niedziela, 20 lipca 2014

Lie To Me In A Whisper_1

Nadeszła wiekopomna chwila, by po prawie miesięcznej przerwie zaprezentować się Wam, kochani, z nowym opowiadaniem. Dziwna natura nie pozwala mi być w pełni z niego zadowoloną, jednak ocenę pozostawiam Wam. Życzę miłej lektury :)
Liberian_Girl

Bankety pełne zadufanych w sobie bogaczy i gwiazdek pozujących na dobroduszne oraz wspaniałomyślne przyprawiały go o ból głowy. Tego wieczoru pojawił się w charakterze gościa honorowego. Zamiast mile łechtać jego ego, wyróżnienie to zaskakiwało i zniechęcało do przyjęcia zaproszenia, bo czy w dobroczynności nie chodziło o anonimowość? Tym razem jednak nie mógł odmówić. Przyjęcie zorganizowano w domu jednego z majętnych maklerów giełdowych, który stanowczo zaprzeczał wizerunkowi uniżonego sługi bożego, na jakiego od lat się kreował. Wszechobecna hipokryzja, na którą patrzono w tym świecie przez palce, była powodem, dla którego prawdziwych przyjaciół mógł policzyć na palcach jednej ręki. Teraz, siedząc przy stoliku ustawionym w centralnej części sali, z kilkoma finansistami i ich znudzonymi małżonkami, zastanawiał się, dlaczego musi znosić te męczarnie. Jedynym, co sprawiało mu choć odrobinę przyjemności, była obserwacja przechadzających się kobiet. Ubrane w suknie przyjemnie szeleszczące, gdy sunęły po parkiecie w towarzystwie bogatych mężów. Drogie świecidełka pobrzękiwały na szczupłych przegubach i lśniły wokół łabędzich szyj. Płeć piękna zawsze go fascynowała. Mężczyzn tak łatwo było oszukać, zwieść za pomocą kilku zabiegów. To kobiety, gdy spacerował w przebraniu po sklepie, czy parku, potrafiły rozpoznać w nim swojego idola. Dostrzegają gesty, sposób poruszania się, znają tembr głosu i mimikę na tyle dobrze, by w jednej chwili go zdemaskować. Każda z obecnych tam pań była piękna w cudowny i wyjątkowy sposób, lecz jego serce było już zajęte. Wiosna życia przeminęła cicho, bez fanfarów i tylko wspominał ją czasem jak starego, dobrego przyjaciela, tuż przed snem. Rany po utracie pierwszej żony, jedynej wielkiej miłości, częściowo zagoiły się z biegiem lat, wciąż jednak zdarzało mu się wracać do zakurzonych wspomnień, skrytych gdzieś na dnie podświadomości. Teraz jego życiem były dzieci - troje pociesznych maluchów, które wychowywał samotnie. Prince, pierworodny syn, bardzo przypominał matkę, jego wieloletnią przyjaciółkę, wobec której jego dług wdzięczności wydawał się być nie do spłacenia. Paris Michael Katherine - z trzecim imieniem odziedziczonym po babci, skrycie wyrosła na jego ulubienicę. Mimo iż nigdy nie była typową "małą księżniczką", bez wahania można było nazwać ją "córeczką tatusia". W chwilach, gdy ukochany ojciec znikał w studiu nagraniowym, całą jej energię pochłaniała chęć dorównania we wszystkim starszemu bratu. Bez znaczenia, czy chodziło o grę w szachy, piłkę nożną, czy aktorstwo. Podczas, gdy 5-letni Prince i jego rok młodsza siostra byli przykładem mieszanki genów obojga rodziców, półroczny Blanket był małym, lustrzanym odbiciem własnego taty. Faworyt matki Michaela, który zapewne drzemał teraz spokojnie w ramionach opiekunki, był już obiektem wzmożonego zainteresowwania światowych mediów. Nieznane nazwisko matki-surogatki służyło za idealną pożywkę dla chciwych dziennikarzy, wciąż węszących  za nową sensacją. Odsunął od siebie myśli zatruwające jego duszę. Tak bardzo chciałby, by dzieci były tu razem z nim... Dobrze wiedział, że to nie było miejsce odpowiednie dla nich, tu wśród plotek, sztucznych życzliwości i kolejnych nielegalnych interesów kryjących się pod wzniosłym szyldem "akcji charytatywnych". Wymieniając grzecznościowe uśmiechy z gospodarzem przyjęcia jego wzrok napotkał coś tak niezwykłego, że widelczyk z kawałkiem całkiem niezłego tortu śmietankowego zatrzymał się w połowie drogi do jego ust. W pobliżu płonącego fioletowym płomieniem elektryczności kominka, jego spojrzenie zatrzymało się na atłasowej sukni w kolorze dystyngowanej czerni, która od pasa w górę opinała zgrabne ciało młodej kobiety, lśniąc drobinkami srebra. Dziewczyna o alabastrowej skórze, z płomiennorudymi lokami opadającymi na kokieteryjnie odkryte ramiona, trzymała w smukłej dłoni równie delikatny kieliszek wypełniony szampanem. Spod girlandy rzęs rozglądała się bez cienia zainteresowania, od czasu do czasu zatrzymując wzrok na toczących rozmowy ludziach. Każdy jej ruch był wytworny, elegancki, uwodzicielski i przychodził jej z niespodziewaną łatwością godną gwiazdy kina lat 20-tych. Zafascynowany urokliwą damą, zupełnie zignorował próbującego podjąć rozmowę szefa popularnej marki elektronicznej. Kiedy już zauważył mężczyznę, niechętnie przeniósł wzrok na swojego rozmówcę, by podjąć krótką konwersację. Gdy wreszcie przedsiębiorca zniknął z pola widzenia, spostrzegł, że miejsce przy sztucznym palenisku zajęło małżeństwo wyglądające na zmęczone swoim towarzystwem. Tajemnicza piękność zniknęła. W tej samej chwili wydało mu się oczywistym, że dziewczyna była jedynie wytworem jego wyobraźni, co podsumował westchnieniem pełnym rozczarowania. Była zbyt niesamowita, by być prawdziwą. Swoją drogą może powinien odwiedzić jakiegoś lekarza? Co prawda po raz pierwszy przytrafiło mu się coś w rodzaju halucynacji, jednak nigdy nic nie wiadomo... Nonsens. To wszystko przez bezsenność, która coraz częściej sprawiała, że miał więcej czasu na komponowanie kolejnych utworów.
- Panie Jackson... - poczuł na swoim ramieniu czyjąś lekką dłoń.
Przekonany, że to jedna z małżonek prezesów, odwrócił się, przywdziewając jeden z bardziej urokliwych uśmiechów.
- Przepraszam, że pana niepokoimy, ale chyba nie zostaliśmy jeszcze sobie przedstawieni.
- Z całą pewnością... Zapamiętałbym.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tuż obok kobiety, która go zaczepiła, stał nie kto inny, jak boska nieznajoma. Piękność uśmiechała się delikatnie zza pleców nieco mniej urodziwej towarzyszki. Bieluteńkimi zębami od czasu do czasu przygryzała, pomalowaną krwistoczerwoną szminką, wargę. To on pierwszy odwrócił wzrok, onieśmielony jej spojrzeniem.
- Nazywam się Eleanor Triscedor, a to moja podopieczna - Danielle.
Starsza z dam była ubrana w długą suknię koloru lila, ze srebrnym futrem ogrzewającym jej dość masywne ramiona. Szczerze powiedziawszy, była kobietą korpulentną o rubensowskich kształtach, gustującą w nie przydającym jej urody, przesadnym makijażu. Wyciągnęła do niego pulchną rękę, ozdobioną kilkoma pierścieniami, wysadzanymi kolorowymi kamieniami, a on uścisnął ją z ukrywaną niechęcią. Kolejna wyciągnęła swoją dłoń rudowłosa bogini. Smukłe, delikatne paluszki zdawały się być zbyt słabe do ciężkiej pracy, co sprawiło, że myślał o niej jeszcze cieplej.
- To ogromny zaszczyt wreszcie pana poznać. Bardzo miło nam gościć pana w naszym domu.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie. Przyjęcie jest naprawdę wspaniałe.
A więc to była żona maklera giełdowego! W takim razie, jeżeli młodziutka szansonistka nie była ich córką, to w jakim charakterze zamieszkiwała tę willę?
- Przepraszam, czy zbytnio panu nie przeszkadzają? - zwrócił się do broker, wprawiony w dobry humor kilkoma szklaneczkami czegoś mocniejszego.
- Oczywiście, że nie, panie Triscedor. Pańska żona i podopieczna są czarujące.
- Przykro nam, że musimy pana opuścić, ale pozostali goście czekają... Do zobaczenia.
Kobieta pozwoliła ucałować swoją dłoń, po czym oddaliła się razem z młodszą towarzyszką. Michael powiódł wzrokiem za czernią eleganckiej sukni okalającej eteryczne ciało dziewczyny, która uwodzicielsko kołysała biodrami. Kiedy, po tej krótkiej chwili rozkojarzenia, powrócił do konwersacji z gospodarzem imprezy, dostrzegł na jego twarzy podejrzany uśmiech.
- Widzę, że nasza piękność zdążyła już rzucić na pana czar, mylę się? Danielle to wyjątkowa istotka.
- Nie przeczę... Jeśli wolno zapytać, do czego pan zmierza?
- Och, do niczego konkretnego. Jednak gdyby miał pan ochotę lepiej poznać naszą lisiczkę... - popatrzył za znikającą za rogiem dziewczyną z uczuciem bardziej odpowiednim dla adoratora, niż opiekuna - wie pan, gdzie ją znaleźć. Tymczasem muszę pana przeprosić, ale mam nadzieję, że zostanie pan na naszą licytację. Wszystkie pieniądze zostaną przeznaczone na szpital św. Anny.
- Obawiam się, że będę musiał pana pożegnać. Dzieci czekają na mnie w domu. Bardzo dziękuję za zaproszenie.
- Jest pan u nas zawsze mile widziany, panie Jackson. Mam nadzieję, do zobaczenia.
Męzczyzna uścisnął mu rękę, wręczając swoją wizytówkę, na której czerwonymi literami wypisane było jego nazwisko oraz numer telefonu. Michael uśmiechnął się grzecznościowo i ruszył w stronę wyjścia. Niezastąpiony Billy czekał na niego w czarnym Bentley'u zaparkowanym  pod willą. Gdy spostrzegł swojego szefa, nerwowym ruchem zgasił niedokończonego papierosa i otworzył drzwi auta. Jackson obdarzył go tylko pełnym wdzięczności spojrzeniem i ukrył się przed ciekawskim wzrokiem gości zebranych w ogrodzie. Nareszcie ten beznadziejny wieczór dobiegł końca, a on już za chwilę utuli swoje śpiące maluchy i znów spróbuje zasnąć bez pomocy kilkunastu medykamentów. Może to przyjęcie nie było aż tak złe? Rudowłosa piękność zaintrygowała go na tyle, by całkiem poważnie myśleć nad powtórną wizytą u państwa Triscedor.
- Dobrze się bawiłeś? - jego gdybanie przerwał głos ochroniarza.
- Lepiej, niż przypuszczałem, ale teraz nie marzę o niczym innym, jak szklanka wody i własne łóżko.
- Może lepsze byłoby czyjeś inne? Jakiejś ślicznotki, na przykład...
- Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, mogę ci jakąś załatwić. Kto by pomyślał, że z ciebie taki ogier, Billy!
- Z każdym rokiem czuję się coraz lepiej, a co z tobą? Dawno już nie widziałem dziewczyny wychodzącej  nad ranem z twojej sypialni.
- Dzieci zmieniają człowieka... Poza tym, to już chyba nie na moje lata.
Ochroniarz podsumował opinię pracodawcy dobrodusznym uśmiechem i skręcił w stronę bocznej bramy Neverlandu.



1 komentarz:

  1. no nareszcie, witamy z powrotem! tęskniłam ;)
    pewnie się powtarzam, ale kocham Twoje opisy, są naprawdę świetne.
    kiedy je czytam czuje jakbym miała w ręku książkę, naprawdę.
    tym razem Michael jako flirciarz i podrywacz? hm, brzmi nieźle ;D
    a tymczasem do następnego, redhead.

    OdpowiedzUsuń