piątek, 12 września 2014

Lie To Me In A Whisper_15

W głębokiej ciemności widziała nieruchomą tarczę elektronicznego zegara odzwierciedlającą 3:17 nad ranem. Jeszcze tylko kilka minut... Nie zmrużyła oka od wczoraj, kiedy to Triscedor ponownie przypomniał jej, że nie będzie czekał wiecznie. Leżała, czując ciężką dłoń Michaela na swojej talii, pewna, że tym razem nie może pozwolić na to, by cokolwiek poszło nie po jej myśli. Koncentracja, wiara w siebie i ostrożność musiały wystarczyć, by zadanie zakończyło się pomyślnie. Starając się nie obudzić, pochrapującego od czasu do czasu mężczyzny, powoli wyślizgnęła się delikatnej pościeli i otuliła ciało puszystym szlafrokiem należącym do pana domu. Intensywność zapachu jego ciała sprawiła, że na moment odpłynęła myślami, wspominając bliskość jego ciała, gorące pocałunki i pełne miłości zdania szeptane wprost do ucha. Odepchnęła je od siebie czym prędzej. Nie mogła pozwolić sobie nawet na chwilę nieuwagi, bo mogło ją to kosztować więcej niż utratę dachu nad głową. Jak na razie wszystko zdawało się być po jej stronie, włącznie z drzwiami, które dziwnym zrządzeniem losu, akurat tej nocy postanowiły nie zaskrzypieć ani razu. Dzięki wczorajszym odwiedzinom zdołała poznać większą część domu, a nie, tak jak to odbywało się poprzednio, jedynie jadalnię, salon i sypialnię. Wciąż nie wiedziała, gdzie znajdował się gabinet Jacksona, a to na nim najbardziej jej zależało, lecz pozostawało jej mieć nadzieję, że prędzej, ale lepiej nie później, znajdzie i jego umiejscowienie. W całym domu panowała niesamowita wręcz cisza. Żadnych szmerów, głosów, śmiechów, żadnego, nawet najlżejszego powiewu wiatru. Bosymi stopami cicho stąpała po wypolerowanej podłodze, przemierzając kolejne korytarze, z sercem głucho kołaczącym w piersi. Bała się. Tylko głupi by się nie bał. Drżała na samą myśl, że ktokolwiek mógłby nakryć ją skradającą się po domu w środku nocy, w dodatku bez racjonalnego usprawiedliwienia swojej dziwnej eskapady. Powinna była coś wymyślić, na wszelki wypadek, jednak teraz było już za późno. Nie mogła rozpraszać się takimi rzeczami. Ciężkie drzwi po lewej stronie w niewyjaśniony sposób zwróciły jej uwagę. Posrebrzana klamka była gdzieniegdzie przetarta od ich częstego otwierania i zamykania, a klucz w zamku sugerował, że miejsce to nie było dostępne dla każdego. Wszystko wskazywało, że los się do niej uśmiechnął sprawiając, że pan domu najzwyczajniej zapomniał zabrać klucza ze sobą. Starając się nie narobić hałasu, ostrożnie przekręciła go w zamku i delikatnie popchnęła drzwi, które ustąpiły bez trudu. W środku unosił się intensywny zapach orchidei i czekolady. To dziwne, nieco egzotyczne połączenie, natychmiast podsunęło jej myśl, że miejsce musiało być czymś w rodzaju jego gabinetu. Całość spowijał mrok nocy, nie rozproszony nawet najsłabszą łuną księżyca, która nie mogła przebić się przez zaciągnięte rolety. Dopiero w tamtej chwili zdała sobie sprawę z własnej nieroztropności. Zupełnie zapomniała o zabraniu ze sobą latarki! Najciszej jak potrafiła, podeszła do zasłoniętego okna i powoli podciągnęła żaluzje. To, co na pierwszy rzut oka wydawało się być oknem, okazało się zwykłą szybą oddzielającą gabinet od studia nagrań. Dopiero automatyczna lampka nad konsolą do tworzenia muzyki pozwoliła jej dostrzec kolejne detale kryjące się w tym pomieszczeniu. Za szybą ustawiony był mikrofon, a także kilka instrumentów, w tym gitara, keyboard i perkusja. Ten widok całkowicie ją zauroczył. Pragnęła całym sercem usiąść choć na chwilę przy klawiaturze i pozwolić dźwiękom jej duszy wybrzmieć w tej muzycznej świątyni. Skup się - pomyślała. To nie był czas na fantazyjne kompozycje. Musiała znaleźć to, na czym zależało Triscedorowi, inaczej będzie mogła pożegnać się ze wszystkim, co jest drogie jej sercu. Szuflady w ciężkim, dębowym biurku nie wyglądały na często używane, jednak nie zaszkodziłoby sprawdzić. Jedna po drugiej ustępowały, ujawniając swoją, nie wartą uwagi, zawartość. Tylko jedna rzecz wzbudziła zainteresowanie dziewczyny. Album z prawie tysiącem fotografii wykonanych w krajach trzeciego świata... Przysiadła na obrotowym krześle i kartka po kartce, przeglądała kolejne zdjęcia. Każde z nich przedstawiało jedno, kilkoro lub całą grupę dzieci, starszych i młodszych, a nawet całkiem maleńkich. Większość z nich naga i wychudzona, czasem wręcz przeciwnie, opuchnięta z powodu ogromnego głodu i chorób. Każde z tych maleństw patrzyło wprost w oczy oglądającego, dotykając tej samotnej struny serca, która drgała najrzadziej ze wszystkich w dzisiejszym świecie. Danielle wolną ręką otarła łzę toczącą się po jej policzku, jednocześnie wracając do początku albumu, gdzie znalazła dedykację od samego właściciela książki, która była dość krótka:

"Heal the world we live in. Save it for our Children." 

Odłożyła album tam, gdzie go znalazła, zamierzając udać się na dalsze poszukiwania. Była już prawie przy drzwiach, gdy w tym samym momencie ktoś, z drugiej strony nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Michael? Co ty tu... robisz? - zapytała, starając się uspokoić drżący głos.
- O to samo mógłbym spytać ciebie, Dani.
Nie wyglądał na rozgniewanego. Wręcz przeciwnie, słodki uśmiech gościł na jego twarzy, jednak z oczu, oprócz radości, zdawało się bić też coś innego. Wydawało jej się, że po prostu był zmęczony. Czy to pierwsza taka noc, gdy zbudził się, zanim Słońce zdążyło obudzić Ziemię? Delikatnie ujęła jego ciepłą dłoń i przyłożyła ją sobie do policzka, jak dziecko, tulące rękę ojca.
- Wiesz, często tu przychodzę, gdy nie mogę zasnąć... Jest coś odprężającego w tym miejscu, prawda? I pewnie to coś doprowadziło tutaj i ciebie...
- Uhm... To tutaj nagrywasz?
- Najczęściej wersje demo, chociaż standardy tego studia nie odbiegają od norm SONY. Może chciałabyś coś zaśpiewać? - zapytał z entuzjazmem, a jego oczy natychmiast ożywił inny blask.
- Ja nie potrafię. Mój głos nie jest ani wyjątkowy, ani dobry.
- Głos to nie wszystko. Jeśli dusza i serce będą muzyką, i głos się im podda.
Nie potrzeba było wiele, by nić porozumienia zawiązała się pomiędzy dwojgiem tak podobnych do siebie ludzi. Mężczyzna usiadł przy klawiaturze i długimi palcami delikatnie muskał klawisze, tworząc coś więcej niż muzykę. W każdej nucie wybrzmiewała jego dusza, która, szukając ukojenia, trafiała wprost do serca dziewczyny. Nim zdążyła się zorientować, z jej ust wypłynęły słodkie dźwięki, o które przedtem nawet się nie podejrzewała...
- Say the words, I'll lay 'em down for you... Just call my name, I am your friend...
- Why do they keep teaching us such hate and cruelty? Whe should give over and over again...
Siedziała tuż obok niego. Czuł ciepło jej ciała i słodki, różany zapach skóry. Nie pytając o pozwolenie, zbliżył swoje do jej ust i pocałował ją nie po raz pierwszy, a miał nadzieję, że i nie po raz ostatni.

4 komentarze:

  1. Danielle jest zła! Ja to wiem, choć może trochę tam coś czuje do Michaela, ale no... I tak jest zła! Wszyscy to wiemy! I ten super-ekstra biznesmen chce coś zrobić Mike'owi! Blaze Of Glory... Hm... Idealny Jon Bon Jovi leci sobie w telewizji. :D Och, Michael, nie powinieneś jej ufać!
    Czekam na następny.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojejkuu. Nie lubię tej Danielle... może nie ma złych zamiarów, ale jakoś tak nie mam dobrych przerzucić co do jej osoby..
    A tak na marginesie: Przeczytałam WSZYSTKIE Twoje opowiadania na tej stronie, i muszę stwierdzić że masz dziewczyno talent, nie zmarnuj go . Weny i dodawaj jak najszybciej nn <3 ~ Mrs. Jackson.

    OdpowiedzUsuń
  3. Twój blog powala na kolana. Nie mam słów. Pisz dalej...i... WENY!

    OdpowiedzUsuń