wtorek, 28 października 2014

This Is Not It_2

- Michael, nie mogę podać ci takiej dawki. To niebezpieczne.
- Proszę cię... Jeżeli znów nie zasnę, jutro nie będę w stanie dotrzeć na próbę. Wiesz przecież, że ostatnio też mnie nie było, ze względu na chorobę Blanketa. Kenny mnie zabije, jeśli znowu się nie pojawię.
Lekarz podrapał się po głowie, bez przekonania patrząc na swojego pacjenta. Nie mógł po raz kolejny pójść  na kompromis. Nie tak dawno przecież zmienił mu lek na znacznie mocniejszy, byleby tylko pozwolić mu jak najszybciej odpłynąć do krainy snu. Zwiększenie dawki mogłoby stanowić poważne zagrożenie dla jego zdrowia, a nawet życia. Jednak czy można odmówić komuś takiemu jak Michael Jackson. Jeżeli nie zgodzi się na jego warunki, wyleci stąd na zbity pysk, a chwilę potem Król Popu zapłaci innemu doktorowi dwa razy więcej, byleby tylko dostać to, na czym mu zależy. Więc czy nie lepiej byłoby spełnić jego prośbę, a potem robić wszystko co w jego mocy i dokładnie kontrolować jego stan? Co prawda taką dawkę propofolu podaje się jedynie w warunkach szpitalnych, ale w ostateczności mógł podłączyć Jacksona do aparatury monitorującej pracę serca i posiedzieć przy nim przez całą noc. Może wpadnie za to jakieś ekstra wynagrodzenie?
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł...
- Błagam. Tak bardzo chcę odpocząć, ale wiem, że gdy tylko przyłożę głowę do poduszki, nie zmrużę oka.
- No dobrze... Ale będę musiał podpiąć sprzęt i nadzorować pracę serca przez cały czas. Połóż się.
- Dziękuję ci, Conrad. Zaczekasz jeszcze moment? Pójdę tylko do dzieciaków, ucałować je na dobranoc.
- Jasne. Przygotuję wszystko.
Naciągnął na ramiona ciepły szlafrok i przewiązał go w pasie. Zmarznięte stopy ogrzewały skarpety w renifery podarowane mu przez Elizabeth na Gwiazdkę przed kilkoma laty. Bezgłośnie stąpał po kolejnych stopniach, by wreszcie znaleźć się na pierwszym piętrze, gdzie mieściły się sypialnie jego pociech. Najpierw, jak co wieczór zaglądał do pokoju dwóch synów. Zapukał lekko w pomalowane na biało drzwi z wiszącą na nich czerwoną tabliczką 'Keep Out' , a gdy usłyszał zaproszenie, wszedł do środka. Prince siedział w łóżku, trzymając na kołdrze włączonego laptopa, na którym oglądał proces tworzenia filmów Stevena Speelberga, a migoczący ekran rozświetlał jego delikatne rysy. Ojciec uśmiechnął się do siebie. Jeszcze nie tak dawno rozjaśniał mu włoski, kiedy miał nie więcej niż dwa latka, a teraz ma przed sobą dwunastoletniego młodzieńca. Kiedy zleciało te dziesięć lat? W drugim rogu pokoju, z otwartą książką o przygodach Kubusia Puchatka, siedział Blanket. Jego długie, hebanowe włosy opadały na twarz, przez co, raz po raz, zakładał je sobie za ucho. Z uwagą śledził kolejne wyrazy, łącząc je w zdania, jednocześnie nie zauważając wpatrującego się w niego taty. Dopiero ciche chrząknięcie rodzica oderwało obu chłopców od frapujących zajęć na tyle, by zwrócili uwagę na, wyglądającego wyjątkowo mizernie tego wieczora, Michaela.
- Nie sądzicie, że pora już na sen? - zapytał czule gładząc głowę najmłodszej z pociech.
- Tato, czy ty źle się czujesz?
Prince widział więcej, niż chciałby jego ojciec. Dostrzegał zmianę, jakiej uległ od początku prób do ostatniej trasy koncertowej, jednak jedynym, co mógł zrobić, było pilnowanie, czy tata cokolwiek jadł lub czy spał chociaż odrobinę.
- Nie martw się, czuję się dobrze. Po prostu jestem trochę zmęczony.
Chłopiec, nie do końca przekonany, posłusznie wyłączył i odstawił komputer na biurko po czym wślizgnął się pod kołdrę, czekając na wieczornego buziaka. Blanket również odłożył książkę na miejsce, wtulając się w swoją ulubioną lalkę będącą podobizną Michaela. Mężczyzna ucałował czoła obu synów i już chciał zgasić lampkę palącą się nad łóżkiem młodszego z nich, gdy usłyszał cichy głosik:
- Nie gaś, tatusiu... Proszę.
- Dobrze, skarbie. Śpijcie dobrze. Kolorowych snów. Kocham was najmocniej na świecie.
- My ciebie też, tato.
Zgasił główną lampę, pozostawiając nikłe światełko nad łóżkiem młodszego syna i opuścił męski pokój. Po drugiej stronie korytarza znajdowały się drzwi, tak samo białe, jednak zamiast czerwonej tabliczki wisiał na nich tekturowy napis 'Paris' z serduszkiem, zamiast kropki nad 'i'. Michael nieśmiało zapukał i po chwili wszedł do środka słysząc nachmurzone 'proszę'. Jedenastoletnia dziewczynka z brązowymi lokami sięgającymi pasa siedziała w podwieszanym pod sufit fotelu z założonymi na piersiach rękoma. Brwi miała ściągnięte, a oczy o barwie akwamaryny, które odziedziczyła po matce, były przymrużone, nie wróżąc nic dobrego.
- Co się stało, skarbie? - zapytał, możliwie jak najczulszym tonem. - Kto tak cię zdenerwował?
- Prince znowu powiedział, że nie mogę pomagać mu w kręceniu filmu, bo jestem za mała i na pewno coś mu popsuję! Przecież on jest tylko o rok starszy!
Michael podszedł bliżej i przykucnął przed córką, krzywiąc się z bólu w kręgosłupie, jaki wywołał nietypowy ruch. Podniósł brodę dziewczynki i popatrzył na nią z uwagą i troską. Jego głos był spokojny, ale też nieco surowy.
- Przestań kłócić się ze swoim bratem, Paris. Ja nie będę tutaj wiecznie. Kiedyś mnie zabraknie, a ty zostaniesz panią domu i będziesz musiała zadbać o chłopców, rozumiesz?
- Rozumiem, tato...
- Obiecuję, że jutro porozmawiam z Princem na ten temat. A teraz kładź się już do łóżka, kochanie. Jest już bardzo późno.
- Przytulisz mnie, tatusiu? - zapytała, wyciągając ręce w jego stronę. Zupełnie tak, jak kiedy była całkiem maleńka.
Mężczyzna otulił ją swoimi ramionami w ciepłym uścisku, który obojgu dodał energii. Zaraz potem ucałował czoło dziewczynki i dużą dłonią pogładził jej kręcone włosy.
- Śpij dobrze, słoneczko.
- Do zobaczenia jutro, tatusiu.
Po zgaszeniu światła dziewczęcy pokoik zalał się nieprzeniknioną ciemnością. Powoli zamknął drzwi, które tylko jęknęły cicho i ruszył w drogę powrotną do swojej sypialni. Kiedy dreszcz przebiegł mu po ciele, szczelniej osłonił się szlafrokiem, zastanawiając się, dlaczego w domu panował taki chłód... No nic... Jutro zapyta o to kogoś z obsługi, bo teraz jest już zbyt zmęczony. Za chwilę doktor Murray poda mu lek, który pomoże mu zasnąć i nareszcie sobie odpocznie. Gdy wkroczył do pokoju, lekarz czekał na niego, wypompowując resztki powietrza z wypełnionej przezroczystym płynem strzykawki. Michael, nie zdejmując dodatkowego okrycia, ułożył się na miękkim materacu i pozwolił specjaliście podpiąć niezbędną aparaturę. Kiedy wszystko zdawało się działać, jak należy, coś dziwnego zaszeleściło przy drzwiach prowadzących do hallu. Biały świstek papieru wsunięty przez szparę między drzwiami a podłogą zwrócił uwagę obu mężczyzn. Lekarz, na prośbę pacjenta niezdolnego w tej chwili do żadnego ruchu, przyniósł mu niepozorną karteczkę.
Kiedy Jackson rozwinął ją i przeczytał jej treść, jego twarz rozpromienił uśmiech, którego nikt nie oglądał już od bardzo wielu dni. Włożył złożony liścik do wewnętrznej kieszeni szlafroka, przymknął powieki i skinieniem głowy dał znać doktorowi, by kontynuował . Jedno szybkie ukłucie wystarczyło, by powoli odpłynął w nicość. Zasnął z tym cudownym uśmiechem wymalowanym na ustach.




3 komentarze:

  1. Słodkie :) Ale jak sobie pomyślę, co się wydarzyło później... Jestem ciekawa, jak to dalej poprowadzisz!
    Czekam
    XOX

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem, ale niestety późno. ;__;
    Gdyby nie moje wrodzone lenistwo, to byłabym wcześniej, przepraszam. A teraz już przejdę do rozdziału, cudownego rozdziału... Michael, no, nie jest w porządku. Cóż, z samego początku nie wiedziałam o czym tym razem może być ta historia... I nadal się zastanawiam. I co? Mam rozumieć, że skończy się to tak, jak każdy z Nas myśli? ;___; Ja... No, nie przeżyję tego. ;___; Chociaż Paris jest... słodka? Tak jakoś poprawiła nastrój rozdziału...
    Cudny, jak już mówiłam!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ciekawa kolejnych wydarzeń .. Pozdrawiam ;) Zapraszam do siebie ;) http://mjniezapomniana-cassie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń