środa, 20 sierpnia 2014

Lie To Me In A Whisper_10

Jej pocałunki były słodsze niż miód, a jednocześnie ostre i drapieżne. Skąd tyle pasji w tak młodej dziewczynie? Ich usta nie potrafiły rozdzielić się nawet na chwilę, nie pozwalając im na zaczerpnięcie choćby krótkiego oddechu. Splecione ciała drżały, potęgując przyjemność ze wspólnej bliskości. Jeszcze z nikim nie było mu tak dobrze... Rude loki łaskotały jego twarz, a kwiatowy aromat jej skóry, na której lśniły teraz kropelki potu, wirował w gorącym powietrzu. Niebo może zaczekać...
- Panie Jackson, za godzinę ma pan spotkanie z zarządem SONY.
Podniósł się, mrużąc oczy przed promieniami słońca w zenicie. Pidżama była wilgotna od potu, a długie włosy przyklejały się do jego karku i policzków. Było mu diabelnie duszno, mimo że okno w sypialni pozostało otwarte przez całą noc, na maksymalną szerokość. Niechętnie rozstając się z łóżkiem poszedł do łazienki, w której w lustrze zobaczył coś, co wolałby raczej ukryć przed światem. Dolna część jego sypialnianej garderoby wybrzuszała się na przodzie dość wyraźnie. No dalej, wdech i wydech - pomyślał, obmywając policzki zimną wodą. I to wszystko przez jeden niedorzeczny sen! Który zresztą całkiem mu się spodobał... Szkoda tylko, że nie ma najmniejszych szans na to, by podobna scena ze zmysłową Danielle w roli głównej wydarzyła się naprawdę. Przekręcił kran maksymalnie w prawą stronę, po czym, w stroju Adama, zniknął za drzwiami kabiny. Lodowaty strumień chłodził jego rozpalone ciało, spływając strużkami i zmywając wspomnienie sennych marzeń. Teraz ponownie drżał, lecz nie z powodu uniesienia, ale z zimna. Przekręcił kran w przeciwną stronę, a kabina już po chwili wypełniła się przysłaniającą widok parą. Lubił godziny spędzane w tym miejscu, których bynajmniej nie poświęcał w całości na higienę. Świetna akustyka pozwalała na nagrywanie wstępnych wersji nowych utworów, gdy za jedyny instrument służył mu własny głos. Teraz jednak wygrzewał w cudownie gorącej wodzie, myślami wracając do planu dzisiejszego dnia. Spotkanie z zarządem, wizyta w szpitalu dziecięcym na oddziale onkologicznym, późny obiad z kadrą  jego fundacji "Heal The World"... Czy dzień poza domem pozwoli mu choć na moment zapomnieć o rudowłosej piękności? Dzieci miały dziś zajęcia z nauczycielką, tutaj, w Neverlandzie, więc nie odczują jego nieobecności. Wyszedł, a razem z nim obłoki mlecznobiałej pary powoli spowijające całą wolną przestrzeń. Purpurowy ręcznik otoczył jego biodra, a drugi, szary, wycierał dokładnie jego włosy i ciało. Na lustrze, za pomocą palca, napisał: "Tak więc trwają Wiara, Nadzieja, Miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest Miłość." Mycie zębów, szybki makijaż, aby zakryć chorobowe plamy, ułożenie włosów i był gotów. W sypialni, na wieszaku, wisiało ubranie przygotowane poprzedniego dnia, jakby przewidział, że obudzi się zbyt późno. Szybko założył czarne spodnie, białą koszulę i czerwoną marynarkę przypominającą szkolny mundurek. Srebrny (rolex błyszczał na jego nadgarstku, podczas gdy na drugim połyskiwała bransoletka, będąca prezentem od byłej żony. On podarował Lisie Marie identyczną - srebrną i ciężką, z blaszką, na której wygrawerowany został napis: (...). Zbiegł po schodach na dół, gdzie czekał już na niego Bill, gotów, by zawieźć go na służbowe spotkanie. Kiedy drzwi auta się zamknęły, ochroniarz od razu przeszedł do rzeczy:
- Mike, stało się coś dziś w nocy?
- Co masz na myśli?
- Dzieci mówiły, że strasznie krzyczałeś... Zły sen?
Michael głośno przełknął ślinę, zastanawiając się, jak wiele mógł wiedzieć jego przyjaciel. Znów zaczynało robić się gorąco, dlatego jednym guzikiem opuścił przyciemnianą szybę. Na jego nosie, jak zwykle, tkwiły lustrzane aviatory chroniące go przed koniecznością nawiązywania kontaktu wzrokowego. Przyglądał się z niepokojem mijanym po drodze samochodom, nie mogąc pozbyć się myśli, że ktoś, w każdej chwili, mógłby go rozpoznać. Niemal natychmiast, jak żywe, przed oczami stanęło mu wspomnienie z młodości, gdy mijając na trasie dwie nieprzeciętnej urody prostytutki, nazywane wtedy paniami do towarzystwa, wystawił swoją dłoń odzianą w cekinową rękawiczkę przez okno auta. Kobiety nie wierzyły własnym oczom, a on, wraz z kompanami, miał naprawdę niezły ubaw. Nawet teraz nie potrafił myśleć o tamtej chwili bez uśmiechu.
- Chyba jesteś dziś w nie najgorszym humorze, co Mike? - zagadnął Bill, szczerząc zęby z siedzenia kierowcy.
- Mam nadzieję, że ci z zarządu tego nie zmienią... Nie wiesz, czego konkretnie ode mnie chcą?
- Chyba chodzi o podsumowanie sprzedaży "Invincible" po pierwszym roku na rynku.
- I ja jestem im do tego potrzebny? - zdziwiony, uniósł brwi. - Chyba zatrudniam ludzi do takich spraw, prawda? Ja tworzę muzykę, nie zajmuję się zestawieniami i rachunkami.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, to powinieneś raz na jakiś czas sprawić swoim podwładnym małą niespodziankę w postaci niezapowiedzianej kontroli. Wiesz, jak to mówią: gdy kota nie ma, myszy harcują.
- Billy, zatrudniam ludzi, którym ufam... Ale skoro tak sądzisz, to szykuj się, bo będziesz pierwszy na mojej liście.
Auto wypełnił jego perlisty, zaraźliwy śmiech. Ochroniarz pomyślał, że jeśli jedną cechą jego pracodawca zasłużył na miano Piotrusia Pana, był to właśnie śmiech. Brzmiał tak, jak gwiazda wybuchająca tysiącem radosnych iskierek, które rozjaśniają całe niebo i ziemię. Nie sposób było do niego nie dołączyć.
- Obiecaj mi, Michael - zaczął, gdy wreszcie się uspokoili. - że będziesz na siebie uważał.
- Daj spokój, Bill. Nic mi nie będzie. Wiesz, ostatnio przeczytałem, że nazwali mój album "wtopą" i "pomyłką". Rozumiesz coś z tego?
- Niezupełnie.
- Twierdzą, że "Invincible" to muzyczna porażka, podczas gdy i tak sprzedaje się lepiej, niż każdy z nowych krążków innych artystów. Rozumiem, że po "Thrillerze" poprzeczka zawieszona jet naprawdę wysoko, a zwłaszcza ta, którą ja sam sobie stawiam, ale nie powinni oczekiwać cudów bez odpowiedniej promocji. SONY zupełnie się w tej kwestii nie popisało i ludzie z zarządu dobrze o tym wiedzą... Pewnie dlatego Tommy był dla mnie tak miły, kiedy subtelnie zasugerowałem, że nic mnie przy nich nie trzyma.
- Nie wiedzą, że to nie do końca prawda?
- Pewnie wiedzą, ale wolą nie ryzykować. Chociaż raz przydatnym okazuje się fakt, że mają mnie za wariata - stwierdził z gorzkim uśmiechem.
Dlaczego zawsze traktowali go, jak dziwaka? Przecież był człowiekiem - gdy się skaleczył, krwawił., a gdy się smucił, z oczu płynęły mu słone łzy. Mył zęby, korzystał z toalety, a także kochał się z kobietą, której pragnął (to akurat zdarzał się coraz rzadziej). Fani idealizowali go, widząc w nim bardziej herosa niż śmiertelnika, a nienawistne media traktowały, jak chorego na umyśle. Kosmita, Jacko Dziwak, duży dzieciak... Dlaczego oceniają go, choć nikt nie dał im do tego prawa? Dlaczego po prostu nie pozwolą mu być sobą? Przedramię zapiekło, jak gdyby piekielny płomień lizał jego delikatną skórę. Nowy podkład sprowadzony przez Karen musiał przejść fazę testów na nadgarstkach i ramionach, czyli tam, gdzie w przypadku reakcji alergicznej, nie wyrządzi większych krzywd. Będzie musiał powiedzieć jej, że kosmetyk go uczula, a biedna makijażystka znów będzie zmuszona do znalezienia substytutu. Białe plamy zajmowały już prawie całe ciało, tylko gdzieniegdzie pozostawiając naturalnie ciemne fragmenty jego skóry. Vitiligo to choroba dziedziczna, wiedział to od lekarza, co zatem, jeśli któreś z dzieci również zachoruje? Doskonale pamiętał, jak pierwsze odbarwienia, choć wtedy niewielkie, podburzyły jego pewność siebie... Z czasem było już tylko gorzej, dlatego teraz gorąco modlił się, by jego dwóch synów i córkę ominął ten los. Wystarczyło, że on musiał cierpieć.
- Michael, jesteśmy na miejscu. Mam iść z tobą?
- Dziękuję Bill, ale poradzę sobie sam. Odpocznij. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo, dlatego bądź pod telefonem.
- Jasne, szefie. Następny przystanek, "Heal The World"?
- Wcześniej jeszcze podjedziemy na onkologię dziecięcą do szpitala św. Łucji. Zabawki są w bagażniku?
- O cholera! Myślałem, że pojedziemy tam dopiero jutro... Jeśli wrócę po nie do Neverlandu, nie zdążymy na ten lunch w HTW.
Z namysłem gładził lekko szorstką od dwudniowego zarostu brodę. Nie mógł przyjechać do dzieci z pustymi rękoma, nawet jeśli sama jego obecność była już dla nich prezentem. Za nic w świecie nie chciał ich rozczarować, dlatego, nie zastanawiając się długo, wyciągnął ze skórzanego portfela kartę kredytową i podał ją ochroniarzowi.
- Mógłbyś pojechać do "Toys'R'Us" i kupić coś dla dzieci? A potem, jeśli nie sprawi ci to problemu, zatrzymaj się w jakimś sklepie muzycznym i wykup wszystkie moje płyty.
- Czy to jest dozwolone? - zapytał, uśmiechając się półgębkiem.
- Ale co masz na myśli?
- Przyznaj się, że po prostu chcesz poprawić wyniki sprzedaży.
Ach ten Billy! Nawet w takiej sytuacji nie tracił pogody ducha i ochoty na żarty. Pożegnał towarzysza machnięciem dłoni i zniknął  za przeszklonymi drzwiami siedziby SONY.



3 komentarze:

  1. co do jego śmiechu masz absolutną rację, podpisuje się pod tym rękami, nogami i zębami ;D jest niesamowity i powoduje, że od razu się uśmiechasz i masz lepszy humor ^,^
    cóż, szkoda, że to był tylko sen... ale może już niedługo coś takiego stanie się na jawie? kto wie.
    uwielbiam Twój styl pisania, mówiłam to już, prawda? xD
    buziaki i weny, redhead.

    OdpowiedzUsuń
  2. Next super :) mam nadzieję, że ten sen wkrótce się spełni :D zapraszam też do siebie :D http://mjopowiadaniafankifawi.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Sen... Matko Boska, myślałam, że to już naprawdę się dzieje. Ale może się jeszcze stanie. W sumie nie przepadam za Danielle, ale to pewnie dlatego, że mieszka u tego całego... no. Ee... Biznesmena. c: Znowu zapomniałam jak pisze się jego nazwisko. Pewnie jeszcze zdążę ją polubić.
    Cudnie!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń