piątek, 24 października 2014

This Is Not It_1

Witajcie Kochani!

Świeży start z nową energią. Mam nadzieję, że spodoba Wam się moje nowe opowiadanie i mimo trudnych początków znajdziecie w nim coś dla siebie. Dziękuję za wszystkie odwiedziny i komentarze oraz życzę miłego czytania.
Lots of L.O.V.E.
Liberian_Girl

Jak mógł zgodzić się na tak ogromne przedsięwzięcie? Przecież decyzja o zagraniu pięćdziesięciu koncertów brzmiała jak kompletne szaleństwo. Początkowe dziesięć i tak wydawało się być dużym wyzwaniem po tak długiej przerwie od scenicznych występów, mimo to podpisał już umowę i nie było mowy o odwrocie. Zrobi to dla fanów, którzy przez te wszystkie dni, gdy słońce nad jego głową zasłaniały ciemne chmury, trwali przy nim bez względu na okoliczności. Dla własnych dzieci, by wreszcie pokazać im, w co takiego ich ojciec wkładał całe swoje serce przez ponad cztery dekady. Robił to także dla niedowiarków, którzy już dawno skazali go na zapomnienie, by udowodnić im, że nawet z pięćdziesiątką na karku jest w stanie wyprzedzić wszystkie młode gwiazdki muzyki. Nie łatwo było mu to przyznać, ale chciał podjąć to wyzwanie także ze względu na samego siebie. Chciał przekonać się, czy aby do końca nie zardzewiał i wciąż ma tę moc sprawiania, by dziewczęta mdlały na sam jego widok... To próżne pytanie pchało go do przodu, niemal z uśmiechem na ustach pozwalało wylewać tony potu podczas prób i wstawać każdego dnia z kolejną porcją energii do pracy. Codziennie rano zjadał kromkę pełnoziarnistego chleba z twarogiem lub miskę czekoladowych płatków śniadaniowych, popijając szklanką soku pomarańczowego. To dziwne, ale po takim posiłku nie był głodny aż do wieczora. Potem, ubierając się w pośpiechu, odbywał poranną toaletę, by wreszcie ucałować śpiące jeszcze dzieci i opuścić dom, w którym aktualnie mieszkali. Krótka podróż spędzona na pogawędce z kierowcą pozwalała ostatecznie oczyścić umysł, by był w pełni gotowy do pracy. Do tego przedsięwzięcia osobiście wybierał najlepszych tancerzy, którzy na przesłuchania zlecieli się do Londynu z całego świata. Mimo iż podczas prób nierzadko uciekały mu wersy tak dobrze przecież znanych mu piosenek, nie przejmował się tym zbytnio. Dawał z siebie tysiąc procent tak, by wieczorem z czystym sercem położyć się do łóżka, ze świadomością wartościowo spędzonego dnia. Kenny Ortega, reżyser i choreograf serii koncertów, lubił śmiać się z tancerzy, niekoniecznie za ich plecami, że nawet w szczytowych formach, nie mogą złapać oddechu tańcząc razem z pięćdziesięcioletnim facetem. Młodzi ludzie mieli zapewnione zajęcia sprawnościowe sześć razy w tygodniu, w tym podstawy baletu, stretching i  ćwiczenia siłowe. Pozostałą część czasu spędzali na opanowywaniu i doskonaleniu choreografii pod opiekuńczymi skrzydłami Travisa Payne'a, Stacy Walker,Tony'ego Testa i Davida Elsewhere. Musiał przyznać, że młoda krew w zespole pozytywnie podziałała nie tylko na niego, ale na cały stary skład. Każdy z muzyków zdawał się pracować lepiej i szybciej wprowadzać jego uwagi w życie. Wszystko byłoby wręcz idealnie, gdyby nie to piekielne zmęczenie, które odczuwał zaraz po powrocie do domu, kiedy nie miał siły przytulić czekającego w progu Blanketa, czy choćby o własnych siłach dotrzeć do sypialni na piętrze. Dzieci w takich chwilach wykazywały się niesamowitą wręcz dojrzałością, bez uskarżania się, pomagając ojcu w każdym momencie. Żałował, że w tamtych dniach widywał je tak rzadko, jednak jeżeli chciał stworzyć coś naprawdę wielkiego, co miałoby zaskoczyć wszystkich, musiał ponieść nawet takie koszta. Zamierzał zabrać swoich fanów w miejsca, w których jeszcze nigdy nie byli ani których nigdy przedtem nie widzieli. To miało być przedsięwzięcie zapierające dech w piersiach, odbierające mowę i rozpierające serce ogromną radością. Trasa pożegnalna. Trasa mająca podsumować jego trwającą ponad 40 lat karierę i zamknąć definitywnie pewien rozdział jego życia. To jest ten moment. To już koniec. Potem bez reszty poświęci się wychowaniu dzieci i pomaganiem tym, którzy tego potrzebują. Pewnie nigdy nie zrezygnuje z tworzenia muzyki. Gdy raz staniesz się instrumentem w rękach Boga, nie przestaniesz nim być do ostatniego dnia. Będziesz tworzyć, upiększać, wzruszać, rozświetlać i rozkochiwać, by uczynić lepszym świat, w którym żyjesz. Właśnie do tego zostałeś powołany. Wystarczy tylko usłyszeć w sobie ten głos...
- Michael, możemy zaczynać?
- Oczywiście.
W tle rozbrzmiała spokojna muzyka, podczas gdy na ekranie wyświetlano film przygotowany kilka tygodni wcześniej. Pierwsze dźwięki tak dobrze znanego mu utworu ośmieliły go do wejścia na rozświetloną scenę. Puchowa kurtka rozgrzewała jego zmarznięte ciało, podczas gdy lodowatą, bladosiną dłonią poprawiał mikrofon...

What about sunrise..? 
What about rain..?

http://www.youtube.com/watch?v=w1wVM3ghsII










2 komentarze:

  1. Zapowiada się ciekawie, bo jak na razie to ja nie wiem nic. Początki właśnie takie powinny być, prawda? No jasne, że tak. Sama nie wiem, co mam w sumie napisać, dlatego - czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie się zapowiada - masz tu duże pole do popisu, ten temat można swobodnie kształtować, prawda?
    Z niecierpliwością czekam na część drugą :)

    OdpowiedzUsuń