sobota, 24 maja 2014

Just Good Friends_36

W jednym z ostatnich komentarzy padło pytanie odnośnie weryfikacji obrazkowej. Obawiam się, że nie jestem w stanie nic na to poradzić. Przykro mi :( Dziękuję wszystkim za wpisy i odwiedziny. Jesteście najlepsi!
Much L.O.V.E.
Liberian_Girl

- Liso, co się stało? Od wczoraj jesteś jakaś nieswoja... Zrobiłem coś nie tak? - pytał, trzymając w swoich jej dłoń. - Nie podobał ci się mój występ?
- Daj spokój. Nie o to chodzi.
Kobieta zabrała swoją rękę, nawet na moment nie odwracając wzroku od ekranu telewizora. Chciała, żeby wreszcie zostawił ją samą i pozwolił uporządkować ten chaos, który powstał w jej głowie w dniu powrotu. Nie mogła znieść jego dotyku, jego głosu, jego wesołego uśmieszku. Kiedy zbliżył swoją, do jej twarzy, chcąc pocałować ją w policzek, palcami zakryła mu usta.
- Lise, nie bądź taka... Chciałem dostać tylko małego buziaka...
- Nie jestem w nastroju. Zostaw mnie samą, Michael.
- Co cię ugryzło?
- Może to, że pod moją nieobecność sprowadziłeś sobie tutaj jakąś dziwkę? Przyznaj się, to ta Castellano, prawda? Jak mogłeś myśleć, że niczego nie zauważę?!
Salon wypełniło niezręczne, pełne nerwowych oddechów, milczenie, gdy on nie był w stanie wykrztusić słowa. Lisa patrzyła na niego oczyma pełnymi gniewu, z których bezpowrotnie zginęła cała miłość. Miała ochotę uderzyć go z całej siły, spoliczkować tak, by na zawsze zapamiętał, jak bardzo ją zranił, jednak jej dłoń nawet nie drgnęła. Łzy, trzymane w ryzach, posłusznie nie spływały po jej policzkach, by nie dać mu tej satysfakcji. Ona naprawdę go kochała. Naprawdę chciała go uszczęśliwić i nosić pod sercem jego dziecko. Pragnęła żyć długo i szczęśliwie u boku mężczyzny, w którym zakochała się bez pamięci.
- Powiedz mi, dlaczego przyprowadziłeś ją do naszego domu? Dlaczego zniszczyłeś to, co udało nam się zbudować?
- Liso...
- Zostaw mnie w spokoju. Nie chcę na ciebie patrzeć!
Wyrwała się z uścisku, w którym próbował ją zamknąć i pobiegła w kierunku schodów, nie oglądając się za siebie. Dopiero teraz łzy zasnuły gęstą mgłą jej oczy, ograniczając prawie całkowicie jej pole widzenia. Zanim zdążył zareagować, potknęła się o przestawiony przez niego kilka dni temu stoliczek do kawy i z impetem runęła na ziemię. Jeszcze przez chwilę patrzył na jej drobne, kruche ciało leżące w bezruchu na podłodze ze stróżką czerwonej cieczy spływającej z jej skroni, zanim otrząsnął się z szoku. Gdy tylko zapanował nad swoim ciałem, natychmiast podbiegł do żony i próbował przywrócić jej świadomość.
- Lise... Lise, ocknij się... Nie rób mi tego... - Michael gładził delikatnie jej policzki, krzycząc do szefa ochrony - Bill, dzwoń po karetkę! Natychmiast! Boże... Lise, obudź się...
Nie minęło dużo czasu, gdy sanitariusze wynosili wciąż nieprzytomną kobietę, przy której trwał mąż. Karetka przemknęła na sygnale przez zatłoczone miasto, by wreszcie zaparkować przed budynkiem kliniki. Lekarze natychmiast zebrali się wokół niej, naradzając się.
- Panie doktorze, gdzie ją zabieracie? - zapytał jednego z odchodzących za noszami mężczyzn. - Lisa... ona jest w ciąży.
- Czy mówiła, który to miesiąc?
- Dopiero piąty tydzień...
- W porządku, postaramy się zrobić, co w naszej mocy. Proszę czekać.
Biały kitel zniknął za drzwiami sali operacyjnej, które natychmiast zatrzasnęły się nieodwracalnie, zamykając mu drogę do żony. Jedyne, co mu pozostało, to czekanie. Jeżeli cokolwiek by się jej stało, nie wybaczyłby sobie tego do końca życia. Równocześnie z zamartwianiem się o zdrowie Lisy, nie mógł przestać myśleć o dziecku, które nosiła od tak niedawna... Nie! Musiał skończyć z tworzeniem czarnych scenariuszy w głowie. Boże, jeśli tyko wysłuchasz moich modlitw, już nigdy więcej jej nie zranię... Obiecał, że Elena zniknie z jego myśli raz na zawsze. Już nigdy więcej nie zaryzykuje swojego szczęścia dla kilku chwil zapomnienia. Ale kogo on próbował oszukać... Elen nie była na chwilę. Miała zająć miejsce u jego boku i nie pozwolić mu nigdy więcej poczuć się samotnym. Teraz jednak wszystko się zmieniło i wiedział, że musi o niej zapomnieć. Kolejne minuty ciągnęły się w nieskończoność, a z sekundy na sekundę czas zdawał się płynąć coraz wolniej, by wreszcie zatrzymać się z chwilą, gdy lekarz dotknął dłonią jego ramienia.
- Panie Jackson... stan pańskiej żony jest stabilny, nie grozi jej niebezpieczeństwo - powiedział wyuczonym przez lata doświadczeń głosem.
- Dzięki Bogu. A co z...
- Przykro mi... Pani Presley poroniła.







2 komentarze:

  1. Cześć :)
    Nie wiem czy chcesz się w to "bawić", ale nominowałam Cię do Versatile Blogger Award. Więcej informacji tutaj:
    http://just-a-little-patience.blogspot.com/2014/05/versatile-blogger-award.html

    OdpowiedzUsuń
  2. łoo, to się narobiło...
    ale jakoś nie bardzo pałam sympatią do Presley i raczej szkoda mi jej nie jest...
    co innego Michaela ;(
    szacunek Dziewczyno! kręcisz, mącisz i mieszasz... ale to dobrze, zdecydowanie lubimy szalone zwroty akcji ;P
    do następnego, redhead. ; *

    OdpowiedzUsuń