścili. Dostali telefoniczne polecenie od pani Jackson.
Patrzyła nieprzytomnymi oczami, jak blondynka wygrywa tę wymianę słów z uśmiechem na ustach. Pomyślała, że może warto by pomóc jej w opuszczeniu garderoby, kiedy przez drzwi, jak burza wpadł uradowany, ale jednocześnie zmęczony Michael. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając zapewne ręcznika do otarcia twarzy, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na niespodziewanym gościu.
- Tatiana...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz