środa, 7 maja 2014

Just Good Friends_31

Szybki rozwód. Cicha przeprowadzka. Piętnastominutowy ślub na bajecznej Dominikanie. To nie była komedia romantyczna, w której główni bohaterowie, po dość żałosnych życiowych perypetiach, schodzą się na sam koniec, wywołując łzy wzruszenia wśród większości samotnych kobiet. To była szara rzeczywistość, pośród której dwójka ludzi za wszelką cenę próbowała dogonić swoje szczęście. Niewiedza mediów pozwalała im, we względnym spokoju, spędzić miesiąc miodowy na gorącej wyspie. W gwoli ścisłości spokojnie było tylko we dnie... Przez delikatne firanki poruszane orzeźwiającymi powiewami morskiej bryzy obserwowali leniwe słońce wynurzające się spod lazurowej tafli. Jedwabna kołdra w kolorze kremowej bieli spowijała ich nagość, lekka jak mgiełka, pieściła ich ciała. Leżeli wtuleni w siebie, gdy błogie uśmiechy ozdabiały ich twarze. Ręką, na której spoczywała głowa Lisy, przeczesywał jej włosy, od czasu do czasu delikatnie gładząc jej skroń. Kilka miękkich pocałunków spłynęło na jej szyję, czuła jego ciepły oddech na swoim policzku. Wtedy kobieta ułożyła głowę w bezpiecznym miejscu, tuż pod jego brodą, oddychając miarowo. Dokładnie w tym momencie Michael poczuł, jak zimne ostrze przeszywa jego klatkę piersiową, sprawiając, że czuł się nieswojo, tak, jak chyba nigdy przedtem. Musnął ustami jej czoło i, wciąż przykryty kołdrą, założył bokserki, a na ramiona wciągnął niezapiętą koszulę w kolorze błękitu przejrzystego nieba, które z zaciekawieniem przyglądało im się od rana. Dziewczyna, niezrażona nietypową ucieczką ukochanego, okryta lejącym materiałem kołdry, podążyła za nim wprost do kuchni. Mieszkali w przestronnym bungalowie, tuż przy plaży, a wszechobecny spokój zdawał się emanować z każdego kąta tego domku. Michael usiadł przy drewnianym stole, na którym pozostały resztki wczorajszej kolacji poślubnej, przygotowanej przez właściciela. Niedopity szampan w przezroczystym kieliszku wzmagał w nim ukryte to tej pory wyrzuty sumienia. Przecież nie miał w zwyczaju pić alkoholu, nawet w tak niewielkich ilościach. Daj spokój - skarcił się w duchu. - Przecież wczoraj się ożeniłeś. Przy takiej okazji, to nie grzech. Kiedy już, na tę krótką chwilę, wyzbył się skruchy, uważniej przyjrzał się swojej pierwszej żonie. Lisa Marie Presley. Kto by pomyślał, że wszystko potoczy się tak szybko. Wydawało mu się, że jeszcze wczoraj obejmował w ramionach kogoś innego. Elenę słodką. Elenę dowcipną. Elenę, która rozpromieniała jego świat. Elenę, która jak nikt inny potrafiła jednym spojrzeniem roztopić jego serce. Rozpuścić, jak kawałek karmelka na języku. Ponownie jego wzrok zatrzymał się na eterycznej sylwetce małżonki. Lisa stała na jednej nodze, drugą lekko zginając w kolanie, zaglądając do lodówki w poszukiwaniu czegoś apetycznego na późne śniadanie. Nie był pewien dlaczego, ale ta poza wydała mu się bosko prowokująca, niemal mistyczna. Obraz przyjaźni, której nie ma, odpłynął od niego natychmiast ustępując miejsca bogatej wyobraźni. Podszedł do ukochanej i objął ją od tyłu tak, by czuć na sobie ciepło jej ciała. Odgarnął z długiej szyi pasma włosów i złożył na niej pożądliwy pocałunek.
- Nie jestem głodny... - powiedział, zniżając swój głos do zmysłowego szeptu.
Lisa, nie powiedziawszy już nic więcej, ujęła jego rękę i poprowadziła do sypialni.




3 komentarze:

  1. O nie, tylko nie to :( A ja chciałam żeby Michael ładnie, pięknie ułożył sobie życie z Eleną :( Proszę, proszę, w tym opowiadaniu musi być szczęśliwe zakończenie :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, tylko nie ona!!! Mike, to się źle skończy! Uciekaj! Do Eleny, do Eleny!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. jest z Lisą Marie, lecz cały czas myśli o Elenie...
    ja dalej uważam, że Mike lepiej pasuje do Castellano niż do Presley, ale sądząc po tytule opowiadania to chyba tylko przyjaźń :)
    pozdrawiam, redhead.

    OdpowiedzUsuń